Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2019, 18:49   #92
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po skończonej rozmowie z detektyw Wierzbovsky, przed taksówką wyłonił się już C-Tower. Lśniąca wieża niknęła gdzieś w chmurach i smogu. Żółty samochód zjechał na bok.
- Jesteśmy na miejscu - niepotrzebnie poinformował kierowca, a spomiędzy siedzeń wysunął się terminal płatniczy.
Ann przyłożyła kartę, uiściła należność i wysiadła z pojazdu. Wieża stała na miejscu. To było pocieszające. Odczuła nagle silną potrzebę, by zobaczyć członków swojej rodziny.
- Poczekaj na mnie na dole. - Odezwała się do ochroniarza pierwszy raz od momentu gdy wsiedli do taksówki. - Nie wiem ile czasu spędzę w tym miejscu, ale raczej nic mi tutaj nie grozi.
Od razu pojechała na górę zobaczyć się z ojcem.
I bardzo szybko dowiedziała się, że dowodzi akcją w terenie. Nikt tu także nie pragnął jej powiedzieć o co dokładnie chodzi, wywnioskowała tylko tyle, że było to związane z całym porannym zamieszaniem. Jednym słowem, odbiła się od muru.

Przebijanie się w obecnej sytuacji do laboratoriów gdzie pracowała Susan Ferrick nie miało większego sensu. Pewnie wpakowałaby się tylko w koszmarny korek. Westchnęła zrezygnowana i postanowiła ponownie zadzwonić do Jessicki Mayers. Zastanawiała się dlaczego kobieta nie próbowała się z nią kontaktować po ostatnim telefonie. Przez dłuższą chwilę nie odbierała i Ann już miała się rozłączyć, kiedy usłyszała zachrypnięty, cichy głos.
- Halo?
- Jessica? Tu Ann Ferrick. Chciałam się z tobą spotkać i omówić kilka spraw. Myślę, że mam temat, który może cię zainteresować.
- Nie… nie wiem czy jestem w stanie - wychrypiała. - Nie czuję się dobrze… - głos jej się wyraźnie rwał.
- Jesteś przeziębiona? Byłaś u lekarza? - Zapytała Azjatka zastanawiając się jednocześnie czy choroba może być wynikiem szkodliwej ingerencji SI. Jej paranoja chyba zaczynała wchodzić w stopień krytyczny.
- Nie wiem, wszystko mnie boli i mi niedobrze - wychrypiała Jessica. - Od wczoraj wieczora, nic takiego nie robiłam, byłam tylko na kolacji obok w knajpie.
- Może to tylko niestrawność, ale myślę, że na wszelki wypadek powinien przebadać cię lekarz. Gdzie ty właściwie mieszkasz?
- Wynajmuję mieszkanie przy E 14th Street… - zaczęła kasłać. - Wszystko mnie boli, nie dowlekę się do lekarza…
- Spróbuję coś załatwić. Podaj mi dokładny adres. - Ann doszła do wniosku, że może warto by teraz wykorzystać zasoby CT. Jeśli problemy reporterki były czymś więcej niż grypą żołądkową, kobieta mogła mieć poważne kłopoty. - Próbowałaś dowiedzieć się czegoś w sprawie Dzieci Rajneesha? Aha… Jeszcze jedno… Masz jakieś cyberwszczepy?
Jessica podała adres.
- Nie… - nie zdążyła dodać co nie, kiedy Ann usłyszała odgłosy gwałtownego wymiotowania.
Ann postanowiła poczekać aż atak się skończy i wydobyć z kobiety informacje, których potrzebowała. Szczególnie istotny był dokładny adres. Potem miała zamiar sprawdzić jakie są szanse wysłania jakiegoś epidemiologa z CT na domową wizytę do reporterki. Może matka będzie mogła jej udzielić rady jak się do tego zabrać. Epidemiologa raczej nie było większych szans, ale karetkę w pełni wyposażoną na prawie wszystko już szansa była. W końcu miała mocne plecy, co opiekę zdrowotną jaką miała zapewniona jej rodzina wynosiło w bardzo wysokie rejony.
- Nie… nie mam wszczepów… - wycharczała. - Nie mam siły… - głos Jessiki stawał się coraz słabszy.
