Rusłan, honorny Dolganin, za jakiego się uważał, nie mógł zostawić rannych na stepie. Okraść z koni czy zabić w pojednyku - bez problemu, ale nie pomóc na szlaku... Może i zdarzało się być rozbójnikiem, ale nie mendą. Skoro wierzchowce same tu przyszły w nocy, jeźdźcy mogli mieć pecha. Nomada pewnie rpowadził czambuł przez step aż do obozowiska. Tam jednak nikogo nie było i nic nie wyjaśniało, co się mogło stać. Przynajmniej nie Rusłanowi.
Ale za to, skoro nikogo nie znaleźli, mogli zachować "znaleźne". Pod warunkiem, że nie natkną się na klan Niedźwiedziej Łapy...
- Ty to masz łeb, Grimmnir - gwizdnął z podziwem Rusłan -Ledwośmy się w góry wyprawili, a już zysku na całą zimę w cieple i przy zimnej wódce starczy - rozmarzył się, ale po chwili rozejrzał się czujnie - Tylko trzeba nam miejscówkę zmienić, bo jak tu jakowyś martwi klanowi som, to zara na nas bydzie, żeśmy mordercy i koniokrady i na gardle nas pokarajom. Chyba, żeby ich poszukać, ale to nie wim, Ty mądruj co zrobić dalyj.