Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2019, 12:17   #6
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zniszczenia w bazie były nieduże, Kit doszedł więc do wniosku, że z ewentualnymi naprawami dadzą sobie radę ci, co się na tym znają lepiej, od niego, czyli specjaliści z działu remontowego. Gdy więc pozbyli się karabinów spojrzał na dziewczynę.
- No to zapraszam. - Gestem wskazał proponowany kierunek.
- Na piwo… nie mam za wiele czasu, poza jednym - uściśliła blondynka.
- Wiem, pamiętam - uśmiechnął się Kit. - Moja chatka wygląda na całą, to pewnie i lodówka z piwem ocalała...
- Pewnie masz rację - zgodziła się z nim dziewczyna, podążając za mężczyzną.


- Zapraszam - Kit wskazał stolik.
- Dzięki - uśmiechnęła się Charlotte, zajmując miejsce na tarasie.
- Zaraz wracam - zapewnił Kit, a po paru chwilach wrócił, z dwiema puszkami piwa. Otworzył jedną z nich i podał dziewczynie. - Lodówka przeżyła - powiedział, również zajmując miejsce.
Charlotte wzięła jedno z nich i obejrzała powoli, oceniając gust Christophera.
- Może być - stwierdziła “łaskawie”.
A wtedy, kilkanaście metrów od nich, maszerowała właśnie Jean McAllister, do swojego domostwa, a sądząc po dresowym ubiorze, była pewnie na jakiś ćwiczeniach czy tam siłowni…
Kit uniósł puszkę z piwem w niemym pozdrowieniu, równocześnie wykonując zapraszający gest ręką.
- Co tam słychać? Jesteście cali po tym trzęsieniu? - odezwała się kobieta, podchodząc bliżej.
- My tak. - Kit odsunął krzesło. - Piwo? - zapytał. - Polowaliśmy na siebie, bawiąc się w paintballa, a potem musieliśmy ratować wrogiego snajpera, który utknął na wieży.
- Mogę się napić... - Jean uśmiechnęła się przelotnie, po czym… pokonała ogrodzenie werandy małą wspinaczką, i w końcu zasiadła na krześle - Ja z Bearem ratowałam dwóch wojaków, których sprzęt na siłowni przygniótł. Pechowców nieco połamało. - Zrobiła na moment markotną minę.
- To co my... - Kit pokazał puszkę Florida Beer - ...czy wolisz coś innego?
- Nie będę wybrzydzała, może być. - Jean przytaknęła odnośnie piwa.
- Philip, ten 'snajper', skręcił kostkę - powiedział Kit, podnosząc się z miejsca. - A Charlotte spisała się na medal.
Zniknął za drzwiami.
- Niewiele w tym mojej zasługi. To Christopher wykazał zimną krew i podjął decyzje.- wyjaśniła pospiesznie Charlotte.
- Ale dzielnie się spisałaś, nie zaprzeczaj - stwierdził Kit, który właśnie wrócił z piwem. - Bez ciebie nie dałbym sobie rady.
- Dałbyś z pewnością
- odparła Charlotte lekko kraśniejąc na policzkach.
- W bazie alarmu nie zrobili, więc pewnie zniszczenia minimalne - bardziej stwierdziła, niż spytała J.R. odbierając piwo.
- Nasze chatki stoją, a większych zniszczeń - Kit machnął rękę w stronę centrum bazy - nie widać. Ale Charlotte się boi, że ma bałagan w mieszkaniu. Chyba nikt nie przewiduje sprawdzania porządku... - Z udawanym zaniepokojeniem spojrzał na J.R.
- Nie, nie będzie - Jean spojrzała na moment na Charlotte.
- Uff…- odparła z uśmiechem blondynka.
Kit mrugnął do J.R., uważając jednak, by Charlotte tego nie zauważyła.
- Te piwo nie jest złe... - Stwierdziła pani sierżant, po kilku głębszych łykach.
- Dobre piwo nigdy nie jest złe... Podobno... - uśmiechnął się Kit. - Ale ja nie jestem obiektywny. Ja to pijam tylko w odpowiednim towarzystwie.
- Dobrze mieć solidne zasady.- zgodziła się z nim Charlotte.-Na zasadach zbudowany jest porządek.
- Taaa… to ten… co jeszcze robicie razem, poza ganianiem z paintbolem i piciem piwa? - Wypaliła nagle Jean.
- Nic.- stwierdziła wprost blondynka.- A co niby mielibyśmy?
Kit uśmiechnął się, bowiem jego wyobraźnie podsunęła ma kilka różnych możliwości.
- Ja z chęcią wysłucham paru sugestii... - powiedział, przybierając poważną minę.
A Charlotte przyglądała się obojgu nie bardzo rozumiejąc o co chodzi.
- Myślisz, że byłabym dobrą trajkotką o takich sprawach? - Jean zwróciła się do Kita, chwilowo ignorując Charlotte. Po chwili jednak i zagadała do niej - Nie udawaj, że nie znasz ciekawych zajęć damsko-męskich.
- Aaaacha… o to chodzi- zaczerwieniła się Charlotte szeroko otwierając oczy i zaśmiała się nerwowo. Zaprzeczyła szybko głową.-Nie. Nie jesteśmy parą. Tylko przyjaciółmi. Tak jak ty i Handsome.
- Tak... Znamy się od wieków, prawda? - Kit spojrzał na Charlotte.
- Od wieelu lat.- zgodziła się z nim uśmiechając wesoło.
- Handsome… - Jean pogładziła zdrową dłonią cybernetyczną kończynę, a jej usta przybrały wyraz poziomej kreski.
- Związki lepiej trzymać w tajemnicy. Nie są mile widziane przez służbistów - Dodała poważnym tonem… choć po chwili łyknęła piwa i roześmiała się głośno.
- Na szczęście czasami można znaleźć miejsca, gdzie służbistów nie znajdziesz nawet na lekarstwo - w miarę poważnym tonem powiedział Kit. - Poza tym... tajemnice są tajemnicami tylko do pewnego czasu, a w ogóle to nie warto się zbytnio przejmować takimi drobiazgami. Życie jest za krótkie.
- Nie wiedziałam… że u was, to coś więcej - zdziwiła się Charlotte wysnuwając za dalekie wnioski. A może… odpowiednie?
- U nas… nie.- wzruszyła na koniec ramionami.
- Wszystko zrozumiałaś na opak - Pokręciła głową J.R. po czym znowu się roześmiała -No ale mniejsza z tym… to co, zanudzam i lepiej już jak pójdę? - Powiedziała i zgniotła bez wysiłku pustą puszkę zdrową dłonią na miazgę.
- Mam tego więcej - powiedział Kit. - Nie musisz uciekać.[
Charlotte tylko uśmiechnęła się zawstydzona tym “skarceniem” przez J.R.
- To jeszcze tylko jedno, w końcu weekendu jeszcze nie ma… - Jean podała puszkę-miazgę mężczyźnie.
Kit odebrał to, co pozostało z puszki i zniknął za drzwiami, które tym razem zamknęły się za nim.
- Ja obiecałam zostać na jednym piwie. Moja kwatera to pewnie jeden wielki obraz nędzy i rozpaczy, więc… - Charlotte wstała i spytała J.R. - Pożegnasz go ode mnie?
- Korzystasz z chwili jego nieobecności i tak po prostu uciekasz? Oj, nieładnie... - Jean pogroziła jej palcem.
- Miało być jedno piwo. I było. Na więcej czasu nie mam.- odparła Charlotte odchodząc.
- Kultura wymaga choć przelotnego pożegnania, ale co mnie to tam... - Wzruszyła ramionami J.R. no i po chwili została sama, czekając na Carsona i kolejnego browca.
A Kit pojawił się chwilę później.
- No kto by się spodziewał - mruknął pod nosem, po czym postawił piwo przed J.R. - Uciekła do porządków, czy przed ewentualną lekcją? - spytał, otwierając puszkę.
- Nie spowiadała się - Odparła Jean.
- Twoje zdrowie. - Kit uniósł puszkę z piwem.
