04-10-2018, 20:09
|
#7 |
| Dziewczyna wyglądała na odległą i jakby stłumioną. Płomień paleniska podkreślał jej wyraźne rysy i odbijał się z błyskiem od wielkich, szarych oczu, a gęste, kasztanowe włosy osiadały na ramionach jak śnieżny puch. Uchodziła za urodziwą, miała w sobie coś przyciągającego uwagę, chociaż odstawała od pospolitego kanonu piękna.
Wpatrywała się większość czasu w palenisko, walcując kolana butelką przedniego wina. Nie chciała tutaj być, spędzić kolejnej nocy sama, daleko od posiadłości von Notthaffta. Czekała trochę na cud, że może karawana za chwilę się zjawi i wszystko będzie w porządku. Była jednocześnie zła i trochę wystraszona tym co mogło i co może się zdarzyć. Czy winą obarczona zostanie ona? Pan Notthafft wyczekiwał na dostawę, szykując się do przyjęcia gości i każda godzina zwłoki była na wagę złota.
Zerknęła na typa z kąta. Zachowywał się, jakby na kogoś czekał, chyba się na nią patrzył. Zeszli się wzrokiem, przypadkiem, co było kłopotliwe i niekomfortowe, jak to bywało z obcymi. Właściwie nikogo tutaj nie znała, co najwyżej z widzenia i krótkiej wymiany zdań rzadziej niż raz w miesiącu. Inni mogli za to kojarzyć ją, przyjazd wozów z odległej posiadłości szlachcica musiał być niemałym wydarzeniem dla miejscowych. Przez ten jeden dzień z ręki do ręki przechodziły duże sumy, zawierane były umowy na kolejne dostawy, a wszystkim - w imieniu mości szlachcica, którego nikt na oczy pewne nie widział - zajmowała się właśnie Henrike.
Niespełna rok temu zaczęła ten obowiązek, przejmując go po innym służącym von Notthaffta. Właściwie nie musiała niczego sama ustanawiać, większość dyktowały odgórne wytyczne i pisma, pozostawiając jej małe pole do manewru. Nie przeszkadzało jej to, miała dzięki temu więcej czasu dla siebie, bo i dla niej ta wycieczka nie była codziennością. Tym razem kupiła wino, które mogło stać się jej zgubą, gdyby z nudów zaczęła się nim delektować.
Od popadnięcia w alkoholizm oderwał ją raban, który początek miał tyle nagły, co gwałtowny. Chwila zamieszania skończyła się wtargnięciem żywych trupów i zgonem wykidajły. Tak po prostu, jeszcze przed chwilą w ciszy obserwowała ogień, a teraz miejscowość przechodziła inwazję z najczarniejszych koszmarów. W szoku nawet nie krzyknęła, pan Notthafft tego nie lubił i zwyczajnie przez lata wyzbyła się odruchu. Przez cały czas, kiedy inni walczyli o życie, ona patrzyła się na wszystko jak niema lalka.
Wreszcie zerwała się na równe nogi, podciągając na ramię swoją torbę. Wrzuciła do niej butelkę, podwinęła spódnicę i pobiegła za „typem z kąta”. Reszta też za nim podążyła, może rozumiał cokolwiek z tego, co się działo? Sięgnęła również po toporek, który do tej pory dyndał przy jej pasie - był głównie na pokaz, żeby w trakcie podróży nie wyglądała na bezbronną. Nawet ściskając trzonek w dłoni, wciąż czuła się bezbronna. |
| |