Wątek: Agenci Spectrum
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2018, 21:37   #141
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Mięśnie Johna rozluźniły się nieco, gdy głos Maurice’a skłonił policjanta do “odstąpienia od czynności służbowej”, jaką byłoby sięgnięcie po kajdanki i próba zakucia Brytyjczyka. Gdyby francuski policjant nie zrezygnował, z pewnością doszłoby do szarpaniny - John wolałby raczej spędzić czterdzieści osiem godzin na komisariacie niż pozwolić, by impertynencja nadętego żandarma uszła mu na sucho. John był pewien, że Francuz na długo zapamiętałby opór, jaki Anglik by mu stawił.

Tymczasem jednak Maurice i żandarm zniknęli w furgonetce. Maurice manipulował zamkiem skrzyni, karmiąc francuskiego policjanta starannie spreparowaną bajeczką. Na ile John był w stanie zrozumieć francuskie słowa wypowiadane dystyngowanym, lekko gardłowym akcentem, była tak gładka i tak świetnie przemyślana, że John nie mógł wyjść z podziwu. “Ten facet zrobiłby furorę w Izbie Lordów”, pomyślał. “Piętnaście minut przemówienia i przekonałby Ich Lordowskie Moście, by zmieniły stronę i przyłączyły się do Szkopów.” Przez chwilę wydawało się nawet, że francuski policjant również dał się przekonać. Ton, jakim zgłaszał nieliczne wątpliwości lub zadawał pytania Maurice’owi, stawał się coraz łagodniejszy, przyjazny, niemal konwersacyjny. John już niemal zaczynał wierzyć, że całe to niefortunne spotkanie będzie jedynie krótką zwłoką w dotarciu do celu podróży, jakim był ponoć instytut badawczy École Polytechnique w Paryżu, nieopodal paryskiego Panteonu. Biorąc pod uwagę, co transportowali, pasowało to zarówno do bajeczki, jak i do faktycznego ładunku. Tymczasem Gabrielle skończyła notować dane policjanta i podeszła do furgonetki. Nie do końca rozumiała gniew funkcjonariusza, czysto teoretycznie miała prawo poprosić o te dane, a brat takiej prośby wskazywałby na brak jej kwalifikacji jako sekretarki, a jednak… Cóż. Dobrze, że był z nimi Lapointe. Teraz pozostało tylko zaczekać czy ich puszczą, toż przewożenie ciężkiej wody, szczególnie gdy mieli papiery poświadczające jej zakup, nie było niczym karanym. Uśmiechnęła się do Johna przez moment czując, że ich pomysł powoli zaczyna się realizować i za chwilę opuszczą tą uliczkę. Mimo półmroku spowijającego paryską uliczkę zauważyła, że brytyjski agent odwzajemnił uśmiech. Oboje ogarnęła nadzieja, że to już koniec ich kłopotów.

Ale najlepsze plany myszy i ludzi rzadko kiedy idą jak po maśle. Tym razem również coś po prostu musiało się nie udać.

- Mam was! - dwójkę agentów dobiegł triumfalny wrzask policjanta z wnętrza auta. John zajrzał do środka akurat w chwili, gdy gwałtownie pchnięty przez policjanta Lapointe lądował plecami na tylnej ścianie furgonu. Agenci Spectry byli niemal pewni, że huk uderzenia słychać było w Luwrze. Na twarzy Maurice’a zaskoczenie, niedowierzanie i strach utworzyły mieszankę deformującą przystojną twarz Francuza w trudny do opisania grymas. - Myślicie, że tak łatwo przechytrzyć policję?! - ciągnął dalej gliniarz równie triumfalnym tonem, jakby zdecydował się nadal nie wypadać z roli. A potem zrobił coś, co Johnowi zjeżyło włosy na karku, choć przecież powinien był się tego spodziewać.
Zadął w gwizdek. Wysoki, przenikliwy świst gwizdka jękliwym echem poniósł się po ciemnej ulicy, odbijając się od ścian okolicznych budynków.

Jakby na komendę za furgonetką rozbłysły dwa silne, punktowe reflektory, omiatając tył furgonetki i stojących przy niej agentów snopami elektrycznego światła. Agenci Spectry zastygli w miejscu jak myszy schwytane w bezlitosne spojrzenie drapieżnego kota.
Francuska agentka odruchowo zasłoniła oczy, chroniąc je przed oślepieniem. Z trudem dostrzegała nadchodzących mężczyzn ale była niemal pewna, że nie mają na sobie charakterystycznych francuskich mundurów. Gabrielle poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz. Czyżby wpadli w pułapkę? Niepokojąca myśl uderzyła ją niczym obuch.
Z początku Anglik pomyślał, że to inny pojazd jadący za nimi włączył nagle światła, ale za chwilę w oświetlonych kręgach wypatrzył dwie, chyba ludzkie sylwetki zbliżające się w ich kierunku. W świetle jednej z latarek mignął mu trzymany w jednej z dłoni pistolet.
Jasna cholera, pomyślał John. Wychylił się lekko za ścianę furgonetki i popatrzył wzdłuż kierunku jazdy. To, co zobaczył, niespecjalnie go zaskoczyło - dwie kolejne sylwetki zbliżały się do pojazdu i z tego kierunku. Ci byli jednak widoczni w snopach światła rzucanych przez reflektory furgonetki... stąd John widział wyraźnie szare, niczym nie wyróżniające się marynarki, trzymane w rękach latarki i pistolety.
Mieli ich jak na dłoni.
Myśl, John, myśl, brytyjski agent zganił się w myślach. Nie po to tłukłeś się z Niemcami w kawiarni w Rjukan, nie po to znosiłeś zaczepki Lapointe’a, nie po to niańczyliście tą skrzynię przez pół Europy, by teraz zatonąć niemal u celu podróży. To byłaby niewypowiedziana ironia losu. To byłoby po prostu nie fair.
John podjął szybką decyzję. To była ponad wszelką wątpliwość zasadzka. Oni byli nieuzbrojeni, ich przeciwnicy wręcz przeciwnie. Jedyną odpowiedzią było - wiać.
- Do wozu! - krzyknął John do Gabrielle, stojącej przy wejściu do przestrzeni ładunkowej furgonu, skąd patrzyła, równie osłupiała, na szamotaninę rozgrywającą się między Maurice’em i mężczyzną w policyjnym mundurze. Gabrielle nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wskoczyła na pakę, starając się z zaskoczenia pochwycić funkcjonariusza i wyrzucić go z wozu. Nie mogli ryzykować, że to ktoś inny niż policja. Tym bardziej, że ta sytuacja od początku była dziwna.
Niemal równolegle z okrzykiem Anglik rzucił się w kierunku drzwi pojazdu, próbując przyjąć taki tor biegu, który sprawi, że kierowca furgonetki choć trochę osłoni go przed kulami wystrzelonymi przynajmniej od strony maski pojazdu. Klucząc zakosami tuż obok stojącego z uniesionymi w górę rękami kierowcy, rzucił się wprost w uchylone drzwi pojazdu, zdecydowany dopaść kierownicy, uruchomić pojazd i uciekać z tego miejsca jak najszybciej.
 
Loucipher jest offline