Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2018, 22:11   #4
Wisienki
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Dziewczyna odskoczyła jak oparzona, nim zdążył przebić jej skórę. Jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości, co do natury Lothara, właśnie się one rozwiały. Ta przelotna chwila dotyku wystarczyła jednak także rycerzowi, by i on coś zrozumiał. Milena pod swoją gładką, zaróżowioną skórą nie miała tętna. Zatrzymała się kilka kroków dalej i spokojnie poprawiła sukienkę.

- Jeśliście głodni Panie możecie napić się z moich woźniców, którzy niedługo powinni przybyć. - powiedziała zupełnie naturalnym tonem głosu tak jakby mówiła o porze otwarcia piekarni przez mistrza piekarskiego.

Lothar również odskoczył o krok do tyłu, zaskoczony swoją pomyłką. Syknął przez kły, natura drzemiącej w nim bestii odsłonięta. Potrząsnął głową, jakby odpędzając się od czegoś a potem na powrót wydawał się być spokojny. Jednak trzymał dłoń na rękojeści miecza, nie wiedział w końcu czy ona nie jest sojusznikiem tego Gangrela.
-Jesteś więc Pani Spokrewnioną, wybacz moją pomyłkę, twoja skóra niezwykle przypomina skórę śmiertelnika. Jestem tak jak mówiłem, Hrabia Lothar, lecz dodam, że pochodzę z Klanu Królów, Ventrue. Jestem synem Antoniusza, syna Gajusza Magnusa z Rzymu, syna wielkiego Lysandra ze Sparty, zdobywcy Kartaginy. - Przedstawił się z dumą.

Dźwięk tych słów wywołał burzę uczuć na twarzy niewiasty, która jednak szybko przeminęła przysłonięta kurtuazyjnym uśmiechem. Tak długi czas na dworach nauczył ją maskowania swoich uczuć pod płaszczykiem kultury i ogłady.
- Miło spotkać wojownika, syna tak znacznej krwi. - skłoniła się głęboko, skromnie spoglądając w ziemię aby nikt nie dostrzegł pobudzenia czającej się w niej bestii. - mój rodowód nie błyszczy aż tak jasnym światłem, ani nie nie jest aż tak długi, jak wasz.. jam Milena z Bizancium, córka Bazylidesa którego ojcem był Abd-Melkar. Co porabiacie tu Panie? - zapytała. chcąc zmienić temat konwersacji.

Ventrue obserwował Milenę, gdy ta się przedstawiła. Okazywała należytą kurtuazję lecz zauważył, że nie ujawniła swojego Klanu… przynajmniej na Gangrela nie wyglądała.
-Jak mówiłem, szukam zbója Wyrwidęba, który również jest Spokrewnionym. Niestety straciłem konia i zamierzałem zdobyć jakiegoś przy gościńcu. Ty również Pani nie masz ani karety, ani rumaka…- zauważył. Kiedy miał wybór, wolał mówić prawdę, choć niestety kłamstwa były powszechne w egzystencji takich jak on.

- Niedługo powinien nadjechać mój drugi wóz, jeśli chcecie mogę Was podwieźć do najbliższego miasteczka.

-Dziękuję, chętnie skorzystam z zaproszenia, rozumiem, że faktycznie podążacie do Wiednia a ów łotr Wyrwidąb nie jest Pani znany? - Lothar skinął glową, odsuwając rękę od rękojeści miecza.

- Nie znam tego imienia - odpowiedziała - powiedz mi proszę coś więcej o tym Spokrewnionym, gdyż mogę znać go pod innym mianem.

-To jeden z tych słowiańskich barbarzyńców, okrutnik, który ostatnio grasował po tej puszczy, Gangrel. Tropię go już prawie od 30 dni. Jego ojcem jest Thormund, który przewodził niegdyś normańskim łupieżcom, wróg ładu i chrześcijan, podobno z linii Odyna, o którym powiadają, że władał długo w Skandynawii zanim zapanowała tam Chrystusowa wiara.- Lothar z zaciętością zacisnął pięść. Był już tak blisko, ale bez konia miał małe szanse na pomyślne zakończenie pościgu, a nie chciał żeby świt go tu zastał bezbronnego.

-Ruszajmy więc zaczekać na twój powóz.
Wydawało jej się że uodporniła się już na słowa o słowiańskich barbarzyńcach. Jej dawne życie wydawało jej się już prawie nierzeczywiste, a jednak słowa obcego poruszyły jakąś strunę w jej duszy. Nie dała jednak nic po sobie poznać i z uśmiechem odpowiedziała

-Z racji że żyję na dworach nigdy nie było mi dane spotkać prawdziwego Gangrela. Spotkałam przedstawicieli klanów Ventrue, Lasombra, Tzimisce, Brujah, Toreador oraz Nosferatu. A ty Panie w jakich okolicznościach poznałeś przedstawiciela tak egzotycznego klanu?

Lothar prychnął, wciąż uważnie obserwując Milenę. Czy próbowała go zagadać w jakimś celu?

- W takim razie masz Pani sporo szczęścia, sporo tych dzikusów pałęta się po wsiach i lasach… - zawiesił na chwilę wzrok na okrągłej poświacie księżyca nad nimi, po czym rozejrzał się czujnie dookoła, zanim kontynuował dalszą część wypowiedzi.

- Ja bywałem nie tylko na zamkach ale i na polach bitew. Tam walczyłem z tych klanem Wilków, którzy podążali wraz z normańskimi łupieżcami. Jak mówiłem, stwórca tego zbója jest moim zaprzysięgłym wrogiem, ciężko zraniłem go w bitwie dawno temu.

Wpatrywała się w niego od czasu do czasu przytakując, wampir czy nie nadal miał słabości zwykłego męża. Wydawała się być skupiona wyłącznie na słuchaniu.

- Ruszajmy znaleźć gościniec, nie traćmy czasu - Lothar wskazał ręką w stronę w której wydawało mu się że ów gościniec się znajdował.

- Nie wiem czy jest sens aby wychodzić na gościniec - odpowiedziała, myślę że stąd będziemy słyszeć zbliżające się konie z wystarczającym wyprzedzeniem.

- Ustawmy się więc za zasłoną drzew, tak żebyśmy nie byli widoczni, ale mieli dobry widok na gościniec. - Nieumarły rycerz wyprostował się i spojrzał na swoją nową towarzyszkę z góry.

- Jak sama mówiłaś, Lady Mileno, naturalnym dla ciebie terytorium są dwory, a nie dzicz. Wynika z tego, że jeżeli chcesz wyjść cało z tej sytuacji, powinnaś podążać za moją radą.

Skinęła głową w milczeniu, nie widziała powodu aby się spierać. Szli więc praktycznie w ciszy, nie licząc chlupnięć błota pod stopami czy szmeru roślin, przez które się przedzierali, toteż tym bardziej w ich uszy uderzył głośny i niepokojąco bliski skowyt wilka. Doświadczone ucho Lothara oceniło odległość. Mniej niż minuta biegu basiora w sile wieku. Pół minuty, jeśli to nie był zwykły wilk, lecz wilkołak.

-Niech to diabli- zaklął cicho Lothar - albo wilk, co nam nie zagrozi, albo wilkołak, jak wyczuł nasz trop to zaraz tu będzie. Coś wcześniej śmiertelnie przestraszyło mego rumaka… Jeżeli byłaby to bestia, mogę potrzebować pomocy.- spojrzał z pewnym powątpiewaniem na mikrej postury szlachciankę.
- Nie jestem biegła w boju - odpowiedziała - gdyż na dworach walczy się bardziej językiem niż słowem, jednak możecie mi uwierzyć nie będę całkiem bezużyteczna.

Ventrue skinął głową, przyglądając się Milenie, która nie miała widocznej broni ani zbroi. Pewnie była jedną z Artystów, a może Magistrów, tych dwulicowych władców cieni... to, że nie podała swojego Klanu wciąż wydawało mu się podejrzane..
- Żaden z naszego rodzaju nie jest nigdy do bezbronny Pani. W każdym razie jeżeli zostaniemy zaatakowani przez Lupina, to ja naturalnie przyjmę pierwszy impet uderzenia, a ty możesz uderzyć, gdy on będzie mną zajęty. -Przeszedł ręką po swojej kolczudze, strzepując z niej błoto i liście.

Skinęła głową.
- W razie problemów mój Panie liczyć możesz na mą szybkość i urok osobisty - odpowiedziała z uśmiechem.

Również skinął głową w prostym, żołnierskim geście, po czym wyciągnął dobrze wykonany, długi miecz i zwrócił się w kierunku, z którego słyszał wycie. Nic się jednak nie stało. Już prawie poczuli się bezpieczni, gdy... z przeciwnej strony usłyszeli kolejne wycie. A po chwili również po lewej. Czyżby... byli otaczani?!
- Słyszałaś to? - W głosie Lothara słychać było napięcie.

Milena skinęła głową.
-Otaczają nas- Lothar rozejrzał się dookoła, w tej przeklętej gęstwinie niewiele było widać.

Milena skinęła głową ponownie, po czym zwilżyła dłoń błotem aby wyczuć skąd wieje wiatr. Północny-zachód. Tymczasem z ich orientacji wynikało, że gościniec jest na północy. Spojrzała na rycerza kryjąc powątpiewanie,
- Jeśli to wilkołaki to i tak sądząc po kierunku wiatru pewnie już nas czują - odpowiedziała. Z jednej strony, ucieczka nie miała jej zdaniem wiele sensu. Kolczuga Lothara i jego całe żelastwo będzie w nocy dzwonić jak wielki dzwon w katedrze i przyciągnie wiele niepożądanej uwagi, z drugiej jednak strony...

- Daleko do gościńca? - zapytała kurtuazyjnie, na wszelki wypadek rozglądając się za solidnym drzewem, na które mogłaby się wspiąć
- Gościniec jest blisko, ja tam w moment dobiegnę, choć tu łatwiej się ukryć. - Lothar rozejrzał się, czy ma tu miejsce by zamachnąć się mieczem, stwierdzając, że otaczające go drzewa nie dawały wystarczającej swobody.

- W razie konieczności biegu nie będę Cię Panie spowalniać - odpowiedziała szeptem, uroczo się uśmiechając. Całym swym zachowaniem starała się utwierdzić go w przekonaniu, iż ma do czynienia z przedstawicielem klanu Torreador.

- Przedostańmy się jednak do gościńca, tam będzie się nam łatwiej bronić a i może jakieś konie zdobędziemy. - Lothar zaczął iść w tym kierunku przechodząc w szybki trucht. Uznał, że nowo poznana Spokrewniona, prawdopodobnie Toreadorka, powinna dotrzymać mu kroku, skoro sugerowała, że opanowała moc nieludzkiej szybkości.
Milena uniosła delikatnie przód sukni i podążyła za nim biegnąc.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline