Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2019, 15:50   #55
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Zawada spędziła zadziwiająco sporo czasu na grzebaniu się w tych papierach. Normalnie nie dbała za bardzo o tego typu sprawy... I jednocześnie miała ogromnego fuksa w życiu, że nikt nigdy jej nie nakrył na tym, jak mało wagi przywiązywała do spraw sztabowych. A przynajmniej do siedzenia w dokumentach, statystykach, mapach wojskowych. Z logistyką, łącznością i organizacją też nieco kulała. Nawet nie dlatego, że była słaba albo głupia - brakowało jej do tego cierpliwości, skupienia; "nudziło" ją to. Nadrabiała myśleniem lateralnym, szybkim - wręcz instynktownym - kombinowaniem, intuicją. Była też charyzmatyczna, miała zadowalający kontakt ze "swojakami" i "towarzyszami". No i oczywiście była całkiem sprawnym deckerem. To był twardy skill. Była też odważna, chwilami wręcz szalona - wiodła ludzi z pierwszej (lub "półtorej") linii i miała dość fuksa by przetrwać na polu bitwy i zgarnąć dużo doświadczenia. To, plus burdel organizacyjny w Armii Wyzwoleńczej, braki kadrowe i specyfika walk tej wojny sprawiły, że szybko dochrapała się statusu porucznika... Ale teraz miało być inaczej. Pierwszy raz dostała pod dowództwo więcej jak pół setki ludzi. Zasypano ją papierami, mapami, zdjęciami, parametrami misji. Dostała awans na kapitana - oficera, który nominalnie miał dowodzić całą kompanią. I od razu cholernie ważną... i cholernie trudną misję. Głęboka woda? Raczej prosto w zamulony i toksyczny Bałtyk... W (tymczasowym?) ogarnięciu na pewno pomógł fakt, że potrzebowała wyciszenia. PTSD zmuszało ją do chwytania się wszystkiego, byle nie myśleć o Ostrowiu, o Czarnej Kompanii i o czarcim pyle.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CpSVuN_hRYI[/MEDIA]

Więc grzebała się w tych papierach, robiąc to jednak dość niedbale i bez nadmiernego skupienia. Początki zawsze były trudne, a tym razem nawet trudniejsze. Musiała też organizować ludzi, podejmować nawet już nie taktyczne, a strategiczne decyzje. Na szczęście w ogarnianiu codziennego burdelu wydatnie pomagali sierżanci oraz młody zastępca - świeżo upieczony oficer w stopniu podporucznika, ludzki chłopak. Też z Wrocławia. Marcin Zawadzki. Zbieżność imion i nazwisk między nim a panią kapitan już wywoływała fale uśmiechów i niewyszukanych żartów w jednostce, na co nieobecna, pogrążona w swoich problemach Zawada nie zwracała uwagi, młody ppor. nie wiedział jak odebrać, a nawet sierżanci stoicko krzywili usta w powstrzymywanych uśmiechach.

Dwie z ważniejszych decyzji organizacyjnych podjęła osobiście. Zadbała o to, by ocalali żołnierze z jednostek "Cedr" i "Wierzba" byli w jej grupie bojowej. Ponadto, wyselekcjonowała tych, którzy najszybciej awansowali i najbardziej odznaczyli się w ostatniej operacji - byli to: troll, Przebudzony adept i uzdolniony mechanik, kapral Zbigniew Kowalik; człowiek, partyzant z AK, spec od sabotażu i dywersji, kpr Artur "Kocur" Kotewski; krasnolud, doświadczony rigger i spec od spraw bezpieczeństwa, aide de camp, kpr Jan "Bebok" Rudy; oraz, oczywiście, ent, kpr Hipolit Dobroleszy - przewodnik po lasach, adept "leśnej magii" i doświadczony operator broni ciężkiej. Wcieliła ich do swojej "drużyny dowodzenia".

Miała też jeszcze przeczucie, że będą im potrzebne środki bezpieczeństwa przeciw skażeniom i broni NBC, dla całej grupy bojowej. Maski gazowe, kombinezony. Choćby to miało być antyczne i wielokrotnie łatane OP-1. Poruszyła więc niebo i ziemię, by to pozyskać dla swoich towarzyszy.

Wreszcie nadszedł wyczekiwany czas wyjazdu do Świebodzina.


