Ekipa porządkowo-prewencyjna dotarła do karczmy „Pod Dziko-krakenem” i rozdzieliła się. Rudi wszedł od zaplecza, zawsze mówił że lubi tamtędy, choć Georg nie bardzo rozumiał o co mu chodzi. Wielki Gie jeszcze raz przyjrzał się szyldowi. To nie mogła być owca, przynajmniej nie z tych, które znał Nichtmachen. Rozhuśtał deseczkę z rysunkiem stukając w nią lekko pałką, po czym otwarł drzwi. Ostrożnie wsunął głowę. Straż cieszyła się sporym autorytetem w Miasteczku, ale miski i kufle wprawione już w ruch nie wiedziały, że strażnika należy zostawić w spokoju. W karczmie panował jednak zaskakujący spokój.
Georg wszedł niepewnie, spodziewał się tu wielkiej rozpierduchy. Ruszył powoli w stronę biegnącego już karczmarza wylewającego z siebie potok słów.
- Znaczy się… Zasadniczo to są cicho i nie biją, ale nie płacą i jeszcze kradną? Szukają kogoś i każą wyrzucać innych? A o babach coś gadali?
Nichtmachen próbował policzyć ilość wykroczeń przeciw prawu i obyczajom. Próbował…
- Ruuudiii!
Podszedł do alkowy z nadzieją, że wsparcie się pojawi. Starał się przypomnieć sobie wszystkie szkolenia. Stukanie końcówką pałki w udo pomagało w skupieniu.
- E! Ten… No… Skargi są.