Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-02-2019, 18:57   #1
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dark corners of the mind [18+]

Pociąg powoli jechał przez las w Luizjanie, było gorąco. Było dusznie. Bielizna lepiła się do ciała. Powietrze wydawało się smołą otulającą Susan ze wszystkich stron. Była już sama w przedziale. Już dawno skończyła się jej rola wędlinki wciśniętej między dwie buły grubych murzynek, które nie mogły usiąść obok siebie, bo nie rozmawiały ze sobą. Głośno i przerzucając się zarzutami “nie rozmawiały”, a Susan poznała całą ich poronioną rodzinkę na podstawie ich opowieści. Ich wszystkie historie, ich powiązania. Na szczęście obie wysiadły przystanek wcześniej. Tak jak wszyscy pasażerowie. Teraz Susan czuła się jak w kiepskim horrorze. Pusty wagon, popołudniowe słońce, tylko czekać jakiegoś potwora z piłą otwierającego nagle drzwi.
To się jednak nie stało. Zamiast tego pociąg dojechał do małej, smętnej i zapuszczonej stacyjki… gdzieś pośród lasów. To był jej przystanek.
I na nim stała jedna kobieta. Elegancka starsza pani.


W szarym żakiecie i szarej spódniczce do kolan dopasowanej do żakietu. Czarna koszula, czarne pończochy i czarne szpilki. Elegancja wręcz wzorowa i przewidywalna. Jedynie, bransoletka na lewej kostce w kształcie żelaznego łańcuszka z grubych ogniw, psuła ten tradycyjny wygląd bizneswoman.
Susan nie mogła pojąć jak można w taki gorąc ubierać się na czarno, ale może sama się przyzwyczai za jakiś czas. Na razie była umordowana tym gorącem i zastanawiała się dlaczego nie wybrała jakiegoś bardziej umiarkowanego klimatu jak Montana czy Minnesota.
Zarzuciła na ramię jedną ogromną torbę podróżną druga mniejsza i jeszcze pociągnęła za sobą równie wielka walizkę na kółkach. Od cały jej dobytek, przynajmniej był większy niż w dniu narodzin Susan Woods. Wtedy miała tylko jedną torbę podróżną.
Skierowała się do przedstawicielki firmy nieruchomości.
- Pani Eleonore Lerfreve? - Upewniła się Woods.
- Ach miss Woods.- rzekła kobieta podchodząc i podając dłoń Susan.- Udana podróż?
- Trochę długa i nie jestem przyzwyczajona do takich upałów - “Ani do bycia płotkiem między dwoma gniewnymi murzynkami” dodała w myślach podając kobiecie swoją dłoń w formalnym uścisku. - ale oto jestem i chyba to się liczy. - Poprawiła torbę na ramieniu i zaciekawiła się czy kobieta ma może jakiś samochód czy przyjdzie jej iść z tym wszystkim.
- I to czy ma pani pieniądze. - zażartowała Eleonore puszczając dłoń kobiety i uśmiechając się dodała.- Przyznaję, że trudno się do nich przyzwyczaić i przez nie właśnie o tej porze roku miasteczka na południu wydają się senne i wymarłe niemal.
Ruszyła przodem gestem dłoni zapraszając Susan by ta szła za nią.- Wspominała pani w rozmowie, że nie przeszkadza pani staromodne załatwianie formalności? Podpisanie dokumentów i przekazanie gotówki. Żadnych tych wszystkich banków, przelewów i całej tej elektroniki.
Bardzo nie przeszkadzało… był to jeden z głównych powodów, dla których to Susan zainteresowała się sklepikiem w małym mieście, gdzieś w miejscowości “nigdzie”... w Luizjanie.
- Cóż lubię “antyki”, a staroświeckie załatwianie spraw ma swój czar. Chociaż jakby sytuacja tego wymagała przelew elektroniczny byłby możliwością. - Nowoprzybyła starała się zabrzmieć jakby forma zapłaty była w jej przypadku bardzo na miejscu i było to po prostu związane z jej ‘fanaberią’ niż z prawdziwym powodem.
- To dobrze. Umowę mam już przygotowaną na miejscu, gotową do podpisania. Oczywiście mogę dać pani czas na… przemyślenie sprawy. Myślę, że kilka dni mogłaby pani spędzić w nim w ramach przetestowania.- Eleonore szła do różowego buick’a z lat sześćdziesiątych.
- W końcu całego budynku nie można ukraść, prawda? - zapytała retorycznie.
