Poszukiwanie specjalisty od ptaków spełzły na niczym.
Owszem, pracownicy ZOO wiedzieli, kto w Altdorfie ma największą wiedzę na ten temat. Cóż z tego, skoro Anka Mari, największy (ponoć) fachowiec, była nieobecna. I to nie z powodu choroby.
- Dwa lata temu, na początku zatrudnienia, zamieszkała na terenie ZOO, w kwaterach opiekunów. - Tyle Max dowiedział się od dyrektora. - Po kilku miesiącach pracy wynajęła sobie pokój na mieście w tej samej dzielnicy. Tak, tak... mamy adres, ale gdy sprawdziliśmy, po tygodniu nieobecności, czy nie choruje, to pokój był pusty i do wynajęcia. Wyprowadziła się.
Dyrektor, człowiek zapracowany, nie miał czasu na dłuższe rozmowy. Ale istnieli przecież współpracownicy Anki...
- Anka nie tresowała ptaków ale miała tresowanego sokoła którego trzymała w ZOO a nie w domu. Ptak umiał polować. Kobieta miała naturalna smykałkę do ptaków - powiedział jeden ze współpracowników Anki, przekonany garścią srebra do podzielenia się paroma spostrzeżeniami.
Złoto otwiera wiele drzwi, srebro otwiera wiele ust.
Za 7 szylingów mężczyzna, który z żoną i trójką dzieci mieszkał w dwóch z trzech izb mieszkania, gdzie pokój wynajmowała Anka, podzielił się informacją, że przed wyprowadzką miała gościa, młodego faceta, i zaraz potem, następnego dnia, wyprowadziła się. Miała też na dachu klatki z ptakami. Niektóre uczyła mówić.
To znaczyło, że mogła mieć kruki. A przecież kruki należały do podejrzanych o kradzieże.