Jagoda miała wrażenie, że nie zrobiła niczego wartościowego przez cały dzień. Nie też była pewna, czy jej zadaniem było robienie czegoś wartościowego. Była to refleksja, która przemknęła przez jej głowę w pewnym momencie, ale sama dziewczyna miała wrażenie, że jest to myśl od kogoś pożyczona, jakby obca. Tak jakby przez kontakt z cudakami coś z ich głowy przypadkiem wpadło do jej. Stanęła wtedy pochylając się w lewo i kilka razy potrząsnęła głową jakby chciała wyrzucić kroplę wody z ucha. Myśl zniknęła i Jagoda mogła z powrotem poświęcić się niczemu.
Chyba udało jej się dotrzeć na targ i sprzedać jagody. Mogło tak być, bo w jednej z fałd spódnicy miała kilka miedziaków. W każdym razie popołudniem stała pod strażnicą i próbowała przypomnieć sobie, która część wieprza nazywa się parytet i w jaki sposób przyrządza się go w dużych miastach. Potem stwierdziła jednak że antrypet jest częścią wołu, tak przynajmniej słyszała u rzeźnika, więc może parytet też. W tym też momencie zapragnęła spotkać tych cudaków, żeby dowiedzieć się czegoś o wielkim świecie. Jednej niewielkiej rzeczy, którą mogłaby kiedyś zadziwić chłopaka od rzeźnika, który zawsze zwracał się do jej piersi ignorując twarz, a gdy zwróciła mu na to uwagę zaczął uważnie studiować jej nogi.
Poczuła gwałtowną złość, że antrypety i parytety należą się tylko tułającym się po drogach głupcom, a nie jej. Wlepiła więc oczy w wychodzącego ze strażnicy Aleksandra.
- Idziemy wreszcie? - mruknęła naburmuszona - Ingrid będzie wściekła, że cały dzień za Tobą łażę.