- No na pewno ktoś by mnie zauważył jakbym chciała wyjechać z miasta z paroma tonami cegieł. - Zawtórowała dowcipem Susan, choć wydawało jej się, że zabrzmiał bardziej jako sarkazm. - Myślę, że po zobaczeniu miejsca na żywo będę mogła dać pani już ostateczną odpowiedź. - Susan wiedziała że i tak podpisze te dokumenty dzisiaj, mogłaby to zrobić nawet w samochodzie. Po prostu nie chciała zabrzmieć podejrzanie.
- Doskonal...aaa.. przepraszam.- bo wtedy rozdzwoniła się komórka kobiety. Sięgnęła po nią i sprawdziła kto dzwoni. Zarumieniła się i zbladła natychmiast. Podeszła do samochodu i otworzyła drzwi. Nachylając się do środka odebrała mówiąc.- Tak? Tak. Jest. Oczywiście że mam. Tak. Nie mogłabym inaczej… dobrze wiesz. Jest ze mną. Wkrótce…-
Czegoś szukała, więc Susan nie mogła widzieć jej twarzy, a jedynie pupę.
Na moment oderwała się od rozmowy pytając klientkę. - Mam termos z zimną herbatą. Napije się pani, podczas gdy ja porozmawiam?
- Będzie mi miło, - odpowiedziała nie pokazując jak bardzo ta propozycja ją uratowała - pozwolę sobie schować to do bagażnika. - Dodała przechodząc na tył samochodu chowając swoje rzeczy i udając zaciekawienie wszystkim tylko nie rozmową pośredniczki. Choć tak naprawdę była jej bardzo ciekawa, zawsze była zbyt ciekawa. Pewnie dlatego teraz była tutaj po drugiej stronie Stanów jako Susan Woods.
- Proszę się częstować.- rzekła Eleonore podchodząc do Susan z termosem i podając go jej. Po czym oddaliła się mówiąc.
- Wiesz dobrze, że nie mogę tego powiedzieć… teraz.- do telefonu. Najwyraźniej nie chciała świadków.-Tak… wszystko będzie gotowe. Nigdy jeszcze nie zawiodłam na tym stanowisku, prawda ?Zawsze byłam oddana. I teraz też nie zawiodę… - dalsza część rozmowy umknęła już Susan. Była prowadzona w oddaleniu. Woods mogła za to przyglądać się mimice twarzy przechadzającej się pośredniczki nieruchomości. Jej zawstydzeniu i ekscytacji, jej blednącemu raz obliczu i lekko zaniepokojonemu wyrazowi twarzy, oraz okazjonalnemu przygryzaniu dolnej wargi.
- Mhmm…- mruknęła w zamyśleniu popijając mrożoną herbatę oparta o samochód. “Czyżby kolejna umowa życia? Musi być jej ciężko sprzedając domy w takich wypizdowach. Pewnie tutaj jedno lokum potrafi przewinąć się parę pokoleń rodziny zanim w końcu można je sprzedać. Albo trzeba...co to było lokum po starszym panu który umarł bezdzietnie...tak jej powiedzieli przez telefon.”
Rozmowa w końcu dobiegła końca. Komórka Eleonore wylądowała w jej kieszeni, a ona sama podeszła do Susan. - Przepraszam sprawy służbowe. Na czym to skończ.. a tak, proszę wsiadać.
Po czym sama usiadła za kierownicą swojego samochodu.
- Kolejna dobra inwestycja? - Susan zapytała siadając na miejscu pasażera.
- Inne sprawy. Nie jestem pośredniczką nieruchomości na pół etatu, tylko pracowniczką ratusza. Budynek który pani kupuje należy do miasta, a ja jestem zastępczynią burmistrza.- wyjaśniła uprzejmie Eleonore.- Mogę spytać, co pani planuje robić w naszym mieście? Zakładam, że jakiś handel, skoro sklep?
- Powiedzmy, że na razie się wprowadzę i zrobię mały remont. A na co przeznaczę powierzchnię handlową to ..mhm mam parę pomysłów, ale chce najpierw zobaczyć który najlepiej wypełni niszę. I czy w ogóle jakaś jest. - Susan owszem miała parę pomysłów, ale musiała je dostosować do warunków jakie zastanie na miejscu. Trzeci pub czy kawiarnia w tak małej mieścinie nie ma sensu. Sklep to robienie sobie wrogów w już istniejących zakładach, a sama musiała mieć miejsce, gdzie mogłaby jednak uformalnić trochę jej zasobów, które przyjechały z nią w torbie i tych które były zamrożone w “formalnie nie istniejących” kontach.
- Nie ma tam za dużo powierzchni do wypełnienia, ale miasto pomoże tobie w tym przedsięwzięciu… w Lenvielenfer panuje obecnie lekka stagnacja.- wyjaśniła kobieta prowadząc samochód. Atmosfera w środku była nie lepsza niż pociągu. Lepka, duszna, gorąca… w dodatku perfumy o zapachu piwonii. Na nie Susan nie zwracała uwagi… aż do teraz. Gdy były zamknięte razem, ów zapach perfum Eleonore stawał się intensywniejszy. Wypełniał powietrze, przenikał przez ubrania. Oplatał ciało niczym zapachowe macki.
- Na pewno zgłoszę się po pomoc jak już zdecyduje co będzie pasować. - Powiedziała Susan bardziej optymistycznie. “Pachnie tutaj jak parzonymi kwiatami, sama będę pachniała tymi piwoniami jak już dojedziemy. Piwonie i pot….ech pierwsze co to zobaczę czy prysznic działa.” - Praca w ratuszu, mhm wygląda jakby władzę naprawde troszczyły się o swoich mieszkańców..przynajmniej mam takie pierwsze wrażenie.
- To dość mała społeczność obecnie. Wszyscy się dobrze znają.- odparła z uśmiechem pracownica ratusza. Pochyliła się nieco do przodu, by podrapać paznokciami w okolicy swojej kostki. Tej skutej żelaznym łańcuchem bransolety.- Jesteśmy prawie jak jedna wielka rodzina.-
Na razie przejeżdżały przez bujny las, pełen starych drzew, których kręte korzenie tworzyły plątaninę macek na powierzchni gleby. Minęły żelazną bramę tarasującą boczną, acz szeroką drogę i spomiędzy drzew widać było białe budynki, typowego dla południowych stanów miasteczka.
- Nie macie zbyt wielu nowych osób co chcą się osiedlać...- Susan bardziej stwierdziła zastanawiając się czy nie powinna osiedlić się w większym mieście, gdzieś gdzie lepiej się ukryć w tłumie. - ...ta brama prowadziła do?
- Posiadłość hrabiego Daulmehre.- odparła krótko Eleonore.
- Nie byłam świadoma, że na świecie żyją jeszcze jacyś arystokraci. - odpowiedziała Sue zastanawiając się czy tam naprawdę mieszka jakiś hrabia, czy kobiecie nie chodziło o samą nazwę obiektu.
- To nazwa historyczna. - wyjaśniła zdawkowo Eleonore, a Susan miała wrażenie że kobieta chciała jak najszybciej zmienić temat.- Myślę że spodoba ci się tutaj. Mamy jeden pub co prawda, ale ceny są niższe niż w sąsiednich miasteczkach. Żadnych supermarketów, za to żywność miejscowym sklepiku prosto z natury.

Wjechały do miasta… jedna główna droga przecinała je. Susan dostrzegła na niedalekim wzgórzu kościółek. Widok typowy dla takich małych miejscowości. Zawsze był tam jakiś ośrodek religijny. Ten tutaj był taki jakiś… mały i zaniedbany. Jakby zapomniany?
Nad tym jednak Susan nie miała czasu się zastanawiać nad tym faktem. Dojechały do budynku, wciśniętego między piekarnię, a sklep z narzędziami.
- To on.- rzekła Eleonore zatrzymując samochód.- Jak widzisz, na parterze masz sklepik z przeszkloną wystawą, a z tyłu zaplecze. Była tu kiedyś cukiernia. Smithowie mieszkali na górze. Jest tam przedpokój, pokój, sypialnia… kuchnia i łazienka.
Susan wyszła z samochodu patrząc na wciśnięty w architekturę okolicy mały budyneczek. Był wysokości tych obok, wyglądał na lekko zaniedbany i ponury. Ciemność w środku nie wyglądała zapraszająco. Nie musiał, pewnie zrobi z niego swoją fortecę z czasem. Susan nagle odpłynęła i przez chwile odpłynęła nie patrzyła na zaniedbany stary sklepik ale na odnowiona wypełnioną roślinami kwiaciarnię.
- Mieli piwnicę? - spytała Susan odrywając się od okna i rozpraszając to co widziała. Najwyraźniej dostała udaru słonecznego i z gorąca ma zwidy. Podeszła do bagażnika po swoje bagaże czuła się obserwowana choć na ulicy było pusto. Eleonore otworzyła frontowe drzwiczki i weszła do środka za nią wtachała swoje rzeczy Susan i postawiła obok kontuaru. W środku panował zaduch, najwyraźniej nikt nie przejmował się wywietrzeniem miejsca przed pokazem.
- Och tak… ale… raczej bym się tam nie zapuszczała. Jest w fatalnym stanie, schody spróchniały, elektryka nie działa.- odparła kobieta podchodząc do kontuaru sklepiku i położyła na nim klucze i dokumenty dotyczące umowy sprzedaży.- Więc… zwiedzamy?
- Tak chętnie - Susan przeszła pomieszczenie wyglądało rzeczywiście jak wnętrze cukierni z dużym kontuarem i szklanymi szybkami. Na ścianie wisiały półki z szklanymi słojami zapewne by wypełniać cukierkami. Paru chyba brakowało a w paru mhm wydawało się że jest zajęta przez obcą cywilizację. Staroświecka kasa stała za ladą. Wyglądała antycznie Susan zdziwiła się, że nikt jej zarekwirował i nie sprzedał.
- Chodźmy więc na górę.- zaproponowała Eleonore podążając do drzwi z tyłu salki i po ich otwarciu ruszyła za schodami.
Susan zwróciła uwagę na warstwę kurzu pokrywającą meble była gruba, bardzo gruba. I doskonale było widać gdzie kiedyś stały rzeczy które...znikły. chyba nie będzie pytać o to panią zastępcę Burmistrza znikające rzeczy się zdarzały.
Powoli szły skrzypiącymi schodami, podziwiając wyblakłą tapetę w kwiatki i paskudne zacieki.
- Najpierw sypialnia.- zaproponowała prowadząc Susan do drzwi. Przepuściła ją pierwszą i położywszy dłonie na ramionach Woods szepnęła cicho.- Proszę się nie wstydzić. Świat należy do śmiałych.-
Delikatnie ją popchnęła do owej sypialni. Bardzo ponurego miejsca. Duże ciemne kotary tłumiły światło. Niemniej dało się zauważyć duże ciężkie małżeńskie łoże z wężowymi kolumienkami. Zupełnie nie pasujące do tego miejsca, jak i zabytkowa toaletka. Był też ślad po telewizorze na przeciwległej ścianie, duża szafa na ubrania i drzwi prowadzące do łazienki. Uwagę Susan przykuwały tapety. Również wyblakłe… przypominające tysiące macek wijących się niepokojąco po ścianach… a nie.. to był bluszcz. Tyle że czas zatarł pierwotny wzór. Czas i zacieki.
- Prawdziwie królewskie łoże… wymienić pościel i można się wylegiwać.- Eleonore podkreśliła selling point tego pokoju.
- Wow…- Nowa właścicielka nie umiała w tej chwili wymyślić nic oryginalniejszego. Sypialnia rzeczywiście robiła wrażenie. - Jak oni...ono musiały być wniesione w kawałkach. - Susan weszła do głębiej i przyjrzała się łóżku które aż zapraszało by w nim legnąć...najlepiej na zawsze. Potem podeszła do okna i zobaczyła na co wychodziło. Odciągnięcie kotary odsłoniło olbrzymie imponujące okno. Światło wpadło do środka rozpraszając mroki i na moment oślepiając Susan.
- Przez okno je wniesiono, o ile dobrze pamiętam.- wspomniała Eleonore, podczas gdy Susan podziwiała widoki i domyślała się powodu kotar. Okno wychodziło na ulicę, wprost na przeciwne budynki i jeśli ktoś chciał podglądać Susan, to miał bardzo łatwe zadanie teraz.
“No trzeba będzie pamiętać by nie chodzić nago … chyba że sąsiadów...nie po prostu nie będę chodzić nago albo korzystać z kotar. “ Susan skarciła się w myśli ale widok nie był wcale taki zły budynki były tutaj w miarę niskie i może było nawet widać niebo. Susan skierowała następne kroki do drzwi łazienki. Kiedy je odchyliła zaskrzypiały jak dusza potępieńca. W środku było brudno. Wolno stojąca wanna była brudna (żeliwna ale solidna), kabina prysznicowa też. Znajdowały się tu stara biała toaletka, oddzielna kabina na kibelek… oraz niewielka umywalka, na niej brudne poszarzałe mydło. A nad umywalką rozbite i ubrudzone zaschniętą krwią lustro.
