Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2019, 13:16   #2
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację


- Ta dziwka podniosła rękę na święty kościół i my jej tę rękę odrąbiemy! – Kropelki śliny leciały daleko od ust tłustego kapłana. – Kto podnosi rękę na kościół Sigmara i jego sługi…

- Słyszeliśmy już o tej ręce, i to nie raz
– przerwał mu dość obcesowo starszy mężczyzna o włosach mocno już przetkanych siwizną. – Nie powtarzajcie się już, ojcze Teodorze, nie mamy na to czasu. Jak na razie to ja stanowię prawo w tym mieście.

- Ale…

- Dość, powiedziałem!

Horch Feldmann, burmistrz i sędzia w jednej osobie, rozejrzał po wielkiej sali ratusza Wolfenburga, pełnej najważniejszych osób w mieście. Byli tu przedstawiciele rady miasta, największych gildii, kościoła sygmaryckiego, miejscowego wojska i straży miejskiej. Był też i Lothar von Unwheather, członek Świętego Oficjum.

- Prawda li to?

Główny Łowca Czarownic skinął głową.

- Naszyjnik zniknął i nie mamy powodu nie wierzyć bratu Adamusowi, który w świątyni widział Katrinę Schetter.


* * *


- Nasze córki, gnoju? Czy ty już doszczętnie zgłupiałeś? Kto ci dał prawo? Jak długo mam tolerować twoje szalone pomysły? Za kogo ty mnie masz?

Agnes von Unwheather akcentowała każde pytanie uderzeniem drobnej piąstki w tors swojego męża. Lothar przeczekał spokojnie nawałnicę słów i ciosów.

- Zamknij się kobieto – rzucił sucho, choć ta nie odzywała się już, przełykając tylko łzy. – Ja nie mogę opuścić miasta, bo zaraz znajdzie się ze trzech chętnych na moje stanowisko. Lora i Liwia dadzą sobie radę, a poza tym nie wyruszą same. Zadbałem o to. A teraz uspokój się, córki nie mogą widzieć cię zapłakaną.


* * *





Feldmann przeczesał palcami siwiejące włosy, uciskając przy tym skronie opuszkami palców. Od rana męczył go ból głowy, a wrzaski kapłana w niczym tu nie pomagały. Westchnął głęboko.

- Tak, ojcze, wiemy to dobrze. Doceniamy i szanujemy kościół Sigmara, comiesięczne datki z miejskiej kasy, które do was trafiają, chyba jasno o tym świadczą. – Spojrzenie burmistrza trafiło na dłuższą chwilę na wydatny brzuch ojca Teodora, zniekształcającego nieco prosty krój habitu. – A mnie widzicie modlącego się w świątyni co dzień lub dwa. Wiemy, co zawdzięczamy Sigmarowi, panu naszemu. I wiemy, co znaczy dla Wolfenburga ten naszyjnik. Zorganizujemy zespół pościgowy, ta złodziejka…

- Świętokradczyni! Kurwa wszeteczna!

- Złodziejka, jak mówię, zostanie doprowadzona przed sąd.



* * *


- Wyślesz Konrada, rozumiesz? Jesteś mi winien przysługę.

Karl von Falkenberg, starszy brat wspomnianego Konrada, milczał dłuższą chwilę, patrząc głęboko w oczy łowcy czarownic.

- Wyślę, Lotharze. I tak bym wysłał, dobrze wiesz, że moja rodzina zawsze stawia interes tego miasta na pierwszym miejscu. Twoim córkom włos z głowy przy nim nie spadnie.


* * *

- Ttakk… rrano… widzano… w bramm.. w brammie.. ją… - Georg Niewelt, kapitan straży miejskiej aż jąkał się z przejęcia. Nie był przyzwyczajony do przemawiania w takim towarzystwie, a gardło dodatkowo ściskał mu strach o własne stanowisko. – Oo.. o świcie.. straż… strażnicy przy bramie.. pp.. południowej… nna… kkoo… koniu…

Burmistrz machnął ręką przerywając strażnikowi i zwrócił się do stojącego na baczność wysokiego, postawnego mężczyzny trzymającego hełm pod lewą ręką. Ten wystąpił o krok w przód i głośno stuknął obcasami.

- Kapitanie Rocher, ilu ze swoich żołnierzy możecie wysłać jako ochronę?

- Panie Feldmann, nie mogę osłabiać w tym momencie garnizonu.
– Widząc minę burmistrza i wściekłość na twarzy kapłana wojskowy zaczął szybko tłumaczyć. – W okolicy miasta pojawiła się banda mutantów. Patrolujemy szlak przy rzece wspólnie ze strażnikami dróg. Do tego zbliża się Geheimnichsnacht. To wszystko może oznaczać większe kłopoty. Potrzebny mi jest każdy miecz na miejscu. Mam jednak rozwiązanie.


* * *


- Kapitanie! – Markus Wolff aż zerwał się zza stołu karczmy „Dzik i bażant”, salutując byłemu przełożonemu.


- Siadaj Markus, już nie jesteś na służbie. Piwa się napijesz? – Nie czekając na odpowiedź, Rocher pokazał dwa palce chudemu karczmarzowi. Kontynuował, gdy kufle pełne pienistego płynu trafiły już na drewniany blat przed nimi. – Sprawy z Gruberem nie dało się odkręcić, ale dobry był z ciebie żołnierz. Mam dla ciebie propozycję. Jak ci się poszczęści, zyskasz renomę u paru wpływowych ludzi, a ci mogą mieć dla ciebie kolejne zlecenia.


* * *


Drzwi sali ratusza otwarły się tak gwałtownie, że skrzydło uderzyło o ścianę z hukiem. Większość obecnych aż podskoczyła, a potem westchnęła przewracając oczami widząc pomarszczonego na twarzy starca o fantazyjnie przyciętej brodzie.

- Mistrzu Gerardzie...

- Jak to tak?
– mag nie pozwolił burmistrzowi dokończyć swojej myśli. Lekko chwiejnym krokiem, stukając głośno drewnianą laską, wyszedł przed wszystkich. - Nikt mnie nie wezwał na spotkanie tak istotne dla mieszkańców tego miasta? Czyżbym nie był godzien służyć radą włodarzom Wolfenburga?

- Mistrzu, nie chcieliśmy kłopotać, znamy wszyscy twój pogląd na sprawy...

- Mój pogląd na te sprawy nie mam tu nic do rzeczy, Horch. A ty klecho
– popatrzył przekrwionymi oczami na Sygmarytę – nazwij mnie bluźniercą w twarz, teraz, a nie w swoim kościółku dla potrzeb swoich owieczek.

- Bluźnierca!
– zaczął ojciec Teodor, ale od razu zagłuszył go chrapliwy śmiech czarodzieja.

- Naszyjnik to blotka – ciągnął Gerard nie zważając na kapłana. – Odpustowa ozdóbka. Nie ma w niej magii ani boskiej mocy, ale dla prostaczków jest potrzebna. Daje im nadzieję i siłę, niektórzy najwyraźniej potrzebują legend i bajek. Pomogę wam więc ją odnaleźć.

Co najmniej kilka osób nie zdołało ukryć wyrazu zaskoczenia. Mag zasłonił usta tłumiąc beknięcie i ruszył powoli do wyjścia.

- Znacie Katrinę. To miejscowa cwaniara, może ukraść parę szylingów pijaczkowi w karczmie albo pożyczyć konia na przejażdżkę. Ale to? Nie odważyła by się na takie świętokradztwo, a to, czego nie może łatwo i szybko sprzedać nie stanowi dla niej żadnej wartości. Pomyślcie wy czasem.



* * *

W klasztorze Św. Margarity ubrana na biało mniszka Shallyi pomagała wstać z klęczek chudemu i nieco chorowicie wyglądającemu mężczyźnie.

- Nie klękaj przede mną, Wolkenie. – Popatrzyła na niego smutnym wzrokiem. – Twój czas tutaj dobiegł końca, nic więcej nie możemy już dla ciebie zrobić. Pora już, żebyś odnalazł swój spokój.

Położyła dłoń na jego głowie, ciągle nisko pochylonej, zmawiając krótką modlitwę.

- Otrzymałyśmy wiadomość z Wolfenburga. Stało się coś niepokojącego i chcemy, żebyś w naszym imieniu służył pomocą braciom sigmarowym.


* * *


- Dobrze więc, wiemy już co mamy robić. Miasto oczywiście sfinansuje wyprawę, ale mamy nadzieję, że i kościół Sigmara wspomoże nas w tym zakresie. A ponieważ pomoc jest oferowana z każdej strony od ludzi dobrej woli, wierzymy, że i przedstawiciel kościoła weźmie udział w poszukiwaniach naszyjnika naszego pana.

Ojciec Teodor skłonił się z chytrym uśmieszkiem.

- Oczywiście, burmistrzu, mam już idealnego kandydata.

- Pobłogosław zatem ojcze nas i całe miasto.

- W imię Sigmara, pana naszego...



* * *


- Peter, nie wkurzaj się na mnie, to nie ja cię wyganiam ze świątyni do lasu, tylko stary Teoś! I nie pytaj mnie co robiłem o tej porze poza swoim pokojem.

Brat Adamus, młody, przystojny nowicjusz zaczerwienił się mocno. Klęczał w jednej kościelnej ławie z kapłanem nieco tylko starszym od siebie. Starał się szeptać na tyle cicho, by nie słyszeli ich przełożeni.



- Mówię ci, to była ona! Poznam jej rude włosy o każdej porze dnia i nocy. – Znów się zarumienił. - Odepchnęła mnie tak, że wylądowałem na ziemi, i zanim się pozbierałem w tym habicie zniknęła już ze świątyni.


* * *





Spotkali się o wczesnej godzinie, na pustym o tej porze placu handlowym. Słońce miało dopiero wzejść, rozświetlić i ogrzać świat. Pasma wilgotnej mgły ciągnęły się w powietrzu, rozwiewane czasem lekkimi podmuchami wiatru.

Zgromadzili się wokół niedużej bryczki, którą podróżować mieli ci, którzy nie potrafili jeździć konno. Frank Zimmermann, stary urzędnik odpowiedzialny za kasę miasta, poprawił okulary zjeżdżające mu z nosa i przekazał wypchaną sakiewkę młodemu Falkenbergowi.

- Na noclegi i jedzenie, paniczu, bez zbytków.


Byli już gotowi do wyjazdu, gdy na placyk wtoczył się mistrz Gerard, pijany w sztok. Niewysoki krawężnik okazał się być przeszkodą nie do pokonania i mag wylądował na bruku.

- Noosz by to... Szekajcie no, mam soś... – Próbował wstać, grzebiąc jednocześnie w kieszeniach płaszcza. Udało mu się w końcu, a w ręce trzymał perłę w skromnej oprawie zawieszoną na cienkim, srebrnym łańcuszku. Podał ją Lorze. – O, to... Noś to blisko siała, dzieffko i nie zgub. Pszyda si się...

- Chodźmy już, mistrzu. – Zimmermann złapał maga za łokieć. – Przekażę burmistrzowi wiadomość o waszej nieocenionej pomocy.

Bramy Wolfenburga stały przed nimi otworem.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.

Ostatnio edytowane przez Phil : 18-01-2019 o 13:28.
Phil jest offline