Reinhard siedział wystarczająco blisko ognia i młódki, by móc cieszyć się oboma, jednak na tyle daleko, by jego spojrzenia nie były oceniane jako obcesowe. Nie chciał skończyć żywota z chłopskimi widłami w brzuchu, a miejscowi mieli krewkie charaktery.
Wstał i ruszył po pręt, który wrażało się do paleniska, by rozgrzanym do czerwoności grzać piwo. Ot, wygodny pretekst, by i zostać w izbie, i zbliżyć sie do nieznajomej.
Wówczas zakończył się przyjemny wieczór.
Ujrzawszy posępnych przeciwników, odruchowo sięgnął po miecz, lecz wygodne i bezpieczne ostatnimi czasy życie sprawiło, że pozostawił go w swym pokoju na piętrze. Rzucanie się bezbronnym na przeciwników byłoby głupotą, nie odwagą.
-Mości krasnoludzie, odwrót! Gert, Hans - zwrócił się do miejscowych siedzących na ławie rozkazującym tonem - ławę spod rzyci i drzwi zablokować! Jurgen! - krzyknął do sługi, zbierającego statki najbliżej drzwi - zawrzyj drzwi za krasnoludem!
Klnąc pod nosem, rzucił się, przeskakując po dwa schodki, do swego pokoju, by przygotować się do starcia. Mocując się ze skórznią i pancerzem kolczym, wyglądał przez okno, próbując ocenić sytuację. Chwycił miecz, tarczę i wybiegł z pokoju, kierując się do kuchni.
-Za mną! Kuchennymi drzwiami!
Najlepsza do rozbicia piechurów, nawet nieumarłych, broń, czekała w stajni, gdzie się kierował.