Marius podszedł jak blisko mógł do prowodyra zamieszek, po czym użył brudnej ulicznej sztuczki - przeraźliwie zagwizdał na palcach, tak, by ludziom aż zakręciło się w uszach.
-Za chwilę usłyszycie grzechot zawieranych drzwi i okien - krzyknął - za nimi najemcy i właściciele sąsiadujących nieruchomości rychtują kusze i samopały. Wiadomo, ogień się roznosi, a nikt nie lubi, jak jego dobytek płonie. A już na pewno nie panowie Waldorf i Kreimaier, o ile mnie pamięć nie myli właściciele tego magazynu, który chcecie podpalić. Jeżeli nie kojarzycie, na pewno kojarzycie ich pracownika - Waltera Steinmaiera i jego grupę zabijaków. Ten magazyn warto jest około 100 złotych koron, na pewno będą chcieli wycisnąć należność od podpalaczy. A za każdym z kilkudziesięciu okien czy drzwi w tym sąsiedztwie znajdują się bystre oczy strzelców, którzy zapamiętali wasze twarze. Jeżeli załatwicie sprawę bez puszczania czerwonego kura, może i wam się uda. Jak nie...cóż, w mieście są napięte nastroje, publiczne męki podpalaczy na pewno by upuściły z ludzi trochę pary. Szkoda tylko, żeby to były męki na was. O ile rzecz jasna Steinmaier nie dorwie was i waszych rodzin pierwszy.Róbcie, co chcecie, ja ostrzegłem, mam czyste sumienie - dodał, wodząc wzrokiem po zgromadzonych, w pewnej siebie pozie.