Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2019, 13:01   #8
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
rzedstawienie w wykonaniu Varisa spotkało się z niezwykle życzliwym przyjęciem. Zarówno piękne słowa, jak i profesjonalna narracja elfa zjednała mu widzów, a ci przybyli w wielkiej liczbie. Praktycznie każdy, kto mógł się stawić przy centralnym ognisku uczynił to. Spragnieni byli bowiem rozrywki, pozytywnych emocji, czy czegokolwiek co pozwoliłoby uwolnić swe umysły od problemów codziennych, które napotykali na swej drodze, o mgle nie wspominając. Oczywiście istniały alternatywy, lecz osób do ewentualnego towarzystwa nie było nie wiadomo jak wiele, a zapasy trunków miały swe ograniczenia. Wtem jednak w ich życiu zawitał ten oto elf w kapeluszu i wypełnił je chociaż na chwile czymś nowym. Opowieść do nich przemówiła. Niektórych przeszył strach przyćmiewający dotychczasowe troski, w innych natomiast rozpalił odwagę, bądź napełnił serca pozytywnymi emocjami. Varis mógł uznać swój mały występ za sukces. Pokaz aktorskich umiejętności spotkał się nawet z nagrodą w postaci kilku monet, ale nie tylko, ponieważ, kiedy wracał pomiędzy wozy i namioty stojąca tam półelfka rzuciła mu spojrzenie będące jednako propozycją i zaproszeniem.

Nabożeństwo Hanah cieszyło się z kolei nieporównywalnie mniejszym zainteresowaniem. Być może było to spowodowane niezbyt dużą popularnością samego Ilmatera tak wśród kupców, jak i członków wynajętych przez nich grup najemniczych. Ostatecznie jednak udało jej się zgromadzić przynajmniej małą grupkę osób na tyle uduchowionych, bądź zdesperowanych, by prosić siły wyższe o wstawiennictwo. Pomimo tego, że w samych modłach uczestniczyło niewielu, niemniej liczba obserwatorów była już znaczniejsza. Wszakże jakby nie patrząc była to jakaś forma rozrywki, czy po prostu coś innego wybijającego się poza codzienną rutynę. W nabożeństwo szczególnie zaangażowali się przede wszystkim Astine oraz Arn, którzy zamierzali udać się jutro do Złotego Łanu by odnaleźć swych bliskich.

Kiedy ceremonia zakończyła się, a Hanah miała już udać się na indywidualne modły zaczepiła ją Sile. Akolitka Lathandera była jeszcze młoda i trochę nieśmiała, ponieważ chwilę jej zajęło nim wreszcie wykrztusiła z siebie to co miała do powiedzenia:
Ja… Dziękuję, że udało się coś takiego zorganizować. P–próbowałam to zrobić sama już wcześniej, ale… no cóż. Mam nadzieję, że rozumiesz. – Dziewczyna przygryzła wargę, biła się z myślami, jak gdyby pragnąc poruszyć jeszcze jakąś kwestię. – Ja… jeszcze raz dziękuję i, ii… życzę Ci dobrej nocy.

Nawet gdyby chciała Hanah nie zdążyła zatrzymać akolitki, która uciekła między namioty. Chwilę jeszcze za nią patrzyła, po czym wróciła do swoich zajęć. Schyliła się po kadzidło i ostrożnie ujęła je w dłonie. Mijając ognisko odruchowo rzuciła na nie okiem. Nagle zatrzymała się w pół kroku Niespodziewanie płomienie, którym się przyglądała ułożyły się w twarz. W wizerunek boskiej istoty. To był ON. Nie Ilmater, lecz ON wpatrujący się w nią swym surowym spojrzeniem wyrażającym determinację. Miała wrażenie, że jego złożony z ognia wzrok przebija ją na wylot i mknie prosto w mgłę. Następnie ogniste języki straciły kształt, rozwiały się. Trwało to zaledwie mgnienie oka, lecz z jej perspektywy były to ciągnące się sekundy. Znak.



oranek był wilgotny i nawet chłodny, jak na standardy obecnej pory roku. Wiatr wiał od wybrzeża niosąc z sobą wilgotne powietrze i gnając w kierunku lądu liczne zastępu ciężkich obłoków. Te najpewniej popędzą dalej w głąb kontynentu, lecz nie można było wykluczać, że zatrzymają się nad nimi i zafundują przymusową kąpiel. Niektórzy kupcy już rozkładali w razie czego płachty i narzuty na swój dobytek. Woleli nie ryzykować, a także mieli czas, bowiem nic ich nie goniło. Przynajmniej większość, ponieważ niektórzy woleli obserwować, jak grupka śmiałków szykuje się do swojej wyprawy.

Pierwsza przy głównym ognisku stawiła się Astine wraz ze swoją białą wilczycą Luną. Kobieta odziana była w wykonany ze wzmocnionej skóry pancerz, a pasa miała przytroczony miecz oraz dwa sztylety, z czego jeden wyróżniający się zdobioną głownią. Oprócz tego miała przy sobie jeszcze doskonałej roboty refleksyjny łuk oraz kołczan wypełniony strzałami, który obijał się lekko o biodro. Następnie pojawiły się kapłanki, czyli Hanah oraz Sila. Akolitka prezentowała się zdecydowanie inaczej niż do tej pory. Przede wszystkim zmieniła swoją wyszywaną i gdzieniegdzie zdobioną szatę na coś bardziej praktycznego, co można byłoby nazwać ornatem podróżnym łączącym w sobie zarówno funkcjonalność, jak i symbolikę odpowiednią dla wiary noszącej ją osoby. Na nią założyła lekką skórzaną zbroję. Na koniec warto wspomnieć o przytroczonym do pasa sztylecie oraz założonej na ramię torbie. Z czasem pojawili się wreszcie pozostali w mniej lub bardziej pozytywnych nastrojach oraz w różnych stopniach trzeźwości. Astine przyglądała się im z nietęga miną, zwłaszcza Pelariosowi oraz Delranowi, lecz nic już nie mogła poradzić skoro zgodziła się na ich pomoc.

Przed wyruszeniem w drogę mieli jeszcze okazję zakosztować śniadania, czy zapakować kilka drobiazgów, które wydały im się przydatne. Po wieczornych dobrych nastrojach nie zostało wiele, bowiem widok rozciągającej się w oddali mgły nie napawał szczególnie optymistycznie. Niemniej same spojrzenia obserwujących ich kupców oraz innych podróżnych zasadniczo były pełne zaufania, czy nadziei na poprawę sytuacji. Nim wyruszyli Astine postanowiła jeszcze zamienić słowo z pozostałymi skoro sytuacja temu sprzyjała.
Mam pewną propozycję – głos dziewczyny był odrobinę niepewny, najwyraźniej rola kogoś pokroju przywódcy czy kogoś tego rodzaju nie była dla niej szczególnie komfortowa. – Mianowicie… jak rozumiem nie macie nic przeciwko temu bym poprowadziła nas do Łanu i wyznaczała trasę przez okolicę? W końcu to moje rodzinne strony i znam je dość dobrze… Ale nie muszę tego robić jeżeli nie chcecie.



gła na samym początku nie była zbyt gęsta, lecz sytuacja ta szybko się zmieniała. Zalegające wszędzie opary skutecznie ograniczały pole widzenia i skłaniały do wzmożonej czujności. Postanowili, że udadzą się do Złotego Łanu bezpośrednio samym traktem. Opcja ta wydawała się najrozsądniejsza biorąc pod uwagę to, że jedyną alternatywą była przeprawa przez las, a tę utrudniałaby obecność wierzchowców oraz rzecz jasna mgły. Obrana przez nich trasa wydawała się również o tyleż właściwsza, że z tego co słyszeli to również bandyci trzymali się z daleka, a podróż wzdłuż drogi dawała pewne nadzieje na ślady czyjejś bytności. Szli więc przed siebie w milczeniu przerywanym jedynie okazjonalnym prychaniem konia, czy odgłosami muła. Pomimo tego, że wyruszyli niedługi po świcie okolica robiła się nie tylko szara od mgły, ale i jakby wyraźnie ciemniejsza. Właściwie przez wszędobylski obłok trudno było się zorientować w porze dnia, lecz raczej ich wyprawa nie trwała jeszcze tak długo, by zbliżało się popołudnie, nie wspominając o zmroku. Z drugiej strony kupcy umiarkowanie jasno wyrazili się, że magowie powiadali, że w samej mgle czai się coś o magicznej naturze. Nie wykluczone więc było, że ta może płatać ich zmysłom jakieś figle. Wpływała ona również na zwierzęta, które robiły się nerwowe i niespokojne. Szczególnie intensywnie na aurę tego miejsca reagował koń diablęcia raz o mało co nie wierzgnął i nie posłał swego jeźdźca na bolesne spotkanie z matką ziemią. Na całe szczęście wspólne starania jego oraz Astine pozwoliły uniknąć wypadku. Cała ta sytuacja zdawała się robić najmniejsze wrażenie na mule, który wyglądał trochę tak jak gdyby było mu wszystko jedno.

A mgła gęstniała i gęstniała.

W pewnym momencie Nephilina przeszył dziwny dreszcz, czy może raczej trudne do zdefiniowania uczucie. Nie potrafił go nazwać, lecz przypominało coś pomiędzy wrażeniem wilgoci, a krótkim bólem, niby ukłuciem szpilką. Nie tyczyło się jednak jego ciała lecz umysłu. Wyostrzone mentalne zmysły ewidentnie na coś zareagowały, ale nie posiadał w tych sprawach dostatecznego doświadczenia, czy rozeznania, by móc rzecz czym mogłoby to być spowodowane. Zdarzało mu się wprawdzie odpierać już próby magicznej ingerencji w swój umysł, lecz towarzyszące temu sensacje były wyraźne, ostre i jednoznaczne. Zupełnie jakby porównywać ze sobą muśnięcie wiatru i uderzenie kamieniem. Dwie różne sprawy, ale jednak obie odbierane dotykiem.

Zbliżamy się! Wyczuwam go!

Nagły głos w głowie wyrwał elfa z niecodziennego stanu w jakim się znalazł. Można by powiedzieć, że powrócił duchem do ciała. Z resztą nie tylko jego niecodzienny towarzysz zabiegał o uwagę. Spostrzegł bowiem, że od dłuższej chwili stoi pośrodku traktu i ledwo dostrzega idących z przodu towarzyszy. W pewnym momencie ktoś nawet się po niego cofnął. Był to ten cały Arn, drwal “zakuty” w “pancerz” wykonany z raczej słabo wyprawionych skór oraz ze sporym toporem w rękach.
A z wami co elfie? Ruszcie się o ile nie chcecie się pogubić w tym cholernym obłoku.
Neff popatrzył na niego odrobinę skołowany, ale ostatecznie skinął głową i dołączył do pozostałych. Rzucił jeszcze okiem za siebie, w miejsce, w którym nawiedziło go owo uczucie. I tylko jego. Za sobą miał jedynie mgłę.



ierwszy przełom w wyprawie nastąpił jakiś czas później, chwilę po tym, jak natrafili na drogowskaz wskazujący kierunek do Złotego Łanu. Niemniej tym, co było szczególnie interesujące był przewrócony niedaleko powóz. Czterokołowy pojazd spoczywał na skraju traktu, pomiędzy drogą, a krawędzią lasu. Nie trzeba było być ekspertem by stwierdzić, że należał on do kogoś przynajmniej umiarkowanie zamożnego. Wskazywały na to bowiem dość liczne zdobienia, czy sam sposób wykonania nadwozia, które samo w sobie było częściowo rozbite. Przez ciągnące się od dachu, przez lewą ściankę, aż po stopień rozdarcie można było dostrzec zawilgocone i brudne wnętrze. Jakiś czas temu było zapewne obite żółtawym materiałem, lecz teraz zalegała tam czarna pleśń. Drzwi po tej samej stronie zostały wyrwane, a w bezpośredniej odległości od karety walały się zniszczone bagaże. Z wybebeszonych pakunków wylewały się niszczejące ubrania. Ani po ludziach, ani po koniach nie został najmniejszy ślad.

Pierwsza zbliżyła się Astine z przygotowanym łukiem oraz wilczycą przy boku, której nakazała obwąchanie tego co się ostało. Sama obserwowała głównie ścianę lasu, ponieważ powóz był przewrócony na prawy bok, co mogło oznaczać, że napastnik zaatakował właśnie z tamtego kierunku. Chwilę to zajęło, ale wilczyca ostatecznie coś znalazła, ponieważ zawarczała na miejsce w okolicy wyrwanych drzwi. Tropicielka zbliżyła się powoli do zwierzaka i wskazanego przezeń miejsca. Popatrzyła na znalezisko, po czym gestem wezwała do siebie pozostałych.
Chodźcie, coś znalazłam.
Tym na co natrafiła wilczyca były jakieś pomarańczowobrązowe ślady oraz plamy na drewnie. Niestety dość duży stopień rozkładu utrudniał identyfikację. Pod względem zapachu było w tym coś słodkiego, ale z silną nutą zgnilizny. Astine sięgnęła ręką i nabrała odrobinę na palce, następni roztarła. Maź była lepka i kleista, tworzyła wręcz nitki pomiędzy nimi.
Macie pomysł co to może być?

Kiedy kończyli już oględziny usłyszeli nagle wołanie akolitki dobiegające od rozwidlenia. W jej głosie można było wyczuć zarówno lęk, jak i swoistą nutkę ekscytacji. Czym prędzej ruszyli więc w jej kierunku. Dziewczyna najwyraźniej w międzyczasie jakimś sposobem się oddaliła. Głupia nie powinna była tego robić, przecież nie wiedzą z czym mają do czynienia, czy co się tutaj właściwie dzieje, a ona niepotrzebnie ryzykuje. Tak, czy inaczej kiedy już ją znaleźli kawałek w głębi traktu ta stała wpatrzona w kierunku Łanu. Gdy usłyszała ich kroki odwróciła się, a z jej twarzy można było wyczytać skołowanie. Zamrugała szybko, zerknęła na okolicę.
Co się stało? Gdzie jesteśmy? – zapytała nagle, a pozostali popatrzyli na nią zdziwieni.
O czym ty mówisz? Oddaliłaś się bez słowaAstine zbeształa ją. Akolitka popatrzyła na nią, potem w kierunku, w który była zwrócona chwilę temu.
Ale… nie słyszeliście tych krzyków? Błagania o pomoc?
Wszyscy popatrzyli po sobie, ale nikt nie potwierdził.
Tylko tyś wołała – rzekł drwal.
Dziewczyna popatrzyła na niego jeszcze jeszcze bardziej skołowana. Ręką przysłoniła usta w zamyśleniu.
Byłam z wami przy tym rozbitym powozie. Usłyszałam błaganie o pomoc… a teraz jestem tutaj… C-co się dzieje?Sila podała im swoją wersję wydarzeń, po czym z prośbą o pomoc w oczach wpatrywała się w nich. Astine położyła jej rękę na ramieniu.
Spokojnie, bez… – Przerwała nagle, a wzrok jej uciekł w kierunku czegoś za dziewczyną. Odsunęła ją ruchem ręki i postąpiła kilka kroków naprzód. Wówczas dostrzegła go. Wszyscy go dostrzegli, bowiem mgła niespodziewanie poczęła się przerzedzać. Bez pomocy wiatru, bez zmiany w dusznej aurze dręczącej ich od samego początku owej wyprawy. Dostrzegli Złoty Łan. Osada była skryta w mroku rozjaśnianym jedynie przez wiszący nad nią księżyc. Nigdzie nie dostrzegli śladów ognia, czy światła. Pola uprawne były zaniedbane, pokryte zmarniałymi roślinami i porzuconymi narzędziami. Jedynie dynie zdawały się rosnąć jak gdyby nigdy nic, rosnąć i zalegać dosłownie wszędzie. W tej samej chwili zdali sobie sprawę, że zapadł zmrok.



 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 25-02-2019 o 15:14.
Zormar jest offline