Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2018, 17:30   #30
WielkiTkacz
 
WielkiTkacz's Avatar
 
Reputacja: 1 WielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputację
Barciszek Op skończył zapisek na kartce w momencie, gdy padło pytanie o dalszą drogę. Nowicjusz spojrzał na miskę z jedzeniem i podjął łyżkę z podręcznej torby podróżnej, w której nosił również inkaust, pióro i kilka arkuszy papieru. Najpewniej Przeor przewidział sytuację, w której może to być niezbędne w celu dogadania się.

Cytat:
To stara kapliczka ku czci Taala. Dawniej pielgrzymi podróżując tą drogą, składali w tym miejscu ofiary i modły, aby Pan nasz oszczędził podróżnych od swego gniewu i niebezpieczeństw w górach. Kapliczka została zbezczeszczona i wymaga błogosławieństwa. Po powrocie do La Maisontaal zgłoszę sytuację do Jean-Louisa i podejmiemy odpowiednie kroki, by przywrócić temu miejscu czystość.
Braciszek uśmiechnął się gdy Manfred skończył czytać. Pustą miskę dokładnie ‘wylizaną’ chlebem wsadził wraz z łyżką do torby. Wstał i ruszył w kierunku swej klaczy.


Gdy zbierali się z kanionu, przestało padać i wyszło słońce. Błękitne niebo pomalowane czerwonymi smugami słońca, rozciągało się nad pasmem gór. Zmiana pogody przy ich zmęczeniu była niczym błogosławieństwo Taala. Zwłaszcza, że podjazd krętą drogą nie należał do przyjemnych. Po deszczu droga była śliska i kamienie dodatkowo utrudniały jazdę. O siedzeniu w siodle nie było nawet mowy. Prowadzili konie gęsiego. Wóz Mafreda z trudem podjeżdżał pod górę, a konie dokonywały iście niemożliwego. Często jednak musieli improwizować i podkładać coś suchego pod okute metalem koła, gdyż zbyt mocno się ślizgały.

Przeprawa przez góry gdy już dotarli na grań, nie należała do trudnych. Tutaj coraz gęściej porośnięte trawą szczyty powoli kierowały ich w dół, aż w końcu ich oczom ukazała się dolina w całej okazałości. Gdzieś tam w głębi lasu znajduje się ich cel.

[MEDIA][/MEDIA]

Do La Maisontaal dotarli po zmroku. Zmęczeni, brudni i głodni ruszyli drogą, która wyprowadziła ich z lasu na przyklasztorne pola. Po prawej w głąb terenu ciągnęły się drewniane zabudowania, wyglądające na szopy i stajnie oraz chaty mieszkalne. Gdzieś w oddali za chatami dało się słyszeć kaczki.

Droga na wprost kierowała do wjazdu na teren klasztoru. Mór był dość okazały, co Erik szybko oszacował jako plus - zwłaszcza, że okolica mogła do bezpiecznych nie należeć. Yll zaznajomiona nieco z okolicą, starała się swoimi słowami przybliżyć co gdzie się znajduje i opowiedzieć tyle ile sama wiedziała.

Na terenach przyklasztornych mieszkają głównie pielgrzymi, którzy się tutaj osiedlili i aktualnie zajmują się rolnictwem, hodowlą zwierząt i współpracują z traperami, którzy również mają tu swoje miejsce noclegowe. Wszyscy mieszkańcy żyją w zgodzie z naturą, co oczywiście jest tutaj najważniejsze. Sam klasztor natomiast - na którego teren wjechali, podczas opowiadania - wydał się im bardzo skromny. Surowe kamienne mury bez zdobień i okna bez witraży nie przypominały miejskich świątyń. Monastyr był bardziej jak skromne małe zamczysko. Po prawej pod murem rozciągały się budynki gospodarcze i ogród pomiędzy. Po lewej zauważyli przestrzeń oddzieloną mniejszym murem z zamkniętym wejściem, a dalej najpewniej stajnie. Gdyż właśnie tam skierował swoją klacz Brat Op.

Końmi i wozem zajęli się klasztorni bracia, a grupa odważnych poszukiwaczy wrażeń skierowała swe kroki za Bratem Opem do biblioteki, która znajdowała się w głównym największym budynku. Regały rozciągały się na całej długości ścian. Do wyższych półek przystawiona była drabina. Całość oświetlało światło świec osadzonych w świecznikach na długim drewnianym stole. Miejsca było dość, żeby wszyscy usiedli i jeszcze zostały wolne krzesła. Na stole uszykowane były już kielichy, kilka butelek wina i sery pokrojone na deskach - ser dało się wyczuć zapachem, a raczej smrodem, już przy wejściu do biblioteki.

Braciszek Op wyszedł, ale na Przeora nie musieliście czekać długo. Jean-Louis uśmiechnął się po wejściu do pomieszczenia. Jego sylwetka i delikatny brzuch odznaczający się pod brązową szatą zdradzał raczej siedzący tryb życia. Twarz mogła wskazywać na nie więcej jak pięćdziesiąt lat, które przeżył. Włosy koloru jasnobrązowego kiedyś z pewnością nosił przystrzyżone zgodnie z regułami klasztoru, lecz aktualnie postępująca od skroni łysina burzyła cały efekt. Spojrzał na nich bystrym i mądrym spojrzeniem swych zielonych oczu i przemówił:

- Witam. Ach witam. Ufam, że podróż przez góry minęła bezpiecznie? Chociaż sądząc po stanie waszym i odzieży można odebrać zgoła odmienne wrażenie...
 
WielkiTkacz jest offline