Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2019, 20:30   #8
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Velkynvelve. Przeklęte miejsce i kres wielu istnień, które grzechocząc kajdanami podążały do wielkiego Menzoberranzan. Po kilku dniach ciężkiej pracy, przerywanej męczarniami i torturami można było poznać je jak własny dom. Jednak każdy mający choć odrobinę oleju w głowie uciekłby z niego, i to jak najszybciej.

Harmider, który powstał w celi z powodu histerycznego śmiechu Saritha szybko został uciszony. Strażnicy zgodnie z zapowiedziami Derendila byli niedaleko. Weszli do środka, pomimo, iż śmiech Saritha zgasł niczym ucięty nożem. Drowy po prostu weszły, ignorując pozostałych, odpięli hałaśliwego jeńca od ściany i wyszli, zostawiając drzwi otwarte. Oczy uwięzionych rozbłysły, czując okazję, jednak los nie okazał się dla nich łaskawy. Łańcuchy trzymały mocno, za nic mając wysiłki takich mocarzy jak Ront czy Derendil, których muskuły wręcz wibrowały a żyły wydawały się wyrywać z pod skóry, kiedy napinali się próbując je zerwać. Aelin i krasnoludzki żołnierz również spróbowali, ale pomimo jęków i szczęknięć łańcucha, które zdawały się mówić, "już tylko odrobinkę", wyczerpani jeńcy opadli w końcu na kamienną posadzkę podłogi. Ci, którym natura poskąpiła mięśni próbowali sposobem. Wyginali ciała w rozmaite figury, gmerali znalezionymi, czy jak to mówi się w więzięnnej gwarze "zakitranymi" przedmiotami czy wprost długimi pazurami w zamkach kajdan a co bardziej zdesperowani walili nimi wprost o ścianę. Fortuna jednak nie spoglądała dziś na nich łaskawie, a złośliwi mogliby powiedzieć, że w ogóle nie mogłaby ich dostrzec w tej ciemnej jaskini. Kiedy wrzaski karanego Saritha ucichły, oznajmiając miłosierny koniec kary, strażnicy wtaszczyli pocięte biczem ciało drowa z powrotem do celi, przykuwając go ponownie do ściany. Następnie zaś, po kolei, metodycznie odpinając każdego jeńca powtórzyli tą operację jeszcze piętnaście razy. Każdy z was zaznał tego dnia bata Imbrosa i Jaezreda, dwóch wojowników domu Mizzrym. Niektórym zostały po tej znajomości ślady, które mógłby zlikwidować jedynie wprawny medyk, lub silna magia.

***

Czas biegł swoim, powolnym i monotonnym rytmem w podmroku. Nie było dni i nocy, które wyznaczłoby porę dnia. Rasy nie widzące słońca żyły od jednego posiłku do drugiego i odpoczynku, do odpoczynku. Ten w podmroku nie był radosny. Nie przynosił nadziei. Sny były, jak cały podmrok ciemne, zgniłe i spróchniałe jak podziemne mchy i porosty, wilgotne niczym skała, po której spływa woda, lodowate niczym podziemne jeziora, błyszczące niepokojąco niczym fosforyzujące grzyby. Zdawałoby się, że każdy ze śniących zbliżał się w swoich majakach do jakichś swoich ukrytych lęków, być może pragnień. A być może czegoś o wiele bardziej pierwotnego...i nawet elfy, których natura pozbawiła możliwości śnienia nie mogły wyciszyć się w czasie swojego transu, przerywanego przez niepokojące obrazy, dźwięki i majaki.
Jedzenie było wstrętne i pozwalało jedynie zachować siły. Polewka, która kleiła się do naczyń wykonanych z wodnych kul, gatunku przedziwnego grzyba rosnącego dziko w podmroku, była niemalże bez smaku, choć jak zapewnił Daerdan, należało ją jeść aby zachować siły. Jedli, ale smak jakoś nie podchodził. Właściwie, w ogóle go nie było, ale wygłodniali jeńcy mogli zjeść wszystko. Do czasu.

- Sraka! - zakrzyknął Jimjar który wchłonął szybko swoją porcję i chyba nie czuł się specjalnie najedzony - Uwielbiam ją! Założę się, że dziś znów jest taka dobra jak wczoraj! Co powiecie na dwadzieścia blingów? - zaproponował i zacierał ręce. Jimjar uprzyjemniał im konsumpcję, uparcie nazywając polewkę "sraką", licząc obscenicznie naczynie i wykonując gest jakby się podcierał ręką. Którą wkładał do naczynia i następnie do buzi, patrząc na pozostałych, prowokując. Efekt w końcu nastąpił. Książę Derendil nie wytrzymał zachowania Jimjara i odsunął od siebie swoją miskę, obracając głowę zdegustowany, ale jego żołądek, połączony z elfim poczuciem estetyki nie wytrzymał w końcu i zaprotestował konkretnym odruchem wymiotnym. Wodnista breja opryskała Stołka, który przestraszony zaczął krążyć dokoła swojego łańcucha, hałasując dopóki przeciągłe mruknięcie nie osadziło go w miejscu i nie uspokoiło. Shuushar siedział spokojnie pod ścianą, z miską pełną dymiącej strawy, nie ruszając nawet palcem w stronę posiłku. Jimjar nie posiadał się z radości, i korzystał z zamieszania, wchłaniając porcję księciunia i patrząc na miski pozostałych współwięźniów. Nikt jednak się już nie śmiał, a tym bardziej, nie mlaskał.

Drowy szybko podzieliły nowych niewolników na zespoły. Ciężka praca fizyczna była uważana za zapłatę za miskę jedzenia i pozostawienie przy życiu. Traktowana bardziej jak spłata długu, i kiedy tylko niewolnik okazywał się niezdolny do pracy, najczęściej kończył jako jedzenie dla reszty. Ich najczęstszym zadaniem były prace wewnątrz Velkynvelve. Czasem czyścili zagrody quaggothów, które prymitywne i dzikie nie potrafiły zachować wokół siebie cywilizowanego porządku. Nieczystości, zbierane za pomocą dziwnych grabi wykonanych z nieznanej nawet Daerdanowi zdrewniałej grzybni były lekkie i elastyczne. Trzeba było dosyć dużej wprawy, by niezbyt ostre kolce do zgrabiania nieczystości nie wyginały się, a nieczystości nie pryskały dokoła, choć przeważnie na zgrabiających. Praca w jaskini quaggothów nie była specjalnie ciężka. Strażnicy nie przeszkadzali niewolnikom w ich robocie i często stali po prostu na zewnątrz, nie chcąc wdychać smrodu futra i fekaliów quaggtohów. Same dzikusy najczęściej pracowały w innych miejscach, co dawało chwilę wytchnienia i swobodnego myszkowania po całej grocie dzikusów.

Nieco cięższa praca czekała na napełniających naczynia z wodą z wodospadu. Ciężkie, zdrewniałe tykwy z grzybów zwanych w podmroku beczkowym grochem trzeba było nosić po mokrej i śliskiej półce skalnej, aż do kuchni gdzie do wody wrzucano inne grzyby. Drowy pilnowały ich jednak, stojąc oparci o ściany lub patrząc czerwonymi oczami z pobliskich mostków z pajęczych lin.

Część niewolników zagoniono do kuchni, zlokalizowanej w dużej jaskini, będącej jednocześnie jadalnią. Tu praca była żmudna, brudna ale umożliwiała podjadanie, więc każdy z nadzieją patrzył na "selekcjonerów", drowy które wydzielały pracę. Najczęściej robił to rosły, siwowłosy weteran, Nym, ale czasem rozdzielał ich jeden z jego podkomendnych, młody i białowłosy Jaezred.

Stosunkowo mało przyjemna, aż dosyć lekka była praca w pralni, która znajdowała się w najbardziej oddalonym stalaktycie od ich celi. Trzeba było zejść na sam dół wydrążonego stalaktytu, aby dotrzeć do pomieszczenia, które zapchane było wręcz ubraniami z pajęczej tkaniny, która odporna na wilgoć panującą często w podmroku była też odporna na czyszczenie. Niewolnicy zdzierali sobie skórę, próbując doszorować je za pomocą mydła, pachnącego grzybami. Ubrania wręcz lepiły się od brudu i potu, a nierzadko również od krwii.Do zadań niewolników należała też ich naprawa, i aż żałosny był widok dumnych, powierzchniowych elfów, albo wychowanym po rycersku, jak Cefrey, cerujących nogawice czy bieliznę.

***

Czasem jednak, nowych niewolników wybierano do szczególnych zadań. Ten dzień, o ile w ogóle nim był, należałoby nazwać sądnym.
Lyssę i Daerdana wywleczono z celi jako pierwszych i powleczono do głównego, największego stalaktytu. Przez kładkę z pajęczych lin i belek z drzewa grzyba zurkh, przez wąskie schodki wydrążonego stalaktytu wprost do komnat samej Ilvary Mizzrym. Oczy tabaxi łowiły cały szereg szczegółów. Bystre oczy taksowały wielkość pomieszczeń, a uszy, włochate zamiatały powietrze łowiąc kakofonię dźwięków i separując je od podkładu w postaci szumu pobliskiego wodospadu. Łotrzyca wiedziała już, kiedy zmieniają się warty, gdzie są rozstawione, a nawoływania drowów szybko zdradziły ich liczebność. Mogła zrobić z tego użytek, o ile zechciałaby spróbować. Tymczasem jednak prowadzono ich już do samej komnaty drowiej szlachcianki. Przepych to było pierwsze spostrzeżenie tabaxi. Zdobione meble z grzybowego drzewa, pajęczy jedwab, wielka, purpurowa kotara otaczająca łóżko, odsunięta na bok, mnóstwo błyskotek. Ilvara musiała mieć pewną słabość, być może było nią zbieranie różnego typu świecidełek, charakterystyczny dla pewnego gatunku powierzchniowych ptaków. Łotrzyca ze zdziwieniem rozpoznała kilka swoich rzeczy, leżących pomiędzy innymi bibelotami. Bogini losu była jednak przewrotna, umieszczając złodziejkę w miejcu, gdzie jeszcze większy od niej złodziej umieścił najpewniej większość swoich łupów. Poczuła jednak smród quaggotha i usłyszała odgłos jego wielkich, podobnych do psich łap na kamiennych schodach.
- Fa'narow rivvil murrpau - drowia kapłanka mocno chwyciła tabaxi za brodę i obejrzała dokładnie, zaglądając w uszy i zęby, niczym kupiec oceniający wartość towaru. Lyssa nie rozumiała tego dziwnego języka, ale czuła, że jest obiektem zainteresowania - Malkerth faern phlynn, uk jivvenn.- głos na leżał do mężczyzny, leżącego na łożu wyściełanym jedwabiem. Tego oboje poznaliście od razu. Shoor był nagi, przykuty do łóżka a jego muskularne ciało pokrywały smugi krwi i ślady bicza – Lueth lil' byr darthirii? - wskazał głową na Daerdana.
tar'annen - Ilvara uśmiechnęła się do jednego ze strażników wręczając mu bicz i wskazując kajdany zwisające z sufitu. Tabaxi wręczono harfę i przykuto niepodal – Jak zgubisz rytm, zamienicie się miejscami... a potem oddam cię Thoree - zagroziła we wspólnym, z silnym akcentem, wskazując jednocześnie głową dyszącego quaggotha i wślizgnęła się na łóżko, zasłaniając kotarę. Strażnik uniósł bicz. Jevan. Bił lekko, ale to gwarantowało wielominutowe doznania. Drgnęły struny harfy. Lyssa nie była w stanie przeciwstawić się rozkazowi drowki. Jakaś tajemnicza siła sama kierowała jej ręką, głos Ilvary brzmiał niepokojąco rzeczowo i rozsądnie, bardziej jak umowa lub kupiecki kontrakt, który w dodatku chciała wykonać. Jakaś jej cząstka buntowała się przed wykonaniem rozkazu, a jednocześnie jakby chciała zostać ukarana bólem i być może tym, co miał zrobić oblizujący się na jej widok niczym głodny pies Quaggoth zwany Thoree. Wielki, upstrzony bliznami samiec o oku zasnutym bielmem widział pewnie niejedną walkę o samicę. Przez moment wydawało się Lyssie, że jego sylwetka rozciąga się w mroku, a łapska zaczynają przypominać ogromne haki, lub bicze. Wszystko falowało na ścianie, niczym obsceniczny spektakl, wyczarowywany czasem przez jej ojczyma czarodzieja dla zabicia czasu. Trzaśnięcie bicza. Daerdan wytrzymał kilkadziesiąt uderzeń, zanim zemdlał. Quaggoth podtykał mu jakąś śmierdzącą butelkę pod nos, i zabawa zaczynała się na nowo.
Daerdan przez chwilę powracającej świadomości widział ogromną istotę, cucącą go i mówiącą do niego jakimś niezrozumiałym językiem. Wielki stwór, o uszach podobnych do nietoperza, pochylał się nad nim, a jego czarne oczy koiły ból promieniujący z pleców. Przyjemne mruczenie i mamrotanie stwora, który łasił się do niego, łaskocząc kudłatymi pejsami uspokajało. Daerdan uśmiechał się do swojego oprawcy, z każdym uderzeniem obserwując falujące na ścianie cienie, podobne do kołyszących się na wietrze skrzydeł. Zemdlał po raz kolejny. W końcu drowka skończyła zabawę, krótką komendą powstrzymując rękę strażnika, który wszedł za kotarę, i Lyssa mogła podziwiać efekt zabaw Ilvary. Shoor miał zdartą w wielu miejscach skórę, niemal do gołego mięsa, słaniał się na nogach i musiał być niemal podtrzymywany przez Jevana, który owinął go w piwafwi i wyprowadził. Drowka nuciła sobie jeszcze do nut melodii wygrywanej przez bezwolną niczym golem Lyssę.

***

Aelin i Leshana również nie mogły narzekać na brak zainteresowania. Usługiwanie ponad tuzinowi drowich wojowników, mających wciąż krew na rękach ich pobratymców było dodatkową torturą. Aelin biegała roznosząc jedzenie między stołami, a także do dwóch pozostałych jaskiń i stalaktytów, dźwigając tykwy i miski z drewna wodnych kul. Leshana zaś obsługiwała kuchnię, przygotowując coś w rodzaju zacieru i nakładając jedzenie do grzybnych naczyń. Obie nie miały jednak lekkiej pracy. Popychane i poniżane, karane biczami za każde krzywe spojrzenie lub chęć oporu. Niektórzy nie chcieli się jednak ograniczać do samych tylko uderzeń...
- Powiedz suko...byłaś już z prawdziwym mężczyzną, czy miały cię tylko te powierzchniowe pizdy? -Usłyszała po elfiemu i poczuła dotyk drowa. Wojownik który przygwoździł Aelin do szerokiej ławy miał krzepę jak wół, ale nie mógł przełamać oporu silnej i rosłej elfki, wychowanej w dziczy, desperacko próbującej powstrzymać napastnika. Zresztą jego kumple ochoczo ruszyli mu na pomoc, wraz z dwoma quaggothami, i wkrótce szamoczącą się elfkę rozkładano już na stole, niemalże jakby podawano deser. Leshana stała chwilowo przy kuchni, widząc obracających się w jej stronę drowów. Nie uśmiechali się.
- Lubię, jak się trochę szamoczą. To dodaje pikanterii – zaśmiał się rosły drow, wciąż w elfim mając nadzieję, że jego ofiarę sparaliżuje strach. Złapał Aelin za gardło, drugą ręką próbując zerwać z niej skąpy przyodziewek. Aelin zamarła, sparaliżowana niczym ofiara. Jej nagie ciało było do dyspozycji silnego napastnika, a sny z poprzedniej nocy powróciły do niej, przypominając, że każdy jest na tym świecie ofiarą, lub łowcą. Przed nią stał łowca, dzikszy, silniejszy i jakaś pierwotna cząstka jej barbarzyńskiej duszy zareagowała tak, jak reaguje każda samica. Poddaniem się. Potem jednak, dzikość wybuchła znowu, zasłaniając świat na czerwono. Chciała gryźć i kopać, drapać go w dzikim szale, pożywić się jego krwią.
Leshana widziała w oczach swoich napastników nieprzebrane pokłady paraliżującej mocy. Gdyby powiedzieli tylko słowo, gotowa była natychmiast spełnić ich rozkaz. Ich oczy...zielone, a skronie przyozdobione koroną cieni. Siedzieli tam, milczący. Po chwili ruszyli wziąć swój należny łup.
Świst bata przerwał te igraszki a twarz rosłego drowa spłynęła krwią. Kolejny świst, ręce oderwały się od ciała Aelin z głośnym krzykiem. Kolejny świst, uścisk na jej kostkach u nóg zelżał, z głuchym sapnięciem bólu. Jorlan po prostu stał w wejściu jaskini, i nonszalancko, jak szuler rozdający karty po prostu ciął biczem z morderczą precyzją.
- Xal phlyle, ditronw phlyle! - zagrzmiał osiłek, najwyraźniej wściekły na Jorlana – Ilvara quarth! - osiłek sprawiał wrażenie, jakby uzasadniał swoją przemoc.
- F'sarn dosst sut'rinos ghil, naut Malagar... – Jorlan patrzył zimno na podkomendnego. Cokolwiek to było, brzmiało jak rozkaz i upomnienie jednocześnie.
-T'larr...! - Malagar powiedział najwyraźniej o jedno słowo za dużo. Bicz świsnął ponownie, owijając się dokoła jego szyi. Szarpnięcie później i Malagar leżał już na ławie, jęcząc z bólu. Jorlan warknął coś w dziwnym, chrapliwie brzmiącym języku. Jeden z quaggothów przekręcił łeb na bok, ale wykonał polecenie Jorlana. Najwyraźniej bestia też lubiła, jak się szamotał. Reszta stała lub siedziała bez ruchu. Część starała się nie patrzeć, część udawała, że wcinają posiłek. Jorlan po prostu stał i patrzył, jak zawsze kiedy wykonywał karę na jakimś niewolniku. Obok niego stał jego zastępca. Blizna była mniej okazała, ale zdawało się, że wokół Jorlana skupiali się najbardziej doświadczeni wojownicy w Velkynvelve. Ten uśmiechał się lekko, jakby ciesząc oczy tą bestialską sceną. Wkrótce było po wszystkim i nieprzytomnego i zemdlonego Malagara dwóch drowów wyniosło z jaskini. - Lubię, jak się szamocą – wyjaśnił Jorlan swojemu zastępcy najczystszym elfim, jaki zdażyło się słyszeć Aeilin. Ten parsknął głośno.
Jorlan warknął jeszcze kilka komend, po których jego wojownicy karnie zebrali porozrzucane stołki i wrócili do swoich misek, mrucząc coś pod nosem i ciskając oczami gromy ze złości. Leshana mogła wyczuć, że część drowów mruczała obelgi. Ci starsi zaś, nie odzywali się prawie w ogóle, jakby przyznawali Jorlanowi rację i jakby cieszyli się z tego przypadku. Aelin wróciła do swoich obowiązków i omal nie rozlała strawy z niesionych do jaskiń misek, kiedy wpadła na Jorlana. Innych strażników nie było. Mężczyzna złapał ją za brodę, i chwilę patrzył na nią purpurowymi oczami. Widziała jego twarz, pobliźnioną i popaloną kwasem. Straszną.
- Niebawem przybędzie tutaj grupa ze stolicy i zabierze was – powiedział od niechcenia – klatka...to takie niemiłe miejsce – stwierdził fakt. Zresztą miażdżył jej twarz w żelaznym uścisku.Jego rękawice wręcz płonęły od magii - Gdyby zdarzyło się, że będzie otwarta a was tam nie było...byłoby to...ciekawe - drow puścił Aelin – Nie sprawcie mi zawodu... - powiedział cicho i odszedł w mrok.

***

Zak i Cefrey dostali jedną z najgorszych prac jakie mogły się trafić niewolnikom. Książę Derendil aż jęknął, kiedy usłyszał dokąd oboje się udają, wraz z towarzyszącymi im drowami i quaggothami. Mieli bowiem niemiłą przyjemność oczyszczania zapchanego przez nieczystości przepustu w jeziorze. Woda kotłowała się w pobliżu wodospadu, wokół całkiem dużej hałdy gnijących odpadków i fekaliów, rozbryzgiwanych naokoło. Smród powalał, choć przywykłe do narkotyków i drażnione milionem używek nozdrza Zaka były całkiem odporne na ten zapach.
Zatkało się... - powiedział niezgrabnym wspólnym jeden ze strażników wskazując przepust i pociągając silnie za łańcuch, omal nie wrzucając Zaka do wody. Za nim podążyła Cefrey, nie zanurzając się jednak, starając się ignorować głośnie śmiechy drowów. I tak musiał do niej wejść. Zmuszony batem w końcu zanurzył się w mętną, pełną nieczystości wodę. Plasnął w coś nieprzyjemnego. Coś ruszającego się. Szlam. Żywy szlam, jakich pełno było w różnego typu katakumbach czy podziemiach. Możni w Waterdeep czasem trzymali je w piwnicach, aby łowiły szkodniki, usuwały nieczystości i odstraszały nocnych włamywaczy, plądrujących piwnice. Nie palił ciała Zaka, co sugerowało, że jest najpewniej przejedzony i po kilku niezgrabnych ruchach dał się przesunąć bliżej hałdy. Coś jednak dalej blokowało nurt, coś wielkiego. Zak zanurkował ponownie i omal nie zadławił się nieczystościami. Ciało drowa. Wielkiego i barczystego, prawie nie uszkodzona. Był nagi, a krwawa w pobliżu jego serca zdradzała od razu jak umarł. Ciało, ruszone przez Zaka potoczyło się z nurtem a woda zaczęła płynąć szybszą strugą. Cefrey, brodząca po pas w nieczystościach, szukając źródła i nie mogąc dostrzec go poślizgnęła się i upadła. Wynurzyła się cała...oparzona. Jej ciało odchodziło od kości, ręce wręcz topiły się z każdą minutą, a oddech zamieniał się w charkoczący bulgot. Sięgnęła do twarzy. Mlasnęło i momentalnie zrobiło się jej ciemno przed oczami, kiedy zmiażdżyła przepalone kwasem gałki oczu. A pod palcami wyczuwała topiącą się niczym wosk skórę. Zak tymczasem wychodząc wdepnął w coś miękkiego. Pękło niczym balon i przez moment zrobiło się purpurowo, kiedy nieprzeliczona ilość zarodników jakiejś grzybni eksplodowała nad mętną wodą, barwiąc ją na krwisty kolor. Zakowi wydawało się, że zarodniki palą go żywym ogniem, wydawały się żywe, włażąc do uszu, nosa, ust, drażniąc a jednocześnie dając kolejne, poszukiwane przez niego nieznane doznania.
- Dosyć! - świst bata i ostry ból przeszył ramię Zaka, który leżał na ziemi, obok Cefrey. Byli brudni, uwalani błotek i nieczystościami, ale wydawali się cali. Zak jednak zauważył całkiem spore połacie popalonej przez kwas skóry.
- Zagoi się. – zawyrokował drow – Umyć się i kończymy na dzisiaj. – zaordynował.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 30-01-2019 o 09:15.
Asmodian jest offline