Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-02-2019, 23:03   #5
DrStrachul
 
DrStrachul's Avatar
 
Reputacja: 1 DrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputacjęDrStrachul ma wspaniałą reputację
1.
Tio nie był przekonany do wymiany, jaką proponowała mu dziewczyna. Nie był głupi i wiedział, że za wisior może skosić niezłą kasę w pierwszym lepszym lombardzie. Na wzmiankę o modelce, chłopak wyraźnie się ożywił.
- Moją modelką, mówisz? - powiedział, a na jego twarzy pojawił się lubieżny uśmiech.
- Przestań, natychmiast! - skarciła go Philomene’a.
- No co! Przecież sama zaproponowałaś - tłumaczył się - Nie masz się czego wstydzić. Ładna jesteś nawet bardzo ładna.
- Głupi jesteś Tio! - syknęła coraz bardziej rozzłoszczona.
- Wiele dziewczyn, robi takie rzeczy. Nie ma w tym nic złego. Nie martw się, nic nie powiem twojemu bratu.
- Pierdol się Tio! -warknęła wściekła. Czy wszyscy faceci muszą być tacy sami? - spytała się samą siebie - Cała krew odpływa im do fiutów i głupieją.
Odwróciła się na pięcie i wyszła. Wyjęła komórkę i wybrała numer brata.

2.
Luis był zły, że do niego zadzwoniła. Na szczęście była jego ukochaną siostrą i nie potrafił długo się na nią gniewać.
- Mówiłem ci przecież, że nie musisz się o mnie martwić - zaczął jej tłumaczyć po raz kolejny to samo - To moje miasto. Nic złego mi się tutaj nie stanie. Twój brat to ogarnięty chłopak i wie, co robi…
- Wiem Lu, ale tak długo nie dawałeś znaku życia, że zaczęłam mieć czarne myśli.
- Spoko siostra. Nic mi nie jest. Załatwiam interesy, żeby się nam lepiej żyło. Niedługo bym się odezwał.
- Trzeba było, to zrobić, to bym nie musiała się zamartwiać.
- Dobra, dobra… nie masz co się złościć. Nie mam czasu na pogawędki, więc słuchaj mnie uważnie.
- Słucham, słucham - od razu rozpoznała chłodny ton głosu brata. Zawsze, gdy tak mówił chodziło o jakieś poważne sprawy. Brzmiał wtedy jak dowódca szwadronu tuż przed ważną misją. Takim tonem mówił do niej, gdy chciał aby wykonała dla niego jakieś zadanie.
- Tak, sir! - odparła parodiując karnego szeregowca.
- Zbierz całą ekipę i o 23 pojawcie się przed klubem “Ghosthall” Na bramce będzie taki łysol z kaprawym okiem. Powołajcie się na mnie to was wpuści. Jasne?
- Tak, sir! O 23, klub “Ghosthall” i kaprawy łysol.
- Zuch dziewczyna. Trzymaj się i do zobaczenia.
- Pa Luis. Kocham cię!
- Ja ciebie też siostra.

3.
Luis był urodzonym przywódcą i liderem. Philomene’a dziękowała losowi za to. Bez tego trudno byłoby jej nakłonić znajomych do posłuszeństwa. Wpływ Luisa był na tyle silny, że wystarczyło tylko wspomnieć jego imię, aby nawet zaćpana Elena ogarnęła się na tyle, by o właściwej porze wyruszyć z całą resztą bandy do klubu.

“Ghosthall” nie należał do najpopularniejszych miejscówek w mieście. Omijali go zarówno turyści, jak i większość miejscowych. Klub mieścił się na Bienville Street, na tyłach najsłynniejszego cmentarza La Nouvelle-Orléans. Stary piętrowy budynek z zewnątrz nie tylko nie wyglądał, jak lokal rozrywkowy, ale ogólnie nie zachęcał do wejścia. Obdrapane ściany i odpadający płatami tynk zdobiły tę ruderę, niczym głębokie zmarszczki kurwę zmęczoną życiem. Tylko niewielki neon umieszczony nad wejściem, przypominał o tym, że znajduje się tutaj nocny klub.

O klubie krążyły różne plotki. A to, że jest to miejsce spotkań okultystów, wyznawców hoodoo i santeri, a to że to melina Mara Salvatrucha, albo bardziej niedorzeczne i niewiarygodne. Jak ta, że klub znajduje się na terenie starej kostnicy i straszą w nim duchy i upiory, albo że w piwnicy pochowane są ofiary seryjnego mordercy, Josepha Momfre’a, zwanego Katem z Nowego Orleanu
Jaka by nie była prawda, większość ludzi omijała klub.

Gdy Philomene’a i reszta ekipy dotarła na miejsce przed klubem stało tylko kilka osób. Zebrani w małe grupki, dyskutowali dość głośno i palili dziwnie śmierdzące papierosy. Zapach przypominał fetor palących się zwłok i zgniłej ziemi.
Na bramce faktycznie stał potężnie zbudowany łysy gość. Jego lewe oko pozbawione było źrenicy i całej zalane krwią.
- My od Lu. To znaczy od Luisa - Phi przedstawiła odważnie, całą grupę.
Kaprawy łysol wbity w za ciasny, pasiasty garnitur bez słowa otworzył drzwi do klubu.

Wnętrz klubu nie prezentowało się wcale lepiej niż jego front. Pomieszczenie wypełnione było meblami z połowy lat 80-tych, które mocno odczuły upływ czas. W powietrzu unosił się dziwny zapach, kojarzący się nieodmiennie ze świeżo wykopanym grobem. Z tego, co było widać niezbyt przeszkadzało to pląsającym po parkiecie i zebranym w ciasnych lożach bywalcom. Z głośników sączyły hipnotyzujące dźwięki nowoorleańskiego jazzu, zmiksowanego z pulsującym ambientowym bitem. Doprawdy iście transowa muzyka. Wibrujące dźwięki sprawiły, że cała ekipa w niezauważalny sposób dostosowała się do wibracji i kołysała się do rytmu.

- Tam jest Lu! - krzyknął Tio, wskazując palcem, lożę w kącie sali.
Luis nie siedział sam. Obok niego siedział Nicolas oraz przedziwny gość w czarnym cylindrze.
Philomene’a wraz z całą zbliżyła się do loży. Luis wstał i gestem dłoni zachęcił ich, aby usiedli.
- To właśnie oni. - zaczął Lu wskazując swoją ekipę - Moja siostra Philomene’a, ten gruby to Tio, to jest Elena, a tych dwoje, to bliźniaki Ines i Roy.
- Miło mi was poznać - przemówił mężczyzna - Jestem Aleksander Cimitière. Baron Aleksander Cimitière, ale możecie mi mówić po prostu Baronie.
Mężczyzna był wysoki i niezwykle chudy. Ubrany był smoliście czarny smoking, krwiście czerwoną kamizelkę i koszulę w biało-czarne pasy. Jego twarz zasłonięta była przez ściśle przylegającą maskę. Przedstawiała ona uśmiechniętą trupią czaszkę i świecącymi pustką oczodołami.
Baron palił grube i aromatyczne cygaro, ale nawet ono nie było w stanie zabić nieprzyjemnego zapachu rozkładającego się mięsa.
- Od dzisiaj będziecie dla mnie pracować - obwieścił Baron zaciągając się cygarem - Mam nadzieję, że nasza współpraca ułoży się pomyślnie i wszystkim przyniesie korzyści. Luis zapewniał mnie, że odważne i lojalne z was dzieciaki. Mam nadzieję, że tak właśnie jest i mnie nie zawiedziecie.
Luis uśmiechnął się niemrawo.
- No co jest? Nie cieszycie się? - zapytał przyjaciół - Pan Baron nam pomoże wyrwać się z biedy.
- Nie tylko wyrwać się z biedy, ale i wejść na szczyt. Wszystko zależy tylko od was, moi drodzy.
Baron uniósł dłoń i wskazał nią stół na którym leżały rozsypane drobne, czerwone pastylki, przypominające paciorki w różańcach, którymi posługiwali się santeras w swoich rytuałach.
- Częstujcie się - powiedział Baron - Każdy z moich ludzi musi spróbować towaru, którym będzie handlował. Musicie wiedzieć, jak zachwalać go klientom.
Phi, jak i reszta ekipy odniosła dziwne wrażenie, że uśmiech na masce Barona rozszerzył się.
 

Ostatnio edytowane przez DrStrachul : 09-02-2019 o 21:49.
DrStrachul jest offline