- Z całym szacunkiem, Lady Amari, ale śmiem się nie zgodzić. Nie jesteście... jeszcze… najlepszą opcją. W mojej ocenie ryzyka Vegas może i nie jest teraz dla nas niebezpieczne, to tylko jeden samochód gangsterów. Ale jak nabroimy, to przyślą więcej i będą nas ścigać na drugi koniec kontynentu. A Teksas? Ich jest najwięcej, Nice city mają po sąsiedzku, dużo ich ludzi tu po prostu mieszka. A oni czują się wobec siebie solidarni. Jeśli dojdzie do walki z teksańczykami, to inni wstawią się za nimi, będziemy tu niemile widziani. Oni są uparci i zawzięci. A Nowy York? Mają najlepszych mechaników i speców. Może się okazać, że tylko oni będą zdolni do uruchomienia maszyny. Ale mam już plan jak utrudnić życie im, a ułatwić nam. Będziemy tylko potrzebować od was dodatkowego wsparcia na… ‘łapówki’, zdobycie sprzętu i na dozbrojenie. Jeśli nam to zagwarantujesz, zrobimy to dla ciebie i upewnimy się, że pozostałe ekipy nawet tego czołgu nie zobaczą.
- Odważne słowa. Świadczą o wielkiej pewności siebie co do swoich możliwości. Albo wielkiej nieznajomości sytuacji. O brzydszych opcjach nie będę mówiła na głos. - odpowiedziała szlachcianka patrząc na milczącą dotąd kobietę. - Zaś co do potencjalnego zagrożenia ze strony innych grup masz rację. Są zagrożeniem. Dla was. Nie dla nas. Pracujcie dla nas to będziecie pod naszą ochroną. A raczej będziemy się wspólnie chronić nawzajem przed wspólnym zagrożeniem. Zwłaszcza jeśli wrócicie z nami do Federacji. - Amari widziała kwestię zagrożenia znacznie odmiennie niż przedstawiła to Anne. Ale prawdopodobnie ona i jej grupa, nawet na tak dalekim wyjeździe, miała znacznie większe możliwości niż grupka podróżująca jednym vanem. W końcu to szlachcice chcieli ich wynająć a w drugą stronę nawet nie było co marzyć o podobnym układzie.
- Nie dam wam ani miedziaka w ciemno. Nie urodziłam się po to by wyrzucać złoto w błoto. - odpowiedziała poważnie szlachcianka lustrując wzrokiem parę po drugiej stronie stołu. - Dopóki nie podpiszemy umowy. Umowa oznacza, że pracujecie dla nas. Dla mnie. I jeśli nie przywieziecie mi tego czołgu albo poczujecie się na tyle swobodnie aby z nim zwiać czy opylić go komuś innemu no oczywiście wezmę to sobie do serca. Zastanówcie się czy chcecie abym taką zniewagę taka kobieta jak ja wzięła sobie do serca. I również polecam się zastanowić co taka kobieta jak ja może zrobić z wdzięczności dla ludzi którzy jej pomogą w potrzebie. I przemyślcie teraz sprawę czy mam kazać wołać o papier czy nie. - Amari popatrzyła na nich dwójkę na koniec wskazując głową na stojącego niedaleko kamerdynera.
Anne uniosła brew i uśmiechnęła się w rozbawieniu.
- Naprawdę potrzebny ci na to papier? Niech będzie. Podpiszemy umowę, ale jeśli najpierw wypłacisz nam pieniądze na start. Mogą być odjęte od ostatecznej nagrody, którą wypłacisz nam w Alabamie. Ale jeśli mamy zdobyć czołg, to potrzebujemy czegoś więcej niż nasz van. Mam znajomego mechanika, na pewno ma dźwig, jego mogę z własnej kieszeni przekonać. Ale gdy w grę wchodzą jeszcze trzy inne ugrupowania… ryzyko rośnie. A z chęcią wróciłabym do moich rodzinnych Appalachów, szczególnie z tą mechaniczną bestią, podobnie jak Akiro. Chyba możesz zaufać rodakom?
- Moi rodacy zostali w górach. - odpowiedziała lakonicznie kobieta po drugiej stronie stołu. - I chyba się przejęzyczyłaś z tym stawianiem nam warunków. Najpierw spisujemy umowę a potem przechodzimy do kolejnych ustaleń. Na przykład zaliczki. I jeśli się dogadamy takimi sprawami jak dźwig czy inna siła robocza wasza dola to zorganizować to co wam będzie potrzebne do wyprawy po ten czołg. A płacić będę ja, jeśli uznam, że to co proponujecie jest sensowne. Wybijcie sobie z głowy, że wam dam w ciemno koszyk z diamentami. Jesteście zainteresowani współpracą na takich warunkach? - lady Amari okazała się twardym negocjatorem realnie oceniającymi otaczający ich świat. Za pustosłowie o rodakach z gór od dwójki obcych osób nie miała zamiaru otwierać portfela. Za swoich rodaków pewnie podobnie jak Akiro, uważała szlachetnie urodzonych ze swojego klanu i nie poczuwała się do patriotycznych związków z innymi rodami. Zwłaszcza, że dwójka obcych jej ludzi mogła być skądkolwiek bo bynajmniej nie wyglądali jak standardowi przedstawiciele szlachty z Federacji. Brakowało im choćby świty obsługi i ochrony, herbów w widocznych miejscach albo szlacheckiego stylu ubierania się tak popularnego w Federacjach. Czyli tego wszystkiego co nawet na tak odległym wyjeździe, prezentowała sobą lady Amari. Wyglądało na to, że bez spisania umowy, negocjacje będą miały trudności aby ruszyć dalej.
- Nie podpiszę żadnej umowy, jeśli nie zagwarantujesz nam w niej wypłaty zaliczki na zorganizowanie wyprawy. To chyba jasne, że najpierw ustala się warunki, a potem spisuje na umowie, hę? Jeśli się nie zgadzasz, trudno, mam jeszcze trzech innych zleceniodawców od których mogę przyjąć pracę. - Anne beznamiętnie wzruszyła ramionami. Było jej to teraz tak obojętne dla kogo wydobędzie ten czołg, że nie widziała żadnej potrzeby ulegania wobec Amari.
- Jak dobrze rozmawiać z weteranem podpisywania umów. - powiedziała szlachcianka spokojnie wpatrując się w rozmówczynię. Dała jakiś znak i ten facet który ich przyjmował i anonsował podszedł do jakiejś teczki i z nią wrócił do stołu stawiając ją obok swojej szefowej. Lady otwarła neseser i chwilę w nim czegoś szukała. - Oczywiście, że w umowie będzie mowa o zaliczce. Umowa jest też pokwitowaniem odbioru zaliczki. - powiedziała zaczynając coś pisać piórem na kartce. Pisała sprawnie i bez wahania. - Jak się nazywacie? Pełne imiona. I imiona tych których macie w bandzie. Jeśli coś się zmieni to wprowadzimy odpowiednie poprawki. - mówiła nie przerywając pisania.
Anne podała imiona wszystkich pięciu członków zespołu.
- Te osoby będą brać całą odpowiedzialność. Pozostałe osoby, które będą nam towarzyszyć, potraktujemy jako pomoc i my ich rozliczymy sami. Nie wiadomo jeszcze ilu nam będzie towarzyszyć. - Anne rozmyślała już jak zorganizować wyprawę, przez chwilę była nieobecna, aż Akiro musiał ją szturchnąć, by przypomnieć, że rozmowa się jeszcze nie skończyła. - Ach! Cóż… myślę, że to wszystko, mi również dobrze się rozmawiało z tak sprawną negocjatorką, myślę, że do czasu aukcji ustalimy wszystkie koszta wyprawy. Akiro zadba też, by nasi rywale nie mieli zbyt łatwego startu. - Kurierka uśmiechnęła się szelmowsko. - Ale nie będziemy wnikać szczegóły.
- I nie interesują mnie one. Tylko ten czołg mnie interesuje. - lady Amari machnęła lekceważąco ręką zbywając wszystko inne w niebyt. Wstała ze swojego miejsca i podała im zapisaną właśnie kartkę papieru. Nie było tego wiele, ot tyle, że niżej wymieniona z imienna piątka, zobowiązuje się do dostarczenia lady Amari z Asheville czołg w terminie do 30 dni od daty podpisania umowy. Do Nice City lub w nieprzewidzianej sytuacji do Baton Rouge. Naturalnie to lady ustalała kiedy owa nieprzewidziana sytuacja miała mieć miejsce. Umowa potwierdzała też odbiór 5 złotych pierścieni które na zakończenie negocjacji szlachcianka wręczyła w małym woreczku dwójce negocjatorów. Chwilę jeszcze trwało sporządzenie drugiej kopii umowy po czym jedna została u wynajemcy a druga u wynajmowanych. - Więc powodzenia życzę. I chciałabym was jutro widzieć przy sobie w tym klubie co ma się odbyć aukcja. - powiedziała o wiele przyjemniejszym niż do tej pory tonem na pożegnanie.
- Oczywiście - odparła zdawkowo Anne, subtelnie pochyliła głowę na pożegnanie, po czym wyszła wraz z Akiro, w dłoni ściskając złote pierścienie. Jej pierwszy przystankiem będzie jakieś ustronne miejsce do rozmowy z wojownikiem, a potem jubiler.