Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2019, 17:14   #9
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Andrzej niosący regenerującego się Tiena dobiegł do nabrzeża, ale zamiast szukać schronienia w jednym z budynków, wskoczył do wody. Nie próbował pływać - poszedł prosto na dno. Ostatecznie nie potrzebował oddychać. Po dnie ruszył mozolnie w stronę drugiego brzegu rzeki…

Ray początkowo został nieco w tyle, ale nie zgubił swoich towarzyszy z oczu. Za przykładem Szklańskiego wskoczył do wody, ale zbyt bliski był swej śmiertelności, by po prostu pozwolić, by woda wypełniła mu płuca i iść po dnie. Zamiast tego popłynął. Poszło mu to całkiem nieźle. Dotarł na drugą stronę i wygramolił się na nabrzeże, gdzie cumowały jachty. Zauważywszy mały park, wczołgał się między krzaki, by metaforycznie odetchnąć po całym wcześniejszym szaleństwie i zaplanować kolejny ruch…

Ze swej kryjówki mógł obserwować ludzi opuszczających jeden z jachtów, gdzie kończyła się właśnie impreza. Większość wsiadała do sportowych samochodów i odjeżdżała, choć było widać wyraźnie, że tej nocy nie stronili od alkoholu a może i innych używek. Był jednak wyjątek: młody, przystojny latynos, który zatoczył się do stojącego na granicy parku motocykla, próbował na niego wsiąść, spadł, zwymiotował na krawężnik i zaczął kląć po hiszpańsku.

Ray zadziałał instynktownie, ruszając od razu w stronę latynosa. Oblizał wargi myśląc o alkoholu w krwi tamtego. Żałował, że tamten nie ma samochodu, ale na motocyklu można by łatwiej przewieźć rannego Tiena w jakieś bezpieczne miejsce.
- Hola, senor - przeszedł gładko na hiszpański. - Nie potrzeba ci pomocy?
- A tsy to so, dobry Samartytanin?
- wybełkotał tamten po hiszpańsku. - Sie nie stasza… niee ma niis za darmo - pokręcił głową, co sprawiło, że znów zebrało mu się na wymioty.
- Pomagam ziomowi wstać i tyle, mnie też nieraz trzeba było podnosić z gleby. - Młodzian rozglądał się wokół, od motocyklisty bardziej przydałby się ktoś z pojemną bryką.
- Niee ma niic sa darmo - powtórzył latynos, po czym czknął solidnie. - Mosze następnym rasem ja si pomogę, hę?
Następnie wsiadł na motor i ruszył w kierunku wyjazdu, ale nie zapanował nad maszyną, uderzył w krawężnik i przewrócił się. Dało się tylko słychać jęki bólu.

Tymczasem inni goście zeszli ze statku - wąsaty mężczyzna w średnim wieku, noszący elegancki garnitur, a u jego ramienia zawieszona mulatka w krótkiej, wieczorowej sukience - zmierzali do podrasowanego, czterodrzwiowego sedana.

Ray szybko stracił zainteresowanie motocyklistą i ruszył za tą parką w stronę ich samochodu. Musiał zająć się dwiema osobami, co nieco komplikowało sytuację. Planował przyśpieszyć swoje ruchy, rozerwać ich uchwyt i wbić kły w szyję mężczyzny. Panienka nie była mu potrzebna i miał nadzieję, że po prostu ucieknie.

Ray rzucił się między parę i rozerwał ich uścisk. Mężczyzna zaczął się szarpać, próbował uderzyć wampira, ale jego spowolniony refleks sprawił, że ostatecznie Brujah unieruchomił go w swoim uchwycie i wgryzł w kark. Towarzysząca mu kobieta patrzyła na to wszystko z przerażeniem, początkowo zastygła w bezruchu, ale po chwili jakby ocknęła się i z przenikliwym krzykiem rzuciła do panicznej ucieczki. Młody wampir pił powoli, czuł jak z każdym łykiem opór ofiary maleje. Oderwał się od szyi i oblizał wargi.

- Na razie tyle - zamruczał ni to do siebie, ni to do człowieka. Popatrzył w zamglone lekko oczy. - Ta czarna bryka to chyba twoja? Podrzucisz mnie kawałek?

Ray rozglądał się, miał nadzieję zobaczyć wreszcie Andrzeja i Tiena i uniknąć innych postaci.
- Tak, oczywiście, co tylko zechcesz... - jęknął mężczyzna, w równej mierze oszołomiony i przerażony.

Spojrzawszy w stronę wody, Brujah zauważył, że w pewnym miejscu woda jest wzburzona i co chwilę słychać stamtąd głośne chlupotanie. Szybko zrozumiał, że to pewnie Andrzej próbuje wydostać się na brzeg, ale (prawdopodobnie z powodu dodatkowego obciążenia jakim jest Tien) nie za bardzo mu to wychodzi.
- Nie bój się misiu, przecież ci się to podobało, prawda? Wiesz co, daj kluczyki, tobie się ręce za bardzo trzęsą.

Mężczyzna, cały drżąc, wygrzebał z kieszeni kluczyki i niemal wcisnął je w ręce Raya.
- To ja… już pójdę - wykrztusił i ruszył przed siebie. Jeśli wampir go nie powstrzyma to po chwili rusza biegiem, byleby tylko jak najszybciej znaleźć się jak najdalej.

- A kurwa, nie mam na to czasu, niech spierdala - mówił do samego siebie idąc do brzegu. Starał się wypatrzeć swoich towarzyszy i gdy ujrzał ich postacie, przykucnął i podał im rękę.

Kiedy Andrzej znów wynurzył się z wody, Ray złapał rękę Tiena i wyciągnął go na suchy ląd. Odciążony Gangrel już bez większego problemu wspiął się na nabrzeże, po czym rzygnął strumieniem wody, co upodobniło go do gargulców zdobiących dachy i mury niektórych zabytkowych budynków w Europie.
- Dzięki za pomoc - wydyszał nieco chwiejący się na nogach Tremere. - Miejmy nadzieję, że tutaj nie będą nas szukać - rozejrzał się nerwowo.
- Targaj go do auta. - Ray nacisnął przycisk na pilocie, auto otwarło się z mrugnięciem świateł. - Reszta pewnie została po tamtej stronie rzeki. Mamy jakiś kontakt z nimi? Wiemy, gdzie mamy iść?
- Niezła bryka. Ty ją zwinąłeś? Szybki jesteś.
- Andrzej uśmiechnął się szeroko. - Z kontaktu niestety nici - wyciągnął z kieszeni zepsuty telefon komórkowy. - Musimy radzić sobie sami. Znajdziemy jakąś kryjówkę a potem wybierzemy się na polowanie…
- Jestem naprawdę głodny od tej regeneracji
- oświadczył Tien. - Gdyby nie to, mógłbym odprawić rytuał i za jego pomocą wysłać magiczną wiadomość do naszego Ductusa.
- Ray, co się stało z właścicielem auta? Wypiłeś do dna czy może zostawiłeś coś dla naszego czarodzieja?
- zapytał z uśmiechem.
- Nie zwinąłem, pożyczyłem. Oddam przecież. - Ray grzebał w schowkach i zaglądał za osłony przeciwsłoneczne. - No, na pewno gdzieś zostawiłeś papiery… i empetrójkę… Właściciel? Zmył się. My chyba też powinniśmy, po tym Wietnamie zjawia się tu psy, federalni i pewnie Gwardia Narodowa na wszelki wypadek. - Uruchomiony silnik zamruczał basowo.
- "Pożyczyłeś i oddasz"? Jaaasne… dobre! - Andrzej mrugnął i zaśmiał się, akurat w momencie, gdy młody Brujah odnalazł ukryte w samochodzie papiery. - Dobra, to siadaj za kółkiem i jedź. Na razie nieważne gdzie. Byleby się oddalić…

Gangrel wpakował Tremere'a na tylne siedzenie i sam usiadł przy nim.
Ray zasiadł za kierownicą, przekręcił kluczyk, wcisnął gaz i ruszył z impetem.
- No dobra, młody, musimy znaleźć przekąskę dla Tiena - oznajmił Szklański. - Zabierz nas do jakiegoś klubu, tam na pewno coś złapiemy… chociaż to może być niebezpieczne, bo możemy tam łatwo trafić na innego wampira. Jeśli wolisz, zabierz nas na plażę, albo w jakąś ciemną alejkę. Tam będzie trudniej kogoś złapać, ale to bezpieczniejsza opcja.
- Mam złe przeczucia
- jęknął Tien, łapiąc za swój amulet.
- Cicho Tien. - Ray zredukował bieg przed skrzyżowaniem i ostro skręcił. Opony zapiszczały cichutko na asfalcie. - Byłem tu kiedyś z kapelą, graliśmy w jakimś pieprzonym, zimnym magazynie. Znajdziemy taki, schowamy brykę i siebie, a stróż… - Popatrzył w lusterko, na Andrzeja.
- A stróż posłuży za przekąskę! - ucieszył się Gangrel. - Młody, ty to jednak masz łeb na karku.
- Mam złe przeczucia
- mruknął, już ciszej, Tien.
- Nie ma strachu, załatwimy to profesjonalnie - zapewnił Szklański.

Ray pokierował brykę na północ, wzdłuż plaży ciągnącej się na wschodnim wybrzeżu wyspy, mijając kolorowe światła hoteli, kawiarenek, barów i klubów. Potem przeciął Vice Point, dzielnicę z "North Point" - największym centrum handlowym w mieście, oczywiście całodobowym. Następnie przejechał mostem na niewielką wysepkę, którą kojarzył ze swoich wcześniejszych występów z zespołem. Na Prawn Island znajdowało się studio filmowe zajmujące się głównie kręceniem filmów porno, z okazyjnymi horrorami albo akcyjniakami klasy B. Albo C. Może nawet D. Naprzeciwko otoczonego wysokim murem terenu studia stały magazyny, wśród których młody wampir zaparkował samochód. Andrzej poklepał go po ramieniu, wysiadł i ruszył w ciemność, a kilka minut później był z powrotem, niosąc na ramieniu ciało nieprzytomnego strażnika.
- I co ci było z tych złych przeczuć, co, Tien? Wszystko poszło gładko!

Tremere nie odpowiedział, przyssany już do gardła ochroniarza. Napiwszy się, ukłonił się lekko przed swoimi towarzyszami i podziękował za całą otrzymaną pomoc.
- Bah! - zirytował się Szklański. - Nie ma za co dziękować. Sforą jesteśmy czy nie jesteśmy? Jesteśmy! Teraz musimy znaleźć resztę naszej paczki. Zabieraj się za to swoje magiczne mambo-jambo.

Tien skinął głową i odszedł na ubocze, by w spokoju przeprowadzić rytuał.
Tymczasem Andrzej zwrócił się do Ray'a:
- To mówiłeś, że grałeś tu z kapelą? Masz jakieś ciekawe historie związane z tamtym koncertem? Na pewno nieźle daliście czadu, jakżeby inaczej w Mieście Grzechów! - szturchnął go łokciem pod żebro.

Ten zamyślił się. Pamiętał dobrze ten występ, na mocnych środkach. Cała publiczność zmieniła się w krwiożercze potwory, mutanty, stwory z najgorszych koszmarów. Cała, za wyjątkiem jednego elegancika, w nienagannie skrojonym garniturze i włosach zaczesanym gładko do tyłu. Ray bał się tylko jego, choć wtedy nie wiedział czemu. Teraz już był pewny, kim był ten obcy. To od tego wieczoru zaczął szukać...
- Nieee… koncert jak koncert. Jeden z wielu.

Patrzył na Tiena i jego czary-mary, czy jak to określił Szklański. Sam nie czuł niczego niepokojącego, poza oczywistym zagrożeniem jakie towarzyszyło im tego wieczora, ale Tremere był mocniej wyczulony na takie sprawy.
- Czasami się zastanawiam, czy coś ukrywasz, czy zwyczajnie mnie nie lubisz - mruknął Andrzej, wzruszając ramionami.
- Oj tam, lubię, bardziej od innych. - Ray klepnął go po plecach.

Tien w siedzie skrzyżnym medytował, miętosząc w dłoni resztki połamanych ciemnych okularów należących niegdyś do Copperfielda. Nie reagował w żaden sposób na swoich towarzyszy, całkowicie skupiony na próbie nawiązania kontaktu.
- To mu może zająć pół godziny - oznajmił Gangrel. - Nie ma co się na niego gapić, bo jeszcze potem będzie ci zarzucał tworzenie jakichś "mistycznych inferwerencji" czy czegoś tam - skrzywił się. - Powinniśmy też rozglądać się po okolicy, bo mam wrażenie, że nie jesteśmy tu jedynymi wampirami. A w przeciwieństwie do Tiena, nie mówię o swoich złych przeczuciach ot tak sobie… Wdrapię się na dach i stamtąd będę się rozglądał, ty patroluj na poziomie gruntu. Nie daj się zabić, dobra? - klepnął młodszego wampira w ramię i sprawnie zaczął wspinać się po rynnie magazynu.

Nie dać się zabić. Tak, to była dobra rada. Prawie tak samo dobra, jak rodzicielskie “nie przewróć się”. Ray sięgnął pod kaptur, wyciągnął słuchawki z uszu i ruszył. Okolica była cicha, po zmroku nikt nie kręcił się po strefie magazynowej, przynajmniej taką nadzieję miał młody wampir. Z nowymi umiejętnościami potrafił wtopić się w tło i zniknąć w cieniach jeszcze skuteczniej, niż za życia, ale nie zależało mu na spotkaniach tej nocy. Nasłuchiwał i wypatrywał, kryjąc się w mrokach.

Ray, pozostając niezauważonym, spostrzegł ciemnowłosą kobietę w kusej, czerwonej sukience, która mimo późnej nocy miała na nosie wielkie, ciemne okulary. Poruszała się ona z gracją i pewnością siebie. Mogła być aktorką porno pracującą w pobliskim studiu.

W pewnym momencie, gdy sądziła, że nikt jej nie obserwuje, zwinnie wspięła się po lampie i skoczyła na dach magazynu - wyczyn niewykonalny dla większości śmiertelników.

Młodzian przeklął w duchu. W tym mieście było więcej wampirów, niż
śmiertelników, a co najmniej część z nich była wrogo nastawiona. Wepchnął swój pistolecik głębiej za pasek i złapał za rynnę. Miał nadzieję, że rura wytrzyma jego ciężar, a on wdrapie się na górę i ubezpieczy Szklańskiego w razie kłopotów.

Ray niezdarnie (zwłaszcza w porównaniu do swojej poprzedniczki) wspiął się po lampie i przeskoczył na dach magazynu. Tam zobaczył jak Szklański i kobieta w czerwonej sukience krążą wokół siebie niczym para drapieżnych zwierząt przed rozpoczęciem walki o dominację. Wydawało mu się nawet, że słyszy jak na siebie warczą i prychają. Żadne z nich nie zwróciło na niego uwagi.

Kolejne przekleństwo wybrzmiało w głowie Raya. Wyszarpnął zza paska broń i trzymając się za plecami wampirzycy zaczął podchodzić do pary tańczącej niczym w jakimś dziwnym rytuale godowym. Był kiedyś taki program na Animal…
- Hej, niunia! Słabo strzelam, ale z tej odległości nawet ja trafię.
- Z takiej pukaweczki to możesz sobie strzelać, a ja nawet nie poczuję
- odparła nieznajoma.
- Uważaj młody, ona jest Gangrelem, jak ja… to twarda sztuka - ostrzegł Szklański, nie spuszczając oczu z wampirzycy.
- A wy weszliście na mój teren. Bezpańskie kundle! Nikt za wami nie zapłacze! - warknęła i rzuciła się na Andrzeja, który zwinnie zszedł jej z drogi, złapał ją za dłoń i wykręcił za plecy.

Sabbatnik uśmiechnął się lekko. Poczuł się pewniej. To był błąd. Kobieta w czerwonej sukience wywinęła się, podstawiła mu nogę i zepchnęła z dachu...
Następnie obróciła się w kierunku Raya.
- Nic mi nie jest! - dało się słyszeć wołanie Szklańskiego, w którym dało się jednak usłyszeć nuty skrywanego bólu.
- Czasami można odnieść wrażenie, że w tym mieście jest więcej kainitów niż ludzi - stwierdziła kobieta w czerwonej sukni. - Nie ma tu miejsca dla takich jak wy.

Ray nie czekał na przemowy niczym z filmu klasy B. Świat rozmył się wokół niego, gdy młody wampir przyspieszył w stronę wrogiej wampirzycy z zamiarem uderzenia jej barkiem. Nie liczył na zranienie jej, ale chciał wykorzystać impet zderzenia do wywrócenia jej, a potem naładowania jej pełnym magazynkiem.

Kobieta przyspieszyła w podobny sposób i zeszła Ray'owi z drogi, wykorzystując jego własny impet, by wytrącić go z równowagi i zrzucić z dachu. Młody Brujah przeleciał nad krawędzią i po krótkim locie wylądował w ramionach Andrzeja.
- Mam cię, młody - rzekł Gangrel z uśmiechem. - Dobra jest, nie? Aż krew żywiej krąży w żyłach. Gdybyśmy oboje nie byli martwi, to bym ją przeleciał. Może i tak to zrobię…
- Ja pierdolę, spadłem z dachu
- Ray rozchichotał się nagle. - A ty mnie złapałeś. To co, zbieramy Tiena zanim dostaniemy wpierdol czy chcesz się na randkę jeszcze umówić?
- Nie wariuj, młody -
upomniał go Szklański i upuścił na ziemię. - Z waszą pomocą mogę spokojnie skopać tyłek tej lasce. Tylko, że jej zniknięcie mogłoby nie umknąć uwadze reszcie Camarilli. A mieliśmy nie skupiać na sobie uwagi. Tyle dobrego, że ma nas za przybłędy, Pariasów…

Kobieta w czerwonej sukience z gracją zeskoczyła z dachu.
- Długo wam jeszcze trzeba będzie wbijać do tych zatwardziałych łbów, że nie jesteście tu mile widziani? - zapytała.
- Spokojnie niunia - oburknął Andrzej, zgrywając twardziela. - Świt niedługo. Przekimamy się i z zapadnięciem zmroku znikniemy jak sen złoty. Daję słowo.
- Słowo bezpańskiego kundla i przybłędy niewiele jest warte
- odpowiedziała. - Ale znaj łaskę pani… Jak tu jutro wrócę ma nie być po was śladu! Ech, gdyby to ode mnie zależało, to ciebie bym sobie zatrzymała, bo jarają mnie źli chłopcy z rogami, ale niestety jestem na cenzurowanym od kiedy mój ex wypiął się na Księcia… - pokręciła głową, teatralnie ubolewając nad głupotą swojego byłego. Następnie odwróciła się i zaczęła powoli odchodzić.

Gdy się już trochę oddaliła, Tien wyszedł z cienia. Przez chwilę milczał, tylko wpatrując się intensywnie w swoich towarzyszy. Następnie potrząsnął lekko głową i powiedział:
- Zapomniałem użyć ust. Komunikacja mentalna jest o tyle wygodniejsza… Tak czy inaczej, udało mi się skontaktować z szefem. Są cali. Mam namiary na punkt kontaktowy.
- To się dobrze składa, bo będziemy musieli się stąd czym prędzej zwinąć
- oznajmił Gangrel. - Nawet teraz. Świt coraz bliżej, ale mamy brykę, więc powinno dać radę.
- Mam złe przeczucia
- skrzywił się Tien. - Leo kazał nam przenocować i znaleźć go jutro.
- Jutro to może nas obudzić but Szeryfa walący w drzwi. Musimy się przemieścić
- Andrzej skrzyżował ręce na piersi.
- I błąkać się po obcym mieście na godzinę przez wschodem słońca? Słaby pomysł - zaprotestował Tremere antitribu.
- Dobra, zrobimy inaczej - postanowił Andrzej. - Niech młody zadecyduje…

Obaj kainici skupili spojrzenia na Brujahu, oczekując jego poparcia.
- Nie mamy już czasu na szukanie nowej kryjówki. Magazyny są puste, więc nikt tu nie powinien łazić, bryka schowana, a skoro to teren tej niuni, to chyba nie wybrała miejsca, gdzie łażą psy. Przekimamy, a po zachodzie znajdziemy swoich.

Tien uśmiechnął się nieśmiało i pokiwał głową. Andrzej natomiast warknął:
- Dobra, niech wam będzie! Ukryjcie się porządnie w magazynie, ja znajdę w pobliżu kawałek gruntu żeby w niego wniknąć. A jutrzejszej nocy nie marnując chwili wynosimy się stąd czym prędzej! Jeśli niunia nas przypadkiem wyniuchała, to nie jest to wcale tak bezpieczne miejsce…

Następnie obrócił się na pięcie i odszedł szybkim, nerwowym krokiem.
Tremere tymczasem obrócił się do Brujaha:
- Dzięki, Ray. Nie zapomnę o tym. A teraz chodź, znajdźmy dobre miejsce, bo już zaczynam czuć w kościach zbliżający się świt…
- Ciągle coś czujesz, Tien. Patrz lepiej na te pracownicze szafki, jakby je tak przewrócić…
- Ray pchnął jedną, aż ta przechyliła się i z hukiem zwaliła na ziemię. - O, metalowa trumienka jak znalazł, tylko się w środku na hak nie nadziej. Przeciągnijmy je do tamtej kanciapy, będzie więcej cienia.

Razem przestawili metalowe szafy do małego pomieszczenia bez okien.
Para wampirów zabezpieczyła jak mogła magazyn w którym się znalazła, m. in. barykadując drzwi, przenosząc szafki do kanciapy i odcinając miejsce spoczynku od jakichkolwiek potencjalnych źródeł światła słonecznego. Wstające powoli słońce sprawiało jednak, że odczuwały coraz większe znużenie, więc czym prędzej zapakowały się do szafek i pogrążyły w letargu.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline