Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2019, 15:44   #7
Obca
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
NEXT DAY…. obiad na stołówce.

Następnego dnia, wiele już się wyjaśniło. Wiele, ale nie wszystko. Rząd Stanów Zjednoczonych zaczął angażować siły do ograniczanie skutków tej naturalnej katastrofy. Na razie z bazy Cheyenne wyjechały tylko te siły, które brały w misjach humanitarnych. Doomguy’s takim rodzajem sił nie były. Dlatego siedzieli i odpoczywali… i jedli obiad.
Na stołówce zjawił się już Dwight ledwo mieszcząc się na swoim krzesełku. Był już też Handsome z piwem przemyconym tego pomieszczenia. W stołówce bowiem alkoholu pić nie było wolno. O czym siedzący obok niego Pearson nie zapomniał mu wypomnieć.
- Odczep się, Ważniak… jestem roztrzęsiony po wczorajszym trzęsieniu ziemi. Opowiem to mojemu psychologowi - odparł Guerra uśmiechając się półgębkiem.
- A chodzisz do niego w ogóle? - zapytał Pearson sceptycznie.
- Jedno piwo, jeszcze nikogo nie zabiło. Ale nie zostaw śladów swojej zbrodni - odezwał się Hamato ucinając tą całą sprzeczkę.
- Ty to umiesz zabić zabawę… - parsknął sarkastycznie Dominic.
- Myślicie że nas… wyślą wkrótce? zapytał Dwight próbując rozładować napięcie.
- Po co? - spytał Guerra.
- No… żebyśmy w pancerzach pomagali usuwać zniszczenia i porządkować miejsce? - zapytał Dwight.
- Do tego lepiej nadają się egzoszkielety budowlane. Mają większy udźwig i są w stanie poradzić sobie lepiej z tym zadaniem - wyjaśnił Kurishima spokojnie.
- Szkoda… bo w sumie głupio tak. Jesteśmy tylko kawałek drogi i siedzimy na tyłkach.- ocenił Dwight.
- Pewnie wielki wódz w Waszyngtonie uznał, że wobec takiej katastrofy lepiej zachować jakieś siły w gotowości, na wypadek gdyby Putin junior chciał wpaść z wizytą na Alaskę, gdy my gasimy największy pożar na świecie.- ocenił sytuację Dominic.
- Nie uderzy… ma swoje problemy na Uralu - odparł Pearson.
- Żebyś się nie zdziwił - uśmiechnął się półgębkiem Guerra.
- Komu się nudzi w bazie i ma zamiar wyruszyć w świat szeroki? - spytał Kit, który dosiadł się, z nieodłączną puszką coli w dłoni.
- Po prostu nie lubię siedzieć na tyłku w obliczu takiej katastrofy - stwierdził skromnie BFG.
- Trzeba było się do straży pożarnej zaciągnąć - uśmiechnął się Kit. - Oni zawsze mają pełne ręce roboty.
- Myślałem o tym -
odparł Dwight i podrapał się po łysinie. - Ale jakoś nie mogłem się wcisnąć w żaden kombinezon straży pożarnej w mojej rodzinnej mieścinie.
- Mała płaca i mało zróżnicowanie zadania
- ocenił Dominic wzruszając ramionami.- Lepiej do policji.
- Teraz co chwila jakiś czubek wrzuca pozew cywilny przeciw brutalności policji. Aż strach wyciągnąć rewolwer z kabury. Szkoda nerwów na policję - ocenił ten plan Pearson. - Zresztą… glina w jakiś małym miasteczku. Eeeech… nuda.
- Lepiej glina w Nowym Jorku? - zażartował Kit. - Ale nigdy gliną nie byłem, więc nie jestem pewien. - Upił łyk coli.
- Nowy Jork jest całkiem spoko. Gliny tam też. To co w internecie, to republikański bullshiit - odparł Ronald.
- W NY najlepiej jeździć na karetce. Niby przymierasz głodem, nigdy nie śpisz, ale nigdzie nie poznasz tylu ciekawych person. Na przykład brodatą Królową Victorie, której trzeba było zszyć rękę jak pobiła się z Reinkarnacją Elvisa o zdechłego kota. Prospect Park nigdy nie był dla mnie po tym, tym czym wcześniej - dodała doktor Hansen, siadając koło Dwighta.
- Naprawdę? - zapytał naiwnie zdziwiony jej słowami Dwight.
- Tylko jeśli łazisz w nieodpowiednie regiony. - Pearson próbował desperacko bronić dobrego imienia Big Apple’a.
- Mówili coś nowego? Znaleźli tych zaginionych ratowników? - zapytała Ashley wracając do tematów aktualnych i bliskich jej sercu.
- Znaleźli ich pojazd, ale po nich ani śladu - odparł Dwight wyraźnie coś pomijając.
- Rozerwany jak puszka sardynek. Tak to wyglądało na zdjęciach z relacji - ocenił Handsome.
- W sensie że był kolejny wybuch? - zapytała zdziwiona Hansen, nie do końca wiedząc, jak ma interpretować tę informację.
- Właściwie… nie wiadomo co się stało. Eksplozji nowych nie ma, ale samo centrum parku to… przypuszczalnie nadal centrum wulkanicznej erupcji - wyjaśnił flegmatycznie Hamato.
- Skrzydlate potwory... - Kit przypomniał sobie fragment relacji. - Mam nadzieję, że to tylko kaczka dziennikarska, a nie horror-fantasy.
- Pewnie coś im się przewidziało w dymie, jak Spring Heeled Jack, albo Wielka Stopa - oceniła ironicznie Guerra.

Na stołówce w końcu zjawiła się i Jean. Pobrała jedzenie, po czym po chwili spoglądania w stronę znajomych facjat, zbliżyła się do stolików zajmowanych przez kilka osób z oddziału.
- Witam, co tam słychać? - spytała… jakoś tak sekundę zwlekając by usiąść.
- Zastanawiamy się, co się mogło stać w Parku - odparł Kit. - I skąd się biorą plotki o potworach nie z tej ziemi.
- Nie wiem - odparła krótko, w końcu siadając - Ale mimo braku takiego rozkazu, to chyba logiczne, że mamy być w gotowości... - Jean zabrała się za posiłek.
- Wstrzymane przepustki i lepiej najeść się na zapas? - zażartował Kit.
- Nic o tym nie wiem - powiedziała McAllister, między jednym a drugim kęsem spoglądając na Carsona.
- Jesteś przeokropnie poważna. - Kit udał zmartwionego. - Może zorganizujemy loterię? Za ile dni nas wyślą? - rzucił propozycją. - A w międzyczasie trzeba się rzucić w wir życia towarzyskiego - dodał żartem. - Póki jeszcze jest szansa...
- No…. fajnie byłoby pomóc - stwierdził z promiennym uśmiechem Dwight, a “Handsome” machnął puszką niedopitego piwa. - A niby po co mieliby nas posłać. Jeśli potworów nie ma, to ekipy ratunkowe wystarczą. Jeśli są.. najpierw Rangersi muszą je wytropić. Banda opancerzonych i głośnym Doomguy’i to kiepscy przepatrywacze. Rzucamy się w oczy, zwłaszcza Ashley w swoim różowym misiaczku, i jesteśmy głośni.
A propo głośnego zachowania. Do stołówki wkroczyła Louise w swoim czarnym obcisłym podkoszulku na ramiączkach, pomalowanym w tęczowe barwy. Oczywiście zbliżyła się do w swojej kumpeli i objęła Ash od tyłu za szyję wtulając jej głowę w swój biust.
- Co się czepiasz misiaczka? Mam ci w nocy ozdobić twój pancerzyk jakimiś pacyfkami i pokojowymi hasełkami?- zagroziła Dominicowi.
- To byłby świetny kamuflaż. - Kit udał zachwyconego. - [/i]Obcy zobaczą, przeczytają... i uwierzą...[/i] - Stłumił uśmiech.
- Zrób to - powiedziała poważnie Ashley patrząc na Dominica. - Za honor ‘Misiaczka’!
- Bez takich…- burknął Dominic. - Nie mam nic do tego, że cię widać z odległości kilometra, Ash. I tak atakujemy w stylu rozpędzonej kuli śniegowej, więc problemu nie ma. A ty Louise sobie uważaj… też umiem robić żarty.
- Jaki zagniewany. Chyba będę musiała się ukrywać pod twoją spódnicą, Ash, żeby mi się do dupy nie dobrał. I to w ten mało przyjemny sposób - udała przerażenie latynoska kręcąc lekko pupą w udawanym strachu. - Ale napis powstanie. Moje wielkie dzieło.
- Możecie skończyć z tymi dupami? Ja tu jem... - wtrąciła się J.R.
- Mówią o takich apetycznych kawałkach ciała... - Kit spojrzał na Louise. - Chociaż patrząc na to z twego punktu widzenia... możesz mieć rację.
- Moja dupcia jest cudowna. Jak pani sierżant chce się przekonać to zawsze mogę pokazać, choć byłyśmy wszystkie pod damskimi prysznicami - odparła Louise. - Więc pani sierżant wie dobrze… - Nadęła policzki obrażona, bo jako latynoska, była dumna ze swojego tyłeczka. Po czym zapytała. - Czy to prawda, że dziś mamy mieć trening wytrzymałościowy? Nie moglibyśmy go zamienić na coś innego. Chociażby strzelanie do celu?
- Nie marudź, jeśli nas w końcu wyślą, to będziesz dziękować za dodatkowy czas na przygotowanie - powiedziała Hansen, nadal patrzyła na jeden z telewizorów, jedzenie nadal było nietknięte.
- Wytrzymałość i kondycja są podstawowymi atutami dobrego żołnierza - wtrącił lakonicznie Hamato.
- Nie chce mi się pocić - westchnęła żałośnie Louise, mocniej wtulając głowę Ash w swój biust, jak ulubioną przytulankę.
- Od czego są prysznice... - powiedział Kit.
- Za młody jesteś, by ci mówić od czego są... - odparła figlarnie Louise.
- Ty mi wieku, staruszko, nie wymawiaj - odpowiedział Kit żartobliwym tonem.

Jean dokończyła posiłek z jedną uniesioną brwią. Następnie spojrzała na Meyes.
- Niech żyje skromność? - Powiedziała, po czym omiotła wzrokiem kilka dyskutujących osób - Strzelnicy się zachciewa… no niestety, nie ja takie plany zrobiłam. Mamy dzisiaj ulubioną zabawę, a więc biegi przez przeszkody, małpi gaj, tarzanie się w błotku. - Wyszczerzyła ząbki.
Mina latynoski zrzedła, a Ronald odezwał się.
- A gdzie jest właściwie sierżant van Erp?
- Utknęła z Russellem w warsztacie, chyba na całą noc. Pracują przy uszkodzonych pancerzach - wyjaśnił Hamato, na moment odrywając się od posiłku spojrzał na Hansen.
- Wystygnie ci - dodał lekko karcącym tonem.
- To chłodnik. - Lekarka stuknęła łyżką w kant miski i w końcu oderwała wzrok od wiadomości. Zanurzyła łyżkę w zupie i zaczęła powoli jeść.
- Trzeba się przyzwyczajać do zimnych dań... Na polu walki będzie jak znalazł... - Kit udał poważnego.
 
Obca jest offline