Miejskie targowisko. Tętniące życiem, gwarne, kolorowe. Czasem śmierdzące, czasem pachnące i zawsze mające coś do zaoferowania. O ile miałeś monety.
Aleksander spędził tu połowę życia, o ile nie więcej. Znał tu każde stoisko, i każdą, łopoczącą na wietrze płachtę materiału, chroniącą straganiarzy od słońca. Pijany w sztok o tej porze Ulf, sprzedający ryby wrzeszczał na całe gardło zachwalając towar. Na szczęście świeży jeszcze ,choć pijak nie zadbał o porządne skrzynki i najczęściej nie zakrywał towaru, chyba, że zabrakło mu miedziaków na tanią gorzałkę którą się zaprawiał. Słońce robiło resztę.
Stary Muller. Miał porządny stragan i sprzedawał mąkę na wypieki. Większość szła do Beckera, który stał nieopodal z kramikiem, który pachniał o wiele lepiej niż ryby Ulfa. No i wyglądał, bo Beckerowa miała wspaniały dekolt, który wypinała ilekroć podchodził jakiś przystojniejszy przechodzień.
Lars i Ilsa piekli wurst. Nie byle jaki wurst, bo prawdziwy, wołowy, nie te świńskie okrawki we flaku sprzedawane do piwa w karczmie. Łąchmyciarze zachwycali się tymi śmieciami, a wystarczyło tylko przyjść tutaj i zapłacić porządną cenę za kawał dobrego jedzenia.
Byli też inni. Kowale, drobni rzemieślnicy, robiący w skórach, tkaninach, ozdobach - każdy mógł zakupić coś dla siebie. No i kuglarze. Tych wiecznie było pełno. Czasem nawet dawali jakiś pokaz, zabawiając zarówno publiczność, jak i zmęczonych nieco kupców i kramarzy. Ale przeważnie rżnęli sakiewki wszelkiej maści frajerom, co było nawet zabawne.
- A gdzie jest Jagoda? - zapytał ojca grzebiącego przy straganie.
- A skąd mnie wiedzieć? Może pójdziesz sprawdzić? Powinni od godziny być już na targu. Wszystkie miejsca już zajęte, przyjdzie im na ziemi towar kłaść albo z ceny spuścić - ojciec wyprostował się znad niedużej skrzynki. Stary już był, ale z dumą patrzył na mundur straży, noszony przez syna.- Skocz szybko a wracając mi pasztetu przynieś. Będzie na drugie śniadanie. Chyżo - zaordynował Alexowi i zajął się swoją robotą.
Targ. Nie sposób było tu się nudzić.
Alexander był dziś w mundurze, i żaden kuglarz dziś nie odważył się kroić sakiewek. Po prostu taki układ z Heinrichem. Ilekroć mundurowy zjawiał się na placu, chłopaki szli pracować gdzie indziej. Żyj i daj żyć innym, jak mawiał jego ojciec. I dziadek.
Od rana zdążył już nieco pożyć. Przerżnął całego szylinga na beczce z kaprawym Johannem i nie był w najlepszym nastroju. Szuler miał dziś ciężką rękę i kości mu szły. Alex coraz częściej myślał, aby zapuszkować go za hazard, ale w sumie sam się prosił o partię. Potem segregowanie towaru, wykładanie na ladę. Teraz w sumie się obijał, ale mógł pójść po Jagodę. Pewnie zapatrzyła się na jakiegoś chłopa. Albo jej się wózek rozleciał znów.
Alex celowo wybrał drogę w taki sposób, aby przejść przed domem Ingrid. Pewnie siedzi w oknie i jak zwykle o tej porze dokarmia gołębie. Wypiął pierś, zacisnął pasek, poprawił łuk i ruszył wzdłuż uliczki.
Uwielbiał tę robotę.