Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2018, 08:25   #5
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Vice City, Dzielnica Portowa, godzina 22:48

Księżycowe Wilki zeszły na ląd i podążając za Arthurem przeszły na słabo oświetlony, spory plac pomiędzy Naczelnictwem Portu Vice City, a innymi budynkami portowymi wyglądającymi głównie na magazyny. Było to stosunkowo ustronne miejsce, osłonięte od i tak niewielkiego o tej porze ruchu ulicznego. Znajdowały się tam różnokolorowe kontenery ustawione w trzy rzędy. Stała tam też niebieska ciężarówka z białą naczepą.

- To pewnie nasz transport - stwierdził Clarke. - Ciekawe tylko, gdzie kierowca. Bo to tutaj mieliśmy się spotkać z przedstawicielem Neonowych Aniołów.
- Jeśli nas wystawił... - Szklański zacisnął pięści - wtedy, Mendoza, będziesz mu go zatłuc jego własną, wyrwaną z dupy nogą.
- I to mi się podoba - usta Blackouta wykrzywiły się w potwornym uśmiechu.
- Może powinniśmy chociaż przez chwilę cierpliwie poczekać, zamiast od razu przechodzić do deklaracji morderczych intencji - skarcił ich Kapłan.
- Właśnie. Nie powinniśmy się wychylać zanim nie ustalimy co jest grane... - dodał nerwowo Tien, ale zamilkł, pod ostrymi spojrzeniami Brujaha i Gangrela, spojrzeniem szukając pomocy u Tashy.
- Młody! - Andrzej zwrócił się do Raya. - Obiegnij no cały plac, zobacz czy się obibok gdzieś tu nie zaszył.

Ten, ciągle nabuzowany, o dziwo posłuchał i ruszył w mrok. Był przepełniony energią po niedawnym ceremoniale, a przede wszystkim po piciu krwi. Zdziwił się jak łatwo mu to poszło tym razem, jak mało go obeszło życie śmiertelnika. Zrzucił to na karb niedawnej ceremonii, w której brał udział i tej dziwnej więzi z innymi wampirami, którą po niej czuł. Zaczął się zastanawiać na ile te uczucia to prawdziwy on. Skoncentrował się jednak na powierzonym mu zadaniu. Przemykał się między kontenerami, wypatrując zarówno żywych, jak i martwych. Zawsze wiedział, jak się chować przed innymi.
Arthur westchnął i obrócił się w stronę Leonarda.

- Pozostawiłeś mi organizację tego spotkania, a tu taka kompromitacja już na wstępie. Proszę o wybaczenie w imieniu naszych gospodarzy. Proszę pozwól mi z nimi porozmawiać, gdy się pojawią, zanim pozwolisz naszym bojowym chłopcom przejść od niezadowolonych słów do brutalnych czynów.
Leonardo kiwnął głową, czujnie rozglądając się dookoła.
- Tak, musimy ocenić, co tu się dzieje, to nie jest nasze terytorium. Ale fakt, że Neonowane Anioły nie powitały nas osobiście, mi się cholernie nie podoba…
- W takim razie nie powinniśmy się moim zdaniem oglądać na aniołki, a zacząć realizować plan awaryjny, kopsnijmy się do garaży.

Ray żwawym, acz ostrożnym krokiem okrążył plac. Zajrzał w ciemne kąty i nawet zerknął do szoferki ciężarówki. Nigdzie jednak nie było śladu po spodziewanym komitecie powitalnym. Chciał więc ruszyć w kierunku swoich towarzyszy, gdy usłyszał hałas, który z każdą chwilą tylko się wzmagał.
Nad plac przyleciał mały, mieszczący dwie osoby helikopter, podświetlony neonowymi lampkami. Zawisł on nad kontenerami, drzwi się otworzyły a pasażer wyskoczył. Był to młody mężczyzna w wytarganych dżinsach i jadowicie zielonym T-shircie. Nosił na sobie tyle pasków i łańcuchów, że wystarczyłoby ich do skrępowania tuzina jeńców. Widać było, że próbuje coś powiedzieć, ale jazgot śmigła całkowicie go zagłuszał. Dopiero gdy maszyna wylądowała i ucichła, przybyły mógł nawiązać kontakt.

- Sie-sie-siemanko! Jestem Cass Zła-złamany Paznokieć i przybyłem z sa-sa-samych niebios, aby was przy-przywitać w Mieście Grzechów!
Arthur Clarke patrzył na przybyłego, a jego twarz wyrażała czyste niedowierzanie. Dopiero po chwili jakby się ocknął i sam się spoliczkował.
- To nie sen, to koszmar… - jęknął pod nosem.

Tymczasem pilot helikoptera otworzył drzwiczki i wyszedł… wypadł z maszyny. Okazał się być półnagą blondynką z czerwonymi i fioletowymi pasemkami oraz taką ilością tatuaży, że spokojnie mogłaby stanowić "żywą" reklamę jakiegoś salonu. Chwiejnie wstała, bezceremonialnie poprawiła jadowicie żółte i bardzo krótkie spodenki, po czym nagle zgięła się wpół i rzygnęła krwią.

- A to Ma-ma-malowana Cindy - przedstawił ją Cass, poprawiwszy kompletnie potarganą fryzurę. - Po-po-potrafi pilotować wszystko c-co lata, jeździ albo pływa. Do tego bije się z-za dwóch a pi-pije za trzech!
- No siema! - dziewczyna otarła usta, rozmazując tylko krew i pomachała Księżycowym Wilkom.

Ray wracający z obchodu nawet nie silił się na wyjaśnianie, że nikogo nie znalazł. Patrzył z niedowierzaniem na przedziwną parę Neonowych Aniołów. Nie wychylał się, byli w sforze ważniejsi od niego, którzy się zajmowali rozmowami z wampirami spoza ich grupy. Nachylił się tylko do Szklańskiego.
- Z nimi mamy zdobywać miasto? Serio? Z nimi nie poszedłbym wynająć bryki, a co dopiero coś poważniejszego.
Gangrel tylko się uśmiechnął z politowaniem.
- Oj młody, młody… Mnie tam się podobają. Wolę gości, którzy potrafią się zabawić niż sztywniaków, którym staje tylko na widok broni. Przynajmniej nie będziemy się nudzić.
- Wolałbym kogoś, kto potrafi ustać na nogach i mniej rzuca się w oczy, ale co ja się tam znam.

Tashy na widok Neonowych Aniołów zaświeciły się oczy. Podskoczyła, zrobiła w powietrzu podwójne salto, po czym zgrabnie wylądowała tuż przed gospodarzami.
- Księżycowe Wilki witają.
Leo pokręcił głową z mieszanką niedowierzania i pewnego podziwu, podchodząc do Cassa i podał mu rękę na powitanie:
- Tak, witamy, jestem Leonardo, Ductus tej Sfory, bo innego chętnego nie było… Widzę że umiecie tu dać czadu… koledzy, przedstawcie się grzecznie, okay? - Zwrócił się do swojej trzódki.
Złamany Paznokieć machnął niedbale ręką.
- Na takie oficjalne pie-pie-pierdoły będzie czas jak już was zabierzmy do na-naszej imprezowni. Po co się powtarzać. Przywitacie się jak będziemy w ko-kom-komplecie i strzelimy sobie va-va-vaulderkę.
- Dobrze mówi - zgodziła się Malowana. - Wszyscy do krążownika! - wskazała na niebieską ciężarówkę. - Ja odstawię helikopter.
Cass zebrał Księżycowe Wilki i wśród uśmiechów i uścisków dłoni, poprowadził ich w kierunku białej naczepy.
- Widzieliście mo-może kierowcę? Mam nadzieję, że nie dał du-dupy… Mike! Mike, gdzie żeś się zaszył, leniwa mendo?! - wrzasnął Neonowy Anioł. - Cz-cz-czekajcie, może to n-nie tak… Flint? Bill? Szlag by to! Nigdy nie jestem w stanie z-zapamiętać imion ghuli. Tak często się zmieniają…
- Imiona czy ghule? - zapytał odruchowo Tien, nerwowo rozglądając się dookoła. Nie otrzymał odpowiedzi.
- Do-dobra, tru-trudno, sam was zawiozę - zdecydował Cass. - Nie potrzebujemy wcale Jeffa. Zapraszam do środeczka! - zawołał wesoło, otwierając energicznie drzwi naczepy. Uśmiech zamarł mu jednak na ustach, gdy zobaczył stojącego wewnątrz ciemnoskórego mężczyznę. Nosił on biały garnitur w komplecie z fioletową koszulą, a w dłoniach trzymał semiautomatyczną strzelbę SPAS-12.
- Surprise, Mothafucka! - rzucił z nonszalanckim uśmiechem, nim pociągnął za spust.
Głowa Cassa ekplodowała jak dojrzały melon.

Tasha i Andrzej nie marnując sekundy skoczyli między kontenery.
Chwilę później zaczęły latać kule - strzelcy musieli zająć pozycje w budynku Naczelnictwa.
Ray nie myśląc wcale, podążył w ślady swojego Stwórcy. Uszedł bez szwanku.
Cindy spanikowała i zaczęła wznosić helikopter.
Leonardo w ostatniej chwili uskoczył z linii kolejnego strzału ze strzelby. Arthur i Tien nie mieli tyle szczęścia, złapali trochę śrutu.
Marco aktywował Akcelerację i rzucił się biegiem w kierunku helikoptera, który już wzbijał się w powietrze. Wciąż za wolno by wsiąść, ale dość szybko, by złapać się płozy...

Leo pociągnął za sobą Clarke'a i Tiena. Osłona metalowych kontenerów była tak blisko... Nagle eksplodował rzucony nie wiadomo skąd granat. Trójka ogłuszonych, ale ledwie muśniętych eksplozją wampirów, niemal wpadła na Tashę.

Helikopter wznosił się coraz wyżej. Blackout, trzymając się płozy jedną ręką, drugą złapał "Autopsję Muzyka" i posłał w dół rozsianą, chaotyczną serię...
I nagle puścił się. Spadł. Wylądował twardo na jednym z kontenerów. Chwilę potem wystrzelony z pancerzownicy pocisk zmienił helikopter w kulę ognia i poszarpanego metalu, który niczym deszcz spadł na okolicę.

- Jebani! - zawołał na wpół ogłuszony Szklański, wyciągając zza paska nieadekwatnie skromny w tej sytuacji pistolet. - To dopiero przywitanie! Nie można się nudzić!
- Wiedziałem, że to się źle skończy! - jęknął będący na skraju załamania Tremere.
- Urwało mi ucho - stwierdził dziwnie spokojnie Ventrue, macając bok głowy. - Musimy...
Resztę zdania zagłuszył wybuch kolejnego granatu.

- Spierdalamy - krzyknęła Tasha. Rozglądała się, szukając drogi ucieczki.
Ray nie wiedział co się dzieje. Cicha i spokojna noc zamieniła się w ułamku sekundy w piekło, a wokół rozgrywały się sceny jak z hollywoodzkiej produkcji. Instynkt przetrwania wygrał, wampir zdążył się jakoś uchylić i schować.

Plac znajdował się pomiędzy portowymi budynkami, co czyniło go ustronnym. Niestety czyniło go też śmiertelną pułapką. Jedynymi drogami ucieczki była otwarta brama, którą miała wyjechać przygotowana przez Neonowe Anioły ciężarówka, oraz wejście, którym Księżycowe Wilki na plac weszły - prowadzące w kierunku innej ulicy i nabrzeża. Na drodze do pierwszego stał ciemnoskóry mężczyzna ze strzelbą, ale ciężarówka mogłaby zapewnić osłonę przed ostrzałem z budynku Naczelnictwa. Druga opcja żadnej osłony nie zapewniała, ale zdawała się być pozbawiona dodatkowych zagrożeń, no i Sfora wiedziała mniej więcej w co się pakuje, bo przeszła tamtędy, schodząc ze statku.

Tasha wskazała na migi Ductusowi drogę odwrotu dla sfory. Po czym wskazała na siebie i następnie w stronę ciężarówki mając nadzieję, że Leo zrozumie, że najlepszym rozwiązaniem będzie rozdzielenie się. Młoda Brujah była gotowa przyjąć na siebie rolę przynęty aby reszta mogła uciec korzystając z drugiego wyjścia.

Leo zareagował instynktownie, unikając śmiercionośnych strzałów. Czy ten “komitet “ powitalny” to byli ludzie Księcia? Jak dowiedzieli się o ich przybyciu? Nie było teraz czasu by to rozważać….
- Nie rozdzielajmy się - syknął - uciekniemy ciężarówką.
Następnie skupił wolę, przywołując moc Iluzji, dziedzictwo i najpotężniejszą broń swego Klanu. Nagle na placu pojawili się uzbrojeni po zęby ludzie w mundurach SWAT, którzy z okrzykiem “na ziemię, ręce przy sobie” - wycelowali w stronę ciemnoskórego mężczyzny ze śmiercionośną strzelbą.
Tasha widząc co się dzieje sięgnęła po broń Leona (pistolet maszynowy MP7), przyjęła pozycję strzelecką i puściła serię w stronę murzyna, pamiętając że iluzję ductusa nie ranią.
- Spierdalajcie póki się da - powiedziała tak, aby nie zostać usłyszaną przez nieprzyjaciół - Tien miał rację.

