Może Livii wydawało się, a może naprawdę coś w twarzy Osama drgnęło. Opuścił nieco broń i ruszył w jej kierunku. -
Nie próbuj głupich sztuczek, fata. Opatrzę ranę jaką Ci zadałem, a Ty zdradzisz mi co wiesz. Bierzesz udział w grze, której nie rozumiesz. To rozgrywka miedzy możnymi tego świata, a ja jestem tylko pionkiem, ale i tak nie mogę pozwolić, aby cokolwiek mi umknęło. Odrzuć swój miecz, a będziesz żyła.
Torstig wlazł do środka. Znajdował się po przeciwległej stronie zrujnowanego meczetu, ale i tak widział leżącą Livię i górującego nad nią Rusanamani. Rozmawiali o czymś. W pewnej chwili mężczyzna ruszył w stronę dziewczyny.
-
A czym moja strzelać?- zapytała Enki. Jej broń została gdzieś w pałacu. -
Kamieniami?
Zamiast więc dołączyć do Cedmona, Ghaganka pomogła Fahdowi w zbieraniu patyków i krzesaniu ognia. Tymczasem strzelec raz za razem naciągał cięciwę i posyłał strzały w ciemność. Większość z nich trafiała o czym świadczyły wrzaski bólu dobywające się z gardzieli ranionych małpoludów.
Ciężko poraniony humanoid potoczył się w dół zbocza. Thoer wracając do groty nie oglądał się za siebie, ale miał świadomość, że tuż za nim i po bokach czają się kolejne wrogie stworzenia. Z każdym krokiem jego nadzieja, że nie podzieli losu Ramiego rosła i gdy w końcu znalazł się w środku, odetchnął z ulgą.
Skrzesany ogień na razie tylko tlił się wątle, nie stanowiąc żadnej pomocy. Bębny w górach umilkły. Na zewnątrz zapanowała niemal zupełna cisza, przerywana jękami poranionych małpoludów. Minęła chwila, którą można było wykorzystać na oddech lub przygotowanie się na dalszą walkę. Małpoludy zaatakowały całą chmarą. W jednym momencie w polu widzenia pojawiło się ich kilkunastu. Wszystkie zmierzały do wnętrza groty, ale na szczęście wejście było na tyle wąskie, że atakować mogło tylko trzech na raz.