---


Przejazd był... przyjemny. Tym bardziej, że Zielona Góra okazała się być prawie nie ruszona przez wojnę. Wróg bronił tylko głównych wjazdów i okalających je przedmieść, oraz głównych budynków administracyjnych i okolicznych "posterunków". Zniszczenia były relatywnie nieduże - tym bardziej jeśli porównać je z okolicznymi wioskami i miasteczkami. Na te drugie starała się nie patrzeć. Nie chciała teraz ani napadów paniki, ani smutku, ani gniewu.

Ale już sam Świebodzin wywoływał w niej bardzo mieszane odczucia, z odchyleniem w stronę tych negatywnych. Najpierw ten posąg, będący marnotrawstwem środków i symbolem pychy Kościoła, a potem jeszcze spotkanie z tym bufonem, "ojcem" Henrykiem. "Korporacja Opatrzności Bożej". Co za pretensjonalność! Zawada i ludzie z jej obozu byli zadeklarowanymi ateistami (nawet wojującymi) i praktycznie od zawsze Kościół (w zasadzie dowolne religie, ale Chrześcijaństwo przede wszystkim) miało u nich na pieńku. Tyle dekad ideologicznego (lub dosłownego) wojowania, tyle rewolucji, a klechy dalej trzymały się nieźle - ba, wręcz doskonale, szczególnie w Polsce. Frustrowało to Martynę niemożebnie, tym bardziej, że AW i WRP musiały korzystać z ich "usług". Szczególnie teraz, tutaj, w Świebodzinie. Czara goryczy do przełknięcia. Bez systemu antyrakietowego tego ich Pantokratora Świebodzin, zgromadzone weń siły AW - w tym jej grupa, jej towarzysze - byliby martwi. A ten Henryk o tym wiedział i panoszył się jak pan na włościach. Zawada chciała mu strzelić w pysk, Watykanowców wywalić siłą, ich dobytek skonfiskować i przeznaczyć na cele rewolucyjne, a ich statuę... w zasadzie to cholera wie, co z nią by się zrobiło.

Spotkanie z kapitanem Tworkiem trochę ją uspokoiło. Raz jeszcze siadła do papierów sztabowych i do map, tym razem z krasnoludem.


---

- Myślałam nad tym, aby pozostawić większość ludzi i ciężki sprzęt w Świebodzinie pod komendą mojego zastępcy, podporucznika Zawadzkiego. - zagaiła w pewnym momencie Zawada po zjedzeniu obiadu, studiując mapy spod pocieranych dłonią brwi i znad kubka soykafu - Mogą nawet wziąć udział w waszym rajdzie na Międzyrzecz, towarzyszu kapitanie. Resztę podzieliłabym na dwie grupy: jedną drużynę pieszą, która zejdzie do MRU, oraz parę wozów terenowych, które pojadą górą do Kęszycy Leśnej. Mamy enta nazwiskiem Dobroleszy, poszedłby z nimi. Do podziemi nie chce iść. Nie wiem dlaczego, ciężko go czasem ogarnąć. Może za nisko dla niego? Nieważne. Kiedy już ogarniemy sytuację w podziemiach i w Lesie, zobaczymy, kiedy jak i co z wezwaniem reszty chłopa i uderzeniem na Gorzów. Co wy na to, kapitanie?

Krasnolud miał ponurą minę. Zastrzygł czarnym wąsem i zamruczał jak niepocieszony niedźwiedź.

- Żeby nie było nieporozumień: MRU to dla was głównie ciche podejście do Kęszycy Leśnej.

- Dlaczego?

- Bo entowie stanowczo odradzają ładowanie się w głąb Puszczy pojazdami, a już szczególnie w leśne drogi. Sprawdzony temat. Najbliżej da się podjechać do Kęszycy, a dalej na piechtę do Kęszycy Leśnej.

- Cholera, myślałam, że da radę puścić kolumnę przez Ługów, Boryszyn-

- Odpada. - krasnolud wciął się jej w zdanie - Puszcza Lubuska się mocno rozrosła, te szosy i wioski są praktycznie zarośnięte. I niedostępne dla wszystkich, prócz mieszkańców Puszczy. Obecność enta pozwala na w miarę bezpieczne przemieszczanie się jednej drużyny, tak z dziesięć osób. Ogólnie zasada zachowania Lasu jest taka, że im bardziej robisz coś szkodzącego przyrodzie tym bardziej Puszcza może ci dosrać. Tak więc spaliny, śmiecenie, ogień, walenie seriami po krzaczorach czy darcie ryja mogą ściągnąć uwagę rozgniewanego lasu.

- Więc droga przez Ługów i Boryszyn jest niedostępna dla kolumny zmotoryzowanej? - nie dowierzała elfka, która po wypowiedzi rozmówcy zdębiała.

- Jeżeli będziecie chcieli przerzucić siły bliżej Gorzowa z pominięciem Międzyrzecza to można je rzucić przez Sulęcin, aż do trasy 22 i trasy 24 prowadzącej prosto do Gorzowa. Droga ta jest na tyle daleko od strefy Rządowych, że artyleria może mieć problemy z sięgnięciem i namiarem bez spottera. Generalnie to im mniej lasu wokół drogi tym "bezpieczniej".

Tworek zastanowił się jeszcze chwilę.

- Możecie zaczekać też do momentu, kiedy będziemy rajdować Międzyrzecz. Jeżeli pojedziecie terenówkami z rajdem, oddzielicie się, zatrzymacie pojazdy w Kęszycy, zamaskujecie je i dalej pójdziecie na piechtę to nie powinno być problemu. Tak samo jeżeli podjedziecie do Pniewa albo do Wysokiej. Ważne, aby zatrzymać się w miejscu docelowym i dalej iść małą grupą pieszych, z entem. Wtedy ryzyko jest minimalne. Oczywiście zakładając, że rajd na Międzyrzecz odwróci uwagę od was. Nie możemy też wykluczyć ryzyka, że kręcą się tu i ówdzie specjalsi od kacapów czy rybokratów, snajperzy, spotterzy artylerii czy lotnictwa.

Zawada zastanowiła się dłuższą chwilę. Znacznie dłuższą.

- No dobra. To wstępnie tak: puścimy dwie drużyny do Boryszyna. Piechotą czy jazdą, jak entowie ocenią. Tam się rozdzielimy. Jedna grupa dalej pójdzie leśną szosą z Dobroleszym w składzie, druga zejdzie do tej Pętli Boryszyńskiej i spróbuje przejść przez MRU. Będzie lepszy zwiad i większa szansa na to, że ktoś dotrze do Kęszycy Leśnej. Co wy na to?

Tworek zrobił minę w stylu "czemu nie?"

- Na pewno dostaniecie kogoś kto wam pomoże przejść przez podziemia, ale jeżeli będziecie mieli ambicje zrobić tam porządek... Proszę bardzo. Niemcy w trakcie Drugiej Wojny Światowej używali największych tuneli w charakterze baraków, składów i fabryk. Funkcjonowała tam też kolejka wąskotorowa. Co kilkaset metrów były mijanki i perony. Z pewnością znajdziemy dla takiego miejsca zastosowanie.

- No to git. W miarę możliwości będziemy się kontaktować przez radio. Powinniśmy się uwinąć w te dwa dni, chyba. Do tego czasu, jak nie dostanie ode mnie nowych rozkazów, to porucznik Zawadzki w tym czasie jest do waszej dyspozycji. No i co... może wziąć udział w rajdzie z resztą towarzyszów... - potarła skronie - Ale generalnie nie mam dość sił by wziąć Międzyrzecz i Skwierzynę i walić prosto na Gorzów. Odpada też bezpośrednia droga przez Ługów, Boryszyn i Kęszycę - byłoby zbyt piękne, jakby entowie przeprowadzili całe moje wojsko z pojazdami. Ale skoro ten Sulęcin jest czysty... to w razie czego pojedziemy tamtędy.

Westchnęła ciężko, dopiła kawę, zagryzła ciastkiem. Takim klasycznym, polskim, maślanym, obsypanym grubym cukrem. Nawet świeżym. Zaraz się rozchmurzyła.

- Towarzyszom podoficerom z mojej drużyny dowodzenia dam wolną rękę, czy będą chcieli iść górą czy dołem.

- A pani gdzie pójdzie? Pewnie lasem? - rzucił z przekąsem.

Spojrzała na niego spod byka. Jego komentarz trącił rasizmem. To że była elfką i pro-zieloną, nie oznaczało, że miała siedzieć jak ten stereotypowy "wąskodupiec" w krzakach i pocierać się o drzewa.

- A żeby towarzysz kapitan wiedział, że nie. Przejdę się podziemiami. Kto mi zabroni? - odparowała konfrontacyjnym tonem - Co to, tylko krasnoludom wolno tam łazić?

Tworek tylko mruknął, jak silnik diesla. Zza pazuchy wyjął zmiętoloną paczkę.

- Papierosa?
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 23-02-2019 o 15:58. Powód: Korekta
Micas jest offline