Rankiem Cedmon i Ianus byli gotowi do drogi. Udało się skonstruować zmyślną kołyskę, która po zawieszeniu między dwoma końmi umożliwiała Zahiji w miarę wygodne podróżowanie. Enki miała się znacznie lepiej - opuchlizna powoli schodziła, a siniaki zaczynały nabierać cieplejszej barwy, co powodowało, że twarz dziewczyny wyglądała jak pokryta plamami. Rami i Fahd nadal wyrażali chęć podróżowania z awanturnikami, ale raczej nie było w tym nic dziwnego. W przypadku wpadnięcia w ręce Yarakańczyków czekała ich obu śmierć.
Zaopatrzeni we wskazówki dotyczące drogi i nieco żywności, którą podzielili się mieszkańcy Gmiqdif, żegnani przez Salmana, opuścili wieś, kierując się na północ, ku górom. Celem było Sabol, a przed nimi rozciągały się bezkresne bezdroża, coraz bardziej wznoszące się ku górze i niedostępne. Res Horab, w miarę jak zbliżali się ku górom, stawało się coraz bardziej dzikie i nieprzyjazne.
-
Myślałem, że mówiąc we wsi, że zamierzamy przeprawić się przez góry, wprowadzacie celowo Salmana w błąd - perorował Fahd, bacznie rozglądając się na boki. Przejeżdżali właśnie przez ciemny, porastający zbocze jakiejś góry las, a chwilę wcześniej w ledwo wilgotnym korycie strumienia widzieli ślady drapieżników. -
Po to, żeby zmylić ewentualną pogoń. Ale, na łaskę Boga, Wy rzeczywiście chcecie przejechać przez góry! Rami mówił mi, a Wam z pewnością potwierdzi, że jeśli skręcimy na wschód, dotrzemy do Alassip...
-
To zaledwie dwa dni drogi. Możemy jeszcze teraz tam zakręcić - włączył się do rozmowy strażnik. -
Alassip leży już poza włościami szejka Yarakanu. Będziemy tam bezpieczni. Z pewnością w tak dużej osadzie, jak Alassip znajdzie się też miejsce, w którym czarownica będzie mogła pozostać na dłużej...
-
Cisza - syknęła nagle Enki, powstrzymując konia. Zaczęła nasłuchiwać. Jej mina wyrażała zaniepokojenie. -
Nie jesteśmy tu sami - powiedziała szeptem. Wskazała głową kierunek: z przodu, nieco wyżej, po lewej stronie. -
Nie wiem co lub kto to jest, ale są tam... Torstig oddalił się w ustronne miejsce, a Kibria ruszyła do meczetu. Minaret rzucał przyjemny cień i dziewczyna przez chwilę stała przy murze, delektując się chłodem kamienia. Potem weszła do środka, w rozpraszany snopami światła przenikającymi przez dziury w dachu mrok wnętrza budowli. I stanęła jak wryta! Dosłownie zamarła w pół kroku.
Pod przeciwległą ścianą stały trzy konie. Dwa z nich były niemal jak dwie krople wody. Kare, z przyciętymi grzywami i ogonami, o smukłej sylwetce. Trzeci był zwyczajniejszy, pośledniejszej krwi. Wszystkie trzy zwierzęta miały spętane pęciny, a na szyjach zawieszone worki z obrokiem. Ich właściciele znajdowali się nieopodal.
W mroku Kibria nie była w stanie dokładnie się im przyjrzeć. Siedzieli przy posiłku, co chwila sięgając do miski stojącej między nimi. Rozmawiali o czymś, ale nie robili tego zbyt głośno, tak że dziewczyna z miejsca, w którym stała nie mogła się zorientować, czego dotyczy konwersacja.