Wątek: Id Inferno
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2019, 08:58   #16
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Dzień piąty. Środa.
Burza blond loków w osobie Melindy patrzyła na niego filuternie.

- Mogę wejść? Napiłabym się kawy po irlandzku, tylko whiskey z mojego barku, gdzieś wyszła.

Frank otaksował ją wzrokiem. W innym czasie i miejscu zapewne nie odpuściłby sobie okazji do miłego spędzenia czasu w takim towarzystwie lecz teraz…

- W restauracji jest kafejka i bar. Ja niestety nie lubię towarzystwa.

...zamknął drzwi przed nosem natarczywej sąsiadki.

Resztę dnia spędził na zwiedzaniu najbliższej okolicy kampingu. Drewniane domki stały w równych odstępach, wystarczająco dużych by zachować minimum intymności, na poprzetykanym rzadkimi drzewami wzgórzu. Ruszył w kierunku, z którego dochodził szum fal, wijącą się między drzewami, wysypaną białym kamieniem ścieżką. Kilkaset metrów dalej ujrzał kamienistą plażę, o którą z sykiem rozbijały się niewielkie fale. Trochę na uboczu, przy małej przystani kołysała się sennie niewielka łódka. W oddali na północy dostrzegł samotną, czerwoną latarnię.

Pokręcił się jeszcze przy brzegu, po czym zmęczony wrócił do domu i zasnął szybko.

Dzień szósty. Czwartek.
Brad nie zjawił się i gdy nad ranem usłyszał pukanie do drzwi, miał cichą nadzieję, że to on. W progu jednak stała Melinda. Tym razem ubrana była w mocno eksponujący jej wdzięki strój. Skórzane, czarne spodnie opinały szerokie, rozkołysane biodra, a biały, cienki i przyciasny golf uwydatniał jędrne piersi. Widoczne przez materiał sterczące sutki świadczyły o braku stanika.

- Przepraszam najmocniej, że przeszkadzam - uśmiechnęła się zalotnie ale mam problem z laptopem i…

- Przepraszam - warknął w odpowiedzi Frank wchodząc jej w słowo. - Nie znam się, zarobiony jestem. Dowidzenia.

Drzwi trzasnęły przed nosem natarczywej sąsiadki a Frank puścił pod nosem niewybredny komentarz o napalonych nimfomankach. Nie był w najlepszym nastroju. W oczekiwaniu na Brada postanowił zwiedzić wyspę dokładniej. Nigdy nie wiadomo kiedy mogła mu się przydać topologia terenu. “Bądź przygotowany” - słyszał w głowie głos Mary - “na każdą ewentualność. Poznaj okolicę.”

Piesza wędrówka do miasteczka nie zajęła mu dużo czasu. Miejsce było urokliwe. Jedno z tych gdzie można przyjechać z rodziną na wakacje i wyciszyć się na łonie natury. Cisza i spokój. Chociaż w sezonie mogło to wyglądać trochę inaczej. Miasteczko nie było duże, ot jeden pub, mniejszy hotelik i kilka budynków należących do mieszkańców wyspy. Szybko minął wybrukowane kamieniem ulice i udał się na północ, jedyną drogą, to opadającą, to wznoszącą się wśród lasu. Było pusto. Nikogo nie mijał. Dzień był pochmurny ale nie padało. Późnym popołudniem dotarł na skraj wyspy, gdzie stała samotnie na skałach latarnia, tutejsza atrakcja turystyczna. Przed budynkiem pusty parking. Zawrócił, by przed zapadnięciem zmroku dotrzeć z powrotem do kampingu.

Wieczorem, z braku innych zajęć usiadł przed telewizorem i przerzucał kanały. Gdy usłyszał pukanie do drzwi już przeczuwał, kto stoi po drugiej stronie. Mógł, to być co prawda Brad, ale Frank szczerze w to wątpił.
Podszedł do drzwi i usłyszał głos z drugiej strony.
- Sąsiedzie, to ja Melinda. Stała się rzecz straszna proszę otworzyć.

Nie zareagował. Nie ruszył się nawet w nadziei, że sobie pójdzie. Nadzieje okazały się płonne. Melinda nie odpuszczała.

- Panie sąsiedzie. Wiem, że źle zaczęliśmy naszą znajomość. Proszę otworzyć, to naprawdę sprawa życia i śmierci.

Uchylił drzwi.

- Podpaski się pani skończyły? - warknął. - Czy może nie odbiera kanał ze Springer Show?
- Oj jaki pan obcesowy - uśmiechnęła się z przekąsem i wsunęła stopę między drzwi.
Frank zobaczył, że narwana nimfomanka ubrana jest tylko w jedwabny szlafrok i pantofelki z pomponem. Różowe. Kurwa różowe.
- Wiem pan, że jest pan dla mnie zagadką. Zagadką i wyzwaniem. Przez chwilę pomyślałam nawet, że jest pan pedałem. Tylko to niemożliwe, żeby taki gość jak pan lubił facetów. Mogę wejść?

Zaczęła niby to napierać na drzwi.
- Muszę coś panu pokazać. Poza tym chyba nie pozwoli pan damie marznąć pod drzwiami. Prawda?
- Ma pani rację - westchnął. - Damie bym nie pozwolił. Proszę zabrać stopę, może się jeszcze przydać. Jestem pewien, że właściciel kampingu chętnie by coś zerżnął.
- Świnia z pana - oburzyła się i w teatralnym geście pokazała język - Tylko ma pan pecha. Ja lubię niegrzecznych chłopców. Niech pan da spokój. Marznę tu. Przy tych słowach odsłoniła szlaftok do połowy ukazująć bezwstydnie swe dorodne piersi.
Zaskoczyła go. Musiał przyznać, że przez chwilę go zaskoczyła. Tak, że rozdziawił usta i stał tak chwilę bez słowa. Nie chodziło o biust i bezpośredniość. Chodziło o to, że jechał po niej jak po starej szkapie a ona ciągle się narzucała. Pierdolona, napalona nimfomanka! Takie rzeczy się nie dzieją na prawdę.

- Przepraszam - wybąkał w końcu, - jeśli zaszło jakieś nieporozumienie. Chciałem tylko powiedzieć żebyś WY-PIER-DA-LA-ŁA.

W oczach Melindy pojawiły się łzy. Zakryła swoją nagość z oburzeniem, które wyglądało iście groteskowo. Cała scena w oczach Franka przypominała słaby sitcom lub jeszcze słabszego pornosa.
- Jesteś okropny - burknęła - Ja chciałam się tylko przytulić. Naprawdę jesteś gejem? To nie szkodzi. Ja nawet lubię gejów. Są tacy, tacy… - szukała odpowiedniego słowa - Słodziutcy. Z resztą to nie ważne.Ja chciałam ci tylko umilić wieczór. Widzę, że jesteś sam, to pomyślała… Moglibyśmy sobie pomóc.

Otarła łzy i spróbowała wcisnąć stopę jeszcze dalej, jednak Mitchell zablokował drzwi i te ani drgnęły.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale naprawdę mógłbyś mi pomóc. Potrzebuję kogoś kto mi pomoże. Nie bój się. Nawet byś nie musiał niczego robić. Byśmy się tylko przytulili, tak wiesz serdecznie. Jedno zdjęcie i bym sobie poszła. Proszę - zakończyła błagalnie.
- Źle trafiłaś. Zabierz stopę - powtórzył.
- Zapłacę - rzuciła desperacko - Proszę Potrzebuje dowodu. Dla męża. Dowodu, że jestem jeszcze atrakcyjna. Proszę, jedno zdjęcie i mnie już więcej nie zobaczysz.

Melinda spojrzała błagalnym wzrokiem w stronę Franka. Wyglądała jak zbity pies błagający o łaskę. Sytuacja była tak absurdalna, że Frank nie mógł wprost uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Spojrzał na nią z pogardą.

- Źle trafiłaś - czuł, że się powtarza. - Nie musisz nikomu nic udowadniać. Rzuć gnoja. Nie jest ciebie wart. I znajdź sobie kogoś innego. Kogoś kto o ciebie zadba. Nie powinnaś mieć z tym problemu. A teraz zabierz tą stopę nim ją złamię.

Spuściła wzrok, splotła ręce na piersiach i obróciwszy się na pięcie, ruszyła w stronę swojego domku. Zatrzasnął drzwi. Czuł się cokolwiek parszywie. Miał już dość czekania. Brad, gdzie jesteś skurwysynu?

Dzień siódmy.. Piątek.
Obudził się poirytowany. Kolejny dzień czekania. “Musisz być cierpliwy” - wpajała mu Mary podczas szkolenia. Łatwiej jednak powiedzieć, gorzej z realizacją. Najgorsze było to, że nie był pewien, czy informacja dotarła do Brada. Czy coś się nie zmieniło. Czy w ogóle przybędzie. Postanowił czekać najwyżej do niedzieli.
Tego dnia zaplanował kolejne piesze wycieczki.
Odkrył pole namiotowe, kilka mniejszych przystani oraz kilka prywatnych domów porozrzucanych po całej wyspie. W większości jednak była pokryta lasem, przez które prowadziły ścieżki pieszo - rowerowe. “Gdy to się skończy” - pomyślał, - “wybiorę się tutaj z Jessy i dzieciakami.” Z Jessy… Przypomniał sobie co jej powiedział na lotnisku. Czy przed nimi jeszcze była jakaś przyszłość?

Wrócił późnym wieczorem. Zmęczony całodniową wędrówką po okolicznych lasach.

Obudził go potworny ból w klatce piersiowej. Palący i paraliżujący wszystkie kończyny. Chciał krzyczeć, wyrwać się, ale otaczała go nieprzenikniona ciemność.

- Csss - usłyszał - Uspokój się i nie krzycz.

Nad sobą ujrzał ciemną sylwetkę mężczyzny, która odznaczała się na tle szarości okna.
- To ja Brad. Ubieraj się. Idziemy - rozkazał.

Szli przez ciemny las. Frank potykał się co kilka kroków o wystające korzenie drzew. Brad szedł pewnie, choć przyświecało im tylko blade światło księżyca. Po jakiś dwudziestu minutach byli na miejscu. Na małej polanie stała zdewastowana i nadająca się w zasadzie do wyburzenia chatka. Brad wprowadził go do środka. Dopiero w ciasnym pokoju pozbawionym okien, zapalił latarkę.
- Wybacz miejsce i czas - zaczął Brad - ale sam rozumiesz, że lepiej być ostrożnym.

Przytaknął. Rozejrzał się dookoła. Kiedyś zapewne była tutaj spiżarnia, albo duży schowek. Pomieszczenie w przeciwieństwie do reszty domostwa.było w całkiem niezłym stanie. Pod ścianami stały szafki, które Frankowi kojarzyły się w wyposażeniem ciemni. Szerokie kuwety rozłożone na blacie potęgowały to wrażenie. Usiedli w kącie na małej kanapie, przy niewielkim stoliku. Obok stały trzy krzesła.

- Skąd znasz to miejsce?
- To tak jakby moja kryjówka. Była nią kiedyś, a teraz to tylko taka bezpieczna przystań. Nie martw się, nikt nas tutaj nie znajdzie.

Brad oparł się o stół i spojrzał w oczy Franka.
- Cieszę się, że przyjechałeś. Naprawdę.

Rozpiął kurtkę i zza pazuchy wyjął plastikową teczkę. Położył ją na stole i otworzył.
- Tutaj mam zebraną dokumentację. Kilka faktów o Joelu Leibmanie, jego żonie i dzieciach. Kilka zdjęć ośrodka, gdzie kiedyś prowadzili badania. I co najważniejsze dane uprowadzonych dzieci, na których prowadzą eksperymenty. W sumie dwadzieścia jeden osób.

Przesunął teczkę w stronę Franka, dając jasno do zrozumienia, że może się z nią zapoznać.

Frank przejrzał pobieżnie dokumenty.

- Co o tym sądzisz? - zapytał Brad widząc, że Frank skończył przeglądać dokumnety.
- Sam zebrałeś materiał? - w głosie Mitchella pobrzmiewała nutka uznania.
- Tak można powiedzieć. Nie ma co wnikać w szczegóły. Czasem ktoś mi pomógł, ale teraz jestem sam.
- Co możesz mi powiedzieć o Esther?
- Poza tym, co w dokumentacji, to to że była w pewien sposób ich ulubienicą. Nie wiem, czy dlatego, że była córką Leibmana, czy dlatego, że przynosiła najbardziej porządane efekty ich eksperymentów. Może obie te rzeczy. Nie wiem. Teraz to mój jedyny punkt zaczepienia w całej sprawie.
- Do czego zmierzasz? Co masz zamiar zrobić?
- Musimy skupić się na dziewczynce. Ona dużo wie. - zapewnił Brad - Musimy z niej wydobyć informację. O jej ojcu, ośrodku i o wszystkim, co jej robili. Pomożemy jej, a przy okazji znajdziemy inne uprowadzone dzieci.
- Leibman robił to swemu dziecku? - nie mógł uwierzyć w to, że można robić coś takiego. - Dla Rosjan?
- Początkowo dla naszych. Później, jak projekt zamknięto z powodów finansowych, to na własną rękę. Pod koniec to może dla Rosjan, a może dla kogoś innego. Ciężko powiedzieć. Pewne jest, że ktoś nadal prowadzi badania. Dzieci znikają. Leibman rozpłynął się w powietrzu, ale pewnie nadal jest w to zaangażowany. On i jacyś jego kumple z CIA. Może ktoś jeszcze. Nie wiem… - Brad przeciągnął dłonią po twarzy, jakby chciał usunąć sprzed oczu jakieś przykre wspomnienia.
- Ja nie zamierzam tropić spisków. - powiedział w końcu - Nie zamierzam dążyć do tego, aby ukarać winnych. Ja chcę tylko pomóc tym wszystkim porwanym dzieciakom. Tylko to się liczy. Kluczem do tego jest Esther. Trzeba opracować plan - zakończył.
- Dlaczego nie trzymają Esther w jakimś laboratorium? Przecież to nie ma sensu!

Brad rozłożył bezradnie ręce.
- Tego nie wiem. Być może ma to związek ze zniknięciem jej ojca. Może zakończyli na niej eksperymenty. Znam takie przypadki. Dzieci, które z jakiegoś powodu przestały być im potrzebne są albo wypuszczane i porzucane, gdzieś w dziczy, albo zabijane. Dlaczego wypuścili Esther? Naprawdę nie wiem. Jest to jednak dla nas wielka szansa. Masz jakieś pomysły jak do niej dotrzeć? Jesteś w końcu psychologiem.

Frank wstał z kanapy. Przeszedł w drugi kąt pokoju. Musiał to sobie wszystko poukładać w głowie. Zamyślony podszedł do szafki, na której stały kuwety.

- Dotrzeć w jakim sensie? - spytał ciągle stojąc tyłem do Brada.
- Żartujesz! - szczerze oburzył się Brad - Przecież wyłuszczyłem ci już wszystko. Pokazałem dokumenty, opowiedziałem swoją historię, a ty mnie pytasz w jakim sensie? Serio? Miałem cię za bardziej inteligentnego.
- Może się pomyliłeś Brad - wysyczał. - Może człowiek, którego obserwowałeś przez jakiś czas nie jest taki jaki myślisz. - Odwrócił się i podniósł głos. - A może do kurwy nędzy chcę sprawdzić ciebie!

Przeczesał ręką włosy. Podszedł do Brada i stojąc nad nim zapytał jeszcze raz, akcentując każde słowo.
- Dotrzeć w jakim sensie?
- Sprawdzić mnie? - oburzył się Brad. Sięgnął po teczkę leżącą naprzeciw niego. Zamknął z głośnym trzaskiem i wstał z miejsca. - Koniec rozmowy kolego. Myślałem, że pomożemy sobie nawzajem. Jak widać myliłem się. Trudno. Ja sobie dam radę. Zobaczymy, jak będzie z tobą. Żegnam. I radzę uważaj na dzieci.

Ostatnie zdanie wypowiedział takim tonem, że Frank nie wiedział, czy to groźba, czy ostrzeżenie. Nie zdążył zrobić kroku gdy Mitchell był już przy nim a chwilę później Brad wylądował na szafce zrzucając plastikowe kuwety. Nie dając mu czasu na zareagowanie, Frank sprowadził go do parteru wykręcając rękę do tyłu i wciskając kolano w plecy. Dawno nie ćwiczył. Nie tylko sztuk walki, ale nawet zwykłego biegania. Swego czasu poświęcał sporo czasu na szkolenie w zakresie samoobrony. Początkowo to Mary na to nalegała, ale później i jemu zaczęło to sprawiać przyjemność. Na szczęście mózg i ciało go w tym momencie nie zawiodły. Dzięki wyuczony i wyćwiczonym ruchom udało mu się zaskoczyć Brada. Adrenalina wstrzyknięta w żyły tym jednym zdaniem “I radzę uważaj na dzieci” uruchomiła reakcje obronne.

- Skurwysynu! Grozisz mi i mojej rodzinie?! - wykrzyczał mu wprost do ucha, obszukując w międzyczasie dokładnie. Pod lewą pachą wyczuł kaburę. Wyciągnął broń i schował za paskiem na plecach. - Nie współpracuję z nikim komu nie ufam a tobie w tej chwili ufam równie mocno jak Trumpowi. Jak długo mnie obserwowałeś? Skąd wiesz, że pracuję dla “firmy”? - Specjalnie użył synonimu CIA jaki funkcjonował wśród jej pracowników.

- Przegiąłeś pałę, koleś - warknął Brad - Pożałujesz tego obiecuję. Lepiej dobrze zastanów się nad kolejnym ruchem.

Mitchell zsunął leżącemu koszulę z ramion i zawiązał z tyłu krępując ręce w wyćwiczonym kiedyś węźle. Ciągle jeszcze przyciskając go do podłogi przeszukał spodnie i cholewy butów znajdując kluczyki od samochodu, zapalniczkę, paczkę papierosów i telefon. Dopiero wtedy zszedł z niego i usiadł na krześle dwa metry dalej, dysząc ze zmęczenia. Przewidywał, że jutro będzie miał zakwasy.
- Jak ty to sobie kurwa wyobrażałeś? Że uwierzę w jebaną historyjkę po okazaniu kilku papierków? Szukałeś frajera czy wspólnika? Niczego cię nie nauczyli? Jeśli bym ci teraz uwierzył to równie dobrze mógłbyś mnie od razu rozpierdolić bo to by oznaczało, że jestem gówno wart.

Otarł pot z czoła. Opanował emocje, choć ręce i nogi ciągle mu drżały z uwolnionej do organizmu adrenaliny.

- To jak? Pogadamy?

Brad milczał. Na jego twarzy malowała się tylko wielka wściekłość.

- Bądź rozsądny. Od kiedy mnie obserwujesz? Skąd wiesz, że pracuję w CIA?

Brad spojrzał na Franka z mieszaniną kpiny i wściekłości.
- Obaj wiemy, że się do tego nie nadajesz. Co chcesz w ten sposób zyskać? Daruj to sobie bo jesteś w tym po prostu śmieszny.
- I wiedząc to mnie wybrałeś? - Wstał. - Spytam po raz ostatni. Dobrze się zastanów nim odpowiesz. Od kiedy mnie obserwujesz? Skąd wiesz, że pracuję w CIA?
- Pierdol się!

Frank sięgnął po broń. Leżała dziwnie ciężko w jego dłoni. Odbezpieczył. Podźwignął Brada łapiąc go lewą ręką za kudły i przystawił lufę Sauera P320 do skroni.
https://goo.gl/images/qHMxMn
- Masz coś jeszcze do dodania?
Brad skrzywił się z bólu, ale nie odezwał się ani słowem.
Mitchell spodziewał się głośniejszego huku. Siła odrzutu szarpnęła ręką. Bezwładne ciało osunęło się na podłogę.

- Kurwa

Poczuł mdłości i szybko opuścił budynek by kilkanaście metrów dalej wyrzygać się w krzakach. Gdy już opróżnił żołądek i zaczerpnął chłodnego, nocnego powietrza, wrócił na miejsce zbrodni. Brad leżał w powiększającej się kałuży krwi. Szare strzępy mózgu upstrzyły ścianę. Przyjrzał się znalezionemu telefonowi ale nie był w stanie go odblokować bez pinu. Wyczyścił go z ewentualnych odcisków i wetknął Bradowi z powrotem w kieszeń. Rozwiązał rękawy koszuli, które splątał wcześniej w prowizoryczny węzeł i założył ją ponownie denatowi na ramiona. Porozrzucane kuwety położył ponownie na szafce, zwracając uwagę, czy nie są ubrudzone krwią. Uważając aby nie zostawić śladów, wytarł dokładnie wszystkie przedmioty, których mógł dotykać. Pistolet wetknął w rękę trupa. Obejrzał jeszcze raz całe pomieszczenie. Wszystko wyglądało tak, jakby Brad popełnił samobójstwo. Nieodnaleziona córka, rozwód, niepowodzenie, załamanie nerwowe, to wszystko trzymało się kupy. Poza tym chata stała opuszczona latami. Jeśli będzie mieć szczęście to nie znajdą go jeszcze bardzo długo. Zabrał teczkę i klucze do samochodu. Obejrzał jeszcze raz dokładnie czy o niczym nie zapomniał i wyszedł, skrupulatnie wycierając po drodze klamki zamykanych drzwi.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 24-02-2019 o 17:51. Powód: Dzień siódmy.
GreK jest offline