Richard doskonale zdawał sobie sprawę, że dopiero na stołówce przekona się, czy jego wymarzona praca faktycznie będzie w stanie dorównać wyidealizowanemu obrazowi jaki stworzył w swojej głowie. W końcu gdyby okazała się ona miejscem obskurnym czy nieprzyjemnym albo o zgrozo porcje okazałyby się zbyt skromne to czy nie straciłby serca? Oczywiście wiedział, że żołnierzy muszą karmić dobrze a miejscówka na pewno będzie odpowiednio reprezentacyjna ale pewna podświadoma obawa jednak pozostawała - przynajmniej dopóki nie przekroczył jej progu. I znowu wszystko było tak, jak należy
***
- Chyba zgłodniałeś wielkoludzie?
Dziewczyna stojąca obok w kolejce sprawiała sympatyczne wrażenie a w tonie którym zadała pytanie nie było złośliwości. Warunki panujące w kantynie utrudniały, by nie powiedzieć że niemalże uniemożliwiały prowadzenie normalnej rozmowy, jednak Richard miał na tyle donośny głos że nie uciekając się do krzyku był w stanie odpowiedzieć, nieco tylko podkoloryzowując prawdę
- Jeszcze jak! Dwanaście godzin na głodnego potrafi dać w kość
Organizacja ruchu i miejsc w pomieszczeniu wyjątkowo mu się spodobała, żadnego chaosu, żadnego łażenia w kółko i szukania wolnego miejsca. Było tak, jak w wojsku być powinno a przynajmniej jak to sobie wyobrażał - wszystko należycie uporządkowane, zorganizowane i takie, takie… wojskowe. Dawało to swego rodzaju poczucie uczestnictwa. Po chwili do stolika Richarda przysiadła się dziewczyna która wydawała
- Yen. Też pierwszy dzień? - Richard. Tak, praktycznie dopiero co dotarłem, o mały włos się nie spóźniłem zresztą. Jakiś wypadek na międzystanowej
Rozmowa z Yen potwierdziła pierwsze wrażenie, co ucieszyło Richarda. Przywykł że w trakcie posiłków, zwłaszcza kolacji, zawsze miał w kim pogadać bo jedzenie w milczeniu albo samemu zawsze wydawało się jakieś takie smętne
-… A Ty skąd jesteś?
- Proctor, Kalifornia. Pewnie nie słyszałaś, cztery farmy i nasza wycinka rozrzucone na sporym obszarze. Kiedyś był jeszcze sklepik dla przyjezdnych ale zdechł z braku klientów. A ty?