Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2019, 18:34   #8
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Lili zjawiła się w kantynie prawie na koniec pory obiadowej załapując się na resztki i to niezbyt ciepłe resztki. Ale zawsze to jakieś żarcie. Ze swoim talerzem dosiadła się do pozostałych.

- Dzień dobry - przywitała się uprzejmie. - I smacznego - zabrała się za swój, pierwszy tego dnia, posiłek.

- Dobry. Wzajemnie - odparł Kit. Przez moment przyglądał się jedzącej. - Masz coś na policzku... - powiedział.

- Gdzie?- Elizabeth wzięła do ręki papierową chusteczkę i spojrzała na Carsona.

- Pozwolisz? - spytał, sięgając po chusteczkę. - Kto zjada ostatki, ten piękny i gładki - skomentował jej późne pojawienie się w stołówce.
- Słyszała pani, co się wydarzyło w Yellowstone? - Ronald zagadnął Elizabeth.

A van Erp zdała sobie sprawę, że nie… nie słyszała. Zajęta kwestią swojego pancerza odcięła się wraz z Gilesem od reszty świata. Nie wiedziała nawet co było przyczyną wstrząsów w bazie. Tymczasem Heyes oderwała się od Ashley, by przynieść sobie coś do jedzenia.

- Zwłaszcza na wikcie Wuja Sama. - Lili uśmiechnęła się krzywo do Christophera podając mu serwetkę. Kit starł dwie czy trzy plamki z policzka pani sierżant.

- Nie, nie słyszałam - zwróciła się do Ronalda zmęczonym głosem. - Co tam się stało? Czyja córka tipsa zgubiła? - zapytała z ironią.

- Prawie cały park wyleciał w powietrze. Jakiś wybuch wulkanu czy coś. - uprzejmie wyjaśnił żołnierz.

- On nie żartuje - potwierdził Kit. - Wielkie BUM odczuliśmy na własnej skórze. A reporterzy plączą się w zeznaniach. W relacjach, znaczy.

Lili obdarzyła obu mężczyzn badawczym spojrzeniem. Był lipiec, a nie kwiecień, więc nie mogli robić sobie żartów z tej okazji. A wstrząsy sama poczuła.

- I co mówią w tych relacjach? - Szybkie spojrzenie po innych miało ją upewnić, że to nie jakiś głupi żart.

- Mnóstwo osób zaginionych bez wieści - powiedział Kit. - Ale to normalne. Są jednak dziwniejsze wieści... Ponoć jakiś stwór rozszarpał karetkę na strzępy. Ponoć widziano stwory nieznane nauce. Ponoć niektóre mają skrzydła. No i, podobno, stracono łączność z generałem Gilesem, dowodzącym operacją. - Kit wypił łyk coli. - A wszystko spowija gęsty dym - dodał na zakończenie.

- Weź nie opowiadaj głupot. Te “stwory” mogą być po prostu halucynacją wywołaną przez wycieńczenie organizmu, stres, strach. Dodaj gorąco i cokolwiek lata w powietrzu po wybuchu i masz swoje potwory. A Karetka mogła po prostu wybuchnąć. - Powiedziała Ashley, opowieści o jakiś potworach z wewnątrz ziemi ją denerwowały. Takie rzeczy po pierwsze się nie zdarzały po drugie to co się działo i tak było tragedią i nie trzeba było jej ubarwiać opowieściami o “potworach”.

- Powtarzam tylko to, co wszyscy, oprócz niektórych - spojrzał na Lili - słyszeli z ust tych tam, mądrali. - Wskazał na ekran telewizora. - W potwory uwierzę, gdy je zobaczę - dodał.

- Taaak, powtarzanie na ślepo idiotyzmów z telewizji na pewno jest lepsze niż używanie mózgu prawda Kit? - było to pytanie retoryczne, Hansen nie rozumiała jak można było powtarzać głupoty, prawdopodobnie mające zwiększyć oglądalność kanału informacyjnego. Pod tym względem telewizja w ogóle się nie zmieniła.

Kit pokręcił głową z niesmakiem.

- I to mówi osoba, która tak się wygapiała w ekran, że zapomniała o jedzeniu - powiedział. - A tam na okrągło... rozszarpana karetka, skrzydlate stwory... i tak dalej. Oni mówią, że to pewne, a ja używam słowa 'ponoć'. Zaraz powtórzą to samo po raz kolejny...

- Już, spokój oboje! - Elizabeth popatrzyła na nich z dezaprobatą. - Człowiek chciałby zjeść w spokoju. - Roztarła skronie ręką.

- Tak jest, milady. - Kit skłonił się Lili i udał, że zamyka usta na kłódkę.

Lekarka tylko przewróciła oczami na starania Kita zostania drużynowym kawalarzem.

- Czas pokaże - uciął tą kwestię Dominic.- Tak czy siak, nas tam nie poślą na razie. Jesteśmy oddziałem uderzeniowym nie rozpoznawczym.

- Na razie na głowie mamy małpi gaj. - Kit nawiązał do zapowiedzi wygłoszonej przez J. R. - Kiedy zaczynamy zabawę?

Wpatrzona w telewizor Jean z początku nie zareagowała… ale w końcu oderwała wzrok od pudła na ścianie, a przeniosła go na duży zegar na innej. Ten pokazywał godzinę czternastą…

- Te ćwiczenia to o 1600 - odpowiedziała terminem wojskowym.

- To mamy jeszcze parę chwil. - Kit skinął głową.

- Tak…-odparł Dominic kończąc jedzenie i wstał zabierając swoją tacę. -To się trzymajcie cieplutko i nie przejedzcie.


- Dobra ja spadam. Mam jeszcze jedną rzecz do ogarnięcia przed treningiem. - Hansen z gracją wstała od stołu i odnosząc tacę z niedojedzonym resztkami ruszyła do wyjścia.

- Dziękuję za towarzystwo przy posiłku - rzekł formalnie Hamato, który skończył podobnie jak Ronald. Ten jednak chyba postanowił dotrzymać towarzystwa paniom sierżant. Dwight zaś opuścił stolik tylko po to, by powrócić z dokładką.

- Muskuły się same nie nakarmią - wyjaśnił z uśmiechem.

- Bez wątpienia. - Kit skinął głową - ale co za dużo... Nie boisz się tych kilogramów w żołądku?

- Nie. Wszystko spalę na treningu - odparł uśmiechnięty Dwight wzbudzając niechętne spojrzenie Latynoski grzebiącej w swoim talerzu… Jego słowa za to wywołały mały uśmiech na ustach Jean.

- Farciarz z szybką przemianą materii? - niezbyt poważnym tonem powiedział Kit.

- Wszystko idzie w muskuły. - Dwight naprężył mięsień pokazując mocarny biceps rozkładający nawet sztuczną kończynę Jean w siłowaniu na rękę.

- Tobie kombinezon nie jest potrzebny - zażartował Kit. - Ilu Dooms'ów mógłbyś unieść? - zainteresował się.

- Dwa… jeden mój, a drugi z rannym człowiekiem, ale na krótki dystans - stwierdził skromnie Dwight, a Pearson gwizdnął z podziwem.

- Każdy z nas powinien unieść, i wynieść ze strefy zagrożenia innego żołnierza - wtrąciła się Jean - Albo chociaż odciągnąć takiego w pancerzu. Po to trenujemy...

- Dwight w pancerzu waży pewnie tyle, że zwykły śmiertelnik, jak ja, miałby pewne problemy by go wyciągnąć. Oczywiście tak, jak stoję - stwierdził Kit.

- Mięśnie same w sobie na niewiele się zdają, jeśli nie używa się ich z głową. -Lili odezwała się kończąc swój posiłek.

- To chyba by trzeba udoskonalić nasz tor przeszkód - skomentował te słowa Kit.

- Jesteśmy twardymi sukinkotami, a nie byle piechotą, więc z zawartością naszych makówek tak źle nie jest - Stwierdziła J.R.

- Ale zawsze można to poprawić. Tak jak w przypadku ćwiczeń siłowych - powiedziała Lili.

Kit przeniósł wzrok z jednej na drugą.

- Mam nadzieję, że testować swoje nowe pomysły i wynalazki będziecie razem z nami, a nie tylko na nas - powiedział.

- No teraz to pojechałeś - Elizabeth popatrzyła na Christophera z wyrzutem.

- Powiedzieć nic nie można? - Kit udał skruszonego, - Wszak J.R. nie opuściła ani jednych ćwiczeń, świecąc... przykładem... a i ty się nie obijasz. Więc się tak od razu nie najeżaj.

- Wcześniejsze zdanie coś innego sugerowało. Plączesz się w zeznaniach Kit. - Van Erp pokręciła z dezaprobatą głową, jednocześnie lekko uśmiechając się.

- Wcześniejsze zdanie miało sprawdzić, czy ci poczucie humoru dopisuje - uprzejmie wyjaśnił 'oskarżony'.

Ważniak przysłuchiwał się temu z uwagą, Louise ze znudzeniem, a Dwight czuł się niezręcznie. I pewnie dlatego próbował mediować.

- Ja się zgłaszam na królika testowego. Jestem otwarty na nowe wyzwania - powiedział próbując załagodzić sytuację.

- Ty to będziesz pomocnikiem w tym teście, bo to szeregowy Carson aż się pali do nowych wyzwań. Nie, Kit? - Lili z uroczym uśmiechem na twarzy wpatrywała się w rzeczonego szeregowego.

- Nie, szanowna pani. Nie pali się. Moja skłonność do poświęceń w imię nauki, czy jak to nazwać, ma swoje granice.

- A szkoda.- Lili przesadnie wyraziła swój zawód i spojrzała na Dwighta. - Jak widzisz on nie chce współpracować. Czyli nici z eksperymentu. - Mówiąc to rozłożyła ręce.

- Przykro mi, że plany ci nie wypaliły - odparł z uśmiechem Dwight.

- Jestem dużą dziewczynką. Jakoś to przeżyję. - Van Erp westchnęła ciężko.

Kit ukrył uśmiech za puszką coli.

- Skończyłam - rzekła pospiesznie Louise i wstała od stołu. - Do widzenia na treningu.

- Na razie... - powiedział Kit.

- Do zobaczenia - pożegnała ją Lili, a później przeniosła wzrok na Jean.

- To co dzisiaj w programie? Pilates i maseczki błotem?

- Za jakimi pięknymi słowami można ukryć znacznie mniej przyjemne rzeczy... - Kit udał, że jest oczarowany.

- Wiesz, ile ludzie płacą za coś co ty masz za darmo? I to wszystko by być pięknym. - Lili zaśmiała się.

- Ba... nam za to płacą - odparł Kit. - Ale niektórym to niepotrzebne - spojrzał na Lili i J.R. - a niektórym na nic się nie przyda - dodał z wesołym uśmiechem, po czym potarł bliznę na twarzy. - Tu by była potrzebna maska, a nie maseczka - zażartował.

- Chcesz przerobić się na jednego z tych plastikowych bożyszczy nastolatek? - Lili zaśpiewała sopranem kilka słów z jakiegoś natrętnie serwowanego przez wszystkie stacje hitu.

- Ach... Te tłumy fanek... Rzucające mi pod nogi kwiaty, różne części garderoby... i się... - Kit wybuchnął śmiechem.

- Błotko w sumie nie jest złe… ale ja z moją ręką muszę nieco uważać, potem ten syf trzeba długo wymywać z wszelkich zakamarków protezy. Nie żeby szkodził, tylko to uciążliwe zajęcie - stwierdziła Jean, nad swoim już pustym talerzem.

Oferta udzielenia pomocy mogłaby zabrzmieć dość dwuznacznie, więc Kit się z tą pomocą nie zaoferował.

Pearson i Hauser ostatni, poza skupioną na jedzeniu J.R., członkowie drużyny przy stoliku w milczeniu przysłuchiwali się tej rozmowie. Hauser z grzeczności, Pearson w zamyśleniu.

- Próbowałaś szczoteczka do zębów? - Lili starała się brzmieć poważnie, ale kąciki ust jej drgały, gdy próbowała opanować się i nie wybuchnąć śmiechem na samą myśl o J.R. doprowadzającą do porządku swe mechaniczne ramię właśnie szczoteczką do zębów.

- Baaardzo śmieszne, baaardzo - mruknęła Jean - Chcesz się przekonać, to następnym razem wezmę cię do pomocy… ale nie korzystam ze szczoteczki, a szlauchu z wodą, może być więc bardzo mokro - Kobieta uśmiechnęła się zadziornie.

- Proponujesz mi wspólny prysznic? - Lili udała zszokowaną.

- No ten... - J.R. podrapała się wymownie po głowie, przy okazji durnowato uśmiechając - ... od kiedy pod prysznicem korzysta się ze szlauchu? No ale jak chcesz… i nie bój się, nie podrapię cię moją łapką - dodała i zaśmiała się.

Ta rozmowa jeszcze bardziej przyciągnęła uwagę Pearsona, a Dwight starał się być niewidocznym, co przy jego rozmiarze wyglądało komicznie.

- Łamiesz serce całym zastępom poborowych. - Elizabeth również zaczęła się śmiać.

- Czyżby jeszcze nikt nie zaoferował się z pomocą? - Trudno było ocenić, czy Kit mówi poważnie, czy żartuje. - Nie uwierzę... Raczej bym sądził, że masz karnecik rozpisany na najbliższy miesiąc...

- To trochę.. niegrzeczne tak… no wiesz, wciskać się z niedwuznaczną propozycją, nawet w formie żartu.- wyłożył swoje zdanie Dwight i dodał ciszej: - Przynajmniej ja tak sądzę.

- To już nie jeden a dwóch chętnych - skomentowała sierżant van Erp.

- Troje to tłok - stwierdził kpiącym tonem Kit. - Podobno...

- A czterech to już drużyna, i potrzebny sierżant! - palnęła J.R. i znowu się głośno zaśmiała. - Ech wy, zboczeńce, wszystko zaraz z jednym tylko kojarzycie, a potem nam się “BFG” nabawia kompleksów...

- Nie. Ja jestem po prostu dobrze wychowany - zaśmiał się speszony mężczyzna i podrapał po karku. - Może rzeczywiście za dużo ukrytego znaczenia dopisaliśmy do tych wypowiedzi pani sierżant McAllister.

- Chyba ty, McAllister. A nie przypisujesz porządnym ludziom takie cechy - Lili dołączyła do nich.

- Nie rozumiem o co ci chodzi - J.R. wyszczerzyła ząbki, po czym przesadnie zatrzepotała rzęsami.

- Przekręć tę buźkę tak 45 stopni na prawo. - Lili wskazała na jednego z mężczyzn siedzących z nimi przy stole. - I powtórz ten manewr.

- Nadal nie rozumiem - odparła już całkiem zwyczajnym tonem Jean, przyglądając się van Erp. - A ty chyba coś tu pobłądziłaś w tej rozmowie… no ale mniejsza z tym. Dwight, masz rację - Mrugnęła do niego, po czym wstała od stołu. - To na razie ludziska... - Ruszyła odnieść tackę z naczyniami po swoim posiłku. Tuż za nią ruszył Pearson, który skończył posiłek i też poszedł odnieść tacę.

- Pani sierżant i jej poczucie humoru, co? - zapytał retorycznie Dwight starając się złagodzić tą sytuację.

- Masz racje, Dwight - Lili uśmiechnęła się do niego. - Masz rację.

- Dziękuję za docenienie - odparł BFG ciepło się uśmiechając.

- Widział ktoś Charlotte? - Kit zmienił temat.

- Była - odparł Ronnie. - Przyszła przed czasem, zjadła wzorowo i szybko, bez marudzenia. I zmyła się, nim się zjawili pozostali.

- A już myślałem, że zapomniała o jedzeniu i stale porządkuje swój domek... - Kit wstał. - Skończyłaś? - Spojrzał na Lili.

- Tak - Van Erp odruchowo wskazała na pusty talerz przed sobą.

Kit zabrał swój i jej talerz i odniósł do okienka.

Lili patrzyła ze zdziwiona miną na odchodzącego z jej brudnym talerzem żołnierza.

- Wiedzieliście? - rzuciła do siedzących przy stoliku Hausera i Pearsona. - A potem będzie, że nadużywam władzy - pożaliła się.

- Straszne nadużycie i wykorzystanie swej pozycji - rzucił Kit. - Zapiszę w pamiętniku - dodał. Do zobaczenia na ćwiczeniach - pożegnał tamtą trójkę.

- W zasadzie to… on wziął z własnej inicjatywy, więc ciężko to nazwać nadużyciem władzy. Prędzej tym no…- Dwight podrapał się po głowie. - Coś seksistowskiego… jeśli ktoś jest strasznie wrażliwy w tym temacie. Raz obca kobieta zwyzywała mnie od mizoginów, bo otworzyłem drzwi przed nią, żeby ją przepuścić.

- Do zobaczenia- Lili odprowadziła wzrokiem Carsona, a później odezwała się do BFG przenosząc na niego spojrzenie. - Pewnie była gruba i brzydka i dlatego cię zwyzywała. - Miała kolorowe dredy i hawajską koszulę. Była nawet ładna, acz… mało kobieco ubrana. - ocenił BFG.- Ubrana jak ci hiphopowcy z teledysków.

Spojrzał na Elizabeth dodając: - Starsze panie nie mają problemów z kurtuazją, ale moje pokolenie i młodsze… strach się wykazać grzecznością przy nich.

- Już nie przesadzaj. - Lili podniosła się z miejsca. - Miło się gawędzi panowie, ale obowiązki wzywają. Do później.

- Do widzenia.- odparli pospiesznie mężczyźni, gdy odchodziła.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline