Udało im się wyrwać z paszczy śmierci, udało im się wydostać z rąk szejka (a raczej jego brata). I Cedmon nie miał nic przeciwko temu, by ten stan trwał i trwał... A że im trudniejszą wybierali drogę, tym mniejsze szanse były, iż pościg ich dopadnie, więc łucznik nie miał nic przeciwko podróży przez najdziksze góry. Pod warunkiem, że zdołają tamtędy przejechać konie.
W bezpieczeństwo w odległym o parę dni drogi Alassip, Cedmon nieco wątpił. Jeśli Jajir był tak zajadły, jak sądził Cedmon, to lepiej było się oddalić o kilkadziesiąt dni konnej jazdy. No i zrobić coś z Zahiją, która w takim stanie spowalniała ich wędrówkę. A nie mogli się spieszyć, jeśli wiedźma miała przeżyć.
Najlepiej by było, gdyby się rozdzielili, bo z pewnością większa grupa przyciągała większą uwagę, ale to mogło oznaczać kolejne kłopoty, innego dla odmiany gatunku.
Tak źle i tak niedobrze.
Rozmyślania przerwały słowa Enki.
Cedmon zatrzymał wierzchowca i zsunął się z siodła.
- Podkradnę się i zobaczę, z kim mamy do czynienia - powiedział szeptem.