Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2018, 23:52   #6
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Arnold

- Witaj złociutki, piękny mamy dziś dzień! - powitała go promiennie jego niziołcza gosposia Eildith. - Naszykowałam ci dużo gorącego sadzonego jajka na ziemniaczkach i skwarkach! Mroźno na zewnątrz, tedy dużo ciepła ci w trzewiach trzeba, coby się żadne choróbsko nie przypałętało!
Po nałożeniu mu wielkiej, parującej porcji wskazała wieszaki przy drzwiach wyjściowych.
- Wyprałam i przygotowałam ci też wełnianą czapkę! Babka Moorshoe zawsze gadała, że licho to głównie od głowy bierze, tedy zawsze cosik tam trzeba nazuć, choćby nawet i beret cienki, byle by ino był!
Matkowanie mu wyraźnie sprawiało jej radość. Ach, gdyby tylko wiedziała z kim miała do czynienia...

Tego dnia nie miał jednak czasu na przydługie przesiadywanie przy śniadaniowym stole. Musiał udać się do portu, sprawdzić, czy wreszcie dotarł jego - i tak już srogo spóźniony - ładunek. Już miesiąc temu udało mu się zamówić trzy tony wełny pierwszej jakości w bardzo korzystnej cenie. Niestety, powojenne zawirowania w dolnym biegu Talabecu spowodowały, że dostawa ciągle się opóźniała. Problemem było to, że kończyła się już zima i powoli robiło się ciepło, więc i zapotrzebowanie na ten surowiec malało. Jeśli nie chciał zamrozić środków w ładunku, który będzie w stanie sprzedać korzystnie dopiero w następnym roku, to musiał szybko go odzyskać i znaleźć odpowiednich odbiorców. Na szczęście dostał cynk, że towar jest już w drodze i powinien przybyć lada chwila.

Droga nie zajęła mu zbyt dużo czasu, jego dom ulokowany był wszak nad wyraz korzystnie. Przed wejściem do portu minął jakąś zbieraninę cudaków, grających na pokracznych popiskujących dziko instrumentach. Jeśli wierzyć jednemu z nich, który robił za naganiacza i prezentera zespołu była to grupa żaków-kulturoznawców, którzy powrócili z Gór Krańca Świata, gdzie studiowali kulturę Zielonoskórych, a dziwaczne kolczaste piszczałki były rekonstrukcjami goblińskich i orczych instrumentów.
- Ludziska!!! Zostańcie i radujcie swoje uszy! To jedyna w swoim rodzaju goblińska ballada godowa! Prawdziwy ewenement! Zmysłowa uczta dla koneserów! Nie znajdziecie tego nigdzie indziej w Imperium!
Piszczałki na potwierdzenie jego słów zaświdrowały dziko, aż Arnoldowi zapchało się coś w uchu i musiał przełknąć ślinę, by odzyskać pełnię słuchu.

Po odstaniu dziesięciu minut w kolejce do biura zarządcy portu w końcu otrzymał odpowiedź na swoje pytania. Jego ładunek zatrzymany został w Reitwein, średniej wielkości przyrzecznej osadzie znajdującej się jakieś dwa dni drogi od Remer. Mógł go sobie tam odebrać. Najwyraźniej łódź, która wiozła towar zatrzymana tam została przez patrol rzeczny, który miał do niej jakieś zastrzeżenia, nie dotyczyło to jednak ładunku. Dostał też urzędniczy kwit, który pozwalał na odbiór i najwyraźniej wystawiony był na okaziciela. Jeśli chciał, mógł więc wysłać po ładunek kogoś innego.

Nagle jego uwagę, nie wiedzieć czemu, zwróciła grupa kilku szlachcianek. Z perlistym chichotem przeglądały sprzedawane na pobliskich straganach korale i kolorowe tkaniny. Wyglądały raczej na niezamożną szlachtę, brakowało im dystansu okazywanego mieszczanom przez najwyższe sfery, a i ich ochrona, składająca się z zaledwie dwóch niezbyt imponująco wyglądających młodzików raczej świadczyła o niezbyt wielkim bogactwie. Nagle jedna z nich przestała się śmiać i interesować towarami, jakby tknęło ją jakieś przeczucie. Podniosła głowę i obróciła się, spoglądając prosto na niego. Była ładna, ale raczej nie była pięknością. Jej płowe włosy związane były w nieskomplikowany kok. Ani za wysoka, ani za niska o ciężkim do opisania kolorze oczu... W sumie nie wyróżniała się niczym szczególnym.

Przekonywanie (rozpoznawanie emocji) = 16 porażka


Wydawało się, że spotkanie się ich spojrzeń było zupełnym przypadkiem. Szybko wróciła do rozmów z koleżankami.


Marius


Wiedza encyklopedyczna d20(+5 za obycie z tematyką)= 11 porażka


Faktycznie otrzymane od wdowy pismo okazało się nad wyraz zawiłe i spisane ciężkim do zrozumienia językiem. Najwyraźniej sporządzone zostało raczej przez akademickiego teoretyka prawa, który czerpał wielką przyjemność z ubierania swoich wniosków w jak najbardziej skomplikowane i hermetyczne konstrukcje znaczeniowe. Było tam też pełno wstawek z języka klasycznego i odniesień do nieznanych Arnoldowi aktów prawnych. W skrócie chodziło chyba o to, że Kompania podatki musiała zapłacić i najwyżej mogła potem otrzymać rekompensatę z Altdorfu, Arnold obawiał się jednak, że cała obfita argumentacja, która stała za tym wnioskiem była dla niego niezrozumiała.

Podróż przez zalane mleczną mgłą alejki przebiegała wolniej, niżby sobie tego życzyli. Przy ograniczonej widoczności ciężko było stwierdzić kim były wyłaniające się nagle z białej ściany sylwetki i grupy. Duży coraz to powarkiwał nerwowo i co jakiś czas chwytał niepewnie rękojeść miecza. Zdecydowanie wolał zagrożenie widoczne, od ukrytego, mogącego kryć się za każdym rogiem.

Dwa razy nadrabiali drogi, słyszeli bowiem przed sobą gniewne nawoływania większych grup ludzi, a to oznaczać mogło wściekłe tłumy zebrane przez jakiegoś wichrzyciela, czy wrogich Lektorowi ludowych trybunów. Lepiej było nie ryzykować z nimi spotkania, szczególnie, że wąskie alejki miasta nie za bardzo pozwalały na ich wyminięcie.

W końcu zalany mgłą labirynt wąskich uliczek doprowadził ich do lombardu szwagra. Pierwszym, co tam nie pasowało, były zamknięte drzwi i wiszący na nich napis "Zamknięte". O tej porze siostra Mariusa zawsze już dawno stała za ladą, a interes kręcił się w najlepsze. Drugim co, zwróciło ich uwagę były gniewne krzyki w środku. Nagle drzwi otworzyły się i ze środka wypadła załzawiona Marianna. Marius kojarzył ją, w lombardzie była pomocnicą jego siostry. Dziewczyna trzymała się za policzek, na którym widać było czerwony ślad uderzenia. Dostrzegając ich speszyła się i zawstydziła, spuściła głowę, chcąc jak najszybciej stamtąd uciec.
- Wynoś się stąd! Nie masz już pracy!
Zobaczyli też wyłaniającego się z drzwi Dietera. Był czerwony na twarzy. Marius jeszcze nigdy nie widział, by tak stracił nad sobą kontrolę. Sam lombardnik chyba też zobaczył to w oczach przybyszy. Speszył się. Rozejrzał po alejce. Jakby chciał upewnić się, że żaden z sąsiadów nie zaobserwował jego zachowania.
- Wchodźcie, szybko - syknął już ciszej i z desperacją w oczach.

Gdy już usiedli w niewielkim biurze nad lombardem głośno wypuścił powietrze, jakby próbując pozbierać myśli i wyzbyć się gwałtownych emocji.
- Nie ma jej! Etelka zniknęła! - rzucił drżącym głosem, łapiąc się za głowę. - Jak mogła mi to zrobić! Jak mogła zostawić dzieci! - zawył.

Nie tego spodziewali się kompani Mariusa. Erwin spojrzał zdezorientowany na swego szefa, zaś Duży nie wiadomo czemu zapatrzył się w wiszący na ścianie obraz słonecznika. Gapił się na niego z taką werwą i fascynacją, jakby objawił się tam nagle sam Pan Sigmar Wiekuisty. Cóż, w stresie wielkolud robił różne dziwne rzeczy.
 
Tadeus jest offline