Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2019, 00:53   #6
Loucipher
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Młody, ciemnowłosy elf o szczupłej, nieco trójkątnej, smagłej twarzy delikatnie pociągnął za łańcuchy łączące żelazne kajdany z solidnym, żelaznym pasem, jaki na nim zapięto. Potrząsnął z rezygnacją głową i oparł podbródek o równie solidną żelazną obręcz zapiętą na jego szyi. To nie miało sensu. Nie był dość silny, by zerwać łańcuchy, nie miał też niczego, co pozwoliłoby mu otworzyć zamknięcia więzów, w jakie go zakuto.
Daerdan Swiftblade usiadł w kącie zagrody, do której wrzucono go razem z innymi, i oddał się rozmyślaniom o własnej przeszłości.

Wspomnienia Daerdana

Odkąd pamiętał, a pamiętał niemal wszystko od dnia jego narodzin - Daerdan nie mógł uwierzyć, że od tej chwili minęło już 110 lat, które razem wydały mu się ledwie chwilą - jego domem był Księżycowy Las. To w nim, wśród innych podobnych domostw w wiosce, w której się urodził, stał ich dom - skromny, ale dość przestronny, niezbyt bogaty, ale przytulny i ciepły. Pamiętał ojca, łowcę, tak jak on sam. Ojca, który uczył go polować, przetrwać w głębokich, bezkresnych ostępach lasu, poruszać się bezszelestnie jak cień, śledzić i tropić zwierzynę oraz poznawać jej zwyczaje i możliwości ataku i obrony. Tak, ataku i obrony, bowiem Daerdan, tak, jak i jego ojciec przed nim, polował na szczególnego rodzaju zwierzynę. Celem jego łowów nie były zwierzęta zamieszkujące las. Te Daerdan uważał za przyjazne i potrzebne. Nie były nim nawet znacznie rzadsze i dużo groźniejsze potwory, często zrodzone z magii lub stworzone dzięki niej, które nieraz urywały się z magicznych uwięzi czarodziejom zamieszkującym wysokie wieże nieodległego Silverymoon, by nawiedzać las i mieszkających w nim pobratymców Daerdana. Nie byli nim również nieumarli, zmuszeni do powstania z grobów nikczemną czarną magią, jaką parało się wielu.

Daerdan polował na mieszkańców Podmroku - głównie smukłe i niegodziwe mroczne elfy oraz ponure, nikczemne podmroczne krasnoludy zwane duergarami - jak również na dzikich, krwiożerczych małpoludów zamieszkujących pewien rejon Księżycowego Lasu, których legowiska rozsiane były wśród łysych polan i wiatrołomów wokół Jedynego Kamienia. To z ich rąk ginęli mieszkańcy kolejnych elfich siedlisk, a bliscy i przyjaciele Daerdana nieraz musieli opłakiwać kogoś im drogiego, porwanego bądź przez drowy i duergary, by jako niewolnik służył ich mrocznym celom, bądź przez krwiożerczych dzikusów, by dokonać żywota na ich całopalnych ołtarzach, na których składali ofiary na cześć mrocznych bogów.
Daerdan również stracił rodzinę w wyniku takich napadów. Do dziś pamiętał dzień, kiedy jego matka, doskonała zielarka i znachorka, a dla Daerdana cudowna, mądra i ciepła kobieta, nie wróciła z lasu. Ojciec, który opowiadał mu o miejscu, gdzie znaleziono tylko jej ubranie, worek z ziołami i sierp, którym je ścinała, miał twarz zastygłą w masce rozpaczy i gniewu. To właśnie wtedy zaczął uczyć Daerdana polować na ciemnoskórych mieszkańców Podmroku. Czy czynił to z zemsty? Tego Daerdan nie wiedział... i miał się nigdy nie dowiedzieć. Ojciec zabrał tą tajemnicę do grobu. Umarł dziesięć lat temu, gdy na wioskę spadła magicznie wywołana zaraza. Ten dzień znów stanął Daerdanowi przed oczami... wtedy, gdy kapłanka mrocznych elfów pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Podobnie wyglądała tamta... tamta, która rzuciła to nienawistne zaklęcie, od którego pociemniało niebo, liście na drzewach zwiędły i opadły, kłosy na polach zmarniały i rozsypały na ziemię sczerniałe, trujące ziarno, a spod ziemi wyroiły się roje pająków i innego plugastwa, by spaść na wioskę, w której mieszkał Daerdan. Gdy młody elf wrócił z patrolu do wioski, ponad połowa mieszkańców leżała już martwa lub umierająca. Wśród nich był jego ojciec.

Zdruzgotany Daerdan nie miał innego wyjścia... musiał opuścić spustoszoną wioskę, którą napad drowów zamienił w cmentarzysko. Ale los mu nie sprzyjał. Błąkał się bez celu kilka lat, wędrując na południe, do olbrzymiej, nieprzebytej kniei zwanej Wielkim Lasem. Tam również mieszkały elfy, a życie tam, choć wciąż niebezpieczne, było jednak nieco spokojniejsze.
Jednak Daerdanowi nie było długo dane cieszyć się tym spokojem. Osiedle, do którego trafił, choć również zamieszkana przez elfy, było... inne. Tamtejsi mieszkańcy, choć również byli elfami, jak on, nie ufali przybyszom z głębszych partii lasu. Toteż gdy pewnego dnia zniknęło dziecko starszego wioski, które lubiło towarzyszyć Daerdanowi w niektórych z jego wypraw do lasu, Daerdana oskarżono, że uprowadził dziecko i sprzedał je komuś. Oskarżenia były absurdalne, ale Daerdan nie zdołał udowodnić swej niewinności. Gdyby udowodniono mu, że zabił tego malca... zapewne sam przypłaciłby to życiem. Uznano, że tylko go uprowadził i pozostawił w lesie na pastwę losu. Za to spędził trzy lata jak niewolnik, w warsztacie elfiego rzemieślnika, zmuszony do wykonywania najprostszych prac. Uwolniono go dopiero, gdy schwytany w zasadzce drow wyśpiewał na przesłuchaniu, że dzieciak był wśród niewolników, których sprzedano na dwór królowej drowów w Menzoberranzan, stolicy podmrocznego królestwa.

Porwany przez drowy

Dziś Daerdan czuł się jak wtedy... znów skuty kajdanami, zniewolony przez swych nowych panów. Może zmuszą go do ciężkiej, katorżniczej pracy. Może złożą w ofierze swojej zdeprawowanej, krwiożerczej bogini. Daerdan nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Wciąż był zły na siebie o to, że nie zachował należytej ostrożności tropiąc to komando drowów, które przechodziło skrajem puszczy. Łowca nie powinien był tak dać się podejść. Daerdan niestety się dał. Nie zauważył wrogiego tropiciela, który zaszedł go od tyłu. Nie usłyszał złowieszczego świstu wystrzelonego z ręcznej kuszy bełtu pokrytego paraliżującą trucizną. Poczuł tylko uderzenie, gdy wystrzelony z chłodną precyzją pocisk wbił mu się w plecy. Uderzenie, po którym nagle osłabłe ręce wypuściły broń, nogi ugięły się pod nim i pozwoliły, by ciało zwaliło się na ziemię jak przewrócone podmuchem wiatru drzewo. Usłyszał tylko szydercze posykiwania drowów, gdy wilgotne poszycie lasu pędziło na spotkanie jego twarzy.

Gdy się obudził, był już pozbawiony broni, zbroi i innego dobytku. Miał na sobie tylko tunikę, spodnie i znoszone buty. W oczy zaglądał mu jeden z jego niedawnych przeciwników, śmiejąc się szyderczo.
- Dałeś się podejść jak dziecko, Daarthiir - syknął szyderczo w mowie Podmroku, którą Daerdan rozumiał. - Powinieneś zginąć. Ale jesteś dość silny. Może przeżyjesz wyprawę do naszego królestwa... uświetnisz ceremonię ku chwale naszej wspaniałej bogini. Choć to i tak za duży zaszczyt dla takiego pokraki jak ty. Jak ci się to podoba?
Daerdan splunął mu w twarz. Jedyne, co zapamiętał chwilę po tym, to lecącą na spotkanie jego twarzy pięść w czarnej rękawicy. Cała reszta była jedynie serią następujących po sobie rozbłysków i smagnięć bólu szarpiąca całe jego ciało. Drowy przestały go kopać i chłostać dopiero wtedy, gdy przestał się nie tylko ruszać, ale i krzyczeć.

Przed dotarciem do posterunku Daerdan miał jeszcze nie raz odczuć furię drowich strażników.

Marsz ku Velkynvelve

Doprowadziwszy młodego łowcę do stanu umożliwiającego marsz, jego oprawcy zmusili go do dołączenia do sporej grupy również schwytanych przez nich istot - innych elfów, krasnoludów, niziołków, a nawet ludzi, pochodzących zapewne z pobliskiej baronii leżącej niedaleko Silverymoon.
Kolumna schwytanych niewolników najpierw ciemnym, gęstym lasem, a potem podziemnymi tunelami ruszyła w długą i wyczerpującą wędrówkę. Jej celem, jak Daerdana poinformowali szyderczo ci, którzy go schwytali, było Menzoberranzan, wielkie podziemne miasto będące stolicą wielkiego, podmrocznego królestwa drowów. Poganiana przez bezlitosne drowy, smagana bezlitośnie batami i szczuta trzymanymi na wielkich łańcuchach wielkimi, kudłatymi, niedźwiedziopodobnymi stworami - Daerdan wiedział, że zwano je “quaggothami” - kolumna skutych łańcuchami i przerażonych istot wyglądała zaiste jak siedem nieszczęść. Daerdan nie mógł powstrzymać emocji patrząc na cierpienie schwytanych, zwłaszcza bezbronnych kobiet i dzieci. Drowy pastwiły się nad nimi ze szczególnym upodobaniem... co młodego łowcę szczególnie nie dziwiło. To zawsze były tchórze, najlepiej im wychodziło znęcanie się nad słabymi i bezbronnymi. Daerdan miał tylko nadzieję, że któregoś dnia odpłaci im za całe to cierpienie, którego był świadkiem. A przecież był to dopiero początek.

Rzeź skazańców

Gdy kolumna po długim i wyczerpującym marszu dotarła na pierwszy popas, Daerdan przeczuwał, że stanie się coś złego. Drowi strażnicy, którzy znęcali się nad idącymi noga za nogą skazańcami, byli zbyt podnieceni, zbyt rozradowani. Wyraźnie na coś czekali. Daerdan słyszał strzępy ich rozmów... coś o oddzielaniu ziarna od plew. To nie wróżyło dobrze.

Faktycznie, ledwo kolumna stanęła, strażnicy spadli na nią jak wataha głodnych wilków. Z szaleńczym śmiechem wyciągali z kolumny tych najsłabszych... kobiety, dzieci, starców, rannych, zbyt słabych, by mogli iść morderczym, narzuconym przez drowy tempem. Na oczach Daerdana mały elfi chłopczyk został brutalnie oderwany od idącej z nim matki przez jednego z opancerzonych strażników i odepchnięty w kierunku grupy, którą drowy spędzały na środek jaskini, w której zatrzymała się kolumna.
- Zostaw go, ty synu orka i elfiej ladacznicy! Zostaw go! - matka w rozpaczy rzuciła się w kierunku szarpiącego jej dziecko drowa.
Świsnęła broń, z miękkim odgłosem uderzając w głowę elfki, która runęła na skalistą podłogę jaskini jak ścięte drzewo, buchając krwią z rozpłatanej głowy. Drow wyszczerzył zęby w szyderczym grymasie i potoczył wzrokiem po przerażonych więźniach.
- Ktoś jeszcze? - wysyczał.
Jakaś dziewczyna obok Daerdana gwałtownie nabrała powietrza w płuca i pisnęła. Wysoko, trwożliwie. Daerdan zamknął jej usta dłonią. Nie chciał, by i ją dosięgła furia zwyrodniałego strażnika.
Drow, nie znajdując nikogo więcej, kto stawiłby mu opór, uznał, że wystarczy tego pokazu. Wciąż uśmiechając się szyderczo, dołączył do pozostałych wojowników, zapędzających oddzieloną od karawany grupę do mniejszej kawerny, nieco oddzielonej od głównej pieczary skalną ścianą i niewielkim portalem. Nie chował ociekającej krwią broni. Nie musiał. Wiedział, że za chwilę użyje jej ponownie.

Potem Daerdan słyszał już tylko wrzaski i jęki mordowanych bezbronnych istot, świst broni i szydercze okrzyki ich morderców. Widział ich, jak wyszli z kawerny, skąpani we krwi od stóp do głów, w których szaleńczym szkarłatnym blaskiem błyszczały ich oczy. Słyszał mlaskanie quaggothów, które wpuszczono do kawerny po tym, jak już wyszli z niej sadyści, którzy wymordowali niewinnych jeńców.

Otępiały od trucizny mózg Daerdana nie był w stanie tego wszystkiego pojąć, ale jedno wiedział na pewno. Drowy, te mordercze, zwyrodniałe istoty, nie mogły być elfami... a jeśli nimi były, Daerdan niemal wstydził się, że sam jest elfem. Gotów był zgotować taki sam, albo i jeszcze okrutniejszy los, każdemu z czarnoskórych sadystów, którego przeznaczenie odda w jego ręce. Ale to... dopiero, gdy to samo przeznaczenie go uwolni.

Lina i spotkanie z Ilvarą

Ale przeznaczenie miało chyba wobec Daerdana inne plany. Wciąż był jeńcem drowów, wciąż wędrował w stłoczonej, skutej łańcuchami karawanie. W kolejnych dniach na jego oczach przeznaczenie uwalniało od cierpienia innych. Uwalniało od cierpienia... ale i od życia. Strąceni w przepaść, dobici przez strzały drowów, gdy nie mogli już iść, rzuceni na pożarcie quaggothom, lub po prostu z wyczerpania i strachu, gdy siły życiowe opuszczały umęczone i skatowane ciała. Umierali. Jeden po drugim. Każdego dnia kolumna topniała o kilka bądź kilkanaście istnień, napełniając strachem i beznadzieją serca i dusze tych, którzy tego dnia nie dostąpili wolności, jaką dawała śmierć.

Daerdan mimowolnie dotknął liny, schowanej pod koszulą. Była jedyną pamiątką po skazańcu, człowieku, który szedł przez chwilę obok niego. Potknął się, gdy karawana szła skalną półką wiodącą z jednego krańca wielkiej podziemnej kawerny do drugiego. Jego wrzask, gdy spadał, świdrował uszy elfiego łowcy jeszcze długo. Daerdan próbował go ratować. Chwycił za linę, którą tamten był spętany. Niestety lina nie wytrzymała. Jedynie jej fragment, około pięciu stóp długości, pozostał młodemu elfowi jako pamiątka po ginącym towarzyszu. Jakimś cudem zdołał ją zwinąć i schować. Czy przyda mu się w ucieczce? Tego Daerdan nie wiedział, ale miał nadzieję, że tak.

Lina, dotknięta przez materiał dłonią Daerdana, zaszurała po ciele łowcy, drażniąc świeże szramy po biczu. Zasmakował go na dzień przed przybyciem do posterunku, gdy wspomnienia rzezi w kawernie i tych wszystkich nieszczęśników, którzy w trakcie wędrówki pożegnali się z życiem, wywołały wreszcie u Daerdana bunt, pragnienie zrobienia czegokolwiek, byle tylko napsuć krwi tym sadystom. Gdy kolejny raz strażnik zamierzył się na niego batem, Daerdan jakimś cudem złapał końcówkę i szarpnął. Mocno. Drowi oprawca zachwiał się i o mało nie poleciał w przepaść.

Za to zuchwalstwo młody elfi łowca musiał odpowiedzieć. Odpowiedział tak, że już nic, co mogło go później spotkać, nie było zbyt straszne.

Tym razem osobiście chłostali go porucznicy Ilvary - Shoor i Jorlan. Bili mocno, jakby licytowali się między sobą na okrucieństwo i gorliwość, z jaką wymierzali razy. Skatowane ciało łowcy w pewnym momencie przestało odczuwać ból, jego nerwy były tak zmęczone przesyłaniem informacji o palących razach spadających na jego plecy, że odmówiły posłuszeństwa, zanim jeszcze mrok omdlenia litościwie pozwolił Daerdanowi wytchnąć od bezlitosnej chłosty.

Gdy się obudził, stała nad nim. Uosobienie sadyzmu, bezlitosnej nienawiści i wyuzdanego, bezczelnego bezwstydu. Ilvara Mizzrym, kapłanka drowiej bogini Lol’th, najnikczemniejszego i najpodlejszego istnienia, jakie miało czelność zwać się bogiem. Stała nad nim w szerokim rozkroku, jedną ręką bawiąc się zapinką stroju, z pewnością na użytek swoich obserwujących ją poruczników, drugą ściskając rękojeść bicza, którego rzemienie kłębiły się wokół jak rozszalałe węże.

- Daarthir, ty ścierwo - zasyczała beznamiętnym, zimnym głosem. - O mało nie strąciłeś w przepaść jednego z moich poddanych. Powinnam za to kazać mojemu przybocznemu i jego... pomocnikowi - przez twarz Jorlana przebiegł lekko dostrzegalny grymas - zaćwiczyć cię na śmierć. Ale wiesz co? Mam inny pomysł - uśmiechnęła się do leżącego przed nią Daerdana zimnym, sadystycznym, bezlitosnym uśmiechem. - Jeszcze raz okażesz nieposłuszeństwo, a z przyjemnością nakarmię twoim ścierwem moje maleństwa. Będzie wam smakował... prawda? - przemówiła słodkim głosem, a rzemienie jej bicza zafalowały wściekle. - Shoor, każ Jorlanowi wrzucić ten ochłap z powrotem do szyku. Niech strażnicy mają na niego baczenie. - odwróciła się na pięcie. - Ruszajmy. Za dużo czasu już straciliśmy.

Velkynvelve

Dzień później kolumna dotarła do Velkynvelve. Było typową strażnicą, jakich wiele wykuli rzemieślnicy mrocznych elfów w skalnych labiryntach. Pieczary i komnaty, wyżłobione w ścianach wąskiej jaskini i zwieszających się z jej szczytu stalaktytach, połączone linowymi mostkami i kładkami wykonanymi z jakiegoś przypominającego drewno materiału. W oddali słychać było szum wodospadu, rzucającego pienisty, połyskujący w oświetlonym blaskiem pochodni, świecących grzybów i ognia faerie półmroku, pióropusz wody gdzieś w głąb jaskini, pod rozpiętą pod stalaktytami olbrzymią pajęczą sieć.
Skazańców rozdzielono. Część pogoniono gdzieś indziej, innych - w tym Daerdana - stłoczono w dużej, gruszkowatej jaskini, do której wejścia broniła solidna krata, zrobiona z białego materiału przywodzącego na myśl kość jakiegoś wielkiego stworzenia. Skazańców przykuto na krótkich łańcuchach, solidnie wkutych do skalnych ścian wyślizganych od częstego zetkniecia z łańcuchami i ciałami poprzednich lokatorów kawerny.

Rozejrzał się po jaskini i stłoczonych w niej istotach. Niektórzy przybyli tu wraz z nim. Inni byli już tu, gdy wrzucano tu Daerdana i jego towarzyszy - ciemnoskórego mężczyznę, człowieka, w którego żyłach musiała płynąć krew węży lub smoków i dwie dziewczyny, na oko należące do rasy ludzi. Jedna, o jasnych, długich włosach, poza niezaprzeczalną urodą nie wyróżniała się niczym szczególnym, choć Daerdan nie mógł się pozbyć wrażenia, że gdzieś już ją widział. Druga zaś - ta, której Daerdan gestem nakazał milczenie podczas niedawnej rzezi - miała ponadto wystające spomiędzy nieco krótszych, śnieżnobiałych włosów najprawdziwsze kocie uszy i wystający spomiędzy nóg okazały, puchaty ogon. Tabaxi, skonstatował Daerdan. Choć zwykle są bardziej podobne do kotów. Ta tutaj wyraźnie ma przewagę ludzkich genów.

Dwoje pozostałych, którzy przybyli wraz z nim, Daerdan znał już wcześniej.
Jedną z nich była Aelin, wojowniczka plemienia dzikich elfów, które wędrowały po Wielkim Lesie. Tradycyjnie ubrana była jedynie w przepaskę na biodrach i wąskie paski materiału okrywające jej wdzięki, co pozwalało przyjrzeć się jej mięśniom, pokrytym przecinającymi jej ciało pręgami po batogach drowów. Daerdan do dziś pamiętał, jakie manto spuścili razem tym, którzy zaczepili ją kiedyś w jednej karczmie, gdy chamska zaczepka na temat wdzięków urodziwej wojowniczki zakończyła się srogą bijatyką, a po wszystkim równie srogą popijawą.
Drugą, ubraną w strzępy czarnego munduru zwiadowcy Mieczy Leilonu, była Leshana Galanodel, zwana Krukiem. Ją też Daerdan pamiętał ze wspólnych walk, gdy kiedyś razem bronili podejść do Wielkiego Lasu przed komandami drowów. Niejednokrotnie miał okazję przekonać się, z jaką odwagą, zręcznością i pogardą śmierci stawała naprzeciw niezliczonych tłumów przeciwników.

Daerdan wyczekał, aż oczy obojga elfek odnajdą go w tłumie więźniów, i uśmiechnął się. Obie kobiety uśmiechami odpowiedziały na jego nieme pozdrowienie. Na więcej nie było czasu. Nie tutaj. Nie teraz, nie wtedy gdy hałaśliwy ork Ront szukał po raz kolejny zwady z krasnoludką Eldeth o płomiennych włosach, a Jimjar, trajkoczący svirfneblin, głębinowy gnom o spiczastych uszach i bulwiastym nosie na całą jaskinię wykrzykiwał, ile stawia “blingów” i na kogo. Nie teraz, gdy ten masywny quaggoth gapił się podejrzliwie na nowo przybyłych, odzywając się rzadko i do tego...
... po elfiemu? I jeszcze każe się nazywać Księciem Derendilem?
Daerdan pokręcił głową. To było doprawdy dziwne. Nawet dziwniejsze niż stary, skulony w kącie głębinowy krasnal, derro imieniem Buppido, który podejrzliwie zerkał na wszystkich i mamrotał coś pod nosem. Albo ten drow, skuty i spętany jak oni, obserwujący wszystkich beznamiętnym wzrokiem kogoś, kto nie boi się śmierci. Sarith... Kzekarit. Daerdan w myślach przeliterował sobie nazwisko drowa. Ciekawe, za co tu siedzi.
Na oczach obserwującego to wszystko Daerdana z ciemności jaskini wychynęły kolejne postacie. Dwa kolejne svirfnebliny, z ktorych jeden mamrotał coś niezrozumiale, a drugi tłumaczył jego bełkot na mowę zrozumiałą dla innych. Daerdan widział, jak ten bełkoczący mało nie ugryzł w rękę próbującą go pogłaskać tabaxi. To nie było mądre, pomyślał. Svirfnebliny potrafiły być dzikie jak bełkotniki. zdaniem niektórych łowców, aż tak wiele się od nich nie różniły. A potem z ciemności wychynęły dwie kolejne postacie, chyba najdziwniejsze, choć Daerdana niewiele było już w stanie zdziwić. Ni to człowiek, ni to ryba, przerażający dla każdego, kto nigdy nie był w Podmroku, dla Daerdana ledwie osobliwy. Daerdan wiedział, że kuo-toa potrafią być bardzo niebezpieczne, ale ten tutaj nie zdawał sie być agresywny. Towarzyszył mu... mały mykonid, ewidentnie oderwany od swojej kolonii. To jego głos Daerdan i pozostali usłyszeli w swoich głowach. Elfi łowca nie był tym zdziwiony. Wiedział, że mykonidy rozsiewając wokół zarodniki porozumiewają się z innymi rasami telepatycznie.
Chcecie być moimi przyjaciółmi?, zapytał mykonid, przedstawiający się jako Stołek, gdy tylko sylwetki dwójki poruczników Ilvary zniknęły z pola widzenia wystraszonych więźniów. Jego słowa wnikały do mózgu Daerdana jak strzały ginące w mroku.
Hej, mały, odparł mu w myślach Daerdan. Pewnie, zaprzyjaźnijmy się. Jestem Daerdan... i jestem elfem. Czemu cię tu trzymają?
To on mnie złapał. Ten drow. Nie lubię drowów, nie chcę, by mnie tu trzymali. Chcę do domu, do Ciemnego Gaju., rozbrzmiało w głowie Daerdana. Łowca zorientował się, że mały mykonid miał na myśli Saritha. Można się było tego spodziewać. Bohater z niego, nie ma co.
Nie bój się, odparł Daerdan, Ja też ich nie lubię. Mnie też porwali i też chcę wrócić do domu.
Sarith obrzucił Daerdana niechętnym spojrzeniem. Chyba też dosłyszał myśli Daerdana.
Mykonid chyba się ucieszył.
O, to może wrócimy razem? Zobaczysz, będzie fajnie! U nas jest bardzo fajnie! Entuzjazm małego grzyboludka prawie udzielił się Daerdanowi. Prawie.
Aha, ty mieszkasz w lesie, co? Wiem, że elfy mieszkają w lesie. Tylko takie jak ten drow mieszkają w jaskiniach. A czemu masz takie długie uszy? Wy też macie takie spiczaste, jak drowy?, pytał dalej Stołek.
Bo jestem elfem. Tak, wszystkie mają takie uszy. Dzięki temu lepiej słyszymy., padła odpowiedź Daerdana.
Aha. A te długie włosy nie przeszkadzają ci słyszeć? A czemu w ogóle są takie długie? Drowy takie mają, ale tu jest zimno, więc może im są potrzebne. Na górze też jest zimno?
Nie, nie jest, zaśmiał się w duchu Daerdan.My też mamy długie włosy, jak wszystkie elfy. Chyba, że ktoś je skraca, albo ułoży, albo zwiąże.
Fajnie, ucieszył się z kolejnej odpowiedzi rezolutny mykonid. Bo już myślałem, że ci zimno. Masz strasznie bladą skórę. Czemu jest taka blada? Pewnie cienka, prawda? A te dwa duże otwory? To oczy? Czemu masz takie duże? U was wszystko musi być takie duże?
Tak, odparł w myślach lekko już zniecierpliwiony Daerdan.Dzięki nim widzimy dobrze w ciemności. I dobrze oceniamy odległość. A skóra... tak, jest cienka... a czy blada, nie wiem... chyba wszyscy mamy taką.
A ten dziwny otwór na środku głowy? Po co on jest? I po co ma te dziwne... białe cosie w środku? Pytania Stołka robiły się coraz naiwniejsze, w miarę jak rosła ich liczba.
To usta. Używamy ich do komunikowania się... i jedzenia. A te białe cosie to zęby. gryziemy nimi. Daerdan pokiwał głową. Ta kanonada pytań zaczynała go lekko nużyć.
Komunikujecie się ustami? zdziwił się Stołek. Nie rozsiewacie zarodników?
Nie, nie rozsiewamy. Daerdan niemal westchnął na głos.
Oj, nie denerwuj się, Stołek najwyraźniej wyczuł irytację Daerdana. Lepiej chodź się pobawić. O... potrafisz tak? Patrz, nie ma mnie! O, i znów jestem!
Daerdan omal nie parsknął śmiechem. Mykonid dalej tkwił tam, gdzie był.
A tak umiesz? Stołek zagrzechotał łańcuchem. Fajny odgłos, prawda?
Fajny, zgodził się Daerdan. Wiesz co? A może sprawdź, czy tamten gnom też umie grzechotać, co?
Sprawdzałem. Nie umie. Stołek chyba coś podejrzewał. Daerdan uśmiechnął się chytrze.
To go naucz. Zaproponował uśmiechając się szelmowsko.Co to za kolega, co nie umie grzechotać? Pokaż mu, jak to się robi!
Pewnie, że tak! Entuzjastycznie odpowiedział Stołek... i potruchtał na swoich krótkich nóżkach ku nowemu celowi.
Daerdan ledwie dostrzegalnie odetchnął z ulgą i odwrócił się w stronę gawędzącego w elfim języku z Leshaną quaggotha. Ten właśnie kończył wyjaśniać jej, jak liczebna eskorta towarzyszy więźniom podczas wyjść za kraty, podczas których pracowali.
- Wybacz, że się wtrącę, Derendilu - rzekł w swym rodzinnym języku do kudłatego stwora - ale pierwszy raz widzę, by ktoś wyglądający tak jak ty używał naszej mowy, i to tak zręcznie. To dość niezwykłe. Zdradzisz, skąd ta umiejętność?
- Po pierwsze i najważniejsze - odrzekł Derendil z przyganą w głosie, zwracając swój kudłaty łeb w stronę Daerdana - “książę Derendilu” lub “mości książę”. Racz zwracać uwagę na należną mi formę. Po drugie, śpieszę wyjaśnić, iż zaiste jestem zaklętym w tę potworną formę księciem naszego rodu. Nim ten nikczemny czarnoksiężnik, Terrestor, niech jego imię będzie po stokroć wyklęte, zmienił mnie... w to - quaggoth zawiesił głos, by zaakcentować pogardę - władałem pięknym i bogatym księstwem Nelrindenvane. Cudowna i szczęśliwa kraina... dopóki nie przybył do niej ten parszywy wyrzutek Terrestor. Zakląć mnie, księcia krwi, w tę obrzydliwą formę, i doprowadzić do tego, by moi właśni poddani, uwierzywszy w jego gładkie kłamstwa, wygnali mnie z mojej ukochanej ziemi tutaj, w te jaskinie? Och, jakże nisko upadłem. - Derendil teatralnie zwiesił łeb. - Na szczęście w tej zatęchłej norze można spotkać i cywilizowanych elfów. Może dzięki waszemu oświeconemu towarzystwu nie oszaleję tu ze szczętem. A tak by się niechybnie stało, gdybym dalej miał znosić towarzystwo tych podmrocznych kreatur niespełna rozumu.
Daerdan ukłonił się lekko ironicznie. Jakoś mu ta historia nie pasowała do końca, a sam tytuł Derendila też nie robił na nim specjalnie znaczenia.
- Powiadasz, mości książę, żeś władcą księstwa Nelrindenvane? Dziwne... nie słyszałem o nim. A znam większość elfich księstw i władców, przynajmniej w tej okolicy. Gdzie też mogło się mieścić owo wspaniałe księstwo?
Quaggoth zmierzył Daerdana podejrzliwym wzrokiem.
- Nie podoba mi się twój ton, prostaku. Jeśli już musisz wiedzieć, to oczywiście Nelrindenvane leży w Wysokim Lesie. Gdybyś był faktycznie tak bywały, by wyściubić nos poza swoją wioskę, to byś o nim wiedział.
- Czyżby? - zjadliwie odciął się Daerdan. - Przypadkiem owa dama, z którą rozmawiałeś, zna Wysoki Las jak własną kieszeń. Leshano - zwrócił się do wojowniczki - słyszałaś może, by w Wysokim Lesie było księstwo Nelrindenvane?
Leshana parsknęła śmiechem.
- Daerdanie, nie dworuj sobie ze mnie zadając mi niemądre pytania. - odrzekła. - Wiesz równie dobrze jak ja, że żadnego takiego księstwa w Wysokim Lesie nie ma. Może jest gdzie indziej, ale nie w Wysokim Lesie.
- Jasne, że nie ma! - zawtórowała jej Aelin, przysłuchująca się rozmowie z perspektywy swojego łańcucha. - Łeż to i dym w oczy! Kantuje cię nasze książątko! - zaśmiała się.
Daerdan też się roześmiał słysząc perlisty głos barbarzyńskiej wojowniczki, po czym utkwił podejrzliwy głos w kudłatym stworze.
- No i cóż teraz powiesz, “książę” Derendilu? - parsknął kpiąco. - Taki z ciebie książę, jak ze mnie drow.
Łańcuch zagrzechotał równo ze wzbierającym w gardle quaggotha rykiem. Daerdan zdążył odskoczyć w ostatniej chwili przed pełnym ostrych zębów pyskiem Derendila, który rzucił się na niego. Napięty jak postronek łańcuch w ostatniej chwili powstrzymał kudłate cielsko przed zwaleniem się całym ciężarem na smukłą sylwetkę łowcy.
- Jak śmiesz zadawać mi kłam, kmiocie? - warknął Derendil - Zginiesz!
- Łooooo! Bitka! Czterdzieści blingów na Derendila! - gdzieś zza nich zaskrzeczał Jimjar.
- Zamknij się, Jimjar, hałasujesz - odciął się damski głos, chyba Eldeth. - Przyjdą strażnicy i znowu posmakujesz bata. Po co ci to?
- Wam to by się akurat przydało, powierzchniowe ścierwa. - zasyczał ze swojego miejsca drow. - Za mało wam jeszcze wlali.
- Taak? - Daerdan odwrócił się do syczącego w jego kierunku drowa. - Pilnuj swojej skóry, czarnuchu... bo też ci ją nakarbują. Za darmo tu nie siedzisz, prawda? No, przyznaj się, co takiego zmalowałeś. Porwałeś biednego Stołka... może coś jeszcze? Co? Nie wychłostałeś niewolnika, jak ci kazali? A może rozdeptałeś ulubionego pająka Ilvary? A może... - Daerdan zawiesił teatralnie głos - nie sprawiłeś się... między jej nogami?
Nozdrza Saritha rozszerzyły się z ledwo tłumionej furii. Zamielił ustami... jakby chciał coś powiedzieć. Zamiast tego rzygnął strumieniem gęstej śliny, która rozpaćkała się na kamiennej podłodze dwa kroki od Daerdana.
- Pudło, szaraku - jadowicie skomentował Daerdan. - Postaraj się bardziej. Poćwicz sobie... jeśli będziesz miał kiedy. Pewnie nie uda ci się uciec. Chciałbyś uciec, co?
Sarith nie odpowiedział, ignorując Daerdana. Ożywił się dopiero, gdy odezwały się do niego dziewczęta. Daerdan, który wrócił już na swoje miejsce, z satysfakcją obserwował, jak Aelin i Leshana dają Sarithowi wycisk nie mniejszy, niż dostał od niego.
Najpierw rzucona w stronę tabaxi seksistowska zaczepka spotkała się z żołnierską ripostą Leshany. Daerdan aż się uśmiechnął. Należało mu się, szaremu ścierwu, nawet, jeśli wyglądał, jakby cała ta kłótnia go niesłychanie bawiła. Zobaczymy, gnoju, pomyślał Daerdan, jak ci będzie do śmiechu, gdy Leshana urwie ci jaja.
Ale najlepsze czekało go na koniec. Gdy Sarith uznał za stosowne wmieszać się do rozmowy Aelin z Eldeth, dzika elfka obrzuciła go tak kwiecistą i wyszukaną wiązanką przekleństw, że Daerdanowi brwi podjechały ze zdziwienia do góry. Dobra jest, pomyślał. Szkoda, że Sarith rechotał coraz głośniej. Po prostu zwijał się ze śmiechu po skalnej podłodze jaskini, grzechocząc łańcuchami. Kwestią czasu było, kiedy do celi więziennej dotrą zaalarmowani szaleńczym rechotem strażnicy.
 
Loucipher jest offline