Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2019, 03:24   #1
DrStrachul
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
[Wraith: The Oblivion] Pieśni i tańce Śmierci

"Jeżeli jaki mężczyzna albo jaka kobieta będą wywoływać duchy albo wróżyć,
będą ukarani śmiercią. Kamieniami zabijecie ich. Sami ściągnęli śmierć na siebie."
Księga Kapłańska 20,27.

0.
W ciasnym wnętrzu unosił się przedziwny zapach. Mieszanka aromatycznych kadzideł i kwaśnego ludzkiego potu. Ten drugi niestety zaczynał dominować. Zebrany tłum trwał w transie od dobrych kilku godzin. Czarnoskóry starzec, który już wieki temu stracił wszystkie zęby, wybijał na bongosach ospały rytm. Żywot ostatniej ze świec dobiegał powoli końca. Zapadające powoli ciemności nie przeszkadzały nikomu ze stojących wokół, ani siedzącej pośrodku santeras. U jej stóp leżał obraz przedstawiający świętą Madonną. Po lewej i prawej stronie stały zaś posążki. Z jednej hebanowy Olodumare, a z drugiej kamienny Orunla.
Całości dopełniały leżące pod nim dwie ludzkie czaszki po których ściekała ofiarna krew.

Santeras kiwała się rytmicznie, mrucząc pod nosem słowa zaklęcia.

Z zewnątrz dobiegał gwar rozmów i ulicznego ruchu. Dokładnie o północy, dzwony pobliskiego kościoła ożyły. Przemierzający dzielnicę turyści potraktowali to jaką kolejna lokalną ciekawostkę. Miejscowi dokładnie wiedzieli, co to oznacza. Ci bardziej religijni, natychmiast wykonywali znak krzyża lub pluli za siebie.

Santeras zawyła niczym samotny wilk do księżyca. Uniosła ręce w górę. Podobnie uczynili wszyscy zebrani wokół niej.
- Tutu ma, ile tuto olodumare, ana tutu santa maria, totu ma ayuba. Tetelestai! - krzyknęła kobieta wstając z kolan.
- Tetelestai! - powtórzyli za nią zebrani ludzie.
- Tetelestai! - wykrzyknęło naraz tysiące demonów i zbłąkanych duchów i upiorów. Ich donośny głos rozbrzmiewał echem w każdym z kręgów piekielnych i we wszystkich zaświatach.

1.
To miasto tonie. Rok po roku, zapada się coraz głębiej i głębiej. Grzęźnie w oparach absurdu, nieposkromionej żądzy i duchowego chaosu. Rozpusta i głęboka wiara splecione w miłosnym uścisku, wirują w obłąkańczej synkopie trąbek, saksofonów i kosmicznych trzasków. Tuż obok nierozerwalne, pląsają ekstaza i terror. Radosny śmiech rozbrzmiewa, gdy pod niebiosa tryskają krwawe fontanny z gardeł ofiarnych kogutów.

Omi tuto, ana tutu, tut laroye, ile tuto olodumare ayuba bo wo ebe elese olodumare ayuba bai ye baye to nu. Brzęczą kolorowe paciorki, a dym z kadzideł wznosi się ponad chmury.

Wilgoć zżera fundamenty domów, a mrok plugawi dusze mieszkańców. Grzesznicy, turyści, święci i tubylcy mieszają się pośród bezlikiego tłumu wypełniającego ulice dniem i nocą. Bez wytchnienia pędzą przed siebie, na zatracenie, a każdy z nich pragnie łaski i zbawienia.

Witajcie kochani w mieście przeklętych.
Witajcie w Nowym Orleanie.

2.
Skrzyżowanie Franklin i Royal Street w dzielnicy Bywater na tyłach French Quater. To tu od ponad dwustu lat stał domu rodziny Dauterive. Niegdyś piękny i okazały przykuwał wzrok przechodniów, a u wielu budził zazdrość. Rezydencja była powodem do dumy i chluby dla całej familii. Zbudowana, niemalże w całości własnoręcznie, przez pierwszego członka rodziny, który przybył do Nowego Świata. Jean Paul Dauterive ze Starego Kraju uciekał w niesławie i hańbie. W nowej ojczyźnie odkupił grzechy wobec Boga i ludzi i szybko stał się szanowanym i cenionym obywatelem. Przez ponad sto lat rodzina Dauterive stanowiła elitę La Nouvelle-Orléans.
Z biegiem lat jednak członkowie rodu popadali w coraz większą pychę i megalomanię, a także degenerację, która coraz mocniej dotykała kolejne pokolenia.
Ludovik Dauterive, ostatni z rodu, umarł samotnie, opuszczony przez służbę i przyjaciół. Pogrążony w długach i osamotnieniu dokonał swych dni, zamknięty w małym pokoju na poddaszu.

Żaden z dłużników nie chciał przejąć domu o którym krążyły plotki, że jest przeklęty. Przez kilka lat stał pusty i niszczał coraz bardziej, podgryzany przez nieustępliwy ząb czasu. Miasto kilkukrotnie próbowało ożywić to miejsce, a to otwierając miejską czytelnię, a to podnajmując pomieszczenia za bardzo niski czynsz sklepikarzom. Żadna z inicjatyw nie przetrwała dłużej niż trzy miesiące.
Dziwny cień grozy opanował dom i nie było sposobu by się go pozbyć. Ludzie coraz bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że miejsce to jest przeklęte, choć nikt tak naprawdę nie potrafił powiedzieć dlaczego. Mówiono, co prawda o konszachtach rodu Dauterive z diabłem, o klątwie rzuconej przez starą cygankę, czy o tajemniczej chorobie która dręczyła rodzinę. Nikt jednak nie znał szczegółów.

W konsekwencji zapomniano o tym domu i omijano go szerokim łukiem. Rezydencja rodu Dauterive niszczała coraz bardziej z każdym miesiącem i rokiem. Niegdyś piękna i bogato zdobiona willa stała się w końcu domem dla wszelkiej maści ptactwa, psów, kotów i szczurów.

W ostatnich miesiącach sytuacja się odmienia. Grupa młodych wyrzutków postanowiła zamieszkać w porzuconej i bezpańskiej rezydencji. Żaden z nich nie znał historii tego domu, ani nic słyszał o czarnej legendzie krążącej wokół niego. Gdyby nawet ktoś ich ostrzegł, nie powstrzymałoby ich to przed osiedleniem się tu. Byli wszak bezdomnymi wyrzutkami i nie mieli lepszego miejsca.
Dość szybko udało im się stworzyć pozory i namiastkę prawdziwego domu. Poniszczone meble, znalezione na śmietniku, po drobnych naprawach stały się wyposażeniem i niemałą dumą nowych właścicieli domu stojącego na skrzyżowanie Franklin i Royal Street.

Niepisanym przywódcą grupy był Luis St.Patin, Wysoki i szczupły chłopak o niezwykle hipnotycznych oczach, zwany był przez przyjaciół Lu.
Jego prawą ręką i najlepszym przyjacielem był Nicolas Prévost. To on wpadł na pomysł, aby zamieszkać w opuszczonej willi.
Do grupy należeli także: Gruby Tio, syn dziwki i szamana Vodoun, Elena Lambert, najstarsza z całego grona, uzależniona od opiatów narkomanka, która niedawno pochowała córeczkę, milczące i ekscentryczne bliźnięta Ines i Roy, a od niedawna także Philomene St.Patin. młodsza siostra Luisa.

Grupa utrzymywała się z drobnych kradzieży, ulicznych występów i tajemniczych interesów Luisa, które przynosiły coraz większe zyski.

3.
Pierwsze promienie słońca przebiły się przez brudną od kurzu i ptasich odchodów szybę, padając wprost na twarz skacowanego Luisa. Chłopak jęknął, jakby ktoś przypalił mu stopy rozżarzonym żelazem. W głowie czuł nieprzyjemne pulsowanie, a pod powiekami dokuczliwy ból.
- Phi - jęknął w stronę siedzącej w kącie i pogrążonej w lekturze siostry - Skocz mi po kawę i jakiś Ibuprom. Umrę bez tego. Błagam.
Zakończył rzucając w stronę dziewczyny pięciodolarowy banknot.
Philomene’a wstała bez słowa i podniosła pieniądze. Nie chciało się jej nigdzie iść, ale perspektywa gorącej kawy dodała jej animuszu.

Na korytarzu minęła Grubego Tio, który ze Snickersem w jednej, a starą Nokią w drugiej ręce, mamrotał coś pod nosem.

Philomene’a zbiegła po schodach i już po chwili znalazła się na zagraconym dziedzińcu wewnętrznym willi. Od kilku tygodni Lu mówił, że posprzątają tutaj i zrobią sobie prawdziwe barbeque z hamburgerami, kiełbaskami i zimnym piwem. Na zapowiedziach niestety się skończyło.
Do kawiarni Flory miała zaledwie kilkadziesiąt metrów. Szła powoli ciesząc się słońcem i ciepłym wiatrem, który muskał jej twarz.
Gdy mijała ciasny zaułek w którym tutejsze chłopaki, często grali w kości, coś zwróciło jej uwagę. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziała na co patrzeć, gdyż w uliczce nie było nikogo. Coś jednak kazało się jej zatrzymać i popatrzeć.
Na obdrapanej ścianie obok wyblakłego symbolu gangu “3-N-G”, widniał świeży tag, namalowany krwiście czerwoną farbą.
“I see you”
Philomene’a ku swemu zdziwieniu poczuła dreszcze na plecach. W tej samej chwili tuż obok jej stóp usłyszała ciche miauczenie. Schowany w dziurawym kartonie po bananach siedział mały czarny kotek z białymi łapkami i intensywnie wpatrywał się w dziewczynę.

4.
- Cześć Phi - przywitała ją gruba właścicielka kawiarenki. Flora była otyła murzynką o sympatycznej i pogodnej twarzy - Co podać?
- Dwie kawy i dwa croissant.
- Już się robi. Masz szczęście, bo właśnie skończyły się piec.
Flora ruszyła do lady, by zapakować.rogaliki do torby. W tym momencie do kawiarni wszedł wysoki elegancki mężczyzna. Jego strój i bijąca od niego aura kompletnie nie pasowały do tego miejsca, jak i okolicy. Mężczyzna zatrzymał się na środku lokalu i omiótł wszystkich i wszystko wokół uważnym spojrzeniem. Jego wzrok zatrzymał się przez dłuższą chwilę na Philomenie.
- Co jest stary? Zgubiłeś coś. - zagadał siedzący w kącie sali młody chłopak z dredami na głowie.
- Już znalazłem - odparł ledwo słyszalnym głosem mężczyzna, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 27-01-2019 o 03:36.
DrStrachul jest offline