Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2018, 18:39   #9
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Arkham, Stacja kolejowa Boston & Main , 3 września, 8:50

Gwizd pociągu do Bostonu drażnił uszy Anny, jej służącej Lily Baldwin oraz Jacka Grunewalda. Maszynista oznajmiał całej stacji, że spóźnialscy powinni jak najszybciej wsiadać do pociągu i zajmować swoje miejsca, choć niektórzy pasażerowie korzystali jeszcze z chwili która pozostała do odjazdu, rozkoszując się papierosem, szybką przekąską z bufetu, gazetą oferowaną przez obdartego, upstrzonego piegami rudzielca lub po prostu kolejnym, pogodnym dniem. Chmury i mgła wiszące nad Arkham chwilowo ustąpiły miejsca słonecznej pogodzie, jakby słońce chciało wykąpać senne miasteczko swoimi promieniami. Jak zwykle, szpetota miasta została znów uwypuklona. Stacja kolejowa, znajdująca się w okazałym, podobnym do barbakanu budynku z czerwonej cegły, jak zwykle o tej porze przypominała typowy, brzydki budynek przemysłowy. Klimatu nie poprawiał zapach węgla, smaru i innych materiałów używanych na kolei, a które atakowały nozdrza co bardziej wysublimowanych klientów kolei. Szczęśliwcy, jak Anna, Jack i Lily, zajmowali wygodne kabiny klasy pierwszej. Firanki pozwalały na chwilę odgrodzić się od innych podróżujących, kanapy były nawet wygodne, i choć zapachu smaru i żelaza nie dało się niczym zamaskować, podróż mogła przebiegać całkiem znośnie. Reszta pasażerów zmuszona była jednak podróżować na drewnianych ławkach, które uderzały boleśnie z każdym wertepem. Obsługa jednak, była miła dla wszystkich i choć stewardzi nie zaglądali raczej do większości pasażerów drugiej klasy, to musujące wino mogło za odpowiednią opłatą dotrzeć do każdego, który skłonny był wysupłać kilka dolarów więcej za podróż.


Jack szybko pomógł ładować bagaże obu kobiet, sam mając jedynie wyglądający na bardzo wypchany, zielony, wojskowy plecak z wieloma kieszeniami. Jak sam stwierdził, został mu jako pamiątka po czasach służby w piechocie morskiej, jeszcze z kampani w Nicaragui, gdzie załapał się na jeden „turnus”.

-Taak. Policja i odpowiedzialność. Leniwi, tylko siedzieliby na tyłku i zajadali się pączkami – Jack narzekał na niefrasobliwość policji w Arkham, gdzie po rewelacjach w domu Gliera i znalezieniu niewątpliwych oznak włamania, policjant, gruby posterunkowy Jackson który akurat przyjmował zgłoszenie po zadaniu kilku pytań nawet wyraził zainteresowanie, zdawkowo i niemal nie otwierając przymrużonych oczu odpowiedział
- Zajmiemy się tym – co właściwie kończyło temat włamania u Gliera. Nie pomógł ani marsowa mina panny Lockhart, ani groźny wzrok Jacka. Posterunkowy nie wydawał się w ogóle przejęty powagą sytuacji powtarzając – Proszę się nie martwić. Zajmiemy się tym. Proszę wracać do domu i zaufać policji – wzruszając ramionami, przybierając uśmiech kojarzący się z wymuszoną grzecznością na którą nie miało się w ogóle ochoty.

Podróż minęła bardzo spokojnie i po niecałej godzinie mogli spokojnie przesiąść się na stacji w Bostonie do pociągu jadącego do Nowego Yorku. W porównaniu do stacji w Arkham, niewielka stacja przesiadkowa nie była nawet okazała. Niewielka, niczym jednorodzinna willa, ze spadzistym dachem obsługiwała jedynie dwa tory prowadzące na północ, i Ann nie musiała nawet błądzić po stacji, tylko zaordynować obsłudze przepakowanie bagaży do stojącego już pociągu do Nowego Yorku. Wyjeżdżając z niewielkiej stacyjki mogli jednak podziwiać całe miasto w pełnej krasie. Liczne domy o czerwonych dachówkach i górujące za nimi w oddali kominy licznych fabryk.



Boston Butler Station, 9:59



Sielankę tego poranka nagle zburzyło pewne przeczucie. Wrażenie, jakby coś kleiło się do tyłu głowy i pleców. Uciążliwe, ale dla wielu kobiet nieomylne. Poczucie bycia obserwowanym. Ann zerknęła przez ramię i jej bystre oko wyłowiło stojącego jakieś kilkadziesiąt metrów od nich na peronie, opartego niedbale o metalową kolumnę dworca mężczyznę. Palił papierosa i wydawało się, czytał gazetę. Jednak nie czytał, bo zerkał co jakiś czas w ich kierunku i uciekł wzrokiem, kiedy tylko napotkał wzrok Ann. A wzrok miał zimny, przenikliwy, i jakiś taki...bezlitosny. Gwizdek konduktora przerwał tą niezręczną chwilę i Ann wsiadła do pociągu, jednak kierowana przeczuciem zerknęła jeszcze ostatni raz na peron. Mężczyzna jednak...zniknął.



Nowy York, Stacja Grand Central, 22:13

Jeden z najpiekniejszych budynków, jakie mógł zobaczyć człowiek mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Prawdziwa perełka architektury, bijąca na głowę funkcjonalne, industrialne dworce uważane za nowoczesne. Ten budynek miał wprawiać w zachwyt, i zachwycał. Ogromne okna wpuszczały blask świateł z licznych wieżowców otaczających budynek, nadając ogromnej hali nieziemski wygląd. Kroki licznych, mimo późnej pory podróżnych przyjemnie stukały po marmurowej posadzce dworca, a ogromne drzwi prowadziły na gwarną ulicę, gdzie warczące samochody swoimi kwakliwymi klasonami oznajmiały nieostrożnym podróżnym swoją obecność. Jakby pilnowały ulicy jak swojej własności.


Kilkanaście minut później, taksówkarz o irlandzkim akcencie i swojskim imieniu Billy wiózł ich już zatłoczonymi ulicami ogromnej metropolii, zabawiając ich rozmową i pokazując okoliczne budynki, jakby był ich dumnym właścicielem. Taksówkarze byli na każdej szerokości geograficznej nieocenionym źródłem informacji i plotek, o ile miało się hojną rękę i płaciło ekstra.
- Państwo pierwszy raz w Nowym Yorku? No, to Grand Central już państwo widzieliście. O, a tu mijamy właśnie galerię Imperium. Mnóstwo dobrych sklepów. I dają zniżki – usta nie zamykały się taksówkarzowi, a oczy Lily otwierały się szeroko na te nowe, imponujące widoki za oknem samochodu – Tu jest szpital Św. Marii, tam widać Empire State building. Największy na świecie. Ledwo go zbudowali, wciąż pachnie tam farbą. Kolega wjechał, i niedobrze mu było od tego. A tu, o, teatr miejski. I obok biblioteka. A dalej park miejski – wymieniał kolejno mijane budynki – Ah, pani lubi książki? - zerknął na Ann która złowiła okiem jakąś księgarnię czy może antykwariat – Polecam taką jedną, dużą księgarnię, "Willers i wspólnicy". Mają tam cuda. Książki małe, duże, z obrazkami. Przygodowe też – trajkotał Billy mijając kolejne skrzyżowania i pokazując im niemal wszystkie atrakcje po drodze. Parki, biblioteki, muzea, nawet szpitale i kościoły. Trajkotał o tym, jak co niedzielę zabiera rodzinę po mszy do Central Parku a potem idą do portu oglądać statki. Dopiero po ponad godzinie jeżdżenia szeroką Park Avenue, zbaczając co jakiś czas aby uniknąć korków w mniejsze przecznice, klucząc między wieżowcami i kamienicami zatrzymał się pod wskazanym adresem.
- Zielony Gościniec. Ładny hotel, ale na dzielnicę bym uważał. Pełno tu makaroniarzy w okolicy. Lubią pić w okolicy, jak wracają z doków. Radziłbym zamknąć okna na noc – poradził i pomógł z wypakowywaniem bagażu.
Nowy York, ulica Lafayette 44, hotel Zielony Gościniec, godź 23: 30


Ann dostała wygodny apartament o dwóch schludnych pokojach i niewielkiej, acz całkiem przytulnie wyglądającej łazience. Niewielkie okna wychodziły na zadrzewiony ogródek, otoczony ceglanym murkiem. Sam hotel, wciśnięty pomiędzy dwie okazałe kamienice nie sprawiał wrażenia dużego, jednak Garret, portier który wniósł bagaże Anny do ich apartamentu zapewniał, że hotel może pomieścić kilkadziesiąt osób i budynek jest znacznie większy niż się zwykle wydaje.
- Śniadanie jest o ósmej, ale menu śniadaniowe jest otwarte aż do południa. Jeśli czegoś będzie brakować, telefon jest w pokoju. Wystarczy podnieść słuchawkę i chwilę poczekać. Czasem jestem poza portiernią. Nowy York nigdy nie śpi. - uśmiechnął się przepraszająco i zostawił obie kobiety, życząc im spokojnego wypoczynku.

Ann mogła wreszcie ochłonąć po podróży, i zaplanować kolejny dzień podróży, a szczególnie zwiedzeniu choć kilku atrakcji Nowego Yorku. Przez chwilę wyjrzała przez okno i niepokój powrócił. Początkowo, wydawało jej się, że to tylko odblask na szybie hotelowego okna. Po chwili jednak nabrała pewności. Żarzący się papieros na wysokości twarzy człowieka nonszalancko opartego o pień pobliskiego drzewa. Nie widziała twarzy, ale wyobraźnia widziała już te czujne oczy, obserwujące hotel...

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline