Wątek: Id Inferno
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2019, 18:25   #1
DrStrachul
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
Id Inferno

1 .
Budzik zapiszczał niczym wykastrowany kogut. Na wyświetlaczu, czerwonym światłem pulsowały cyfry.
05:10
Choć był sobotni poranek, Jessica wstała i niemal natychmiast wskoczyłą w wysłużony dres. Lubiła go mimo, że miał już swoje lata. Przypominał jej czasy studiów i budził wielki sentyment. Stanowił oczywisty powód drwin dla Franka. Nie przejmowała się jednak tym, zwłaszcza, że były to przyjacielskie uszczypliwości. Nie było powodów do gniewu, czy kłótni.

Frank i dzieci jeszcze spały, gdy wzięta terapeutka pokonywała biegiem kolejne metry pośród urokliwych klombów. Porannej przebieżce towarzyszył przyjemny dla ucha, głos Raula Midóna.
Dobiegła do skrzyżowania i skręciła w prawo, by lada chwila znaleźć się na wąskiej plaży, ciągnącej się na długości kilkuset metrów. Ilekroć tędy biegła jej serce wypełniała wielka radość. Zakup działki na której postawili dom był jak wygrany los na loterii. Miejsce było tak urokliwe, że bez wątpienia zasługiwało na miano miejskiego raju.

Jessica zbliżała się do bramki prowadzącej na plażę, gdy ku swemu zdumieniu zauważyła, że stoi przy niej jakiś mężczyzna. Znała go. Niestety, znała go aż za dobrze.
Rick Ramirez, nałogowy podrywacz i hazardzista. Od kiedy przegrał wszystko na wyścigach i rozwodu, mieszkał ze starą i schorowaną matką. Ciężki, niemalże patologiczny przypadek. Jessica zajmowała się nim od zaledwie kilku tygodni. Jego pojawie się o tej porze i w tym miejscu, nie wróżyło nic dobrego.

- Pani doktor, pani doktor - jego donośny głos przebił się przez muzykę płynącą ze słuchawek.
Jessica zatrzymała się i z wymuszonym uśmiechem rzekł.
- Rick witaj. Co tutaj robisz?
- Musiałem się z panią zobaczyć, pani doktor.
- Dobrze wiesz, że przyjmuję tylko w swoim gabinecie i nie udzielam porad poza nim.
- Wiem, wiem - odparł Rick zbywając słowa Jessici gwałtownym machnięciem dłoni -Tylko to sprawa życia i śmierci.
Tylko nie to - pomyślała Jessica. Pozbycie się natrętnego pacjenta, nie będzie łatwe. Za dwie mają jechać z dzieciakami do wesołego miasteczka, a później na obiad do rodziców Franka. Tymczasem Ramirez nie odpuszczał.
- Nie chcę pani przeszkadzać w weekend, ale to naprawdę wyjątkowa i ważna sprawa. Proszę pani doktor. - argumentował Rick, patrząc błagalnie w stronę terapeutki - Nie musimy jechać do pani gabinetu. Tutaj niedaleko jest taka przyjemna cukierenka. Może wstąpimy tam na chwilkę. Ok?

***
Piszczenie budzika tylko na chwilę wyrwało Franka ze snu. Obrócił się na drugi bok i na wpół przytomny odpowiedział na pocałunek żony, która jak co rano wychodziła pobiegać. Nie minęło jednak pięć minut, gdy natrętne wibrowanie telefonu wybudziło go ze snu już na dobre. Wściekły otworzył oczy i podniósł się by sprawdzić, co za gamoń dzwoni o tej porze.

2.
Wściekły otworzył oczy i podniósł się by sprawdzić, co za gamoń dzwoni o tej porze.
Nigdy nie wpisał tego numeru do książki adresowej. Znał go jednak wystarczająco dobrze, aby nawet po kilkuletniej przerwie wiedzieć, kto dzwoni.
- Hej! Wybacz tak wczesną porę, ale wiem, że tylko teraz będziemy mogli swobodnie pogadać. - głos w słuchawce brzmiał szczerze i uczciwie. Frank jednak wiedział, że to tylko wyuczony ton. Nic więcej.
- Słucham. O co chodzi?
- Nie musisz być taki oschły. Przecież się nie pokłóciliśmy.
- Niby nie. Po prostu myślałem…
- że skoro tyle milczymy, to nasza współpraca jest zakończona. Frank.. proszę cię. Chyba nie jesteś aż tak naiwny. Rozumiem, że masz idealnie poukładane życie, ale nasza współpraca zawsze była dla ciebie opłacalna. Nie inaczej będzie i tym razem.
- Jasne
- Nie musisz być sarkastyczny. Co prawda jestem twoją przełożoną, ale zawsze myślałam, że nasza współpraca opiera się na przyjacielskich podstawach.
Przyjacielskie podstawy… Frank zamyślił się na chwilę i przypomniał sobie, co łączyło do z Mary Quinton, oficerem Mosadu w randze majora. Gdy się poznali była zaledwie podporucznikiem. Przez lata ich znajomości znacznie awansowała w hierarchii wywiadu. Frank nigdy nie wiedział na ile było to owocem jego współpracy.
Początkowo Mary była jego dziewczyną. Może nawet ją kochał. Zmieniło się to w dniu, gdy powiedziała mu kim jest i czym się zajmuje. Ich rozstanie było dla Franka warunkiem koniecznym, aby zaangażować się w to, co mu proponowała.
Wiedział czym jest zdrada kraju i czym ona grozi. Ciekawości i chęć przeżycia przygody rodem z filmów sensacyjnych zwyciężyła nad rozsądkiem.
Rzeczywistość szybko jednak zweryfikowała jego wyobrażenia o pracy agenta obcego wywiadu. Zwykła nudna, papierkowa robota u obserwacja. Tak przynajmniej było w jego przypadku.
Jego zadania ograniczały się do obserwowania jakiegoś profesora lub studenta, który z jakiś względów interesował izraelski wywiad, do napisania notki charakterologicznej, czy oceny psychologicznej. Nic ponad to. Nudę i schematyczność zadań, wynagradzała mu sowita wypłata, jaką co miesiąc odbierał w umówionej skrytce pocztowej.
Od dobrych kilku lat, Mery się nie odzywała. Od czasów zakończenia studiów, wywiad korzystał z jego usług tylko kilka razy.
- Mów zatem o co chodzi? - zapytał.
- Sprawa jest dość prosta. Przynajmniej na razie. Twoja żona od kilku tygodni prowadzi terapię ośmioletniej Esther Liebmann. Chcemy, abyś przekazywał nam regularnie raporty odnośnie postępów terapii i tego, co uda się w jej trakcie ustalić. Myślę, że dobrze byłoby abyś włączył się aktywnie w terapię dziewczynki. Masz duże zdolności w tej materii. Wierzymy, że dzięki twojej pomocy szybciej uda się zdobyć jakieś informacje.
- Dawno tego nie robiłem.
- Nie martw się. To jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina. Obserwuj też swoją żoną. A zwłaszcza osoby, które będą mogły się chcieć z nią skontaktować. Informuj nas o każdej nowej osobie, która pojawi się w jej otoczeniu i będzie wykazywała zainteresowanie małą Esther.
- Mam szpiegować własną żoną.- oburzył się Frank.
- To w trosce o jej bezpieczeństwo. Uwierz mi sprawa jest poważna. W poniedziałek rano udaj się na dworzec autobusowy. W skrytce B425 znajdziesz dodatkową dokumentację, która ci pomoże. Wyślę ci kod smsem. Jak będziesz miał jakieś informację lub pytania, to dzwoń.


3.
Wizyta w lunaparku ucieszyła tylko Petera i Rebecca. Tej dwójce niewiele trzeba było do szczęścia. Piszczeli z radości przed każdą kolejną atrakcją, czy karuzelą. Najstarszy Harry, nie odrywając oczu od telefonu, co i rusz pytał tylko kiedy pojedziemy do dziadków. Pytał o to, nie dlatego, że tak tęsknił za babcią i dziadkiem. Po prostu chciał być już czym prędzej w swoim pokoju w ich domu i zamienić telefon na konsolę i wielki 60 calowy telewizor. Nawet słuszna porcja lodów waniliowych nie poprawiła mu zbytnio humoru.

Frank i Jessica trzymając się za ręce podążali w milczeniu od karuzeli do karuzeli. Oboje byli pogrążeni we własnych myślach. Dla obojga nie był to udany poranek. Jessica roztrząsała to, co powiedziała Rickowi Ramirezowi. W dziwny sposób jej myśli biegły także do jej najnowszej pacjentki. Mała Esther “Bette” Liebmann stanowiła istną zagadkę i nie lada wyzwanie zawodowe.
Frank rozmyślał o porannym telefonie i kłopotach, jakie on niewątpliwie ze sobą niesie. Wydawało mu się, że ten rozdział jego życia ma już definitywnie za sobą. Niestety przeszłość upomniała się o swoje.

4.
Obiady u rodziców Franka stanowiły rodzinną tradycję. Od czasu narodzin Harry’ego odbywały się regularnie. Peter i Laura nadal pozostali niepoprawnymi dziećmi kwiatowej rewolucji. Spotkania z nimi bardziej przypominały studencką imprezę niż wizytę u teściów. Ich luźne podejście do niemal każdej życiowej kwestii, na początku były dla Jessici powiew ożywczego powietrza. Z biegiem czasu ich buntownicze i liberalne zachowanie zaczynało działać jej coraz częściej na nerwy.
Rekompensowały to atrakcje, jakie przygotowywali zawsze Peter i Laura. Atrakcje zarówno kulinarne, jak towarzyskie. Po wykwintnym obiedzie do do domu Mitchellów wpadali, niby to przypadkiem ich znajomi. Z racji pracy i kontaktów Petera, zawsze byli nad wyraz barwni ludzie. Śmietanka artystyczna i intelektualna nie tylko Chicago, ale także Nowego Jorku. Artyście, poeci, dziennikarze. Zawsze był to ktoś z kim z przyjemnością można było porozmawiać.

Tego dnia teściowie Jessici zaprosili parę zawodowych fotografów. Tim i Ronda zdobyli kilka międzynarodowych nagród za reportaże o losie bezdomnych dzieci w gettach Brazylii, Kolumbii i Wenezueli. Dodatkowo oboje mocno angażowali się w akcje protestacyjne przeciwko obecnemu prezydentowi, Donaldowi Trumpowi.
Po krótkiej opowieści o ich zawodowej misji, rozmowa szybko przeniosła się na temat bieżącej polityki.
- Oczywiście, że Trump jest karykaturalny. Nie możemy jednak zapomnieć, jak bardzo jest niebezpieczny. Jego zachowanie tylko zachęca prawicowych radykałów do ekscesów i podnoszenia głowy. - perorowała, niczym na jakimś wiecu Ronda.
- Jasne, że tak. Nie możemy być obojętni. My od początku protestujemy przeciwko jego wybrykom i haniebnym decyzją. - wtórował jej partner.
- Aktywna postawa. Tylko to nas może ochronić przed faszyzacją życia - przytaknął Peter zaciągając się niedawno odpalonym skrętem.
- Dokładnie. Masz rację Peter. Tylko wiesz… dla szarego obywatela my jesteśmy mało wiarygodni. Artyście, wolne duchy oderwane od rzeczywistości. Tak o nas myślą. Och przekonać może tylko ktoś z autorytetem. Ktoś twardo stąpający po ziemi. Ktoś taki jak wy - zakończył Tim, spoglądając w kierunku Jessici i Franka.
- Wykształceni, spełnienie zawodowo ludzi i na dodatek z dużą rodziną. Tylko ktoś taki może przekonać rednecków z Teksasu, czy Alabamy.
- Jessi, ty chyba jesteś z Alabamy, prawda? - spytała niespodziewanie Ronda.
- Tak - przyznała z niechęcią Jessica.
- Niby czego od nas oczekujecie -Frank niemal automatycznie stanął w obronie żony - Mamy jechać do Waszyngtonu i przykuć się do bram Białego Domu z transparentem “Nie dla muru”, czy coś w tym stylu.
- Nie, no co ty - zaprzeczył Peter, unosząc obie dłonie w obronnym geście.
- To dobre dla małolatów -wyjaśniła Ronda -Wy jesteście poważnymi ludźmi. To jasne, że nie możecie się tak wygłupiać.
- Takie zachowanie, zamiast pomóc, tylko by zaszkodziło sprawie.
Peter i Ronda niczym dwugłowa hydra działali zgodnie i rozumieli się bez słów. Ewidentnie mieli jakiś plan wobec pary terapeutów. Ewidentnie chcieli ich w coś wciągnąć.
- Peter i Ronda mają w przyszłym tygodniu wernisaż - wtrąciła niespodziewanie matka Franka - I pomyśleliśmy, że może… - widząc jednak lodowate spojrzenie syna, przerwała w pół słowa.
- Pomyśleliśmy, że może wpadlibyście. Obejrzelibyście nasze zdjęcia i po wernisażu przyszli na taką otwartą pogadankę - dokończył nieświadomy morderczej wymiany spojrzeń Peter.
- Zabralibyście głos. Tak wiecie, niezobowiązująco. - włączyła się Ronda - Tak na luzie, dorzucilibyście kilka słów do ogólnej dyskusji. O tym, jak się wam żyje, co myślicie o tym, czy o tamtym. Ludzie by was posłuchali.
- Pomyślimy - rzekła w końcu Jessica, przerywając niezręczną ciszę - Nic nie obiecuję, bo nie wiem jak w tym tygodniu będzie z pacjentami.
- Jasne, jasne. To tylko taka luźna propozycja. Nic na siłę, przecież.

Gdy odjeżdżali spod domu teściów, niebiosa postanowiły dobitnie podkreślić, jak bardzo był to nieudany dzień. Nad Chicago zawisły ciężkie, burzowe chmury. W oddali słychać już było grzmoty,
Na szczęście zaczęło lać, gdy zaparkowali na swoim podjeździe. Ten drobny fakt sprawił, że wszyscy uśmiechnęli się do siebie i z zadowoleniem wbiegli do domu.
 

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 12-01-2019 o 23:35.
DrStrachul jest offline