Od dłuższego czasu nie śmierdzieli groszem i to się musiało w końcu zmienić, bo właściciel gospody, w której się stołowali, mógł się w końcu wkurzyć i pognać ich w cholerę. Na szczęście to on podsunął im pod nosy wiadomość o tym, że jakiś lokalny "król drewna" szuka ludzi do niebezpiecznej roboty. Dla Ivora i dla reszty to była szansa, by się w końcu gdzieś zaczepić i zająć czymś więcej, niż chlaniem, graniem w karty i podrywaniem okolicznych dziewek. Kredyt u Nosacza nie spłaci się w końcu sam...
Tropiciel podróżował w tej ekipie od kilku tygodni i dał się poznać jako wesoły, optymistycznie nastawiony do życia człowiek. Raz czy dwa napomknął, że walczył za pieniądze w kilku kompaniach najemnych, umiał robić mieczem ale jego "konikiem" był zdecydowanie łuk, łowiectwo i sztuka przetrwania w dziczy. Był wysokim, przystojnym mężczyzną o bystrym spojrzeniu orzechowych oczu. Długie do ramion włosy spięte miał zwykle w kuc, na szyi wisiał rzemyk, na które nawleczone miał kły niedźwiedzia i wilka, które traktował jak amulet szcześcia.
Odziany był w skórznię, brązowe spodnie i wysokie buty. Przy pasie dyndał mu sztylet i miecz, a na plecach, oprócz wypchanego po brzegi rukzaka znajdowały się dwa kołczany strzał i łuk najlepszej jakości, który wygrał w konkursie łuczniczym w mieście Olhava rok temu. Na umięśnione ramiona i grzbiet zarzucał jeszcze ciemno-zielony płaszcz, ale obecnie pogoda była na tyle przyjemna, że nie musiał. W takim rynsztunku poszedł wraz z kompanami do Terhovena, by dowiedzieć się, co to za robota. Gdy mężczyzna przemawiał, Ivor popijał od czasu do czasu wino z manierki. Sikacz to był straszny, ale na nic lepszego nie było go w tej chwili stać.
- Weźmiemy tę robotę, panie Terhoven, chyba wszyscy się ze mną zgodzą - powiedział, patrząc po twarzach towarzyszy, a potem przeniósł wzrok na "króla drewna". Głos miał głęboki, nieco zadziorny, pasujący do aparycji. - Jednak przyda się jakaś zaliczka przed wypłynięciem. Tak, żeby zakupy jakieś porobić - mówiąc "zakupy" Ivor miał na myśli alkohol, ale nie powiedział tego na głos. - No i jednak żywy pieniądz, to żywy pieniądz. Sto sztuk złota na głowę styknie. Prawda, panowie i droga towarzyszko? - uśmiechnął się na koniec szelmowsko do Evelin. - Resztę odbierzemy już w Dyveken.
Skoro Terhoven miał zamiar spłacić ich długi u Nosacza i jeszcze płacił za wieczorną zabawę, to Ivor miał zamiar to wykorzystać i się bawić. W końcu raz się żyje, nie? Pewnie znowu schleją się z Aelfricem, wspominając stare, dobre, zamierzchłe czasy tułaczki i wojaczki.