Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-02-2019, 20:17   #4
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzień 2


Susan obudziła się od swojego krzyku spadając z łóżka na poðłogę była, zlana zimnym potem, dyszała jak po przebiegnięciu maratonu. Objęła się ramionami sprawdzając gdzie jest. Sypialnia, obrzydliwa tapeta, bałagan. Tak była w swoim nowym domu na zadupiu. Sprawdziła godzinę 6:14 AM. No ostatnio właśnie o tej godzinie wstawała.
Stanęła na miękkich nogach. I podeszła do okna rozsunęła kotary wpuszczając do pokoju jasne światło. Po raz kolejny raz otworzyła okno, … czy ona nie zostawiła go otwartego?
Szybko rozejrzała się po ulicy szukając oznak życia. Żadnych nie było.
Skierowała swoje kroki do łazienki, magicznie w końcu gdzieś w nocy włączyli jej prąd.
Ostatni krok, prąd niczym wewnętrzna siła domu w końcu go wypełniłą.
Oświetlona łazienka wyglądała zajebiście. Może jeszcze smugi tu i tam ale Susan była z siebie tak dumna. Żadnego zacieku żadnego brudu … no może rozbitym lustrem którego kobieta nie ruszała.
Włączyła wszystkie trzy krany spuszczając resztki ostałej brunatnej wody. Z walizki wyjęła swoje kosmetyki i pozwoliłą im się rozprzestrzenić po łaziece. Razem z ręcznikami, satynowym szlafrokiem i piżamą jaką miała zamiar kiedyś zacząć nosić. Porządny chłodny prysznic w czasie którego tworzyła listę zakupów.
“ Mięciutkie dywaniki do łazienki...białe, albo niebieskie, kosze na brudne ubranie może jakaś szafeczka koło wanny...”
Pamiętając upał wcześniejszego dnia ubrała się lekko i dając naturalnie wyschnąć włosom zeszła do kuchni. Jajecznica była na kolację, więc rano zrobiła siebie jajka na miękko. Mimo wielkiej ochoty pozbycia się tapety z sypialni stwierdziłą że woli zacząć porządek w kuchni. Zostało jej jeszcze sporo środków czystości a kuchnia nie była tak zaniedbana jak łazienka.
Zaczęła przeglądać i wyjmować wszystko z szafek i … lodówki. Lodówka była przykrą niespodzianką sam fakt że nie była podłączona do prądu i zamknięta powinna zaświecić u Susan czerwone lampki. Nie wspominając o koloniach obcych pleśni z kosmosu. Stara lodówka wypełniona była różnymi rodzajami śmierdzących nalotów. Nowa lodówka też by się przydała.
Kobieta poczuła w sobie pewną złość. “Nie, mam swoje granice, tego sprzątać nie będę.” Poszła otworzyć drzwi na tylną alejkę i zaczęła próby eksmitowania planety obcej. Próby okazały się nieudane co spowodowało że kobieta zacięła się jeszcze bardziej zamknęła lodówkę i namalowała na niej znak zagrożenia biologicznego. Po czym wyszła na tyły nie mogąc teraz patrzeć na ten konkretny sprzęt AGD i zaczęła myć okna od zewnątrz.
Przy piekarni zauważyła tego chłopaka z wczoraj. Młodzik opierał się o niedużą furgonetkę z namalowanym na niej pieczywem. Zapewne był jej kierowcą i miał zamiar odebrać świeże pieczywo. Na widok Susan… na widok jej pupy uśmiechnął się zadziornie i łobuzersko. Zapewne uważał się za jakiegoś Don Juana, zwłaszcza jeśli chodzi o stateczne kobiety.
Susan pomachała mu na powitanie i wróciła do energicznego mycia okien. Z jednej strony nie przepadała za chłopcami. Z drugiej nie lubiła być jedną z wielu, w poprzednim życiu mimo bycia żoną, miała poczucie że jest jedną z wielu. Nie lubiła tego uczucia.
Po skończeniu z tej strony wróciła do środka zrobić to samo z drugiej, zostawiła drzwi otwarte żeby się wietrzyło po otwarciu lodówki.
Chłopak obserwował ją bacznie, więc miała świadomość, że gdy przyjdzie okazja uderzony do niej w konkury… przekonany, że jego uroda urzeknie i Woods. Cóż, czekało go więc nieprzyjemne zderzenie z rzeczywistością. Na razie wszedł do piekarni,by zapewne wziąć wraz z pomocnikami pieczywo i załadować je do vana.
Porządki w kuchni rzeczywiście zajęły mniej niż łazienki i były o wiele przyjemniejsze głœónie z uwagi na pełne wyposażenie jakie zostało jej zostawione...albo nie rozkradzione do tego czasu. Znalazła nawet toster i mały ekspres do kawy. Innymi słowy kuchnia była wyspą skarbów. Susan nawet pomyślała czy może nie spróbować sił z jakimś gotowaniem w końcu miała w końcu na to czas. Do kuchni szybko dołączyła też spiżarnia którą wystarczyło zamieść i wynieść z niej puszki. Po sprawdzeniu daty ważności wszystkie wylądowały w koszu.
Skończyła koło jedenastej i postanowiła wyjść po raz drugi miała już większe pojęcie co musi dokupić. I co zamówić, ale też chciała na spokojnie poznać miasto gdzie co jest. Z czego kto żyje. Pralnia byłaby miłą niespodzianką. I postanowiła, że jednak odwiedzi jeszcze raz sklep z narzędziami i no nie uśmiecha jej się jechanie cały czas na jajkach.

Przemierzając miasteczko Susan zauważała tu i tam macki. Wijące się kształty pojawiały się w postaci szczelin w drodze i na ścianach budynków, zaciekach, plamach, bluszczach pnących się ku słońcu… ale Woods mogła zrzucić to na karb wczorajszej nocy.
“ Może dostanę gdzieś jakieś owoce morza...” jednak zwalała to na zachcianki kulinarne.
Nie mogła jednak na tą samą przyczynę zrzucić swojego drugiego odkrycia. Drzwi i okna na parterze domu naprzeciw jej, miały zabite drzwi i okna na parterze. Przemierzając drogę niestety Susan odkryła też brak pralni w mieście. Oraz bibliotekę, budynek jej… był gotycki. Z gargulcami na dachu i wijącymi się wokół drzwi mackami… biblioteka wydawała się bardziej scenografię jakiegoś horroru niż realny obiekt. I nie pomagało to, że tuż obok biblioteki był mniej już gotycki ratusz, a nowoczesny posterunek policji z drugiej strony.
- Kontrastowo - powiedziała do siebie i skierowała się do biblioteki, w niej panował miły chłód najwyraźniej kamienny budynek był dobrym miejscem by się schronić przed gorącem, choć mało kto z niego korzystał. Kobieta po wejściu skierowała się w stronę osoby za biurkiem podziwiając wnętrze budynku.
Wchodząc kamiennym korytarzem słyszała swoje kroki. Podchodząc czuła dziwny przyjemny dreszczyk wspinający się po jej grzbiecie. I kwiatowy zapach. Tym razem fiołki. Elegancka choć subtelna w stroju blondynka siedząca za biurkiem musiała być miłośniczką fiołkowych perfum.
Poprawiła ona okulary i spojrzała na Susan.
- Czym mogę pomóc?
- Dzień dobry nazywam się Susan Woods i chciałam wyrobić sobie kartę biblioteczną. - Jak zwykle miła i przyjazna. Musiała jednak w myślach skomentować. “No jak na małe miasteczko kobiety tutaj lubią dobrze wyglądać.”
- Oczywiście. - kobieta uśmiechnęła się delikatnie i pokazała krzesło przed sobą. - Proszę usiąść i proszę o prawo jazdy lub dowód osobisty.
Susan podała swój doskonale podrobiony dowód osobisty. - Jak coś adres będzie tutejszy. Mieszkam w byłej cukierni.
- Ach… nowa duszyczka w mieście. Jeśli się pani nie spieszy, mogę zrobić kawę dla pani i poplotkować o wrażeniach przy ciastecz…- zaczęła uprzejmie kobieta niespecjalnie przyglądając się dokumentom.
- Aaaaaliceee! Możesz mi tu pomóc?!- jej wypowiedź przerwał męski krzyk. Na co Alice jęknęła cicho.- Eeech… mężczyźni. Niczego można im zostawić do zrobienia tutaj. Przepraszam na moment.
- Już idę! Poczekaj! - krzyknęła i ruszyła w kierunku źródła męskiego krzyku. Jej czarne szpilki uderzały o posadzkę mimowolnie przyciągając wzrok Susan, do jej kostek wystających spod sukni, sięgającej tak nisko… ale nie mogących ukryć żelaznego łańcuszka oplatającego jej lewą kostkę.
“Jak u Eleonor.” Susan po cichu wstała i ruszyła w podobną stronę ale zachowując się bardziej nonszalancko jakby oglądała jakie ‘kolekcje’ posiada biblioteka. Nie omieszkała oczywiście wytężać uszu.
- Jesteś irytujący Roger… dobrze o tym wiesz.- lekko poirytowany głos kobiety niósł się echem po bibliotece. - Po to mnie wzywałeś? Bo kilka książek się zagubiło?
- TYCH książek Alice. Tych…- odpowiadał męski głos.
Cichy jęk bólu i rozkoszy.
- Roger… ty bezużyteczny pasożycie. Jak te książki się mogły zagubić. Nie powinny nawet opuszczać działu. Komu je pożyczyłeś?Kto ich nie zwrócił?
- Nie wiem. Alice. Naprawdę. Myślę, że ktoś je ukradł.-
- Doprawdy? Przecież twoją główną robotą jest ich pilnowanie.
- Alice…- słowa przeszły w cichy szept, którego to podsłuchująca Susan nie dosłyszała.
“Niech to szlag, … kto by chciał kraść książki z biblioteki?” Pomyślała idąc korytarzami szukając działu biblioteki tak nudnego że nawet desperaci tam nie chodzą. Książek prawa finansowego i podatkowego w Luizjanie.
- Szuka pani czegoś? -głos tuż za uchem pojawił się wraz z zapachem fiołków. Alice była niemal przylepiona do jej pleców. Jak ją zaszła ? Kiedy? Jakim cudem? Przecież miała szpilki.. głośne na marmurowej podłodze.
Jej dłoń pochwyciła dłoń Susan.
- Nie powinna pani tu być… przynajmniej do czasu, aż zarejestruję… panią.- szeptała wprost do ucha.. równie zmysłowo co złowieszczo. A zapach fiołków robił się coraz gęstszy.
- He he przepraszam rzeczywiście nietakt z mojej strony. - Susan zrobiła dobrą minę do złej gry i udała zakłopotaną sytuacją. - Jak już się zarejestruje chciałam wypożyczyć materiały z aktualnym prawem finansowo rozliczeniowym dla Luizjany. Nie jestem wprawdzie cukiernikiem … - palce bibliotekarki przylgnęły do jej ust przerywając tą wypowiedź. Przesunęły się po nich, gdy Alice mówiła. - My tutaj bardzo poważnie traktujemy kradzież własności publicznej i stosujemy odpowiednie kary. Nie chciałaby pani sprawić mi kłopotu, prawda? Choć… - spojrzała na dekolt podkoszulka Woods.- .. może by i chciała. Tak czy siak, może zajmiemy się tym po co pani przyszła?
- Taak, chodźmy... - potwierdziła skonfundowana Susan dając się wciągnąć z powrotem do biurka, ale zdecydowanie nie podobało jej się sugestia o byciu tanią złodziejką. Susan nie była Tania!
Znalazły się przed biurkiem. Alice usiadła po jednej stronie, a Susan po drugiej.
- A więc pani Woods. Nadal zainteresowana tą kawą?- dodała już z lekkim czarującym uśmiechem kończąc rejestrację karty bibliotecznej.
- Tak chętnie. - Uśmiechnęła się do bibliotekarki. - Chętnie też wypożyczę te materiały o których wspomniałam. - Dodała w końcu nie chciałaby jej przykrywka szwendania się po bibliotece była zapomniana. W kłamaniu trzeba być konsekwentnym.
- Oczywiście…- rzekła kobieta podając Susan nową kartę biblioteczną. Napisała coś na skrawku papieru.- Roger się tym zajmie. Mam nadzieję, że lubi pani espresso?
-Zawsze uważałam że to nie napój ale towarzystwo się liczy - “Wolę z mlekiem, ale espresso szybciej się pije” Susan powiedziała jedno pomyślała drugiej schowała kartę biblioteczną do torebki.
- Doskonale.- uśmiechnęła się blondynka i poprawiwszy okulary wstała podając dłoń Susan.- Proszę za mną i trzymać się blisko mnie. Ta biblioteka to labirynt. Łatwo się zgubić, gdy nie bywa się tu często.
- Prowadź. - odpowiedziała druga kobieta i ruszyła we wskazanym kierunku bacznie przyglądając się otoczeniu. Przemierzały kolejne dróżki wśród ścian książek. Alice miała rację to był labirynt. Dość szybko straciła orientację w otoczeniu i była zależna, od prowadzącej ją bibliotekarki. Niemal się czuła jak ofiara prowadzona do jaskini smoka… głębiej i głębiej. W bibliotece panował półmrok nawet mimo światła wpadającego przez okna. A gabinet Alice znajdował się w jej centrum. Tam też stał ekspres do kawy i to jeden z tych lepszych. Bibliotekarka ustawiła sobie swój napój i potem spytała Susan o preferencje dotyczące jej napoju.
- Więc… jak się pani podoba w Lenvielenfer? - zapytała.
- Aklimatyzuje się jeszcze, ale miałam dobre pierwsze wrażenia a dom mimo że w dobrym stanie ma dużo do zrobienia więc się nie nudzę. Powoli poznaje mieszkańców.
- To cicha i spokojna miejscowość. Ma swoje uroki, jeśli oczywiście przywyknie się do miejscowych zwyczajów. - stwierdziła łaskawym tonem Alice, gdy Woods wędrowała spojrzeniem po zdobiących ścianę gabinetu portretach. Głównie nagich kobiecych i męskich aktach i bagiennych pejzażach.
- Macie jakieś obowiązkowe zwyczaje świąteczne, których nieprzestrzeganie zrobi ze mnie społecznie trędowatą? - Spytała z niedowierzaniem, łatwo było powiedzieć, że właścicielka cukierni żartuje.
Bibliotekarka usiadła na biurku zakładając nogę na nogę.
- Jeśli jest pani otwarta na nowe doświadczenia i wiedzę… to nie grozi pani nic takiego.- mruknęła z błądzącym na twarzy uśmiechem i przyglądając się spod lekko przymkniętych oczu Susan.
- Uff ulżyło mi. Nie chciałabym zaczynać od narażenia się mieszkańcom za wyrzucanie nie śmieci w nieodpowiedni sposób. - Susan popiła kawy. Smakowała cierpko, nie kwaśnie, nie gorzko, a cierpko. Kobieta musiała się mocno wysilić by nie skrzywić się na ten smak.
Rozmowa pełna była aluzji i półsłówek, Susan znała tą grę. Była sprawdzana, ale nie wiedziała do czego i dlaczego. Choć może tylko jej się wydawało w poprzednim życiu ufanie innym nie wychodziło na dobre. Może to echo z dawnego życia kazało jej się paranoicznie pilnować.
- Pewnie jako pracownik miasta współpracujesz często z Eleonore.- Zarzuciła sieć, by zobaczyć, czy jakieś rybki złapie.
- Oczywiście. W końcu to jest publiczna biblioteka. - potwierdziła Alice popijając swoje espresso.
- W mieście pewnie wszyscy się dobrze znają? - zadumała się Susan.
- Lenvielenfer jest dość małym miasteczkiem, z czasem wszystkie twarze ci się opatrzą i wszystkich poznasz dogłębnie.- stopa Alice unosiła się leniwie tam i z powrotem. Zapach fiołków gęstniał, a Susan mimowolnie schodził spojrzeniem w dół.
“ Jak to by było poczuć pod ustami skórę, musnąć tą kostkę, klęknąć i wodzić językiem. Poddać się jej… woli.” Woods nie wiedział skąd pojawiła się ta szalona myśl, ten przebłysk nie mający wszak nic wspólnego z jej myślami. Może to… to espresso? Niewątpliwie nie tylko fiołkowy zapach gęstniał, także atmosfera robiła się gorąca. I przez to oddech Susan się pogłębił. Rozejrzała się zdziwiona, bowiem to pomieszczenie nie miało klimatyzacji.
- A więc… z pewnością nawiążesz mnóstwo znajomości, jeśli będziesz uczestniczyła, choćby w miejscowych festynach. -
“Rany co się ze mną dzieje?! Nasłuchałam się za dużo teorii spiskowych o małych miejscowościach i ich fetyszach. Tak to na sto procent to.” brunetka próbowała złapać mentalny grunt pod nogami. Dopiła kawę na raz i rozejrzała się niecierpliwie po pokoju szukając czegoś na czym by mogła skupić swoją uwagę.
- Więc jakie są twoje mocne strony. W czym jesteś dobra?- zapytała niby niewinnie Alice, acz Susan nie mogła uciec od jej stopy w czarnej szpilce i jej własnych ustach na niej. Było to tak… szalone i nie pasujące do niej. Nie do końca pasujące. I ten zapach fiołków w gęstniejącej atmosferze, niemal lepiący się do jej ciała.
“Czy oni tutaj nie umieją używać perfum?” Umysł Susan próbował jeszcze się przebić przez mgłę otępienia jaka owijała się wokół kobiety. - Umiem...wyszukiwać ...informacje...i potrafię się świetnie się zmotywować...na głównej sali jest chyba chłodniej?
- Naprawdę… nie zauważyłam. Skąd jesteś? Nie przywykłaś do klimatu jeszcze?- zapytała uprzejmie Alice, podczas gdy Susan walczyła z pokusą przed klęknięciem przed kobietą i oddaniem hołdu jej pięknu.
- Michigan, uciekłam tu przed zimnem. - Mechanicznie powtarzane kłamstwo, tym co się pytali i no dokumenty to potwierdzały. Susan zacisnęła dłonie na krześle trzymając się go jakby była to ostatnia linka ratunkowa przed zrobieniem czegoś głupiego.
- To pewnie ucieszysz się z faktu, że tu bywa bardzo gorąco.- mruknęła Alice nachylając się ku twarzy Susan. Nagle odezwała się komórka.
- Momencik.- sięgnęła do telefonu i spytała.- Słucham?... Ach to ty… oczywiście. Rozumiem.
Oddech Susan był ciężki, koszulka i bielizna lepiły się do ciała, ale pokusa zelżała nieco. Jak i zapach fiołków. Nieco. Nadal istniała, acz teraz Woods lepiej nad sobą panowała.
Kobieta przetarła dłonią czoło, wydawało się lepkie. Susan spróbowała wstać, póki to coś zelżało. - Chyba nie będę ci przeszkadzać dłużej - powiedziała cicho.
- Och… ale nie chcemy byś zabłądziła.- stopa Alice musnęła udo Woods próbując ją powstrzymać przed wyjściem. Ten dotyk przeszedł drżeniem przez całe ciało kobiety. Był to bardzo przyjemny impuls, pogłębiający tylko oddech nowej mieszkanki miasta.
- Jeśli jednak możesz, to poczekaj na zewnątrz… jeśli właśnie tego chcesz.- słodki głos bibliotekarki pełen był erotycznych podtekstów mimo niewinnie brzmiących słów.
-Mhmm… - nie odpowiedziała nie umiała, jej mózg przerodził się w papkę. Pomachała z sztucznym uśmiechem na twarzy i wyszła z gabinetu przytulając się do zimnej kamiennej ściany. “Co się zemną dzieje?! Dostałam udaru czy co? Czy to naprawdę będzie aż tak długo, że mam ochotę rzucić się na wszystko co się rusza?”
Myśli powoli zaczęły się uspokajać, serce waliło coraz z mniejszym tempem. A Susan miała coraz większą świadomość, że to co poczuła nie było udarem. Jej ciało reagowało niemal jak na pieszczoty kochanka. Podświadomie… bała się podsłuchiwać rozmowę Alice. W tej chwili to bowiem sama czuła się jak Alicja, a głos bibliotekarki, jej dotyk… jej zgrabne stopy. Była białym królikiem za którym mogłaby podążyć. I zagłębić się w szaleństwie, ale czy tego chciała? Susan Woods miała mieć spokojne nudne cichutkie życie schowana w środku niczego. Kobieta rozejrzała się po miejscu i zastanowiła się czy udałoby się jej znaleźć wyjście samodzielnie. Niestety jednak przekonała się, że bibliotekarka miała rację. To był labirynt, stworzony po to by nie można było z niego wyjść. Susan była więc uwięziona z kobietą, która budziła w niej dość dziwne uczucia.
Drzwi się otworzyły nagle, Susan niemal pisnęła ze strachu.
- Przepraszam, że tak nagle przerwałam naszą rozmowę. Obawiam się, że nie będziemy mogły do niej wrócić… dzisiaj.- rzekła z ciepłym uśmiechem bibliotekarka.- Ale może jeszcze nadarzy się okazja. Odprowadzę panią do wyjścia i po drodze zabierze pani swoje książki… Co pani na to?
- Och? Naprawdę? - Udawane rozczarowanie, na Susan przeszło z poprzedniego życia. - No trudno, nadrobimy następnym razem. W końcu kiedyś będę musiała je oddać. - “Aż pójdę się pomodlić w podzięce do anioła stróża, ostatnio jakby miał więcej roboty ze mną.”
- Z pewnością… będzie następny raz. - rzekła Alice podążając przodem, a Susan zerkając mimowolnie na jej pupę, mogła się przynajmniej cieszyć, że jej napady żądzy miały przynajmniej dobry gust.
Kiedy wyszła z biblioteki odetchnęła z ulgą. “Trzeba się było jednak przespać z tym gościem z baru parę dni temu. Może bym nie była taka wyposzczona...” Dodała już dla siebie i ruszyła w drogę powrotną z książkami pod pachą, licząc że po tym będzie już z górki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline