3.Dzień czwarty. Wtorek. Przed południem.
- Rutynowa kontrola, Wymienialiśmy złączkę przy głównym zaworze, dwie przecznice dalej i musimy sprawdzić czy instalacja nadal jest szczelna. Możemy wejść.
Zanim Frank zdążył odpowiedzieć, w progu pojawiła się Jessica. Zabrała z wieszaka płaszcz i narzuciwszy go na siebie rzekł:
- Muszę jechać do gabinetu. Porozmawiamy po południu.
Burknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi do żony i przyjrzał się uważniej pracownikom gazowni. To stwierdzenie raczej niż pytanie od razu go zirytowało. Było dwóch. “Ten od myślenia i ten od roboty” - pomyślał, bo ten drugi miał urodę zwykłego boksera i zakapiora.
- Pewnie - odparł nie przesuwając się jednak z miejsca. - Macie jakieś papiery? Wiecie, tyle się słyszy o różnych takich - zafundował im uśmiech numer dwa “przepraszam ale co ja mogę?”, nie precyzując jednak “jakich” ma na myśli. - John Kovalsky nie jest przypadkiem z wami na zmianie?
Mężczyzna bez słowa wyciągnął legitymację pracowniczą i pokazał Frankowi.
- Proszę bardzo. Czy to wystarczy? Zawsze też może pan zadzwonić do naszego szefa.
- Pytam o Johnego - drążył studiując papiery,, - bo pracuje w tym rewirze od lat i znamy się bardzo dobrze.
- Przykro mi, ale nie znam gościa. - odparł bez mrugnięcia okiem mężczyzna.
- Gościu - pierwszy raz odezwał się typ o aparycji bokser - Jak masz jakiś problem, to dzwoń do szefa. Mamy jeszcze do obskoczenia pół tej zasranej dzielnicy. Daj żyć, stary.
Frank zignorował osiłka. Tak jakby go tam w ogóle nie było. Jakby się w ogóle nie odezwał. Nawet na niego nie spojrzał.
- Dziwne - skomentował. - Oczywiście zadzwonię. Ma pan numer?
Ubrany w mundurek mężczyzna wyciągnął komórkę. Chwilę przesuwał palcem po ekranie po czym pokazał. “Szef” - głosił napis nad numerem telefonu.
Frank sięgnął po swoją. Zamiast jednak wstukać podany numer, wyszukał w książce telefonicznej ”gazownia”. Numer telefonu się różnił, co oczywiście niczego nie przesądzało. Zadzwonił pod ten zapisany w jego własnym telefonie. Po chwili ktoś odebrał.
- Zakład Dystrybucji Gazu Chicago Południe, dzień dobry, Gretna Fleet, czym mogę służyć - wyrzuciła jednym tchem wyuczoną formułkę.
- Dzień dobry. Frank Mitchell z 6th Avenue. Czy robicie jakieś prace w pobliżu?
Chwila ciszy.
- Taaak - powiedziane przeciągłym głosem. - Drobna usterka na rogu ósmej i czternastej. Nic czym można by się było niepokoić. Czy coś się stało panie Mitchell?
Frank pomyślał, że była dobra. Zapamiętała jego nazwisko.
- Chciałem potwierdzić tożsamość waszych pracowników. Chcą przeprowadzić u mnie RUTYNOWĄ kontrolę.
- Tak, oczywiście. To możliwe.
Nie sprecyzowała czy chodzi o kontrolę czy o sprawdzenie tożsamości. Przeczytał nazwiska z identyfikatorów.
- Tak, potwierdzam. Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?
- Nie. To wszystko. Dziękuję.
- Dziękuję. Miłego…
Przerwał połączenie.
- No dobrze - Frank odsunął się robiąc przejście fachowcom.
Weszli do wiatrołapu..
- Gdzie znajduje się licznik?
Frank zaplótł ręce, patrząc na wysiłki tego mniej inteligentnego, podążającego wzrokiem za rurami, które… zaraz po wejściu do budynku ginęły w ścianie. Ignorując na razie pytanie bardziej inteligentnego, tak przynajmniej sądził wcześniej, o licznik.
- Chcesz pan mi pruć ściany, żeby te rurki zobaczyć? - w jego głosie zabrzmiała ukrywana dotąd irytacja.
- Oj pan to lubi innym życie utrudniać, co? Po co te złośliwości. Sprawdzimy i się zmywamy. Ok? - mężczyzna rozłożył bezradnie ręce i spojrzał w górę, jakby oczekiwał boskiej interwencji.
- Myślę, że mogą się panowie zmyć już teraz. Licznik jest na zewnątrz, pod schodami.
Nie dyskutowali. Wyszli i przez około dziesięć minut kręcili się przy instalacji sprawdzając jej szczelność. Tak to przynajmniej wyglądało z punktu widzenia Franka, który przez ten czas ich uważnie obserwował. A potem pożegnali się, pozbierali zabawki i się”zmyli”.
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |