Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2019, 17:49   #3
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Woods siedział przy swoim biurku, kończąc właśnie pisać raport z misji w Dublinie, z której przedwczoraj wrócił. Pomieszczenie, a w zasadzie cały budynek, były niemal puste. Została tylko część personelu pomocniczego, która akurat miała nocny dyżur i paru agentów, pracujących nad jakimiś sprawami. Młodą George chciał odesłać do domu gdzieś koło czwartej, ale się uparła, że zostanie. Kazał jej więc sporządzić sprawozdanie z użytego podczas tego i dwóch poprzednich zadań sprzętu. Nigdy się nie spieszył z tego typu papierologią, bo i tak nikt jej nigdy nie czytał. Przynajmniej teraz szef kancelarii przestanie mu przypominać o zaległych raportach.

Postawił kropkę na końcu ostatniego zdania, po czym odchylił się do tyłu, opierając się wygodnie. Po chwili przeciągnął się, aż coś mu strzeliło w barku. Łyknął zimnej już kawy z kubka, stojącego obok i sięgnął do leżącej po przeciwnej stronie biurka paczki papierosów. Wyciągnął jednego i zapalił. Niemal czuł jak dym tytoniowy rozchodzi mu się po płucach. Kojące uczucie.

Wyszarpnął kartkę z maszyny do pisania i dołączył do reszty. Zabrał się za czytanie napisanych przez siebie słów, mrucząc co jakiś czas z aprobatą, gdy dochodził do wniosku, że jakąś kwestię przedstawił w wyjątkowo trafny sposób. Misja była skomplikowana, więc raport musiał być wyjątkowo prosty i taki też był.

Doszedł do fragmentu, w którym wspominał o najważniejszym dokonaniu młodej. Pamiętał, że miała tylko zagadać tamtego faceta, a ona tymczasem wyciągnęła z niego wszystkie interesujące ich informacje, oszczędzając im naprawdę wiele wysiłku. Nie spodziewał się tego po niej, ona też wyglądała na zaskoczoną. Co prawda przekroczyła swoje wytyczne, w praktyce dopuściła się złamania rozkazu, ale Woods uznał, że nie zrobiła tego umyślnie i zasłużyła na pochwałę. Oczywiście nie powiedział jej tego, ale w raporcie nie omieszkał o tym wspomnieć. Mimowolnie uśmiechnął się, gdy uświadomił sobie, że podobnie było z nim, starym Nortonem i tą paczką na ławce w parku.

Dotarł wreszcie do końca, gdy do jego biurka podeszła jedna z sekretarek, jeśli dobrze pamiętał, na imię miała Kathy. Przeprosiła go i wręczyła mu złożoną na pół kartkę papieru. Gdy odeszła rozłożył "przesyłkę" i przeczytał wezwanie do stawienia się w gabinecie numer 112. To był jej gabinet...

* * * * *

Rozmowa z Noemie Faucher nie przebiegła najlepiej. Już na początku zirytowała go, zwracając się do niego "majorze". Oczywiście nie mogła wiedzieć, że go tym dotknie, ale świadomość tego nie uspokoiła Woodsa. Nie udało mu się powstrzymać i dalsza rozmowa przebiegła w dość nerwowej atmosferze. Zrobił na niej jak najgorsze wrażenie i był tego świadomy, chociaż prawdę mówiąc niezbyt się tym przejął. Dowiedział się za to, że szykuje się misja w Paryżu i że został do niej przydzielony jako podkomendny Faucher.

Wkrótce potem odbyła się odprawa, którą poprowadzili znani Woodsowi kapitanowie Busson i Lloyd. Były oficer MI5 nie do końca rozumiał po co poubierali się w mundury, skoro stopnie w Agencji są zupełnie niezależne od tych z innych służb. Gdyby było inaczej to on by prowadził tą odprawę, a oni go grzecznie słuchali, zakładając że w ogóle włączyłby ich do zespołu.

W rzeczywistości zaś do zespołu, prócz niego samego i oczywiście Faucher, należeli Hawthorne i młoda. Woods już chyba nigdy nie przestanie się dziwić, spotykając ją na odprawach. Niby wiedział, że jako stażystka pod jego opieką, musi wziąć udział w większości, jeśli nie we wszystkich powierzonych mu misjach, a jednak jej widok zawsze wzbudzał w nim uczucie, że znajduje się ona w nieodpowiednim dla siebie miejscu.

Hawthorne'a tymczasem znał i to nawet dość dobrze, przynajmniej w porównaniu z innymi pracownikami Agencji. Nigdy nie zadawał sobie trudu, by wejść ze współpracownikami w bliższe relacje, był odludkiem. Zespół był dla niego tylko narzędziem, niezbędnym do wykonania zadania i to wszystko. Przywiązywanie się do kogoś wiązało się ze zbyt wieloma emocjami w przypadku straty, a także przeszkadzało w logicznym myśleniu podczas misji. A jednak jakimś sposobem z Hawthornem mówili sobie po imieniu, chociaż Woods nie przypominał sobie kiedy do tego doszło. Najpewniej zrobili to z wygody, bruderszafta w każdym razie nie pili.

Podczas przemowy kapitanów prawie 50-letni agent, nie przejmując się zbytnio ich zdaniem, pospiesznie przeglądał wręczone przez nich teczki. W sali zajął jedno z miejsc w ostatnim rzędzie, gdzie mógł sobie pozwolić na zapalenie papierosa, nie narażając się zbytnio na burę od obecnych przełożonych. Podzielność uwagi pozwoliła mu nie tylko usłyszeć wszystko, co oficerowie mieli do powiedzenia, ale przy okazji poznał kilka dodatkowych szczegółów. To zawsze pozwalało na zadanie pytań, na które po odprawie nie było już miejsca.

- Czy istnieje możliwość nawiązania kontaktu z DB w celu udostępnienia akt osobowych kapitana Alliera i ewentualnie profesora Joliota, który jako współpracownik ich agenta może taką teczkę mieć? - spytał bez podnoszenia ręki, czy choćby wzroku znad przeglądanej teczki, gdy oficerowie zakończyli przemowę. - Oczywiście jeśli w ocenie Agencji nie przeszkodzi to w wykonaniu zadania - dodał szybko.

W pierwszej chwili odpowiedziała mu cisza, ale potem usłyszał głos Francuza, w którym zabrzmiała nutka pogardy:

- Agencja nie utrzymuje bezpośrednich kontaktów z DB, a dane kapitana Alliera macie państwo w teczce nr 1.

- Tak, tak, zauważyłem - odpowiedział lekceważąco. - Dość ubogie te dane - zauważył. - Jak powinniśmy się zachować, jeśli podczas misji dojdzie do kontaktu z francuskimi agentami? Jaki powinien być nasz do nich stosunek?

Na to pytanie nie otrzymał jasnej odpowiedzi, co odczytał jako przyzwolenie do oceny sytuacji w terenie i podjęcia samodzielniej decyzji. Odpowiadało mu takie rozwiązanie.

Po zakończeniu odprawy poleciał jeszcze do archiwum, gdzie akurat dyżurowała Betty. Całe szczęście, że nie była to Stacy. Betty z jakichś sobie tylko znanych powodów, zdawała się go lubić, więc chętnie pomogła w odszukaniu kopii raportów z misji z 16/17 II bieżącego roku. Na pokład samolotu gramolił się z jedną teczką więcej, niż pozostali.

* * * * *

Woods umościł się na siedzeniu z tyłu kabiny, gdzie wczytywał się w otrzymane na odprawie i później w archiwum dokumenty. Lekturę zaczął od teczki nr 1, która była dla niego tą najważniejszą. Brał już udział w wielu akcjach "awaryjnych" jako improwizowany plan B i dla niego było najzupełniej oczywiste, że jeśli poprzednia misja się nie udała to ktoś coś spieprzył. Być może była to niekompetencja agentów, być może ktoś świadomie wprowadził ich w błąd, a być może po prostu znaleźli się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Pozostawało dowiedzieć się kto i co dokładnie spartolił, a reszta prawdy odsłoni się przed nimi sama.

Była oczywiście jeszcze jedna możliwość, której nie można było wykluczyć. Zdrada. Podejrzanych była tylko piątka: trójka z Agencji, profesor Joliet i tajemniczy kapitan Allier. Ponieważ jednak w chwili obecnej nie mógł przyjrzeć się dokładniej ostatniej dwójce, zabrał się za przeglądanie akt osobowych agentów, uzupełniając je wiedzą o ich akcji z pewnej lutowej nocy.

Dowodząca grupą Gabrielle Beaumont zrobiła na nim jak najgorsze wrażenie. Podczas akcji na niemieckim okręcie popełniła kilka błędów, ale można to zrozumieć, skoro nie miała większego doświadczenia w tego typu akcjach i w wynikłej sytuacji musiała improwizować. Były to więc błędy wynikłe z błędów innych: tego który zrobił z niej szefa zespołu i dowódcy grupy niszczycieli, który nie miał pomysłu jak zatrzymać Niemców inaczej niż groźbą werbalną.

Bardziej od tego, czego dowiedział się o Francuzce z raportu z misji, zaniepokoiło go to, co wyczytał w jej aktach. Flirciara, specjalistka od uwodzenia i tak dalej. Innymi słowy kolejna Mata Hari. Woods wiedział, że to niezwykle niebezpieczny sposób działania. Gdy przekroczy się granice intymności traci się dystans do drugiej osoby, zatraca się obiektywizm. To możliwe, że Beaumont zatraciła się w ten sposób i została podwójnym agentem. Praktycznie brak jakichkolwiek meldunków z akcji w Norwegii zdawał się potwierdzać tą teorię. Jak można było pozwolić, by zespół niemal zerwał kontakt z centralą?

Kolejnym punktem zaczepienia był Edvard Gulbrand. Norweg, ale z bogatą przeszłością w Niemczech, gdzie uczęszczał na spotkania bardzo... osobliwych, z braku lepszego słowa, stowarzyszeń. Oczywiście mógł to czynić na polecenie przełożonych, albo żeby uwiarygodnić swoją przykrywkę, ale jednak kryło się w tym coś niepokojącego. I jeszcze to jego zniknięcie. Według meldunku Alliera, do Francji udała się z nim tylko dwójka agentów. Co się stało z Gulbrandem? I czy był świadom planów swoich towarzyszy i Francuza?

Akta ostatniego członka zespołu, Johna Wainwrighta nie wzbudziły większego niepokoju. Jedynie opinie niektórych przełożonych o zbytniej zapalczywości i skłonności do zbyt pochopnego podejmowania decyzji, zwracały na siebie uwagę. Oczywiście nawet takie rzeczy mogły mieć kluczowe znaczenie, ale przebieg służby wydawał się prawidłowy. Chociaż Woods już dawno nauczył się, że nie ma kryształowych ludzi i dlatego też nie skreślał swojego rodaka z listy podejrzanych.

* * * * *

Przejrzał już wszystko prócz teczki z numerem trzecim, od której stronił przez całą drogę, ale w końcu musiał się zapoznać również z nią. Wszystkie znalezione w niej dokumenty były stekiem bzdur, prawdziwe było tylko jego zdjęcie. Co prawda było to zdjęcie sprzed niemal trzech dekad, kiedy to jego alter ego wstąpiło do policji. Aktualny wygląd policjanta był przedstawiony na jednym z ostatnich dokumentów.

Urodzić miał się w Yorku. Odmłodzili go o dwa lata, jak miło. Policyjna szkoła ukończona z wyróżnieniem, piąty wynik na roku. Liczne kursy szkoleniowe, w tym takie organizowane przez Scotland Yard i nawet dwa przez Interpol. Oby w Paryżu nikt go nie odpytywał z tematów. Liczne nagrody, awanse, stworzyli mu prawdziwą laurkę. Nie podobało mu się to. Zmarła trzy lata temu żona, widać ktoś uznał, że nawet udawanego małżeństwa nie udałoby mu się utrzymać. Potomstwa brak, jednego problemu mniej.

- Starszy inspektor Ronald Cromwell, City of London Police - powiedział wrzucając papiery do stojącego na środku kubła, w którym potem miały spłonąć, wraz z teczkami czytanymi przez jego towarzyszy. - Mam jedną wątpliwość dotyczącą naszych nowych tożsamości - rzekł całkiem poważnym tonem. - Ale skoro nic się już w tej kwestii nie da zrobić, czy powinienem ją zdradzić, czy też zachować dla siebie? - pytanie zawisło w powietrzu, gdy zapalał sobie papierosa, nie przejmując się przepisami przeciwpożarowymi.

- Coś cię niepokoi, George? Czy też może raczej: inspektorze Cromwell? - uprzejmym, konwersacyjnym tonem, akurat na tyle głośno, by słychać go było przez monotonne buczenie silników, odezwał się ze swojego fotela Kenneth. - Jeśli masz jakieś pytania odnośnie papierów, proszę bardzo. Jestem pewien, że są bardzo dobrze zrobione i nikt nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, że są prawdziwe. Ba... centrala nawet potwierdzi, że pracujemy w Met, gdyby ktoś pytał. Zawsze tak robią - zakończył z pewnym siebie uśmiechem.

- Tak, tak, jestem przekonany o tym, że chłopcy z technicznego odwalili dobrą robotę - Woods zaciągnął się papierosem. - A nasze przykrywki mają podwójne, jeśli nie potrójne zabezpieczenie. Tylko, że to ty Kenneth, powinieneś grać rolę szefa. Masz odpowiednie doświadczenie, wiesz jak gliny działają, jak myślą i jak rozmawiają ze sobą. Moja służba była może nawet trochę podobna, ale mam grać policjanta z dwudziestopięcioletnim stażem. Jak coś nieopatrznie palnę, na przykład w rozmowie z komendantem, to nawet się nie zorientuję - zrobił krótką przerwę żeby ponownie się zaciągnąć. - Dobra, powiedziałem co wiedziałem - rzucił głośniej, dając znać, że kończy ten temat. - Jak mam was nazywać i do jakich zadań wykorzystywać, gdyby się ktoś nam przysłuchiwał?

- Ja jestem Amelia Croft, mam dwadzieścia dwa lata i pochodzę z Leeds - odezwała się Evelyn, która do tej pory pochłonięta była lekturą przydzielonych im materiałów. Dziewczyna wychyliła się znad trzymanej w dłoniach teczki i posłała wszystkim życzliwy uśmiech. - Ach, no i Amelia jest sierżantem - dodała, zerkając do tekstu. - Ale to raczej niewiele zmienia wśród naszej hierarchii - Evelyn wzruszyła ramionami i wróciła do lektury teczek.

- Miło mi cię poznać, Amelio - z uprzejmym uśmiechem odrzekł Kenneth, unosząc się ze swojego fotela. - Pozwolisz... pozwolicie... - rozejrzał się po siedzących w samolocie - że również się przedstawię. Michael Tweed. Inspektor, wydział dochodzeniowo-śledczy. Przesłuchania, przeszukania, śledzenie i aresztowanie podejrzanych. Aha... oczywiście Londyńczyk z urodzenia i zamiłowania... tak by było jasne - zakończył, celowo przesadnie zaakcentowanym nosowym cockneyem.

- Nie przejmuj się Cromwell. Żadne z nas nie wygląda na osobę z 25-letnim stażem, a jakieś pomyłki zwalą na nasze brytyjskie pochodzenie - Noemie wzruszyła ramionami i wrzuciła akta do kubła wyciągając z nich wcześniej niezbędne elementy. Na odpowiedni palec założyła obrączkę, a dwie fotki puściła w obieg. Jedna przedstawiała małą dziewczynkę, a druga jakiegoś wojskowego. - Mój mąż John. Michael byłeś na naszym ślubie podobno to twój kumpel od wędkowania. Moja córka Klara. Ma 4 lata świetnie śpiewa, czasem wpada na komisariat. Moje imię to Diana Adley z domu Manley. Świeżo upieczony inspektor.

Kenneth roześmiał się serdecznie, obejrzawszy podsunięte mu fotografie.

- Zawsze uważałem, że masz wspaniałą rodzinę, Diano - skomentował z żartobliwym uśmiechem, z niebywałą łatwością wchodząc w rolę “znajomego rodziny”. - Pozdrów ode mnie Johna... i spytaj, czy nadal pamięta tego szczupaka, którego wyłowiliśmy z Tamizy dwa lata temu. To była sztuka, prawda? Nawet ty byłaś pod wrażeniem. A poważnie... miło mieć panią na pokładzie... pani inspektor - zakończył z lekkim ukłonem.

Woods przewrócił oczami, czego jednak żaden z jego towarzyszy nie mógł zauważyć. Nonszalancja, lekceważenie potencjalnych zagrożeń, żarciki. Słowem młodość. Nikt z zespołu zdawał się nie rozumieć, że takie szczegóły jak błędne użycie policyjnego żargonu mogą mieć nieprzewidywalne konsekwencje. Nikt nie będzie dzwonił do Anglii, by się upewnić, że mąż pani Adley faktycznie mieszka pod wskazanym adresem, nikt nie będzie sprawdzać czy panna Croft faktycznie urodziła się w Leeds, ale oficer policji, który nie rozumie używanych przez siebie słów, które znają nawet kadeci w szkole, automatycznie trafia na listę podejrzanych typków.

Ale teraz było już za późno, by cokolwiek zmieniać, zwłaszcza że i tak nikt nie chciał go słuchać. Skończył palić papierosa, niedopałek wrzucił do kubła, w którym wcześniej wylądowały czytane przez niego dokumenty, po czym sięgnął do torby. Wyciągnął z niej zielony zeszyt formatu A4 i otworzył w miejscu, w którym ostatnio skończył. Zaczął przebiegać wzrokiem po całej stronie, szukając punktu zaczepienia. Ostatnie minuty lotu postanowił spędzić w oderwaniu od misji, która już wkrótce zaabsorbuje całą jego uwagę i to na dłuższy czas.

* * * * *

Z samolotu wysiadł jako pierwszy, jak na szefa zespołu przystało. Rozejrzał się wokół spod ronda kapelusza i ruszył powoli w dół podsuniętych do drzwi schodków. Wiatr targał jego płaszczem. Na dole przywitał się uściskiem dłoni z czekającym Batardem.

- Starszy inspektor Ronald Cromwell - przedstawił się po angielsku. - A to są inspektor Diana Adley, inspektor Michael Tweed i sierżant Amelia Croft - dodał wskazując wszystkich po kolei. Z pewnym ubolewaniem wymienił młodą na końcu, ale szarża ma pierwszeństwo, nawet przed dobrymi obyczajami.

W samochodzie zajął siedzenie obok kierowcy, ale to Faucher była osobą, z którą Francuz przede wszystkim konferował. Ona podejmowała decyzje, a Woods, zgodnie ze swoim zwyczajem, nie wybiegał przed szereg. Wtrącać mógł się zacząć dopiero, gdy decyzja szefa mu się nie spodoba, ale na pewno nie zanim ją w ogóle usłyszy. Po ustaleniu wszystkiego zagadnął Batarda:

- Czy byłby pan w stanie załatwić akta osobowe naszego zaginionego kapitana Alliera? Więcej informacji o profesorze Joliecie też by nie zawadziło.
 
Col Frost jest offline