Następnego dnia, wiele już się wyjaśniło. Wiele, ale nie wszystko. Rząd Stanów Zjednoczonych zaczął angażować siły do ograniczanie skutków tej naturalnej katastrofy. Na razie z bazy Cheyenne wyjechały tylko te siły, które brały w misjach humanitarnych. Doomguy’s takim rodzajem sił nie były. Dlatego siedzieli i odpoczywali… i jedli obiad.
Na stołówce zjawił się już Dwight ledwo mieszcząc się na swoim krzesełku. Był już też Handsome z piwem przemyconym tego pomieszczenia. W stołówce bowiem alkoholu pić nie było wolno. O czym siedzący obok niego Pearson nie zapomniał mu wypomnieć.
- Odczep się, Ważniak… jestem roztrzęsiony po wczorajszym trzęsieniu ziemi. Opowiem to mojemu psychologowi - odparł Guerra uśmiechając się półgębkiem.
- A chodzisz do niego w ogóle? - zapytał Pearson sceptycznie.
- Jedno piwo, jeszcze nikogo nie zabiło. Ale nie zostaw śladów swojej zbrodni - odezwał się Hamato ucinając tą całą sprzeczkę.
- Ty to umiesz zabić zabawę… - parsknął sarkastycznie Dominic.
- Myślicie że nas… wyślą wkrótce? zapytał Dwight próbując rozładować napięcie.
- Po co? - spytał Guerra.
- No… żebyśmy w pancerzach pomagali usuwać zniszczenia i porządkować miejsce? - zapytał Dwight.
- Do tego lepiej nadają się egzoszkielety budowlane. Mają większy udźwig i są w stanie poradzić sobie lepiej z tym zadaniem - wyjaśnił Kurishima spokojnie.
- Szkoda… bo w sumie głupio tak. Jesteśmy tylko kawałek drogi i siedzimy na tyłkach.- ocenił Dwight.
- Pewnie wielki wódz w Waszyngtonie uznał, że wobec takiej katastrofy lepiej zachować jakieś siły w gotowości, na wypadek gdyby Putin junior chciał wpaść z wizytą na Alaskę, gdy my gasimy największy pożar na świecie.- ocenił sytuację Dominic.
- Nie uderzy… ma swoje problemy na Uralu - odparł Pearson.
- Żebyś się nie zdziwił - uśmiechnął się półgębkiem Guerra.
- Komu się nudzi w bazie i ma zamiar wyruszyć w świat szeroki? - spytał Kit, który dosiadł się, z nieodłączną puszką coli w dłoni.
- Po prostu nie lubię siedzieć na tyłku w obliczu takiej katastrofy - stwierdził skromnie BFG.
- Trzeba było się do straży pożarnej zaciągnąć - uśmiechnął się Kit. - Oni zawsze mają pełne ręce roboty.
- Myślałem o tym - odparł Dwight i podrapał się po łysinie. - Ale jakoś nie mogłem się wcisnąć w żaden kombinezon straży pożarnej w mojej rodzinnej mieścinie.
- Mała płaca i mało zróżnicowanie zadania - ocenił Dominic wzruszając ramionami.- Lepiej do policji.
- Teraz co chwila jakiś czubek wrzuca pozew cywilny przeciw brutalności policji. Aż strach wyciągnąć rewolwer z kabury. Szkoda nerwów na policję - ocenił ten plan Pearson. - Zresztą… glina w jakiś małym miasteczku. Eeeech… nuda.
- Lepiej glina w Nowym Jorku? - zażartował Kit. - Ale nigdy gliną nie byłem, więc nie jestem pewien. - Upił łyk coli.
- Nowy Jork jest całkiem spoko. Gliny tam też. To co w internecie, to republikański bullshiit - odparł Ronald.
- W NY najlepiej jeździć na karetce. Niby przymierasz głodem, nigdy nie śpisz, ale nigdzie nie poznasz tylu ciekawych person. Na przykład brodatą Królową Victorie, której trzeba było zszyć rękę jak pobiła się z Reinkarnacją Elvisa o zdechłego kota. Prospect Park nigdy nie był dla mnie po tym, tym czym wcześniej - dodała doktor Hansen, siadając koło Dwighta.
- Naprawdę? - zapytał naiwnie zdziwiony jej słowami Dwight.
- Tylko jeśli łazisz w nieodpowiednie regiony. - Pearson próbował desperacko bronić dobrego imienia Big Apple’a.
- Mówili coś nowego? Znaleźli tych zaginionych ratowników? - zapytała Ashley wracając do tematów aktualnych i bliskich jej sercu.
- Znaleźli ich pojazd, ale po nich ani śladu - odparł Dwight wyraźnie coś pomijając.
- Rozerwany jak puszka sardynek. Tak to wyglądało na zdjęciach z relacji - ocenił Handsome.
- W sensie że był kolejny wybuch? - zapytała zdziwiona Hansen, nie do końca wiedząc, jak ma interpretować tę informację.
- Właściwie… nie wiadomo co się stało. Eksplozji nowych nie ma, ale samo centrum parku to… przypuszczalnie nadal centrum wulkanicznej erupcji - wyjaśnił flegmatycznie Hamato.
- Skrzydlate potwory... - Kit przypomniał sobie fragment relacji. - Mam nadzieję, że to tylko kaczka dziennikarska, a nie horror-fantasy.
- Pewnie coś im się przewidziało w dymie, jak Spring Heeled Jack, albo Wielka Stopa - oceniła ironicznie Guerra.
Na stołówce w końcu zjawiła się i Jean. Pobrała jedzenie, po czym po chwili spoglądania w stronę znajomych facjat, zbliżyła się do stolików zajmowanych przez kilka osób z oddziału.
- Witam, co tam słychać? - spytała… jakoś tak sekundę zwlekając by usiąść.
- Zastanawiamy się, co się mogło stać w Parku - odparł Kit. - I skąd się biorą plotki o potworach nie z tej ziemi.
- Nie wiem - odparła krótko, w końcu siadając - Ale mimo braku takiego rozkazu, to chyba logiczne, że mamy być w gotowości... - Jean zabrała się za posiłek.
- Wstrzymane przepustki i lepiej najeść się na zapas? - zażartował Kit.
- Nic o tym nie wiem - powiedziała McAllister, między jednym a drugim kęsem spoglądając na Carsona.
- Jesteś przeokropnie poważna. - Kit udał zmartwionego. - Może zorganizujemy loterię? Za ile dni nas wyślą? - rzucił propozycją. - A w międzyczasie trzeba się rzucić w wir życia towarzyskiego - dodał żartem. - Póki jeszcze jest szansa...
- No…. fajnie byłoby pomóc - stwierdził z promiennym uśmiechem Dwight, a “Handsome” machnął puszką niedopitego piwa. - A niby po co mieliby nas posłać. Jeśli potworów nie ma, to ekipy ratunkowe wystarczą. Jeśli są.. najpierw Rangersi muszą je wytropić. Banda opancerzonych i głośnym Doomguy’i to kiepscy przepatrywacze. Rzucamy się w oczy, zwłaszcza Ashley w swoim różowym misiaczku, i jesteśmy głośni.
A propo głośnego zachowania. Do stołówki wkroczyła Louise w swoim czarnym obcisłym podkoszulku na ramiączkach, pomalowanym w tęczowe barwy. Oczywiście zbliżyła się do w swojej kumpeli i objęła Ash od tyłu za szyję wtulając jej głowę w swój biust.
- Co się czepiasz misiaczka? Mam ci w nocy ozdobić twój pancerzyk jakimiś pacyfkami i pokojowymi hasełkami?- zagroziła Dominicowi.
- To byłby świetny kamuflaż. - Kit udał zachwyconego. - [/i]Obcy zobaczą, przeczytają... i uwierzą...[/i] - Stłumił uśmiech.
- Zrób to - powiedziała poważnie Ashley patrząc na Dominica. - Za honor ‘Misiaczka’!
- Bez takich…- burknął Dominic. - Nie mam nic do tego, że cię widać z odległości kilometra, Ash. I tak atakujemy w stylu rozpędzonej kuli śniegowej, więc problemu nie ma. A ty Louise sobie uważaj… też umiem robić żarty.
- Jaki zagniewany. Chyba będę musiała się ukrywać pod twoją spódnicą, Ash, żeby mi się do dupy nie dobrał. I to w ten mało przyjemny sposób - udała przerażenie latynoska kręcąc lekko pupą w udawanym strachu. - Ale napis powstanie. Moje wielkie dzieło.
- Możecie skończyć z tymi dupami? Ja tu jem... - wtrąciła się J.R.
- Mówią o takich apetycznych kawałkach ciała... - Kit spojrzał na Louise. - Chociaż patrząc na to z twego punktu widzenia... możesz mieć rację.
- Moja dupcia jest cudowna. Jak pani sierżant chce się przekonać to zawsze mogę pokazać, choć byłyśmy wszystkie pod damskimi prysznicami - odparła Louise. - Więc pani sierżant wie dobrze… - Nadęła policzki obrażona, bo jako latynoska, była dumna ze swojego tyłeczka. Po czym zapytała. - Czy to prawda, że dziś mamy mieć trening wytrzymałościowy? Nie moglibyśmy go zamienić na coś innego. Chociażby strzelanie do celu?
- Nie marudź, jeśli nas w końcu wyślą, to będziesz dziękować za dodatkowy czas na przygotowanie - powiedziała Hansen, nadal patrzyła na jeden z telewizorów, jedzenie nadal było nietknięte.
- Wytrzymałość i kondycja są podstawowymi atutami dobrego żołnierza - wtrącił lakonicznie Hamato.
- Nie chce mi się pocić - westchnęła żałośnie Louise, mocniej wtulając głowę Ash w swój biust, jak ulubioną przytulankę.
- Od czego są prysznice... - powiedział Kit.
- Za młody jesteś, by ci mówić od czego są... - odparła figlarnie Louise.
- Ty mi wieku, staruszko, nie wymawiaj - odpowiedział Kit żartobliwym tonem.
Jean dokończyła posiłek z jedną uniesioną brwią. Następnie spojrzała na Meyes.
- Niech żyje skromność? - Powiedziała, po czym omiotła wzrokiem kilka dyskutujących osób - Strzelnicy się zachciewa… no niestety, nie ja takie plany zrobiłam. Mamy dzisiaj ulubioną zabawę, a więc biegi przez przeszkody, małpi gaj, tarzanie się w błotku. - Wyszczerzyła ząbki.
Mina latynoski zrzedła, a Ronald odezwał się.
- A gdzie jest właściwie sierżant van Erp?
- Utknęła z Russellem w warsztacie, chyba na całą noc. Pracują przy uszkodzonych pancerzach - wyjaśnił Hamato, na moment odrywając się od posiłku spojrzał na Hansen.
- Wystygnie ci - dodał lekko karcącym tonem.
- To chłodnik. - Lekarka stuknęła łyżką w kant miski i w końcu oderwała wzrok od wiadomości. Zanurzyła łyżkę w zupie i zaczęła powoli jeść.
- Trzeba się przyzwyczajać do zimnych dań... Na polu walki będzie jak znalazł... - Kit udał poważnego.