“Krew?! Tak to krew.” Susan w poprzednim życiu chcąc nie chcąc, widywała krew, mnóstwo krwi. Krwi, broni, przemocy...pieniędzy. “Ciekawe czy powstało to po śmierci właściciela...czy w trakcie...” wyszła z łazienki i ruszyła do drugiego pokoju na piętrze, tego z widokiem na uliczkę o mniejszych walorach widokowych.
- Jak z wodą i prądem? Trzeba będzie na nowo podłączyć czy wszystko powinno śmigać? - Zapytała mijając Eleonore.
- Woda na razie odcięta i prąd też, acz zostaną uruchomione wieczorem.- wyjaśniła pani Lerfreve podążając za nią. Obie kobiety przeszły w kierunku drzwi i otworzyły wejście do gabinetu pana domu… znacznie mniejszego niż być powinien. Ale przytulnego. Teraz pozostały po nim meble… biurko i szafa, oraz sofa na tyle wygodna że można się było tu przespać. I znowu ta tapeta w macki… to znaczy bluszcze.
“Jak tylko zostanę sama zedrę tą paskudną tapetę,” Pomyślała Susan wyglądając za okno i pierwszy raz oglądając szarą uliczkę za ciągiem budynków.
Ta była dyskretna… skrywała wszelkie pojazdy nią jadące przed spojrzeniem ciekawskich gapiów z głównej ulicy i prowadziła gdzieś w las. Susan przypuszczała, że do Daulmehre.
- Miałam też spytać o gaz, ale rozumiem że wieczorem jak cała reszta. W tym pubie o którym wspomniałaś można też coś zjeść? - Susan chwilowo nie była głodna ale wiedziała że jeśli wieczorem zrobi się chłodniej to jej organizm sobie o tym przypomni. Woods nie marzyła o niczym innym jak zacząć się normalnie odżywiać, a nie ciągle zimne jedzenie i instant zupki jedzone po hotelach.
- Od biedy można uznać to co tam podają za jedzenie. Acz pub serwuje głównie alkohole.- stwierdziła Eleonore i po namyśle dodała.- Mogę wpaść tu wieczorem z kolacją domowej roboty, jeśli pani to nie przeszkadza. Miło będzie…- zamarła nagle słysząc dźwięk swojej komórki. Sięgnęła do kieszeni i zerknęła, by sprawdzić kto to.
- Proszę się nie krępować - Powiedziała Susan z przyjaznym uśmiechem. - Zejdę na dół żeby nie przeszkadzać i zobaczę kuchnie. - Powiedziała dodając w myślach “Plus głos lepiej się niesie w dół.”
- Tak? Oczywiście… możesz być pewien, że mi się uda…- słyszała wychodząc z pokoju i schodząc po schodach.
- Będą gotowe.... Możesz być pewien... Oczywiście, że pragnę…- rzeczywiście jej głos dobrze nosił się po schodach. -... moje plany… tak… mogę zmienić… jeśli będzie… zgoda… przygotowania…-
Im niżej była, tym trudniej było ją podsłuchać. Mówiła cicho, i zdania zmieniały się w słowa których znaczenia nie była do końca pewna.
“Trochę jak romans albo machlojka finansowa...może oba na raz?” Susan snuła swoje teorie schodząc niżej i zaczepiając po drodze o spiżarnię. Obecnie pustą poza kilkoma zapomnianymi skrzynkami i puszkami. Szczegółów Susan nie zdołała dostrzec, z powodu braku prądu.
“Żadnego trupa w szafie ani szczurów...dzięki za małe przyjemności” pomyślała idąc do kuchni i wypatrując ‘zejścia’ do tej zaniedbanej piwnicy. “Ryba psuje się od głowy a domy od piwnic” przypomniało jej się powiedzonko jej ojca. Ojca którego miała w innym życiu.
Wejście do piwnicy było duże i zamknięte na kłódkę, tuż obok dużej i pustej kuchni godnej restauracji. Z dużym piecem i dużym stołem na przygotowanie posiłków. Dobre dla cukierni, ale zdecydowanie za duże dla jej potrzeb i umiejętności kulinarnych pomieszczenie. Susan przypomniała sobie o kluczach. Te leżały na kontuarze obok umowy zakupu w pomieszczeniu obok kuchni. Wróciła do części sklepowej szukając umowy i kluczy.
Te znalazła szybko, były tam gdzie je Eleonore zostawiła.
Susan wzięła do ręki umowę i zaczęła czytać, nie była prawnikiem ale lata w księgowości … i praniu brudnych pieniędzy nauczyły ją by dwa razy czytać, dokumenty przed podpisaniem. Choć palce świerzbiły ją by wyciągnąć pióro z torebki i podpisać te kartki papieru. Nie znajdowała jednak, żadnego haczyku, żadnego oszustwa, żadnego zaczepienia swoich podejrzeń. Może ktoś lepiej zapoznany z prawem, by coś znalazł ale ona… widziała tylko umowę sprzedaży domu. Może nieco taniej niż zazwyczaj, ale też domy na zadupiu nie kosztują tak dużo jak w bardziej popularnych miejscach.
Susan była zdecydowana położyła dokumenty a z torebki wyjęła pióro, jedyna z niewielu rzeczy przypominających jej że kiedyś nie była Susan. Prezent od rodziców z innego życia. Myśleli, że zostanie pisarką i na osiemnaste urodziny zamówili je u znajomego z Tajwanu. Podobno zawsze miała bujną wyobraźnie. Były to pióra dobrej jakości i starczające na długie lata. Stalówka przesuwała się po papierze zostawiając eleganckie litery i parafki.


Kiedy skończyła wyjrzała przez brudne okna, wydawało jej się że zobaczyła coś na ulicy.
Ktoś wszedł do pubu, który znajdował się dokładnie naprzeciw jej budynku.
“A więc podglądać mnie mogą wszyscy bywalcy pubu...może zamówię sobie drugi zestaw kotar” Pomyślała, choć bliskość piekarni, pubu, sklepu z narzędziami i zapewne rzut beretem do sklepu z jedzeniem miało swoje plusy. Być może nawet takie usługi jak hydraulik czy elektryk będą na czas. Małomiasteczkowe życie zaczynało mieć coraz więcej plusów.
Z torby wyjęła grubą kopertę, jej zapłata za te ‘przystań’. W dzisiejszych czasach mogło się to wydać podejrzane, ale nie w takiej mieścinie jak ta.
Usłyszała głosy obcasów na schodach. Eleonore schodziła po schodach. Pierwsze co dostrzegła Susan to jej nadal dość zgrabne nogi… i owa nietypowa ozdoba na kostce.
- Miss Woods, gdzie pani jest?- Lerfreve zapytała głośno w połowie schodów.
- W sklepie…- Odpowiedziała i poczekała aż ta do niej dołączy. Kiedy przekroczyła próg pomieszczenia. Susan odpowiedziała uśmiechem i przysunęła jej dokumenty i kopertę. - Ponieważ jestem już kompletnie zdecydowana, pozwoliłam sobie domknąć formalności. -
- Doskonale.- uśmiechnęła się Lerfreve przeglądając dokumenty, a potem przeliczając niedbale banknoty. - Chyba wszystko się zgadza.
- Jeśli nie, to teraz przynajmniej wiadomo gdzie można mnie znaleźć. - Dopowiedziała kolejny suchy żart, … to na pewno ta pogoda. - Taaak… rozumiem że wszystkie główne biznesy i sklepy są na głównej ulicy i wystarczy się nią przejść?
- Tak. Ciężko się zgubić w tym mieście.- odparła z uśmiechem Eleonore. Przeczesała włosy dodając.- Wpaść wieczorem z kolacją, czy woli pani zaryzykować z jedzeniem z pubu?
- Jak to pani ujęła “Świat należy do śmiałych” - Zaśmiała się Susan - Spróbuje z nowymi sąsiadami, w końcu powinnam zacząć ich poznawać. Ale kiedy już się ogarnę i może trochę tutaj odświerze, a przynajmniej posprzątam obiecuje zaprosić Panią na kieliszek wina i przedstawić plan, co wymyśliłam zrobić z tego miejsca.
- To jest dobry plan. Powodzenia.- odparła z uśmiechem, spojrzała na kontuar.- Widzę, że klucze pani już wzięła. Jeszcze w czymś mogę pomóc?
- Dziękuję ale czas się pokazać jako duża dziewczynka i się usamodzielnić, więc chyba do zobaczenia tu i tam. - Powiedziała nowa właścicielka domu doprowadzając kobietę do drzwi i na ulicę. Tam znowu poczuła się obserwowana. “Urok małych miasteczek...”
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline