| Lili zjawiła się w kantynie prawie na koniec pory obiadowej załapując się na resztki i to niezbyt ciepłe resztki. Ale zawsze to jakieś żarcie. Ze swoim talerzem dosiadła się do pozostałych.
- Dzień dobry - przywitała się uprzejmie. - I smacznego - zabrała się za swój, pierwszy tego dnia, posiłek.
- Dobry. Wzajemnie - odparł Kit. Przez moment przyglądał się jedzącej. - Masz coś na policzku... - powiedział.
- Gdzie?- Elizabeth wzięła do ręki papierową chusteczkę i spojrzała na Carsona.
- Pozwolisz? - spytał, sięgając po chusteczkę. - Kto zjada ostatki, ten piękny i gładki - skomentował jej późne pojawienie się w stołówce. - Słyszała pani, co się wydarzyło w Yellowstone? - Ronald zagadnął Elizabeth.
A van Erp zdała sobie sprawę, że nie… nie słyszała. Zajęta kwestią swojego pancerza odcięła się wraz z Gilesem od reszty świata. Nie wiedziała nawet co było przyczyną wstrząsów w bazie. Tymczasem Heyes oderwała się od Ashley, by przynieść sobie coś do jedzenia.
- Zwłaszcza na wikcie Wuja Sama. - Lili uśmiechnęła się krzywo do Christophera podając mu serwetkę. Kit starł dwie czy trzy plamki z policzka pani sierżant.
- Nie, nie słyszałam - zwróciła się do Ronalda zmęczonym głosem. - Co tam się stało? Czyja córka tipsa zgubiła? - zapytała z ironią. - Prawie cały park wyleciał w powietrze. Jakiś wybuch wulkanu czy coś. - uprzejmie wyjaśnił żołnierz.
- On nie żartuje - potwierdził Kit. - Wielkie BUM odczuliśmy na własnej skórze. A reporterzy plączą się w zeznaniach. W relacjach, znaczy.
Lili obdarzyła obu mężczyzn badawczym spojrzeniem. Był lipiec, a nie kwiecień, więc nie mogli robić sobie żartów z tej okazji. A wstrząsy sama poczuła.
- I co mówią w tych relacjach? - Szybkie spojrzenie po innych miało ją upewnić, że to nie jakiś głupi żart.
- Mnóstwo osób zaginionych bez wieści - powiedział Kit. - Ale to normalne. Są jednak dziwniejsze wieści... Ponoć jakiś stwór rozszarpał karetkę na strzępy. Ponoć widziano stwory nieznane nauce. Ponoć niektóre mają skrzydła. No i, podobno, stracono łączność z generałem Gilesem, dowodzącym operacją. - Kit wypił łyk coli. - A wszystko spowija gęsty dym - dodał na zakończenie.
- Weź nie opowiadaj głupot. Te “stwory” mogą być po prostu halucynacją wywołaną przez wycieńczenie organizmu, stres, strach. Dodaj gorąco i cokolwiek lata w powietrzu po wybuchu i masz swoje potwory. A Karetka mogła po prostu wybuchnąć. - Powiedziała Ashley, opowieści o jakiś potworach z wewnątrz ziemi ją denerwowały. Takie rzeczy po pierwsze się nie zdarzały po drugie to co się działo i tak było tragedią i nie trzeba było jej ubarwiać opowieściami o “potworach”.
- Powtarzam tylko to, co wszyscy, oprócz niektórych - spojrzał na Lili - słyszeli z ust tych tam, mądrali. - Wskazał na ekran telewizora. - W potwory uwierzę, gdy je zobaczę - dodał.
- Taaak, powtarzanie na ślepo idiotyzmów z telewizji na pewno jest lepsze niż używanie mózgu prawda Kit? - było to pytanie retoryczne, Hansen nie rozumiała jak można było powtarzać głupoty, prawdopodobnie mające zwiększyć oglądalność kanału informacyjnego. Pod tym względem telewizja w ogóle się nie zmieniła.
Kit pokręcił głową z niesmakiem.
- I to mówi osoba, która tak się wygapiała w ekran, że zapomniała o jedzeniu - powiedział. - A tam na okrągło... rozszarpana karetka, skrzydlate stwory... i tak dalej. Oni mówią, że to pewne, a ja używam słowa 'ponoć'. Zaraz powtórzą to samo po raz kolejny...
- Już, spokój oboje! - Elizabeth popatrzyła na nich z dezaprobatą. - Człowiek chciałby zjeść w spokoju. - Roztarła skronie ręką.
- Tak jest, milady. - Kit skłonił się Lili i udał, że zamyka usta na kłódkę.
Lekarka tylko przewróciła oczami na starania Kita zostania drużynowym kawalarzem. - Czas pokaże - uciął tą kwestię Dominic.- Tak czy siak, nas tam nie poślą na razie. Jesteśmy oddziałem uderzeniowym nie rozpoznawczym.
- Na razie na głowie mamy małpi gaj. - Kit nawiązał do zapowiedzi wygłoszonej przez J. R. - Kiedy zaczynamy zabawę?
Wpatrzona w telewizor Jean z początku nie zareagowała… ale w końcu oderwała wzrok od pudła na ścianie, a przeniosła go na duży zegar na innej. Ten pokazywał godzinę czternastą…
- Te ćwiczenia to o 1600 - odpowiedziała terminem wojskowym.
- To mamy jeszcze parę chwil. - Kit skinął głową. - Tak…-odparł Dominic kończąc jedzenie i wstał zabierając swoją tacę. -To się trzymajcie cieplutko i nie przejedzcie. - Dobra ja spadam. Mam jeszcze jedną rzecz do ogarnięcia przed treningiem. - Hansen z gracją wstała od stołu i odnosząc tacę z niedojedzonym resztkami ruszyła do wyjścia. - Dziękuję za towarzystwo przy posiłku - rzekł formalnie Hamato, który skończył podobnie jak Ronald. Ten jednak chyba postanowił dotrzymać towarzystwa paniom sierżant. Dwight zaś opuścił stolik tylko po to, by powrócić z dokładką. - Muskuły się same nie nakarmią - wyjaśnił z uśmiechem.
- Bez wątpienia. - Kit skinął głową - ale co za dużo... Nie boisz się tych kilogramów w żołądku? - Nie. Wszystko spalę na treningu - odparł uśmiechnięty Dwight wzbudzając niechętne spojrzenie Latynoski grzebiącej w swoim talerzu… Jego słowa za to wywołały mały uśmiech na ustach Jean.
- Farciarz z szybką przemianą materii? - niezbyt poważnym tonem powiedział Kit. - Wszystko idzie w muskuły. - Dwight naprężył mięsień pokazując mocarny biceps rozkładający nawet sztuczną kończynę Jean w siłowaniu na rękę.
- Tobie kombinezon nie jest potrzebny - zażartował Kit. - Ilu Dooms'ów mógłbyś unieść? - zainteresował się. - Dwa… jeden mój, a drugi z rannym człowiekiem, ale na krótki dystans - stwierdził skromnie Dwight, a Pearson gwizdnął z podziwem.
- Każdy z nas powinien unieść, i wynieść ze strefy zagrożenia innego żołnierza - wtrąciła się Jean - Albo chociaż odciągnąć takiego w pancerzu. Po to trenujemy...
- Dwight w pancerzu waży pewnie tyle, że zwykły śmiertelnik, jak ja, miałby pewne problemy by go wyciągnąć. Oczywiście tak, jak stoję - stwierdził Kit.
- Mięśnie same w sobie na niewiele się zdają, jeśli nie używa się ich z głową. -Lili odezwała się kończąc swój posiłek.
- To chyba by trzeba udoskonalić nasz tor przeszkód - skomentował te słowa Kit.
- Jesteśmy twardymi sukinkotami, a nie byle piechotą, więc z zawartością naszych makówek tak źle nie jest - Stwierdziła J.R.
- Ale zawsze można to poprawić. Tak jak w przypadku ćwiczeń siłowych - powiedziała Lili.
Kit przeniósł wzrok z jednej na drugą.
- Mam nadzieję, że testować swoje nowe pomysły i wynalazki będziecie razem z nami, a nie tylko na nas - powiedział.
- No teraz to pojechałeś - Elizabeth popatrzyła na Christophera z wyrzutem.
- Powiedzieć nic nie można? - Kit udał skruszonego, - Wszak J.R. nie opuściła ani jednych ćwiczeń, świecąc... przykładem... a i ty się nie obijasz. Więc się tak od razu nie najeżaj.
- Wcześniejsze zdanie coś innego sugerowało. Plączesz się w zeznaniach Kit. - Van Erp pokręciła z dezaprobatą głową, jednocześnie lekko uśmiechając się.
- Wcześniejsze zdanie miało sprawdzić, czy ci poczucie humoru dopisuje - uprzejmie wyjaśnił 'oskarżony'.
Ważniak przysłuchiwał się temu z uwagą, Louise ze znudzeniem, a Dwight czuł się niezręcznie. I pewnie dlatego próbował mediować. - Ja się zgłaszam na królika testowego. Jestem otwarty na nowe wyzwania - powiedział próbując załagodzić sytuację.
- Ty to będziesz pomocnikiem w tym teście, bo to szeregowy Carson aż się pali do nowych wyzwań. Nie, Kit? - Lili z uroczym uśmiechem na twarzy wpatrywała się w rzeczonego szeregowego.
- Nie, szanowna pani. Nie pali się. Moja skłonność do poświęceń w imię nauki, czy jak to nazwać, ma swoje granice.
- A szkoda.- Lili przesadnie wyraziła swój zawód i spojrzała na Dwighta. - Jak widzisz on nie chce współpracować. Czyli nici z eksperymentu. - Mówiąc to rozłożyła ręce. - Przykro mi, że plany ci nie wypaliły - odparł z uśmiechem Dwight.
- Jestem dużą dziewczynką. Jakoś to przeżyję. - Van Erp westchnęła ciężko.
Kit ukrył uśmiech za puszką coli. - Skończyłam - rzekła pospiesznie Louise i wstała od stołu. - Do widzenia na treningu.
- Na razie... - powiedział Kit.
- Do zobaczenia - pożegnała ją Lili, a później przeniosła wzrok na Jean.
- To co dzisiaj w programie? Pilates i maseczki błotem?
- Za jakimi pięknymi słowami można ukryć znacznie mniej przyjemne rzeczy... - Kit udał, że jest oczarowany.
- Wiesz, ile ludzie płacą za coś co ty masz za darmo? I to wszystko by być pięknym. - Lili zaśmiała się.
- Ba... nam za to płacą - odparł Kit. - Ale niektórym to niepotrzebne - spojrzał na Lili i J.R. - a niektórym na nic się nie przyda - dodał z wesołym uśmiechem, po czym potarł bliznę na twarzy. - Tu by była potrzebna maska, a nie maseczka - zażartował.
- Chcesz przerobić się na jednego z tych plastikowych bożyszczy nastolatek? - Lili zaśpiewała sopranem kilka słów z jakiegoś natrętnie serwowanego przez wszystkie stacje hitu.
- Ach... Te tłumy fanek... Rzucające mi pod nogi kwiaty, różne części garderoby... i się... - Kit wybuchnął śmiechem.
- Błotko w sumie nie jest złe… ale ja z moją ręką muszę nieco uważać, potem ten syf trzeba długo wymywać z wszelkich zakamarków protezy. Nie żeby szkodził, tylko to uciążliwe zajęcie - stwierdziła Jean, nad swoim już pustym talerzem.
Oferta udzielenia pomocy mogłaby zabrzmieć dość dwuznacznie, więc Kit się z tą pomocą nie zaoferował.
Pearson i Hauser ostatni, poza skupioną na jedzeniu J.R., członkowie drużyny przy stoliku w milczeniu przysłuchiwali się tej rozmowie. Hauser z grzeczności, Pearson w zamyśleniu.
- Próbowałaś szczoteczka do zębów? - Lili starała się brzmieć poważnie, ale kąciki ust jej drgały, gdy próbowała opanować się i nie wybuchnąć śmiechem na samą myśl o J.R. doprowadzającą do porządku swe mechaniczne ramię właśnie szczoteczką do zębów.
- Baaardzo śmieszne, baaardzo - mruknęła Jean - Chcesz się przekonać, to następnym razem wezmę cię do pomocy… ale nie korzystam ze szczoteczki, a szlauchu z wodą, może być więc bardzo mokro - Kobieta uśmiechnęła się zadziornie.
- Proponujesz mi wspólny prysznic? - Lili udała zszokowaną.
- No ten... - J.R. podrapała się wymownie po głowie, przy okazji durnowato uśmiechając - ... od kiedy pod prysznicem korzysta się ze szlauchu? No ale jak chcesz… i nie bój się, nie podrapię cię moją łapką - dodała i zaśmiała się.
Ta rozmowa jeszcze bardziej przyciągnęła uwagę Pearsona, a Dwight starał się być niewidocznym, co przy jego rozmiarze wyglądało komicznie.
- Łamiesz serce całym zastępom poborowych. - Elizabeth również zaczęła się śmiać.
- Czyżby jeszcze nikt nie zaoferował się z pomocą? - Trudno było ocenić, czy Kit mówi poważnie, czy żartuje. - Nie uwierzę... Raczej bym sądził, że masz karnecik rozpisany na najbliższy miesiąc... - To trochę.. niegrzeczne tak… no wiesz, wciskać się z niedwuznaczną propozycją, nawet w formie żartu.- wyłożył swoje zdanie Dwight i dodał ciszej: - Przynajmniej ja tak sądzę.
- To już nie jeden a dwóch chętnych - skomentowała sierżant van Erp.
- Troje to tłok - stwierdził kpiącym tonem Kit. - Podobno...
- A czterech to już drużyna, i potrzebny sierżant! - palnęła J.R. i znowu się głośno zaśmiała. - Ech wy, zboczeńce, wszystko zaraz z jednym tylko kojarzycie, a potem nam się “BFG” nabawia kompleksów... - Nie. Ja jestem po prostu dobrze wychowany - zaśmiał się speszony mężczyzna i podrapał po karku. - Może rzeczywiście za dużo ukrytego znaczenia dopisaliśmy do tych wypowiedzi pani sierżant McAllister.
- Chyba ty, McAllister. A nie przypisujesz porządnym ludziom takie cechy - Lili dołączyła do nich.
- Nie rozumiem o co ci chodzi - J.R. wyszczerzyła ząbki, po czym przesadnie zatrzepotała rzęsami.
- Przekręć tę buźkę tak 45 stopni na prawo. - Lili wskazała na jednego z mężczyzn siedzących z nimi przy stole. - I powtórz ten manewr.
- Nadal nie rozumiem - odparła już całkiem zwyczajnym tonem Jean, przyglądając się van Erp. - A ty chyba coś tu pobłądziłaś w tej rozmowie… no ale mniejsza z tym. Dwight, masz rację - Mrugnęła do niego, po czym wstała od stołu. - To na razie ludziska... - Ruszyła odnieść tackę z naczyniami po swoim posiłku. Tuż za nią ruszył Pearson, który skończył posiłek i też poszedł odnieść tacę. - Pani sierżant i jej poczucie humoru, co? - zapytał retorycznie Dwight starając się złagodzić tą sytuację.
- Masz racje, Dwight - Lili uśmiechnęła się do niego. - Masz rację. - Dziękuję za docenienie - odparł BFG ciepło się uśmiechając.
- Widział ktoś Charlotte? - Kit zmienił temat.
- Była - odparł Ronnie. - Przyszła przed czasem, zjadła wzorowo i szybko, bez marudzenia. I zmyła się, nim się zjawili pozostali.
- A już myślałem, że zapomniała o jedzeniu i stale porządkuje swój domek... - Kit wstał. - Skończyłaś? - Spojrzał na Lili.
- Tak - Van Erp odruchowo wskazała na pusty talerz przed sobą.
Kit zabrał swój i jej talerz i odniósł do okienka.
Lili patrzyła ze zdziwiona miną na odchodzącego z jej brudnym talerzem żołnierza.
- Wiedzieliście? - rzuciła do siedzących przy stoliku Hausera i Pearsona. - A potem będzie, że nadużywam władzy - pożaliła się.
- Straszne nadużycie i wykorzystanie swej pozycji - rzucił Kit. - Zapiszę w pamiętniku - dodał. Do zobaczenia na ćwiczeniach - pożegnał tamtą trójkę. - W zasadzie to… on wziął z własnej inicjatywy, więc ciężko to nazwać nadużyciem władzy. Prędzej tym no…- Dwight podrapał się po głowie. - Coś seksistowskiego… jeśli ktoś jest strasznie wrażliwy w tym temacie. Raz obca kobieta zwyzywała mnie od mizoginów, bo otworzyłem drzwi przed nią, żeby ją przepuścić.
- Do zobaczenia- Lili odprowadziła wzrokiem Carsona, a później odezwała się do BFG przenosząc na niego spojrzenie. - Pewnie była gruba i brzydka i dlatego cię zwyzywała. - Miała kolorowe dredy i hawajską koszulę. Była nawet ładna, acz… mało kobieco ubrana. - ocenił BFG.- Ubrana jak ci hiphopowcy z teledysków.
Spojrzał na Elizabeth dodając: - Starsze panie nie mają problemów z kurtuazją, ale moje pokolenie i młodsze… strach się wykazać grzecznością przy nich.
- Już nie przesadzaj. - Lili podniosła się z miejsca. - Miło się gawędzi panowie, ale obowiązki wzywają. Do później. - Do widzenia.- odparli pospiesznie mężczyźni, gdy odchodziła.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.
"Rycerz cieni" Roger Zelazny |