- I twoje - Odwzajemniła toast, i napili się oboje porządnie. Po chwili zaś…
- To ten, co dalej? - Uśmiechnęła się wesoło.
- Tym razem najwyżej kolejne piwo... - odparł.
- Co to, to nie… do weekendu jeszcze daleko - Sierżant pokręciła głową - Na dwa sobie mogę… możemy pozwolić, ale więcej to lepiej nie kusić losu. Jeszcze nam zrobią jakiś cholerny alarm i będzie problem.
- Czyżbyś miała jakieś... wieści? Podejrzenia? - Spojrzał na nią z zainteresowaniem. - Czy to tylko kobieca intuicja?
J.R. spojrzała na Carsona dosyć zdziwiona.
- Nie no, raczej zdrowy rozsądek.
- Pójdę z moim na układ i nie przekroczę magicznej granicy - obiecał Kit.
- A jaka ona jest? Ta granica? - zaciekawiła się Jean.
- Po pięciu piwach, nieco mocniejszych niż to - odparł, unosząc puszkę - szedłem po krawężniku i nawet się nie zachwiałem. Uznałem, że to mi wystarczy jako próbnik mojej odporności na alkohol.
- Ale, przyznam się, nigdy nie próbowałem zalać się w trupa
- dodał.
- A to tak w tygodniu, czy na weekend? Bo na weekend to owszem, można potrąbić - Na moment uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Podobno wynaleźli na to tabletki... - Kit lekko się uśmiechnął. - Przed weekendem. W tygodniu to masz rację. Nie dam ci kolejnego... - Spojrzał na J.R. - Masz jakiś pomysł związany z weekendem, czy to tylko luźna uwaga?
- Luźna uwaga… a co, szykujesz coś? - Powiedziała, łykając znowu browarku.
- Jakiś mały wypad w ramach zacieśniania więzi... Tak się zastanawiam po prostu...
- Aha - Sierżant stwierdziła jakimś takim dziwnym tonem - No… spoko, spoko.
- Coś nie tak? Nigdy nie byłaś z tamtymi na wypadzie w mieście? - Kit był nieco zaskoczony.
- Jeszcze… znaczy się, z tego co wiem, i zauważyłam, zwykli żołnierze raczej unikają towarzystwa podoficerów i oficerów w wolnych chwilach - Wzruszyła ramionami.
- Tyle razy okazałem się wyjątkiem od reguły - stwierdził Kit - że raz więcej mi nie zaszkodzi.
- Nie powiem, że jesteś swój chłop
- dodał, spoglądając na J.R. - bo to by zdecydowanie nie pasowało, z oczywistych względów, ale poza tym... da się z tobą pogadać.
- Czasem tak, czasem nie. - J.R. kiwnęła głową - No i ten… dzięki - Tym razem podrapała się palcem po nosie.
- Polecam się na przyszłość. - Kit dopił resztę piwa.
- To kończymy te sielanki? - Kobieta również dopiła zawartość swojej puszki.
- Kończymy... Co nie znaczy, że cię wyrzucam. Mam piękny widok z tarasu - zażartował. - I można się powymieniać wspomnieniami z różnych przygód z różnych stron świata.
- Tak, tak, jasne… dobra, rozumiem żaluzję - Zażartowała Jean, wstając z miejsca - To dzięki za piwo i do zobaczyska przy innej okazji.
- Zapraszam... Kiedy zechcesz. - Kit wykonał zapraszający gest, obejmujący werandę i pół domku.
- Miłego wieczorku - J.R. mrugnęła, po czym ponownie pokonała werandę drogą małej wspinaczki...
- Tobie również - rzucił za nią Kit, po czym wszedł do swego domku.

Kwatera Kita nie wyróżniała się niczym od innych... prócz tego, że jej lokator nie włożył nawet najmniejszego wysiłku w to, by uczynić z niej przytulne gniazdko.
W salonie czekały na gości standardowe, 'przydziałowe' meble, i dość stary, odziedziczony po poprzednim właścicielu telewizor. Jedyną ozdobę salonu stanowił olejny obraz, przedstawiający sielski widoczek, niezbyt pasujący do wizji żołnierza końca XXI wieku.
Tutaj trzęsienie ziemi niewielkie mogło wyrządzić szkody. I tak też było - obraz nieco się przekrzywił, jedna z szafek otworzyła się, ukazując nader skromną zawartość - garść dysków i kości pamięci, tudzież okulary VR.
Telewizor jak stał, tak stał, a włączony ukazał reporterkę BBC News, po raz kolejny zdającą skąpą, pełną spekulacji relację z wybuchu w Yellowstone.

Sąsiadująca z salonem sypialnia (w której goście raczej nie bywali) urządzona była równie skromnie - jeśli nie liczyć (zdecydowanie zbyt dużego jak na jedną, nawet pokaźnych rozmiarów, osobę) łóżka, które było nie tylko duże, ale i wygodne.
Otwarte drzwi szafy nie odkryły przed ciekawskim spojrzeniem potencjalnego obserwatora żadnego szkieletu, a to, co wypluła na podłogę jedna z szafek było zwykłą bielizną i paroma skarpetkami.
Nie ucierpiała również stojąca na nocnej szafce niewielka grafika, z której młoda kobieta zdawała się obserwować poczynania jedynego mieszkańca tego budynku.
Nigdzie nie było widać trofeów z licznych podróży, o których to Kit tak się rozwodził podczas rozmowy z Charlotte.

Sprzątnięcie bałaganu zajęło Kitowi parę chwil. Przez kolejnych kilka obserwował relację z wybuchu, ale wnet dało się zauważyć, że w zasadzie nikt nic nie wie i że dalsze oglądanie to tylko strata czasu.
Kit zabrał kostkę pamięci i okulary VR, puszkę coli z lodówki, a potem rozsiadł się na werandzie i pogrążył w lekturze.

Siedziałby tak pewnie do północy, gdyby nie telefon.

Dzwonił Pearson.
- Namówiłem Guerrę na wypad w miasto. Połazimy po barach, popijemy, pogadamy o życiu. Może coś uda poderwać? Co ty na to? We trójkę będzie raźniej - zaproponował.
- - Możemy. Kto wie, jak długo potrwa nasze słodkie życie w bazie - odparł Kit. - O której?
- Tak za godzinę?- zaproponował Pearson.
- Stroje cywilne, czy liczysz na munduru czar?
-Po cywilnemu.Nie wiadomo gdzie zajdziemy, a zawsze się może napatoczyć jakiś wkurzony pacyfista - zażartował Ronnie.
- Będę - zapewnił Kit.
- No to wpadniemy po ciebie - odparł Pearson.

Parę chwil przed oznaczoną porą Kit znalazł się przed swym bungalowem, oczekując na kompanów. Przyjechali małym autkiem Ronalda. On siedział za kierownicą. Guerra na tylnym siedzeniu.
- Wsiadaj - rzekł wesoło Pearson.
- Jeszcze kogoś zabieramy? - spytał Kit, siadając obok kierowcy.
- Nie wydaje mi się. Dominic… mamy kogoś w planach?- zapytał Ronald zerkając za siebie.
- Nie. Możemy jechać - odparł krótko Guerra.
Kit zamknął drzwi, starając się zrobić to jak najciszej. W końcu nie była to wojskowa terenówka.
- No to ruszajmy na przygodę!- rzekł entuzjastycznie Ronald i ruszył z miejsca.
I po kilkudziesięciu minutach, dzielni muszkieterowie dotarli do…. ładnego pubu dla twardzieli.
Z szafą grającą, stołami bilardowymi, barem z trunkami… a zwłaszcza tequilą. Harleyowcami, ale brakowało.. kobiet. Było co prawda kilka, ale też jeżdżących na harleyach… w skórzanych kurtkach i jeansach. I nie zwróciły one uwagi na wchodzących żołnierzy. Ale poza nimi, sami faceci.
- Aleś bar wybrał - westchnął Dominic, a Ronald dodał.-Może później się pojawią ?
- Celibat, panowie, celibat. - Kit pokręcił głową. - Tu łatwiej o awanturę, niż panienkę.
- Skoro już tu jesteśmy, to chociaż zagramy - burknął Dominic i zwrócił się do Ważniaka podchodząc do wolnego bilardowego stołu.- Bądź przydatny i zamów nam butelkę whisky.
- To ja prowadzę w drodze powrotnej - powiedział Kit. - Jakie stawki?
- Pięć dolarów, albo karna kolejka?- odparł Dominic biorąc kij bilardowy i przygotowując go.- Ważniak… ty spaprałeś wywiad, więc nie grasz.
- Panowie. Może nie będzie tak źle? Możemy się tu nieźle bawić - próbował się wybronić Pearson przynosząc butelkę trunku.
- Pięć lub kolejka... za każde chybienie - zarządził Dominic.
- Szalejesz... - Kit pokręcił głową.
- Jak się cykasz… ustal swoje stawki - stwierdził stanowczo Dominic.
-Jestem pewny że jeszcze jakieś laski wpadną - próbował się bronić Ronald, a Guerra warknął gniewnie.-A pewnie że wpadną, ale z brodatą obstawą. Do takich knajp samotne laski… nie chodzą zazwyczaj.
- Spokojnie, jutro też jest dzień. Znaczy wieczór - powiedział Kit.
- No nie wiem…- Guerra uderzył białą bilą.. rozrzucając pozostałe. Dwie od razu wpadły w łuzy.-Diabli wiedzą co będzie jutro. Mogę mieć plany, albo Louise może mieć plany… albo Charlotte. Ponoć jej się coś rozwaliło w mieszkanku i będzie szukała tragarza za friko do noszenia meblościanki, czy czego śtam.
- Nie martw się to ci nie grozi. To bujda na resorach - odparł Ronald.
- Po dzisiejszej wpadce z knajpką to nie wierzę za bardzo twojemu wywiadowi - odparł Guerra i posłał kolejną bilę do łuzy. Potem kolejną. I jego szczęście się skończyło. Nalał sobie drinka, po czym podał kij Carsonowi.
Ten wbił trzy kule. Potem chybił... i położył na stole pięć dolarów.
- Charlotte tak się cacka ze swoim gniazdkiem, że pewnie nikogo tam nie wpuści - powiedział. - Stado słoni w składzie porcelany, ot co.
- Widzisz. - Ronnie uśmiechnął się z ulgą.
- Następnym razem, ja wybieram knajpkę - odparł Dominic przymierzając się do strzału. Posłał bilę do łuzy, a potem do następnej łuzy. Kolejną chybił.-Szlag.
Wypił kolejny kieliszek trunku.
- Tak czy siak, nie ma się co nastawiać na coś romantycznego. Pewnie te wstrząsy wszystkich wybiły z nastrojów - stwierdził uśmiechając się krzywo.
- Ronald, do boju - powiedział Kit. - Ja po tobie... Nie możesz cierpieć do końca życia - dodał.
- Ok.- Ronnie przejął kij i posłał jedną bilę do dziury, potem drugą… trzeciej nie zdołał. Rozrzucone po całym stole, pozostałe bile już tak łatwymi celami nie były. Piątka Ważniaka dołączyła do pięciu dolarów Kita.
- Chyba musimy zmienić zasady - powiedział Kit. - Po cztery próby na łeb i za każde pudło piątak - zaproponował.
- Nie zmienia się zasad w trakcie gry - oponował Guerra.
- W tej chwili wszyscy przegrywają tak samo, bez względu na wynik - odparł Kit. - A tak przynajmniej niektórzy będą przegrywać bardziej. Więcej wypijesz...
- No nie wiem - zamyślił się Dominic.
- A mnie się stare zasady podobają, można się przyłączyć? - zapytał kobiecy głos.

Położyła pięć dolców do tych leżących już na kupce.
Kit skinął głową i odsunął się nieco od stołu, robiąc miejsce dla nowo przybyłej.
- Poczekam na swoją kolej.- rzekła nieznajoma z uśmiechem.
- Kit twoja kolej.- przypomniał Guerra, a Ronald rzekł do dziewczyny.- Jestem Ronnie, to Kit, a tamten ze szramą to Dominic.
- Izz.- odparła dziewczyna zerkając na Christophera.-To gramy?
- Gramy - odparł zagadnięty, po czym obszedł stół, oceniając wzajemne położenie kul.
Najwyraźniej Izz przyniosła mu nieco szczęścia, bo udało mu się wbić cztery. Oczywiście nie za jednym uderzeniem.
Potem rzucił kolejną piątkę i podał kij dziewczynie. Izz zabrała się za grę i ta… dość szybko zaczęła się rozkręcać. Guerra popijał, pozostali grali i stawiali pieniądze. Izz z początku szło źle i podobnie jak pozostali płaciła za przegrane. I nie reagowała na zaczepki. Ale gdy już bill zostało kilka na stole, nagle “obudził się” talent w dziewczynie. Posłała ostatnie bile do łuz, jedna za drugą jak profesjonalistka.
- Z moich obliczeń wynika, że wygrałam wszystko chłopcy.- rzekła na koniec z zgarniając kupkę pieniędzy ze stołu.
- Następnym razem dołącz się wcześniej - obojętnym tonem powiedział Kit.
- Następnym… razem.. może tak zrobię.- uśmiechnęła się Izz i dodała z uśmiechem.-Wpadajcie tu częściej.
Po czym ruszyła do baru, by pewnie zamówić sobie do drinka.
- Noooo to… na ile… nas ogoliła…- zapytał z pijackim chichotem Guerra opierając się stół bilardowy, bo już miał problemy z utrzymaniem się na nogach.
- Trzydzieści pięć dolców. Z mojej strony.- stwierdził Ronnie.-Ale przynajmniej mogliśmy pogapić się na jej wypięty tyłek.
- Dlatego ja wolałem pić.- odparł ze sarkastycznym uśmiechem Dominic.
- Nie lubisz takich widoków? - rzucił Kit. - Ten nie był wcale taki zły.
- Widoki były niezłe. Ale wolałem pić, niż płacić.- przypomniał Dominic, a Ronald dodał.-Ktoś tu musi być trzeźwy, by odwieźć cię do łóżka.
- Szczęściarz ze mnie.- zaśmiał się Guerra ironicznie.
- Co ty byś bez nas zrobił... - z podobną ironią powiedział Kit. - Dopij i pójdziemy się przejść.
- Wy się przejdźcie. Ja popilnuję wozu od środka.- ocenił sytuację Dominic.
Kit machnął ręką.
- Leń nad leniami... - powiedział. - Chodźcie...
Po kilku minutach, udało się donieść Guerrę do wozu i wpakować na tylne siedzenie. Dominic ułożył się tam i rzeczywiście zasnął.
- Dobra… jest tu taka mała knajpka w pobliżu.- zaproponował Ronnie.
- Przeżyję nawet bar ze striptizem - zażartował Kit - byle nie było tam motocyklistów. - Spojrzał na samochód. - Nie odjedzie bez nas? - upewnił się. Miał pewne wątpliwości co do Dominica. A nuż tamten się obudzi i wpadnie na jakiś głupi pomysł.
- Ja mam kluczyki, a on inne linie papilarne. Nie ruszy wozy. Zresztą, czemu miałby… i gdzie.- odparł Ronald i wzruszył ramionami.-Na striptiz też bym nie liczył. Co najwyżej na dobrą mocną kawę.
- Dobra kawa nie jest zła. - Kit skinął głową. - Prowadź.

Knajpka do której dotarli, była mała i ciasna. Schodziło się w dół po schodkach. I zbierała w sobie miłośników trunków z okolicy. Ciemny zadymiony bar przyciągał kilka par i dużo amatorów mocnych trunków. Nic dziwnego że tu nie przyszli najpierw. Guerra potrafił mocno pić i mógł tu nieźle zabalować. Ani Ronald, ani też Kit nie chcieli go wszak potem poskramiać i uspokajać.
-Dwie kawy.- zamówił Ronnie i spytał przyjaźnie Kita.- To jak ci tam idzie z van Erp? Są postępy w waszej znajomości?
Kit uśmiechnął się.
- Plotki bez pokrycia - powiedział. - Lubię ją i tyle. Wszak znam ją dłużej jeszcze, niż Charlotte.
- Więęęc coś między tobą i Charlotte?- spytał Ważniak zaciekawiony, że Kit wspomniał o niej.
- Nie sądzę, by 'żelazna dziewica' była kimkolwiek zainteresowana. - Kit pokręcił głową. - A nawet jeśli nie mam racji, to ona głęboko swe zainteresowania skrywa. Widziałeś jakiekolwiek objawy? Ja nic nie widziałem... - przyznał.
- No… ona trochę skryta jest. - zamyślił się Ronald.- Może Louise by wiedziała? Wiem że razem grają w jakąś sieciówkę. A przynajmniej Louise tak twierdzi.
Spojrzał na Carsona. - A męża van Erp znałeś? Jaki był?
- Tylko z opowieści - przyznał Kit. - I ze zdjęć. Stacjonował gdzie indziej i nasze drogi nigdy się nie przecięły. A ty go znałeś? Pewnie nie, skoro pytasz...
- Nie. Ale byłem ciekaw jacy są w jej typie? A ty nie ?- zapytał Pearson.
Kit przez moment się zastanawiał.
- Przedtem wybrała wojskowego... Mogła się zniechęcić. Wtedy nikt z nas nie ma najmniejszych szans - zażartował.
Wypił łyk kawy.
- Dobra. - Pokiwał głową z uznaniem.
- Możliwe że masz rację.- ocenił Ronald drapiąc się po policzku.-To kto nam zostaje, jeśli wykreślimy sierżant van Erp i Charlotte?
Napił się kawy ostrożnie.- No… całkiem udana. Lepsza niż się spodziewałem.
- No... zastanówmy się... - Kit podjął poprzedni temat. - Louise jest niczego sobie, ale czy lubi mężczyzn, czy może woli kobiety? - Spojrzał na Ronalda, który metyskę znał nieco dłużej, niż on. [/i]
- Chyba obie płcie. Z tego co wiem…- ocenił Ważniak drapiąc się po głowie.-Tak regularniej to bywa chyba z Ash… może? Wiem, że chodziła z paroma pilotami i jedną pilotką… ale nie lubi stałych związków. Ashley z pewnością by wiedziała więcej na ten temat. Bo na sto procent ze sobą sypiają.
- Raczej nie wypada spytać... chyba że się którąś spije, by się stała szczera i rozmowna. - Kit upił kolejny łyk kawy. - Prawdę mówiąc to małe mamy szanse i możliwości... A powiadają, że wojsko jest sfeminizowane... - Westchnął z udawanym smutkiem.
- A ja prawie poderwałem Ashley. W podobnym barze… było miło i w ogóle. Nawet nie wypiliśmy tak wiele. Zaproponowała spacer po parku, ale wiadomo jakby się ten spacer odbył.- pochwalił się Ronnie lekko trącając łokciem Kita w bok, na ten męski sposób oznaczający wiadomy koniec tego spaceru. - Niestety dostała SMSa i od razu zmieniła zdanie. Wybiegła z baru, jakby ją ścigało stado szczurów. Ciekawe kto go napisał i co tam napisał.
- SMS-y to zło... - powiedział Kit. - Na randkach należy wszelkie telefony i komunikatory wyłączać i tyle. Kiedyś się spotkałem z najpiękniejszą dziewczyną, jaką spotkałem w życiu i co...? W połowie rozmowy wezwanie... - Wzruszył ramionami. - Służba nie drużba... ale powiedz to dziewczynie.
- Miałeś takie doświadczenia? - zapytał zaciekawiony Ronnie. - Z SMSami i dziewczynami?
- No niestety... - Kit skinął głową. - Zdarzyło się. Ale o takich nieprzyjemnych sprawach nie warto mówić. Lepiej pomówmy o naszych paniach.
- Pewnie któraś rzuciła cię SMSem, co? - Ronald przytulił na moment Carsona. - Współczuję brachu. - Po czym puścił i spytał: - To o której teraz pogadamy ?
- A kto nam został? Tylko J.R... Chyba że poznałeś jeszcze jakąś pannę spoza naszego ścisłego kółeczka... - Kit spojrzał na zainteresowaniem na Ronalda.
- Kilka… - stwierdził Pearson. - Angela z księgowości, ale dała mi kosza po pierwszej randce. Pamela Sadursky… fajna. Niestety tydzień temu przeniosła się do Kansas. A J.R…. Guerra mógłby coś na temat powiedzieć, gdyby nie spał w moim wozie.
- Kiedyś się obudzi... Może nim do kwatery trafi, to oczęta otworzy... a i język mu się rozwiąże. - Kit jednak miał pewne wątpliwości w tej kwestii.
- Czy ja wiem… prędzej zrzyga mi się na fotel - odparł smętnie Ronald i podrapał się po karku. -No nic… Louise i Ashley możnaby chyba wyciągnąć na wypad do miasta, ale… pozostałe panie z oddziału, to już zagadki.
- Gdybyś je namówił, obie, to może i Charlotte dałaby się namówić - zamyślił się Kit. - Ale sama... Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz.
- Może na weekendzie będzie okazja na wspólny wypad.- uśmiechnął się Ronnie popijając kawę. Zapowiadał się słonecznie, choć teraz… z tego wulkanu pewnie wali dymem na kilka kilometrów… nie sprawdzałem prognozy pogody.[/i]
- Niecałe pięćset mil. - Kit przez moment się zastanawiał. - Różnie może być. I pomyśleć, że chciałem się tam wyrwać na kilka dni.
- No to już straciłeś szansę. Ja tam byłem… jak miałem piętnaście lat z wycieczką szkolną.- odparł ze śmiechem Ronnie i poklepał go po ramieniu.-Ale wiele nie straciłeś. Vegas jest lepsze.
- Z moją odwiedziłem Niagarę - odparł Kit. - Vegas mnie jakoś ominęło. A co? Brałeś tam szybki ślub, czy zgrałeś się do suchej nitki?
- Dwa wieczory kawalerskie - wyjaśnił Ronnie i podrapał się po karku. -Na których rzeczywiście straciłem fortuny na jednorękich bandytach.
- To już lepiej tracić pieniądze na kobiety - stwierdził Kit. - Chociaż słyszałem o takich, co jeszcze szybciej potrafiły wyczyścić facetowi konto, niż automaty.
- Tak jak ta co zgarnęła nasze dolce przy bilardzie? - zapytał retorycznie Ronald i dodał z uśmiechem.-Dobrze że wszędzie można zapłacić ze smartffona, bo inaczej musiałbym żebrać o tą kawę.
- Przezorny zawsze zabezpieczony - powiedział Kit, wyciągając z kieszeni kolejne trzy pięciodolarówki i chowając je z powrotem. - Dobrze, że Dominic poszedł grzecznie spać, zamiast zrobić awanturę w naszym imieniu - dodał, po czym wypił kawę do końca. - Jeszcze jedną?
- Nie… jest już późno - zerknął na swój smartfon Ronnie. - Zapłacę za obie kawy. Bądź co bądź, to jak na wyszedł ten wypad to moja wina. A potem wracamy do bazy?
- Żadna wina. Ja nie narzekam - odparł Kit. - Niekiedy warto się odprężyć, nawet bez panienek. Ale może lepiej wrócić. J.R. coś wspomniała ewentualnym alarmie i o zdrowym rozsądku... a to może znaczyć, że jak nie sama góra, to nasza najmiłościwiej panująca pani sierżant wymyśli coś głupiego. Znaczy tylko w trosce o nasze zdrowie i równowagę psychiczną - dodał kpiącym tonem.
- Pewnie tak. Chodźmy - odparł Pearson płacąc rachunek przez przyłożenie karty do blatu. - Czas wracać do domu.
- Wracamy. - Kit się podniósł i obaj opuścili ten przybytek.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-02-2019 o 20:48.
Kerm jest offline