Ray wyszarpnął spod bluzy pistolet, niewielką zabawkę, która jeszcze minutę temu wydawała mu się potężną bronią. Zza krawędzi kontenera oddał kilka strzałów w stronę atakujących. Ci mieli przewagę, znali teren, przygotowali pułapkę. Spierdalanie proponowane po raz kolejny przez Tashę wyglądało na najrozsądniejszą opcję.

- Miałem rację! - krzyknął Tien, kuląc się przy ścianie kontenera i ściskając w dłoni swój talizman.
- Nie czas na to! - wrzasnął na niego Clarke. - Na nogi, już!
Strzelcy z budynku obsypali gradem kul iluzorycznych członków SWATu. Tymczasem mężczyzna w białym garniturze zawołał:
- Nie oszukasz mnie swoimi sztuczkami, zagrożony gatunku! Policja nie pojawi się tu jeszcze przez dobry kwadrans...
Tasha przerwała mu, posyłając kolejną serię w jego stronę.
- Teraz jestem wkurzony! - usłyszała w odpowiedzi. - Nikt mi nie przerywa, a już na pewno nikt nie dziurawi mojego garnituru! Wysadzić ich!!! - wrzasnął.

- Wiać! - Szklański poderwał się do biegu, a Ray i Tien byli tuż za nim.
Kolejny pocisk wystrzelony z pancerzownicy rozerwał jeden z kontenerów na strzępy, rozdzielając Sforę i raniąc odłamkami Tashę i Arthura (po 2 poziomy obrażeń). Jednak to Ductus oberwał najmocniej - w eksplozji stracił sporą część lewego przedramienia (3 poziomy obrażeń). Nie wyglądało to pięknie i bolało jak cholera, ale wiedział, że gdyby nie Odporność, mógł skończyć znacznie gorzej.
- Gówniana sytuacja - jęknął boleśnie Mendoza, którego wybuch zrzucił z dachu kontenera, na którym się rozbił, spadając z helikoptera - ale jak to przeżyjemy, to będzie z tego zajebista opowieść... - próbował się zaśmiać, ale tylko kaszlnął krwią.

***

Andrzej, Ray i Tien dobiegli do końca szeregu kontenerów. Gangrel wyjrzał za róg, ocenił odległość i powiedział:
- Jeśli chcemy przeżyć, musimy wydostać się z tego placu. Biegniemy. Ja pierwszy. Ściągnę na siebie ich uwagę. Z moją gruboskórnością i Odpornością powinienem być w stanie przyjąć na klatę kilka kulek. Wy ruszycie chwilę po mnie. Nie zatrzymujcie się. Biegnijcie prosto na nabrzeże i ukryjcie się. Niedługo zaroi się tu od policji i camaril-lalusie będą musieli się ulotnić. Uwaga... gotowi? Lecę!

Ruszył z kopyta niczym szarżujący byk. Strzelcy z budynku Naczelnictwa Portu wciąż musieli być skołowani pojawieniem się iluzorycznego SWATu, bo zaregowali z opóźnieniem. Strzelali, ale ich kule nie sięgały celu, mijając go nierzadko o włos.

- Teraz my - mruknął Tremere, wciąż ściskając swój złoty amulet, co najwyraźniej pozwalało mu działać, mimo przerażenia które wyraźnie malowało się na jego twarzy.
- Teraz ty! - poprawił Tiena młodszy wampir i pchnął go za Szklańskim. - Leć, kurwa, już!
Nie widział wrogów w budynku, ale strzelał w kierunku okien w nadziei, że da innym jakąś osłonę i cenne ułamki sekund. Potem wziął głęboki oddech i ruszył przez nieosłonięty teren. Przyśpieszył, tak jak go uczono, a może to czas wokół zwolnił, zmysły nie były jeszcze przyzwyczajone do nowych wrażeń. Posyłał kolejne kulki na ślepo, mając nadzieję, że cała trójka dobiegnie do bezpiecznego miejsca.

