Mężczyzna siedzący przy jednym ze stolików wyglądał na stosunkowo młodego, lecz strój sugerował, że noszący go człowiek już od jakiegoś czasu włóczy się po drogach i bezdrożach.
Jego broń, a był całkiem nieźle uzbrojony, również nie pochodziła prosto ze sklepu.
Bailey, bo to o nim mowa, dał się kompanom poznać jako człek uprzejmy, z natury pogodny i nie dążący do konfliktów, lecz zdecydowanie nie dający sobie w kaszę dmuchać.
Nie stronił ani od kobiet, ani od alkoholu, ale zarówno w jednym, jak i w drugim, zachowywał umiar.
* * *
Byli, delikatnie mówiąc, w dołku.
Bardzo delikatnie mówiąc...
Okazje do zarobku jakoś ich omijały, a sakiewka... cóż... miała tę nieprzyjemną własność, że nie chciała się sama napełniać.
Nie da się ukryć, że oferta Terhovena spadła im jak z nieba. I chociaż z pewnością sprawa była niebezpieczna, to wypadło choćby rozważyć udział w tym przedsięwzięciu...
Ivor jednak był szybszy.
A skoro on się zdecydował się na taką ryzykowną (acz finansowo opłacalną) ekspedycję, to zapewne i inni wyrażą zgodę na swój udział.
Bailey zapewne by się najpierw zastanowił, głęboko, ale gdyby pozostali się zdecydowali, to czy miał prawo ich zostawić?
-
Tak. Jeśli się zdecydujemy na tę wyprawę, to zapasy są podstawą. - Bailey poparł przedmówcę.