- Cholera! Jadę do ciebie. Wezwę karetkę z własnego ubezpieczenia. - Powiedziała jeszcze i ruszyła pospiesznie do wyjścia. Najpierw wybrała numer z karty ubezpieczeniowej. Jak większość numerów, znała go na pamięć, choć widziała chyba tylko raz w życiu. Nie należała do osób zbyt często zawracających głowę lekarzom. Podała adres Jessiki i swój numer ubezpieczenia, wyrażając jednocześnie nadzieję, że pomoc nie utknie w korku. Za cenę, którą ściągali co miesiąc mieli chyba coś poruszającego się w powietrzu. Jednocześnie pomyślała, że może Dru zorganizuje jakiś szybki transport z CT zanim dotrze na parter i po zakończeniu rozmowy z dyspozytorem medycznym zadzwoniła do ochroniarza.

Karetki jeżdżące na napęd magnetyczny to nie był w tych czasach niecodzienny widok na Manhattanie. Samochody także, ale żeby wypożyczyć coś takiego z bazy Corp-Techu, trzeba było mieć specjalne upoważnienia. Jej rodzice zapewne mieli, ale ona nie za bardzo. Mogli wciąż jechać normalnie, skorzystać z transportu miejskiego lub, cóż, załatwić sobie takie upoważnienie pod jakimś pretekstem.
Zagrożenie epidemiologiczne byłoby całkiem niezłym pretekstem, a do momentu aż ktoś nie zbada reporterki, nie można było wykluczyć takiej możliwości. Ann rzadko korzystała z takich możliwości, ale tym razem postanowiła skorzystać z pozycji ojca i powołać się na fakt, że pracuje dla niego. Miała nadzieję, że nikt nie będzie pytał o szczegóły. Dla takiej Felipy podobne sprawy w C-T byłyby udręką. Dla Ann były bardzo dogodne - nie ocierało się przy tym nawet o człowieka, wszystko załatwiały automaty, systemy i sztuczna inteligencja. Ferrick musiała podać pełne dane ojca, co na pewno zarejestrują systemy, ale kto będzie się kłócił o pożyczenie jednego samochodu?
Również w pełni zautomatyzowanego.

Garaż podstawił im pojazd, który zaraz po tym jak wsiedli, został "wystrzelony" na ulicę i zaprogramowany na najkrótszą trasę do celu. Trzeba było przyznać, że ten sposób podróżowania był w zatłoczonym mieście ultra szybki. Kiedy dotarli przed budynek Jessiki, magnetycznie utrzymywana nad ziemią karetka już tam była. Po drodze napotkali zbiegających po schodach ratowników, z kobietą na noszach.
- To ja was wezwałam. - Zawołała Ann do ekipy. - Jaki stan? Gdzie ją zawozicie?
- Tish Hospital, to najbliżej. Stan nieznany, wygląda jak zatrucie trującym środkiem - odpowiedział jeden z ratowników bez zwalniania. - Proszę wezwać jej rodzinę.
Nie miała zamiaru im tłumaczyć, że nie ma pojęcia o rodzinie Jessiki. Zawahała się przez chwilę czy nie sprawdzić jej mieszkania, ale szukanie przyczyny zatrucia na tym etapie mogło przypominać szukanie igły w stogu siana. Najpierw musiała wiedzieć czym kobieta została zatruta, a potem poszukać źródła. Skinęła na Dru i wrócili do samochodu, by pojechać do szpitala i tam zdobyć jakieś konkretne informacje o przyczynie stanu reporterki. Dobra opieka medyczna i zabranie kobiety do dobrego i drogiego szpitala miało też swoje konsekwencje. Ann spotkała się z barierą już w recepcji, gdzie w ramach zapewnienia bezpieczeństwa kazano się wylegitymować, zatrzymano Dru przed bramkami i na dodatek odmówiono informowania o stanie pacjentki.
- Niestety jedynie rodzinie lub służbom możemy przekazać pełne dane o tym czego się dowiemy. Nie możemy wykluczyć próby morderstwa albo zamachu terrorystycznego - wyjaśnił młody recepcjonista, o dziwo człowiek, uśmiechając się do Ann przepraszająco.
- Skoro to ja płacę rachunki to chyba jestem dla was w tym momencie ważniejsza niż rodzina? - Ann popatrzyła na mężczyznę poważnie i dodała zdecydowanym tonem: - Ja też podejrzewam morderstwo lub zamach. Dlatego was wezwałam. Jeśli nie dostanę dostępu do pełnych informacji odmówię uiszczenia opłaty, a także przekonam rodzinę i znajomych, by zmieniła ubezpieczyciela.
- I zostanie pani podana do sądu przez naszą firmę, bo pewnych zapisów w umowach nie możemy niestety przeskoczyć - westchnął bez urazy mężczyzna. - Proszę zrozumieć, że w takich chwilach jesteśmy zobowiązani poczekać przynajmniej na służby. Pani ubezpieczenie ratuje tej drugiej pani życie. Gdybym był przekonany, że występuje pani z ramienia prawa… - westchnął jeszcze bardziej teatralnie, wyraźnie coś sugerując.

Ann też westchnęła. Z jednej strony mogła dalej toczyć tę walkę z drugiej, chyba łatwiej było poprosić o pomoc policjantkę. Sięgnęła po holofon i po raz trzeci tego dnia wykręciła numer Wierzbowski. Odebrała po jednym sygnale.
- Ann?
- Tak.Jestem w Tish Hospital. - Ferrick jak zwykle od razu przechodziła do sedna. - Znajomą, która pracowała razem ze mną nad sprawą śmierci ojca Amandy przywieźli tu na sygnale. Podejrzewam, że jej zatrucie nie było przypadkowe. Nie chcą mi udzielić informacji co do jej stanu, choć to ja płacę rachunki, bo sami myślą o ataku terrorystycznym. Potrzebuję upoważnienie, że współpracuję z policją. Możesz mi pomóc?
-Mamy na posterunku burdel, ale postaram się ci wysłać elektroniczny dokument. Daj mi kwadrans.
- Dzięki. Odezwę się jak rozpoznam tu sytuację.
- Poczekaj, ja też mam sprawę. Tych dysków jest jeszcze pięćdziesiąt. Ferro twierdzi, że trzeba je zamknąć w klatce Faradaya, z wysokiej jakości zabezpieczeniami, najlepiej fizycznymi, najmniej elektroniki. Proponowałam by to gówno wrzucić pod prasę produkcyjną ale on twierdzi, że jeśli tamto dostało się do sieci, to na dyskach mogą znajdować się wskazówki jak to znaleźć i wyeliminować. Jak się domyślasz policja dysponuje całym mnóstwem takich pomieszczeń, niestety wszystkie są zajęte - ostatnie zdanie ociekało ironią.
- Hmmm… - zastanowiła się Azjatka. - Spróbuję się dowiedzieć co najlepiej z tym zrobić. Ja bym teraz nie ufała niczemu i nikomu. Ta cholerna sztuczna inteligencja może być wszędzie i wygląda na to, że w jakiś sposób potrafi sterować zwykłymi ludźmi. - W jej głosie dało się wyczuć wahanie. - Cholera nawet sobie bałabym się teraz zaufać w tym względzie. Do czasu aż nie rozgryziemy jak podporządkowuje sobie ludzi to jest naprawdę poważny problem. Dlatego chciałam pogadać z tymi porywaczami. Zarówno ten co przeżył, jak i agent specjalny Holson, mogą być kluczem do rozwiązania tej zagadki. Może nim być także Alex. Naprawdę powinniście się dokładnie przyjrzeć zapisom z jego pamięci. Także tym, których już prawdopodobnie nie ma. Dlatego proponowałam pomoc Remo, bo on wcześniej zapoznał się z SI i mógł znaleźć coś, po prostu na zasadzie skojarzenia.
- Ferro jest zagrzebany w robocie po czubek nosa. Teraz dłubie w przestrzelonym dysku, który niestety skurwiel podłączył pod sieć. Potem bierze się za Alexa ale mamy mało ludzi i dużo roboty. Jeśli Remo będzie wolny i chętny na pewno zorganizuje się mu jakiś papier konsultanta. Tymczasem ja patrzę jak technik wykręca pieprzone pięćdziesiąt pozostałych dysków, mam zamiar załadować je do dużej torby i fajnie byłoby gdzieś je wrzucić i zapieczętować. Jak chcesz możesz przesłuchać ze mną potem zbiegłych więźniów. Chciałam się doszperać ich kartotek medycznych ale bezskutecznie. Jak się wkurwię skieruję ich na rentgena i tyle będzie babci srania. Chodzi mi po głowie, że to coś włamuje się ludziom do mózgu przez komputer neuronowy. Dzisiaj w nocy wszyscy naszpikowani wszczepami zaliczyli zwarcie, może to ma związek? No i sprawa Alexa przypomina mi coraz bardziej sprawę sprzed kilku miesięcy. Podobne zabójstwo, podejrzany android.
- Ta kobieta w szpitalu miała podobne teorie. - Powiedziała Ann - Ciekawe do czego się dogrzebała i czy ma to związek z jej stanem. Co do dysków, może umieść je w sejfie bankowym, takim starego typu, ze skrytką na dwa klucze?
- Ferro upierał się przy klatce Faradaya. Nie sądzę by skrytki bankowe spełniały ten warunek. Ale jeśli panu Remo nie przyjdzie na myśl nic lepszego to pewnie zadowolę się bankiem.
- Ok. Jak mówiłam spróbuję się zorientować co najlepiej zrobić z tymi danymi. Czekam na upoważnienie od ciebie i jak tylko coś będę wiedzieć dam znać. - Ann rozłączyła się. Sprawa dysków była dość istotna, dziewczyna ponownie wybrała więc numer Kye.

W szpitalu korporacyjnym było spokojnie. Nie kręciło się wielu ludzi, wnętrza były czyste i sterylne, a poczekalnia wygodna. Na ekranach leciały wiadomości, które teraz filmowały co wyglądało jak trzęsienie ziemi lub podziemne wyburzenie. Na oczach Ann zapadło się kilka budynków, produkcyjnych lub magazynowych hal gdzieś na Queens. Zapadły się w równej linii. To był bardzo piękny dzień. Co rzuciło się jej jeszcze w oczy to fakt, że na pustym parkingu pierwszego z tych budynków stał helikopter który kojarzyła jako taki, którym czasami latał jej ojciec, używany w bojowych operacjach Corp-Techu. On też częściowo zapadł się, miażdżony betonem. Potem obraz zniknął i wracała twarz prezentera. Remo nie odbierał.
Nigdy nie lekceważyła przeczucia, a tym razem mówiło jej, że stało się coś poważnego. Na wszelki wypadek wykręciła numer ojca, musiała się przekonać czy wszystko z nim w porządku. Od razu odezwała się automatyczna sekretarka prosząc o pozostawienie wiadomości. Jej niepokój wzrósł znacznie. Ojciec rzadko wyłączał telefon. Teraz sprawa reporterki zrobiła się zdecydowanie mniej ważna. Zresztą nie groziło jej obecnie bezpośrednie niebezpieczeństwo, a upoważnienie z policji nadal nie nadeszło. Mogła na nie równie dobrze zaczekać w drodze na miejsce katastrofy. Szybko wyszła ze szpitala. Dobrze, że auto z CT ciągle było do ich dyspozycji. Jednocześnie próbowała dokładnie zlokalizować miejsce na podstawie zapamiętanych ujęć z telewizji, poszukując miejsc charakterystycznych. Jej pamięć absolutna, była w tym momencie wyjątkowo pomocna. Łatwo było namierzyć miejsce mając przed oczami mapę satelitarną. Kawałek drogi, ale nic strasznego dla magnetycznego samochodu, który pędził po ulicach.
- Powód zmiany planów? - opanowanym tonem spytał Dru, nie próbując ingerować w działania dziewczyny.
Zamiast odpowiedzieć Ann zaczęła przeszukiwać holofon w nadziei na jakieś dodatkowe informacje. Ludzie filmowali wszystko i wrzucali do sieci. Nie miała ochoty tłumaczyć Dru, że kieruje nią przeczucie, wolała skupić się na zdobyciu dodatkowych informacji. Ponownie spróbowała nawiązać łączność z Remo. Wiadomo, że sieć pierwsza znała odpowiedź, ale Ann nie znała tych miejsc, które podawały informacje na sekundy po wydarzeniach. Ale nawet te bardziej oficjalne kanały wspominały o wstrząsach na Queens i walących się budynkach, a jeden twierdził nawet, że wygląda to na zawalenie się starej linii podziemnej kolei. Zanim wybrała numer Remo, to jego imię pojawiło się na wyświetlaczu. Przy okazji zauważyła, że dostała zdjęcie upoważnienia wysłane z numeru Wierzbovsky, wraz z wyjaśnieniem o padniętym systemie.
 
Eleanor jest offline