Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 01:40   #3
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację




[media]http://www.youtube.com/watch?v=dQFxVkJwVdo&feature=youtu.be[/media]

Prasert nienawidził tego budzika.
Nie był przekonany, czy jego zniechęcenie brało się akurat do tej melodii, czy może do samego faktu rannego wstawania. Co prawda była piąta po południu, ale dopiero rozpoczynał dzień. Niestety nie z powodu intensywnej, całonocnej imprezy. Niekiedy pracował za dnia, niekiedy dopiero po zachodzie słońca. Okazało się, że nawet do nieregularnego trybu życia można się przyzwyczaić po kilku miesiącach i całkiem dobrze funkcjonować… O ile rzeczywiście całkiem dobrze funkcjonował. Nie był przekonany, czy tak można było określić jego życie… i nawet za bardzo o to nie dbał. Kiedy młodzi ludzie wiedzą, że dobrze się prowadzą? Kiedy ich kochani rodzice nie zgłaszają żadnych pretensji? Może rzeczywiście tak było, jednak Intira i Surat zgadzali się dosłownie na wszystko…

Cholera, znowu myślał o Sunanie. A może o Sunan? Minęło tyle lat, a brat… siostra… to wciąż pierwsza rzecz, jaka pojawiała się w jego głowie po przebudzeniu. Paskudna obsesja, której pozwoli odejść, kiedy tylko spłaci swój dług. Przynajmniej ten finansowy… Westchnął i jeszcze przez chwilę wylegiwał się w łóżku, spoglądając na grzyb na suficie. Układał się w uroczy kształt serca. Jak miło. Może kiedy… jeśli… Sara Graf znowu pojawi się w jego życiu i zabierze ją do swojej sypialni, to dziewczyna będzie pod wrażeniem tego walentynkowego symbolu. A przynajmniej weźmie za uroczy tajski akcent z samego serca Bangkoku. Prasert mimowolnie uśmiechnął się, po czym zastanowił się przez moment. Doszedł do wniosku, że pewnie śmialiby się razem z tej beznadziejnej plamy, a potem…


Gwałtownie wstał i ruszył do łazienki. Jego codzienny poranny rytuał za każdym razem zaczynał się od żałowania Sunana, a potem fantazjowania na temat Sary. O ile to pierwsze jeszcze do czegoś prowadziło, to rozpamiętywanie dziewczyny sprzed roku zdawało się tragicznym pomysłem. Ona odeszła. Zniknęła. Nie powróci. „Prasert, nie bądź żałosny”, pomyślał. „Tajlandia jest znana z seksturystyki. Z tobą przynajmniej nie musiała za nią płacić.”

Spłukał z siebie te myśli pod prysznicem. Zawsze wybierał zimną wodę dlatego, bo dzięki temu nie chorował i to dodawało siły charakteru, poza tym takie miał przyzwyczajenie ze szkoły wojskowej. A tak naprawdę ojciec nie zainstalował bojlera, a Prasert nie chciał za niego płacić z własnej kieszeni. Spłukał z siebie drobną warstewkę potu, która została na nim po nocy i jeździe przez zatłoczone, już w pełni rozbudzone miasto.

Wziął telefon z podłogi, na której spoczywał w towarzystwie wczorajszych bokserek, skarpetek, dwóch szklanych butelek po piwie, kubku po kawie i opakowaniu po czipsach. Zauważył powiadomienie o pozostawionej wiadomości. Miał nadzieję, że to nie dzwonił Suttirat z informacją o odwołaniu wieczornego treningu. To oznaczałoby, że planował upić się do nieprzytomności i płakać, a Privat nie miał ochoty na alkohol. Bo przecież musiałby pojawić się w domu przyjaciela i złagodzić jego samotność. Taki posiadał obowiązek. Cieszył się z niego. Tylko dzisiaj nie był w nastroju. Spojrzał przez chwilę na wyświetlacz, po czym zdecydował, że odsłucha dopiero w trakcie śniadania. Albo kolacji – zależy, jak na to patrzeć.

A na posiłek spożył – oprócz pierożków Dim Sum z ogromnej, metalowej lodówki restauracyjnej – szokującą wiadomość o Mali Wattanie. Krew odpłynęła z twarzy Praserta. Cały pobladł, choć z natury jego skóra była bardzo jasna i tak właściwie ciężko byłoby dostrzec większą różnicę. Mocniej chwycił pasemko czarnych włosów i założył je sobie za ucho tak mocno, że aż boleśnie. Przez tydzień nie oglądał telewizji. Nie miał ochoty na oglądanie pięknej twarzy Mali, bo ostatnio śniła mu się wraz ze słowami, które wypowiedziała w tej właśnie kuchni. Czy przez ten cały czas prezenterki nie było na szklanym ekranie? Zaginęła tydzień temu…

Wtedy rozległ się pisk czajnika. Prasert nigdy wcześniej tak bardzo nie żałował nawyku picia kawy do śniadania. Rzucił się na niego i ulżył wrzącej wodzie, która tak rozpaczliwie pragnęła wydostać się na zewnątrz kłębami białej pary.
- Kurwa – przeklął, nie mogąc dosłyszeć słów. A chciał dowiedzieć się jak najwięcej. Rzecz jasna nie mógł znaleźć pilota, więc ruszył do telewizora, aby ręcznie podgłośnić dźwięk. Stanął do niego tyłem, zalewając brązowy proszek. Zastygł w oczekiwaniu na kolejne wiadomości. Chwilowo zapomniał o wiadomości zostawionej na sekretarce.

”... Niestety, rodzina również nic nie wie w tej sprawie. Nie zostało wysłane żadne żądanie okupu, a nic nie wskazuje na to, aby Mali Wattana z własnej woli opuściła swoje mieszkanie w czwartkowy wieczór. To ciężka sprawa, miejscowa policja zajmuje się nią, szukając potencjalnych podejrzanych. Jeśli ktokolwiek z państwa wie, gdzie znajduje, lub mogła znajdować w tych dniach panna Wattana, prosimy o kontakt na numer…”

Niestety, Prasert spóźnił się o kilka cennych chwil, by usłyszeć jedynie końcówkę rozmowy prezenterów. Los się do niego uśmiechnął, oglądanie telewizji od tej pory nie miało być już dla niego uciążliwe. W takim razie, dlaczego czuł się aż tak źle? Czy w jakiś sposób był winny tej sytuacji? A może popadał w paranoję. Nie widział jej od miesięcy. Ich rozmowa nie należała do najmilszych. Może nie powinien sobie tym zawracać głowy?

Z zamyślenia wyrwał go telefon. Wibrował na stole. Ktoś dzwonił.
Prasert nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak bardzo pochłonięty obrazem telewizora. Gdyby nie znał osobiście Wattany, najpewniej nie miałoby to dla niego żadnego znaczenia. Co innego zaginięcie licealnej piękności, przez którą jego życie zamieniło się w piekło…
Drgnął, patrząc na komórkę. Popatrzył na nią tępo, jak gdyby nie miał pojęcia, co może oznaczać rozbrzmiewający dzwonek. Otóż… ktoś do niego dzwonił, a więc… należałoby odebrać. Dopiero po po kilku sekundach złapał komórkę. Zanim nacisnął zieloną słuchawkę, spojrzał na wyświetlacz. Ciekawiło go, kto chciał się z nim skontaktować. Najpewniej był to pracownik agencji reklamowej, linii telefonicznych, a może Warun, jak wcześniej mężczyzna spodziewał się. W tej jednak chwili czuł cichy, irracjonalny głosik wewnątrz głowy, że to porywacze chcą się z nim skontaktować i wreszcie poprosić o okup. Co oczywiście… nie miało najmniejszego sensu… prawda? Oczywiście, że nie miało. A jednak Prasert wciąż myślał o Wattanie i tym, co mogło się z nią stać.

Ku swojej uldze, lub rozczarowaniu, okazało się że Prasert wiele się nie pomylił z pierwszym osądem. Wyświetlacz telefonu poinformował go, że dzwoni jego przyjaciel. Warun wybrał najmniej odpowiednią chwilę by zakłócić atmosferę w mieszkaniu Privata.
Gdy Prasert wreszcie podniósł słuchawkę, przez sekundę rozbrzmiewała w niej całkowita cisza, po czym Suttirat wreszcie odezwał się pierwszy
- O której przyjdziesz na salę? - stonowany, spokojny głos mężczyzny rozbrzmiał po drugiej stronie słuchawki. To dawało ciemnowłosym dwie informacje: po pierwsze, że jego kolega nie pił, a po drugie że dziś wszystko musiało być w porządku. Zwykle spokojny pozostawał w najnormalniejsze na świecie dni. Prasert na tyle dobrze już go poznał, by móc wyłapać w tonie jego głosu każdą zmianę, a Warun nie należał do ludzi, którzy zbyt dobrze potrafili maskować swoje emocje.
- Tak - Prasert odparł krótko, nie zdejmując wzroku z połyskującego ekranu. - Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Mali Wattanie? Tej prezenterce? Cholera, nawet przeprowadzała z tobą wywiad, no nie? Otóż… zaginęła - powiedział. To słowo brzmiało tak obco i nieznajomo. Ludzie nie znikali w świecie Privata. Chyba że byli pięknymi turystkami.
W telefonie przez kilka chwil rozbrzmiewała cisza. Suttirat albo trawił informację, albo po prostu przypominał sobie o kim była mowa
- Coś mi się o uszy obiło. Dopiero się dowiedziałeś? Słabo.
Prasert przewrócił oczami. Oczywiście, cały świat już wiedział. On jeden pozostawał na jakiejś odległej, izolowanej wyspie bez żadnego dostępu do informacji… Choć tak właściwie mógł winić tylko siebie za nieoglądanie wiadomości. Jednak kto spodziewałby się takich nowin? Suttirat kontynuował.
- Pamiętam jak wspominałeś o niej w rozmowie sporo czasu temu. Zgaduje, że nie masz z tytułu całej tej sprawy zbyt pogodnego nastroju? - Warun zdawał się sądzić, że Prasert już wcześniej dowiedział się o tym zajściu i po prostu nic nie mówił. Nie dzwonili do siebie w końcu codziennie. Mężczyzna na swój sposób zmartwił się o niego, najpewniej rozważając, czy Privat nie męczy się z tym tematem od paru dni.

Prasert zastanowił się. Warun zadał dobre pytanie. Jak powinien czuć się z tego powodu? A także… jakie emocje tak naprawdę przeżywał?
- Wiesz… gdyby wybuchła jakaś afera… poniżający skandal… pewnie ucieszyłbym się, bo należało się jej… Tak sądzę. Mała lekcja pokory, nic wielkiego… Jednak zaginięcie? - potrząsnął głową. - Nie znam statystyk, ale czy to praktycznie nie oznacza, że nie żyje? Zwłaszcza po tygodniu? Na pewno nie życzyłem jej śmierci. To okropne… i straszne… Jeżeli coś takiego przydarzy się osobie, którą znasz, to czujesz, że ty również możesz być zagrożony. Zazwyczaj giną jedynie ludzie gdzieś daleko, przypadkowi, anonimowi i bez twarzy, którą widziałeś swojego czasu na co dzień. Cholera, ja nawet pracowałem z nią nad projektem z geografii. Wiesz, dawno temu, jeszcze zanim opuściłem Regent’s.

Następnie Privat zasępił się. Uświadomił sobie nieco po fakcie, że akurat Suttiratowi nie powinien przypominać i wyjaśniać, jakie to uczucie stracić kogoś, kogo znałeś. Miał nadzieję, że nie skierował myśli przyjaciela na te tory.

- Taa… - rozległo się niemal martwym zadumanym głosem w słuchawce. Niestety, Prasert skierował myśli mężczyzny, właśnie na ten tor.
- Hm… Tak. Cóż. Była znana. Wcześniej czy później pewnie dadzą informację co się z nią stało. Czegoś takiego w końcu nie da się zbagatelizować - Warun próbował ewidentnie odsunąć swoje myśli znów na tor tematu o jakim rozmawiali.
- Pewnie wstałeś niedawno. Po prostu spotkamy się na treningu… a potem możemy pójść i pogadać o tym wszystkim - ostatnie słowo Suttirat wyrzucił z siebie tak, jakby chciał wypluć coś niesmacznego z ust. Milczał jeszcze chwilę, jakby się zawiesił
- Tylko przyjedź, bo inaczej to ja przyjadę i cię wywlekę z tej klitki - dodał po otrząśnięciu się. Za chwilę rozległ się dźwięk towarzyszący zakończeniu rozmowy. Warun nigdy nie zaczynał powitaniem, ani nie kończył pożegnaniem, tak jakby było to dla niego coś kompletnie nieistotnego. Prasert znowu został sam ze swoimi myślami. Kiedy spojrzał na wyświetlacz telefonu, zorientował się, że numer z którego pozostawiono mu wcześniej wiadomość był zastrzeżony. Tymczasem… Jedzenie mu stygło.

A nawet wystygło, więc wsunął talerz do mikrofalówki i nastawił na czterdzieści sekund. Powinno wystarczyć. Kawa natomiast okazała się idealna do picia. Wziął duży łyk. Gorycz przelała się przez jego gardło, pobudzając i zmuszając do myślenia. Warun słusznie odgadł intencje Praserta. Ten najchętniej zostałby na tym krzesełku przez całą noc i słuchał wiadomości, pragnąc usłyszeć kolejny, chociażby najdrobniejszy detal z całego wydarzenia.
“To nie twoja sprawa, co nie?”, w jego głowie pojawiła się myśl. To zdanie było bardzo prawdziwe, gdyż koniec końców nigdy nie przyjaźnił się z Wattaną. Jednak z drugiej strony… westchnął, po czym spojrzał na numer zastrzeżony. Poczuł delikatne mrowienie ekscytacji. Wyobraźnia wciąż podszeptywała, że to porywacz. Z jakichś kompletnie nieuzasadnionych pobudek postanowił się z nim skontaktować.

Kompletnie nieuzasadnionych…
Mężczyzna wyjął pierożki z mikrofalówki i zaczął się posilać. Tak właściwie nie był głodny. Rzadko odczuwał głód, nie licząc godzin bezpośrednio po intensywnym treningu. Jednak nie poświęcał wiele uwagi krewetkowemu farszowi, ani dipowi na bazie sosu sojowego. Zamiast tego myślał o Sakchaiu i jego licealnej fascynacji Wattaną. A co jeśli ta nie zniknęła pomimo lat? Dreszcze przeszły po przedramionach Tajlandczyka. Przerwał rozważania gwałtownym sięgnięciem po telefon. Chciał odsłuchać tę wiadomość.

Czy to szósty zmysł, czy jedynie umysł płatający mu nieprzyjemne figle zmusił go do rozpoczęcia całej fali wspomnień? Drażniące, niezbyt przyjemne sceny na nowo ożyły w jego umyśle, kiedy przypominał sobie lata szkoły i nieprzyjemności z nimi związane.
to jednak ustało, gdy złapał za telefon, by wybić odpowiedni numer do swojej poczty głosowej. Rozległ się krótki sygnał rozpoczęcia połączenia, a następnie, spokojny głos, uprzejmej kobiety, zaczął przekazywać mu informacje

‘Wiadomość od 08-7472-5929, otrzymana dzisiaj o piętnastej zero trzy…’ - w tym momencie głos przerwał przekazywanie informacji i rozpoczęło się odtwarzanie wiadomości. W pierwszej chwili rozległ się szum, przywodził na myśl wiatr. Zaraz jednak dało się słyszeć czyjś dość niespokojny oddech, jakby telefonujący spieszył się dokądś i nie mógł złapać tchu. A tuż za moment wybrzmiały słowa
- Dwudziesty siódmy. Świątynia Prasat. Nonthaburi. Dwudziesta druga. Proszę - wiadomość urwała się, ostatnim, drżącym słowem, wypowiedzianym przez nikogo innego jak Mali Wattanę. Co się działo? Ponoć zaginęła tydzień wcześniej. Inna sprawa, skąd posiadała jego prywatny numer...

Prasert zakrztusił się pierożkiem. Porzucił komórkę, która opadła na kuchenny blat. Następnie obrócił się i odkręcił wodę z kranu. Wziął dwa łyki i wnet doprowadził się do porządku. Potem spojrzał na telefon. Na szczęście ekran nie pękł… Privat w całości poświęcał się tym myślom, aby odwlec możliwie najdalej rozważania na temat wysłuchanych słów… Fantazjował, że odsłucha wiadomość od porywacza, ale nie, że od porwanej… Czyżby Mali w ogóle nie została uprowadzona? Na samym początku Prasert nie rozumiał jej słów. Myślał, że się pomyliła. Zdawało mu się, że rozpoczęła jakiś wpis do audio-pamiętnika… tyle że mieli dzisiaj dwudziesty szósty, a nie dwudziesty siódmy. Dopiero po kilku długich sekundach kliknęły w jego umyśle, że chce się z nim spotkać. Odsłuchał wiadomość jeszcze raz, aby mieć pewność. Pierwszym razem wydało jej się, że Mali wymówiła nie nazwę świątyni, tylko jego imię. Nie rozumiał, czemu chciała spotkać się z nim… i to tak późno. Mężczyzna sprawdził w kalendarzu, czy będzie miał wtedy wolne.
Najbliższą dobę po odbyciu nocnej zmiany Prasert miał zawsze wolne. Pracę rozpoczynał dopiero dwudziestego ósmego o godzinie szóstej rano. Miał więc wolne i możliwość spotkania się z Mali, choć teoretycznie powinien położyć się spać o odpowiedniej porze, by być wypoczętym. Kobieta nie brzmiała jednak tak, jakby zamierzała spotkać się z nim w celach rozrywkowych. Coś się wydarzyło i najprawdopodobniej Privat nigdy nie dowie się co, jeśli nie przyjdzie na to spotkanie. Ten tydzień już sam w sobie był napięty, ze względu na zbliżającą się datę trzydziestego pierwszego października. A teraz jeszcze to… Musiał dobrze pomyśleć co ma teraz zrobić i przede wszystkim, powinien zastanowić się co powie dziś Warunowi, kiedy wreszcie się spotkają wieczorem. Nie zostało mu za wiele czasu do treningu.

Prasert wahał się. Z jednej strony mówił Suttiratowi o wszystkim. Nie chciał być też sam w tym wszystkim. Jednak z drugiej… nie był przekonany, czy Wattana życzyła sobie tego. Rozmyślał przez moment.
“Twoja lojalność względem Waruna powinna być dużo większa”, napomniał się. “Bez względu na to, jak ładna Mali by nie była”, dodał nieco szyderczo. Przez tych kilka sekund widział Wattanę w świetle biednej ofiary i musiał przypomnieć sobie, że to już był przeterminowany obraz sytuacji. Zapewne wciąż tkwiła w jakimś zagrożeniu, ale to jeszcze nie wymazywało wszystkiego, czego Prasert doświadczył z jej powodu. W ogóle dlaczego zadzwoniła właśnie do niego? Nie powinna mu ufać. Chyba że… Chyba że to była jakaś gra Sakchaia. Tyle czy zrobiliby specjalnie dla niego tak wiele zamieszania, włączając w to alarm w telewizji? Problem polegał na tym… że Privat nie miał pojęcia. Jednak ta myśl jedynie upewniła go w tym, że należy powiadomić o wszystkim Waruna. Z nim powinien być bezpieczny. Nie chciał traktować przyjaciela instrumentalnie, a jednak… ciężko było nie myśleć w ten sposób.
Spojrzał na zegarek. Nie wiedział, ile czasu pozostało do treningu.
 
Ombrose jest offline