Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2018, 07:41   #9
WielkiTkacz
 
WielkiTkacz's Avatar
 
Reputacja: 1 WielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputację
Wszystko działo się bardzo szybko. Izynyd podbiegł do najbliższego wozu i zaczął szybko wyciągać sztylet, jakby to miała być broń ostatecznej zagłady elfów. Sierżant Szyszka padł wyćwiczonym wojskowym manewrem ‘padnij!’ pod koła pierwszego wozu i przeczołgał się do burty obwieszonej tarczami Kaedwen. Wyjął spod plandeki wystającą kuszę i kołczan z bełtami. Wsunął wojskowy zniszczony but w strzemię i zaczął naciągać cięciwę.

- Ten sztylecik nie na wiele Ci się zda w walce z aen seidhe… jeden szyp i skończysz jak nasz kamrat. - Szyszka spojrzał na Izynyda, który jakby nie mógł się zdecydować...
- Za tracze! Pod burtę! Co się tak patrzysz do diabła! Cholera, łap lepiej za kołczan z bełtami i podawaj! - Dopiero krzyki dowódcy szybko wybiły z jego głowy pomysł schowania się pod wozem, zamiast tego uczony chwycił kołczan z bełtami i zaczął podawać pociski.

Rabenfort spiął konia odwracając się w przeciwnym do oprawcy kierunku i zbiegł w las. Przednia straż również spięła konie, lecz ruszyła w galop traktem w stronę Fortu Leyda i Ban Tiel. Sierżant zaklął patrząc na odjeżdżającego Rabenforta i siarczyście splunął w ziemię. Nemrod widząc biegnącego już w las Egharta zeskoczył z konia i zasłonił się ciałem martwego zwiadowcy wołając do zbrojnych o tarczę.

Mogą być po obu stronach. W las!
- krzyknął Eghart i bez zastanowienia ruszył w ścianę drzew na spotkanie swych oprawców. Jeśli wróg faktycznie ich flankował, to Rabenfort nie przemyślał swojej decyzji. Wiedźmin dobył miecza i poruszając się zwinnie między drzewami, wypatrywał wrogów.

Świst… jeden, drugi i trzeci. Jest ich trzech pomyślał Eghart i skoordynował ruchy wedle wyuczonego w Kaer Morhen schematu. Z wykorzystaniem otoczenia, korzeni drzew, wystających grubszych konarów przemieszczał się cicho i zwinnie utrudniając robotę elfom. Pierwsza strzała z szarymi nakrapianymi na żółto piórami leciała wprost w jego gardło. Miecz wiedźmina w naturalny, wyćwiczony i nieludzki zarazem sposób zbił strzałe w ziemię. Druga z impetem uderzyła w jego lewy bark. Musiała wejść głęboko, bo poczuł jak dochodzi do kości, ale nie na wylot. Trzeciej strzały zdołał uniknąć...


Przed nim pojawiło się trzech elfów. Dwóch nieco dalej skrytych przy drzewach. Jeden wprost przed nim z łukiem. Teraz uświadomił sobie, że to nie trzech łuczników, tylko jeden z nich wystrzelił trzy razy. Czwarta postać - młoda elfka - siedziała na gałęzi drzewa, nie podtrzymywała się o nic, łapiąc doskonale równowagę. Dwóch elfów z tyłu nie zwracało uwagi na Egharta, tylko na szarżujących w galopie między drzewami jeźdźców z obnażonymi mieczami - przednia straż sierżanta Szyszki.

* * *

Nemrod chwycił za tarczę, podniósł się i wypatrując nadlatujących strzał ruszył za Eghartem na odsiecz. Sierżant wystrzelił pierwszego bełta wychylając się zza plandeki wozu.

Co się gapisz?! Dawaj następny!
- wydarł się na Izynyda. - Tsza nam tych szaleńców osłaniać. Bo gdzie ja kurwa znajdę kolejnych wiedźminów?! Tosz mnie Namiestnik kołem łamać każe, a potem na szafot… - Ręce sierżanta drżały, a powód tego mógł być dwojaki - aen seidhe i Namiestnik. Jedno było pewne: strach.

* * *

Eghart ruszył na elfa, który zamiast blokować łukiem, odrzucił go i zaczął dobywać miecza. Wiedźmińskie ostrze błysnęło w oszczędnym cięciu. Elf zamarł trzymając w dłoni rękojeść szabli, na wpół wyciągniętej z pochwy. Z przeciętej tętnicy szyjnej buchnęła krew. Wiedźmin nawet nie zatrzymał się, by poprawić... Nie było takiej potrzeby. Aen seidhe zwalił się bezgłośnie na mech pod drzewem. Wiedźmin ruszył dalej do czekających na szarżę przeciwników.

Nemrod wbiegł w las orientując się w sytuacji. W tym samym czasie lekka jazda wpadła niczym rozjuszony głodny drapieżnik na ofiarę. Cięli na odlew, rąbiąc w głowy, barki i po dłoniach, którymi w ostatnim desperackim czynie elfy starały się bronić. Jucha szła z nich niczym z dzikiej zwierzyny. Nie zdążyli nawet dobyć mieczy… Nie zdążyli się bronić. Elfka zaczęła krzyczeć, wrzeszczeć, ale w jej głosie nie było słychać gniewu i agresji, w jej głosie dało się słyszeć pogardę i smutek. Głównie pogardę.


Yoleril! Yoleril! Bloede Dh'oine! Gar'ean yn geas Dh'oine!
- wykrzyczała elfka.

Dopiero teraz Eghart zauważył, że elfy były bardzo młode. Chociaż ciężko jest określić wiek elfa po wyglądzie, to widziałeś już młodych elfów i elfki. To były dzieci…

- Cholerni smarkacze... - powiedział Eghart jednym szybkim ruchem strząsając krew z miecza. Przetarł ostrze o kaftan trupa i schował oręż. - Złaź dziewczyno. Skończyliśmy zabijanie, czas porozmawiać.

- A'báeth me aep arse Dh'oine! Nigdzie z wami nie idę i nie będziemy rozmawiać. Przeklęci mordercy! - Po tych słowach elfka wstała utrzymując równowagę na grubej gałęzi. Rozejrzała się i skoczyła ku następnej kierując się w głąb lasu.

***

Krzyki i odgłosy walki w lesie ustały. Podkomendni Sierżanta Szyszki z wolna zaczęli wyłaniać się zza wozów, lecz mimo wszystko nieufnie. Jeden z nich był ranny. Elfia strzała dosięgła go w udo, które zabarwiło się już obficie kolorem krwi. Izynyd po uprzednim upewnieniu się, że na drodze z powrotem zapanował spokój, zaczął się przygotowywać do zajęcia się rannymi. Ściągnął wielki plecak, z którego wykładał na wóz bandaże, zioła i nić z igłą.

-Sierżancie, każcie żołnierzom ognisko rozpalić, jak to zrobią to niech nad ogniem garnek z wodą postawią i dadzą mi znać jak się gotować zacznie. Miejsca też będę potrzebował dla rannych, nie będę im przecież kończyn na ziemi ucinał. Żart taki sierżancie, piły nie mam - żart ewidentnie rozbawił jedynie samego von Diatre.
 
WielkiTkacz jest offline