Corbaen przyszedł na spotkanie do Terhovena z mieszanymi uczuciami. W karczmie Nosacz przekonywał, że to będzie dobry interes, ale kto go tam wiedział. Kompania potrzebowała pieniędzy jak kania dżdżu. Byli spłukani. Poza ubraniem na sobie, płaszczem z kapturem i bronią nie pozostało Corbeanowi nic więcej.
Z drugiej strony bezrobocie rozleniwia. Nic robić nie trzeba, tylko bąki zbijać. A tu nakazują żeglować, wojować z goblinami czy innym tałatajstwem.
"Dylematy, birbanta i wagabundy" - przemknęło mu przez głowę.
W czasie przemowy kupca bezwiednie rzucał swoim szczęśliwymi kośćmi odbijając je o parapet okna. Z tego miejsca można było dojrzeć rzekę i całą wieś.
"Obszczajdziura, trzeba stąd pryskać" - uznał po namyśle lustrując senną Brezę.
Półelf bujnął się na drewnianym fotelu, gdy Ivor przyjął ofertę Króla Drewna i dodał. - Panie Terhoven. Jak płacicie szczerym złotem, to macie i mój łuk i miecz, jak mawiają w moich stronach. Sęk w tym, że mało wiemy o tej rzece i okolicy. Macie może jakieś mapy, szkice? Z kim możemy porozmawiać o tej rzece? Co tam leży przed nami na szlaku do Dyveken mus nam wiedzieć. Choćby w zarysie. Nie wierzę, że nikt stamtąd nie przybył. To aż takie bezludzie? Chcielibyśmy też obejrzeć łódź, bo mniemam, że jakąś nam wyszykowaliście z pewną załogą. Co z zapasami? Mało konkretów...