Szklański dotarł do wyjścia z placu i dał nura za mur.
Tien pobiegł jako drugi. Zawsze był najsłabszy fizycznie ze Sfory. Teraz jednak dawał z siebie wszystko. Ray osłaniał go, na ile tylko mógł (choć raczej nikogo nie trafił), a po chwili Andrzej też zaczął strzelać w kierunku budynku Naczelnictwa. Wystarczyło to, aby Tremere znalazł się za nową osłoną, choć podziurawiony tak, że przypominał durszlak (5 poziomów obrażeń).
Ray, który ruszył chwilę później, ale z pomocą Akceleracji - również został trafiony raz czy dwa, ale były to draśnięcia, niegodne nawet uwagi (obrażenia wyparowane).

- Dobra robota, młody - rogaty Gangrel uśmiechnął się szeroko i poklepał Brujaha po ramieniu.
- Ty też, Tien... skup się na regeneracji, a ja cię będę niósł.
- Yrgh! - zgodził się Tremere.
Szklański bez trudu przerzucił go sobie przez ramię niczym worek kartofli i ruszył w stronę nabrzeża. Nie czekał na Raya, nie odwrócił się nawet. Wierzył, że ten da sobie radę.

***

Tasha odpaliła akcelerację jej ruch stał się dziwny, chaotyczny, zwalniała i przyspieszała, raz była tu, a za chwilę gdzie indziej. Wydawało się, że nie utrzymuje stałego kierunku, jednak nieustannie zbliżała się w stronę doków. Miała nadzieję, że swym ruchem przyciągnie uwagę części strzelających i odciągnie siłę ognia od reszty sfory, wielu spowolni, wielu zaś spudłuje, reszta pewnie skupi się na Gangrelu… Biegła więc, a kule ją goniły.
Dwie dogoniły, ale dzięki wytrzymałości wampirzego ciała, nie uczyniły wiele szkody (1 poziom obrażeń).
- Zapłaci nam za to - syknął Leonardo, ignorując ból. Pobiegł za pozostałymi, również używając mocy nadludzkiego przyspieszenia, choć Tasha była w tym lepsza.

Mendoza również, dlatego Ravnos nie zdziwił się, widząc jak Brujah go wyprzedza i niemal zrównuje się z Tashą. On również złapał dwie kule, których uderzenia strząsnął z siebie jakby to były bzyczące muchy.
Copperfield uśmiechnął się. Był równie twardy co Blackout. I tak jak w przypadku Brujaha - kule, które go uderzały, rozpadały się, nie czyniąc mu żadnej szkody (obrażenia wyparowane). Mały kaliber robił dużo huku, ale dla Kainity, który rozwinął moc Odporności, nie stanowił poważnego zagrożenia, chyba że z bliskiego dystansu.

Arthur Clarke, jako Ventrue, był przynajmniej tak samo wytrzymały. Też strząsał z siebie kule. Wybuchu granatu jednak nie mógł…
Gdy Leonard się obrócił, zobaczył go leżącego na ziemi, wijącego się z bólu, z urwanymi nogami - jedną w kostce, drugą kawałek za kolanem.
Tasha zawróciła, podbiegła do Arthura i aktywowawszy Potencję bez trudu zarzuciła go sobie na plecy.
- Trzymaj się - syknęła i pobiegła dalej z pełną prędkością.

Copperfield zawahał się, nie przepadali za sobą szczególnie z przemądrzałym kapłanem, a sam był ranny, ale krew kamrata pozostająca w jego żyłach po świeżym rytuale Vaulderie przypominał mu o lojalności. Poza tym jako cholerny Ductus nie mógł sobie pozwolić na utratę członka Sfory. Jednak Tasha, szybka i nie wahająca się jak zawsze, zadziałała przed nim!
- Dobra robota! - zawołał do niej, biegnąc dalej w stronę nabrzeża, znów korzystając z Akceleracji.

Kolejne serie pocisków przecięły powietrze. Jedna z kul uderzyła Ravnosa z mocą wystarczającą, by przebić się przez pancerz Odporności (1 poziom obrażeń).
Kolejne dwie uderzyłyby pędzącą Brujah, gdyby nie to, że ciało Ventrue zadziałało jako nieprzebijalna tarcza.
- Chociaż do czegoś się przydam - na wpół jęknął, na wpół zarechotał Kapłan. - Dziękuję, że mnie nie zostawiłaś…

W ten sposób wszyscy członkowie Sfory Księżycowych Wilków zdołali opuścić strefę ostrzału i wbiec między budynki nabrzeża. Rozdzieleni, poranieni i zdemoralizowani, bez przewodnictwa Neonowych Aniołów, znaleźli się na obcym terenie, zaszczuci przez wrogie siły.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline