Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2019, 00:51   #10
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kobieta zamarła w bezruchu
- Oh… Oh znasz mnie. Nikt nie zna mnie tak doskonale jak ty. Nawet twój przyjaciel. On też mnie zna bardzo dobrze. Ale z nim rozmawia się zupełnie inaczej. Zabrałeś mi go. Ale ty? Jesteś taki smaczny… - mówiła dalej i zaśmiała się cicho. Po czym zerknęła w dół. Zmarszczyła brwi i nagle popchnęła Praserta, cofając się
- Nienienienienie… - zaczęła powtarzać, aż wreszcie zaczęła krzyczeć. Jej głos był rozdzierający. Privat miał wrażenie, że zaraz wybuchnie mu głowa od tego hałasu. Zacisnął powieki i zasłonił uszy.
Otulił go nieprzyjemny pisk. Trwał kilka chwil i gdy myślał już, że się nie skończy. Nagle ustał. Gdy Prasert otworzył oczy, dostrzegł zupełnie inną postać.

Woda nie błyszczała już tym porażającym, elektrycznym złotem. W miejscu, gdzie chwilę temu stała ‘smutna matka’, teraz nie było nikogo. Kilka kroków dalej, nieco nad wodą siedziała w pozycji lotosu kobieta. Była odziana w biel, złoto i szkarłat. Jej włosy były długie, ciemne i lekko pofalowane. Jej skóra była perłowo biała. Jej usta czerwone niczym krew. Miała delikatnie zamknięte powieki, jakby medytowała. Privat widział ją bardzo wyraźnie, gdyż za jej plecami wisiał w powietrzu ognisty okrąg.


Rzecz jasna… to był bardzo niecodzienny widok. Prasert zwyczajnie przestraszył się. Czy było to z jego strony tchórzliwe i niemęskie? Może tak, może nie… Nie był w stanie skoncentrować się na dziwnej postaci, bo wciąż pamiętał poprzednią i jej enigmatyczne słowa. Czy matka miała na myśli Waruna, mówiąc o “przyjacielu”? To było jedyne wytłumaczenie, gdyż Privat, co może brzmiało smutno, nie miał innych prawdziwych przyjaciół. Tyle że nie sądził, aby obydwoje znali tę kobietę, a tym bardziej dobrze. Czyżby cierpiał na amnezję? A może to ona oszalała? Nie miał najmniejszego pojęcia i niczego nie był pewien. Ale wszystko pogorszyło się, kiedy ujrzał lewitującą nieznajomą. Przecież ludzie nie potrafili latać. Więc w jaki sposób ona to robiła? Może nie była człowiekiem? A w takim razie… czy powinien się jej obawiać? Prasert spojrzał na nią, zastanawiając się, czy kobieta była świadoma jego obecności.
- Przepraszam… - słowo wymknęło się z jego ust, które zabrzmiało jak pytanie. Nie wiedział, za co dokładnie było mu przykro i czy to racjonalne uczucie… ale i tak odczuwał poczucie winy. Trochę tak, jak gdyby był Scroogem i odwiedziły go duchy świąt bożego narodzenia… tyle że w dużo bardziej atrakcyjnej postaci. Jednak Privat wcale nie myślał o walorach estetycznych kobiet, tylko o tym, co mogły znaczyć… I czy były postaciami z jego przeszłości… czy przyszłości… A może już nigdy więcej miał ich nie spotkać?
- Rozpacz chciała wejść tam, gdzie nie powinna. Dopuściłeś ją - powiedziała, nie otwierając oczu. Podczas jej mowy poruszyły się tylko jej regularne, pełne usta. Kobieta spokojnie uchodziła za niesamowicie piękną, zdecydowanie jednak istotą ludzką być nie mogła. Jej głos był ciepły, spokojny. Tymczasem Prasert nie czuł już duszności, ani gorąca.
- Dziwisz się mi, a sam spójrz w dół - poleciła mu. Gdy to uczynił, dostrzegł, że nie stoi w wodzie… Lecz na niej.
- Czy to chwila buddyjskiego oświecenia? - zapytał. - To przeżycie religijne? - spojrzał na swoje stopy tylko delikatnie muskające powierzchni wody.
Wstrzymał oddech, aby nie opaść w dół… jednak wciąż pozostawał ponad tonią. Jak to się działo? Chyba… chyba śnił. To było jedyne wytłumaczenie. Jednak nigdy wcześniej nie miał snów aż tak kolorowych i pełnych wyrazu. Być może przypadkiem zabłąkał się do kompletnie innego wymiaru. Czy będzie potrafił z niego wrócić? Być może klątwa ducha tej podmiejskiej świątyni już została na niego założona, choć wciąż nie udał się do niej i nie spotkał w niej Mali.
- Jestem przeklęty? - zapytał przedziwnej, pięknej istoty. - Bo dopuściłem tę… rozpacz? - powtórzył usłyszane słowa. - Rozpacz z jakiego powodu?
Przypomniał sobie smutek, który odczuł, kiedy dziecko zostało odpuszczone w morze przez jego smutną matkę. Ale to raczej nie miało żadnego związku… Prawda? Nie wiedział. Aż cisnęły mu się łzy do oczu. Miał wrażenie, że jest szczurem laboratoryjnym, a gdzieś nad nim czuwają naukowcy. I przyglądają mu się ukrytymi kamerami, chcąc zaobserwować jego reakcje na te wszystkie dziwności wokół niego. Czy to wszystko stanowiło jakiś chory eksperyment? Zapisał się na niego z własnej woli, aby zarobić trochę dodatkowych banknotów? A może został uprowadzony kompletnie bez jego zgody? Ktoś nafaszerował go mocnymi narkotykami, przez które był świadkiem takich dziwnych, niespotykanych scen? Przecież to nie był normalny sen. O ile rzeczywiście śnił.

Czego był świadkiem? Czy to groziło mu niebezpieczeństwem? Co wywołało te dziwne wizje? Kiedy się skończą? Co znaczyły? Gdyby Prasert wystartował w teleturnieju, w którym uczestnicy mieli za zadanie wymyślić jak największą ilość pytań w możliwie najkrótszym czasie… na pewno uzyskałby główną nagrodę. A może nawet dwie. Za edycję obecną oraz przyszłoroczną.

- Jesteś smutnym człowiekiem Prasercie. Żyjesz w kraju fałszywych uśmiechów. Co ci z tego przyszło? Nic. Powiedz mi, zastanawiałeś się kiedyś czemu spotkało cię to, co cię spotkało? Powiesz mi, że z twej winy. Powiem ci, że mylisz się. Powiesz mi, bo los tak chciał, powiem ci może, lecz nie do końca. Pytasz mnie, czy to buddyjskie oświecenie, ja zapytam cię, co trzymasz w dłoni? - przemówiła znowu kobieta. A potem otworzyła oczy. Były całkowicie złote. Nie było tam źrenic, ani tęczówek, ani białka. Czyste, jakby płynne złoto. Wiedział, że na niego patrzy jedynie po tym, że czuł to na skórze.
To było straszne uczucie, a jednak… również dziwnie wyjątkowe i piękne. Prasert bał się dziwnej kobiety, ale jednocześnie cieszył się z tego, że mógł ją zobaczyć. To był wielki zaszczyt, choć nawet nie wiedział, na czym polegał. Przecież nie znał nieznajomej… więc też nie mógł jej czcić, ani czuć podziwu. Tyle że ciężko było nie odczuwać respektu na jej widok.
- A co trzymam w dłoni? - mruknął i spojrzał na swoją rękę. Czy miał znajdować się tam kamyk, który upuścił? Po części miał taką nadzieją, bo z jakiegoś nie do końca jasnego powodu spodobał mu się. Nie chciał zagubić go gdzieś w odmętach morza. Wróci do niego niczym bumerang? Miał taką nadzieję. I oby miał jeszcze cudowne, magiczne właściwości, dzięki którym uzdrowi Sunana, przywróci życie rodzinie Waruna, odnajdzie Sarę i też… Niech uczyni to wszystko, czego pragnął Prasert. Kamień filozoficzny, mający w sobie odpowiedź na każdą tragedię.
Rzeczywiście, w jego dłoni znajdował się ów kamyk, który wcześniej upuścił. Teraz znów zaczynał się rozgrzewać.
- Czy wiesz co to jest? Co to jest Prasercie? - zapytała, a następnie rozkrzyżowała nogi i stanęła na przeciw Privata. Była o dwie głowy niższa od niego, a jednak budziła respekt. spojrzała na jego dłoń i kamyk w niej
- Chętnie bym ci powiedziała, ale nie mogę - dodała. Im dłużej Prasert patrzył na czarny przedmiot w dłoni, tym bardziej miał wrażenie, że pęknięcie na środku wyglądało teraz jakoś inaczej. Kiedy przyjrzał mu się uważniej, otworzyło się ukazując oko, które rozejrzało się naokoło, a potem skupiło na twarzy Privata.
- Myślałem… a może marzyłem… że to kamień filozoficzny. Ale teraz sądzę, że to homunculus.
Mały człowieczek, którego alchemicy próbowali stworzyć w średniowieczu. Miał wyglądać niczym niewielkie, pomarszczone dziecko… No i cóż… ten był niezbyt udany, gdyż posiadał jedynie oko.
- A co cię pęta, piękna istoto? Czyich zasad musisz przestrzegać, że nie możesz mi wyjaśnić tego, co widzę? Czy jesteś okrutna? - zapytał, przesuwając na nią wzrok. - Pokazać komuś zagadkę i nie zaoferować wyjaśnienia… Jeżeli nawet sam na nie wpadnę, to i tak nie dowiem się, czy miałem rację. Gdzie w tym sens? Jaka metoda?
Nie rozumiał, dlaczego wcześniej upuścił kamyk, a potem pojawił się w jego dłoni. Przecież mógł, na przykład, cały czas w niej pozostać. Jednak główne pytanie brzmiało… co oznaczało to oko? Było mu przyjazne, czy wrogie? Stanowiło obowiązek oraz obciążenie… czy może raczej pomoc i rozwiązanie? Chyba że… nie miało żadnego znaczenia… I piękna istota jedynie chciała się nim pobawić…
Kobieta uniosła spojrzenie do jego oczu
- Nie mogę, bo mi nie pozwalasz. To co przekazać ci mogę, a czego nie ograniczasz mi ty sam. Zrozumiesz - powiedziała spokojnie i podniosła dłoń. Położyła ją na ręce Praserta i zamknęła ją na kamieniu
- Nie myśl o tym na razie za wiele. Wiedz, że nie oszalałeś, cokolwiek dostrzeżesz - obiecała mu. Uniosła drugą dłoń, po czym zasłoniła mu nią oczy. Zrobiła to tak, szybko, że musiał mrugnąć.
Kiedy poczuł, że ją zabrała i otworzył je… Poraziło go światło słoneczne. Leżał na łóżku w sypialni Suttirata. Mężczyzny nie było obok. Przez rolety do pokoju wdzieralo się stłumione światło słoneczne. Privat miał wrażenie, że w głowę ma wbity gwóźdź i gdy nią poruszył, ten dotknął jakiegoś nerwu. Po jego ciele rozszedł się okropny ból… Miał kaca.

Cholera…
Jasna cholera…
Naprawdę nie było dobrze…

Prasert spojrzał na swoją dłoń w poszukiwaniu kamienia. Przyśnił mu się przedziwny, okropny, straszny sen. Co prawda… nie widział w nim ludzkich rzeźni, ofiar rozpaczliwie wrzeszczących i proszących o pomoc, krew nie lała się strumieniami, diabły również - o ile występowały - nie posiadały żadnych rogów. A jednak w tym wszystkim tkwił jakiś strasznie przekonujący, przedziwny realizm, którego w żaden sposób nie było wytłumaczyć.
- Co ograniczam? Co ja ograniczam? - zapytał siebie jak szaleniec, choć piękna kobieta powiedziała mu, żeby tak o sobie nie myślał. - Czy ja… czy to…
Bardzo mocno chwycił pościel. Jej szorstka powierzchnia tak bardzo trąciła normalnością, że aż ciężko było uwierzyć, że ten sen nie był jedynie bardzo intensywnym, ale mimo wszystko… snem.
- Weź się do kupy, Prasert - szepnął do siebie. Jego głos był ochrypnięty. Musiał się napić wody. Tyle wczoraj wypił alkoholu, że strasznie suszyło go… i potrzebował zatopić pragnienie w kilku litrach wody mineralnej. Wcale nie przesadzał. Kompletnie nie pamiętał, co się działo poprzedniej nocy. Poszli do jakiegoś klubu… takiego jakby wampirzego. Kojarzył również muzykę, ale nie to, co mówił oraz…

Spojrzał na swoją dłoń. Była zakrwawiona.
Cały pobladł. Czy coś zrobił Warunowi? A może wdali się w jakąś bójkę? Czy Suttirat przeżył? Chyba tak, skoro znajdowali się w jego mieszkaniu. Prasert koncentrował się z całych sił, jednak za cholerę nie potrafił sobie przypomnieć niczego z wczoraj. Zamiast tego w całości pamiętał przedziwny sen. Ta wyjątkowa mieszanka sprawiła, że poczuł się dość nieswojo. Wstał w poszukiwaniu łazienki. Chciał przejrzeć się w lustrze. A następnie czym prędzej ruszyć do kuchni w poszukiwaniu butelek mineralnej. Choć nawet kranówą nie pogardziłby w stanie, w którym się znajdował…

Woda stała tam, gdzie wcześniejszego wieczoru pozostawił ją dla niego Warun - na szafce koło łóżka. Gdy Prasert wszedł do łazienki, zobaczył swoje odbicie w lustrze. Wyglądał jak półtora nieszczęścia. Zdecydowanie to picie odbiło się na nim i potrzebował odpocząć. Kiedy już niemal ruszył korytarzem do kuchni, dosłyszał krzątającego się w niej Suttirata, a sekundę później ogarnął, że nie ma na sobie żadnych ubrań. Zupełnie. Był całkowicie nagi. Czy zamierzał tak wejść po prostu do kuchni swojego kumpla?

Oczywiście, że nie. Nawet wczoraj wieczorem, kiedy był kompletnie pijany, nie chciał mu się pokazywać w kompletnym negliżu. Kac i ból głowy nie wyzuły go z poczucia wstydu. Odwrócił się i wszedł z powrotem do sypialni. Rozejrzał się w poszukiwaniu własnych ubrań. Choć wczorajsze, nie powinny być kompletnie brudne. A nawet wtedy zdawały się lepsze od całkowitej nagości. Prasert chciał też odwlec rozmowę z Warunem tak daleko, jak to tylko możliwe. Czuł się okropnie głupio. Suttirat też pił, jednak znajdował się w znacznie lepszym stanie. Jedynym usprawiedliwieniem Privata była młodość, choć tak właściwie już nie był smarkaczem i tego typu zachowania powinien mieć daleko za sobą.
Jego rzeczy nie były w takim złym stanie, choć ewidentnie ściągnął je od niechcenia i potraktował niezbyt stosownie rozrzucając na podłodze koło łóżka. Mógł się spokojnie ubrać, a wtedy do jego nosa doleciał zapach gotowanej zupy. Ewidentnie była na bazie warzyw i mięsa i powinna być świetna na ewentualne dolegliwości kacowo-żołądkowe. Suttirat najwyraźniej jeszcze nie wiedział, że Privat wstał, bo nie wołał go z kuchni. Prasert powąchał ubrania. Nie pachniały proszkiem do pranie, jednak również nie śmierdziały. Wdział je i od razu poczuł się trochę lepiej.
- O kurwa - szepnął, kiedy w jego głowie pojawił się przebłysk sytuacji, w której roztrzaskał rodzinne zdjęcie Waruna. - Co za oferma - podsumował się i ruszył ponownie do łazienki. Otworzył strumień wody i próbował nią zetrzeć cienie pod oczami i przeraźliwą bladość. Co rzecz jasna nie udało się. Mógł jednak powalczyć z lekko tłustawymi włosami, dlatego schylił się do kranu i je zmoczył. Pół minuty wcierał w nie szampon, po czym spłukał. Przy tym nieco ochlapał swoją koszulkę. Powinien ją ściągnąć, ale o tym nie pomyślał. Na szczęście nie przemoczył jej, tylko nieco zwilżył. Przełyk wciąż go palił, jednak nie ważył się spróbować wody z kranu. W dzieciństwie mama straszyła go pasożytami w niej zawartymi i biorąc pod uwagę renomę bangkodzkich wodociągów… coś mogło być w tym na rzeczy. Wysuszył się tylko ręcznikiem i uśmiechnął się do swojego odbicia. To przypomniało mu o nieumytych zębach. Jako że, rzecz jasna, nie posiadał u Waruna własnej szczoteczki, jedynie przepłukał jamę ustną mentolowym płynem. To powinno wystarczać.

Następnie westchnął. Trzeba było stawić czoła przyjacielowi. Ruszył w stronę kuchni. Choć zupa pachniała smakowicie, Prasert czuł supeł w żołądku z tego całego alkoholu, którego wczoraj pochłonął. Marzył o soku pomarańczowym albo arbuzie. Czymś orzeźwiającym. Już po samym miętowym płynie do płukania ust poczuł się o niebo lepiej, jednak pragnienie wciąż mu doskwierało…
Zastał Waruna przy płycie grzewczej. Stał do niego tyłem, ale musiał go usłyszeć, bo obrócił się zaraz i kiwnął do niego głową
- Cześć… Wyglądasz jakbyś potrzebował się napić. W lodówce jest jakiś sok. Pomarańczowy, albo kaktusowy - rzucił. Nie brzmiał, jakby był wściekły na Praserta. Sam zdawał się być nieco zmęczony i przekopany przez procenty, wyraźnie jednak był w nieco lepszym stanie niż Privat. Kończył właśnie bawić się z zupą. Na stole kuchennym stały dwie miski, w których już wcześniej ułożył makaron.
- To wygląda… wow, rewelacyjnie… - rzekł Prasert, wchodząc do środka.
Powiódł wzrokiem po blacie z dwiema miskami. Jej zawartość obiektywnie nie była aż tak imponująca, jednak mimo to Privat czuł podziw, że Warunowi chciało się. Podszedł do lodówki i otworzył ją. W środku znalazł upragniony kanister soku pomarańczowego. Jego oczy aż zaszkliły się ze wzruszenia. Czuł się jak łowca przygód, który po kilku dekadach poszukiwań wreszcie odnalazł upragnione ruiny Atlantydy. Tak bardzo był spragniony. Zaczął pić duszkiem z gwinta, aż przełyk zapiekł go z chłodu. Tylko dlatego przerwał na moment.
- Jesteś perfekcyjnym gospodarzem - mruknął, patrząc na plecy pogrążonego w gotowaniu mężczyzny. - Co takiego tworzysz?
Suttirat zerknął na przyjaciela, a potem przykręcił temperaturę i zamieszał parę razy w garnku
- Zupę Pho. Myślę, że będzie w sam raz na śniadanio-obiad - rzucił po czym dalej mieszając odwrócił się i podszedł do misek, by zacząć zalewać je zupą z wołowiną i mleczkiem kokosowym. Były w niej różne warzywa i cała kuchnia wypełniła się przyjemnym zapachem. Mężczyzna odstawił garnek, po czym wytarł ręce w ściereczkę i podał łyżki i pałeczki. Usiadł przy stoliku i popił zimnej już kawy, która wcześniej tam stała
- Wyspałeś się? - zapytał kompletnie neutralnie, zerkając na Praserta.
Zapach był niezwykle zachęcający, jednak Privat poczuł prawdziwą ochotę na zjedzenie tego dania dopiero po tym, jak zobaczył te wszystkie składniki.
- Tak, spałem do oporu… - odpowiedział. - Nie czuję się najlepiej, ale widzę, że ty już szykujesz lekarstwo - pokręcił głową, patrząc na danie. - To jest… wiesz, tak jakby, prawdziwe gotowanie. Ja zupy gotuję, zalewając gotowe danie z pudełka wrzątkiem - zaśmiał się niepewnie. - Jak często tworzysz takie cuda? Masz na to czas?
Spojrzał na zegar wiszący na ścianie, chcąc dowiedzieć się, która była godzina. Zastanawiał się, czy Warun był w sklepie po to wszystko, czy może stale trzymał na podorędziu te wszystkie składniki.
Dochodziła druga popołudniu. Prasert zamrugał kilka razy, jednak godzina pozostawała ta sama. Warun najpewniej był na pobliskim rynku po niektóre składniki, bo wszystko wyglądało na świeże. Nie, żeby nie starczyło mu czasu...
- Tak pomyślałem, że nam się przyda jeśli mamy dziś wytrzymać do wieczora - rzucił w odpowiedzi Warun, zaczynając powoli jeść
- Z nudów. Nie żebym był jakimś super specjalistą, jak kucharze w restauracji twojego taty, ale czasem jak już nie mam co robić, po prostu siedzę w kuchni i kombinuję - przyznał się do takiego nietypowego hobby.
- Wcinaj - polecił mu.
- Jak długo to gotowałeś? - zapytał Privat. Usiadł obok Waruna i zaciągnął do nozdrzy oszałamiający zapach zupy. Spróbował jej. Rzecz jasna była powalająca. Żołądek Praserta wciąż pozostawał zwinięty w supeł, jednak postanowił to zignorować. Miał tylko nadzieję, że nie będzie wymiotować… To byłoby tak wielkie marnotrawstwo wspaniałego jedzenia. No i rzecz jasna bardzo nieprzyjemna aktywność. - Swoją drogą, mój ojciec wcale nie zatrudnia kucharzy. To on wszystko przyrządza. Ma jednego pomocnika od krojenia warzyw oraz kelnerkę. Pewnie mógłby sobie pozwolić na zatrudnienie dodatkowego kucharza, ale lubi stać w kuchni. No i jest to ekonomiczne. Najbardziej uciążliwą robotę i tak odwala za niego ktoś inny. On jedynie miesza rzeczy na patelni, wysypując je z przyszykowanych pojemników.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline