Korytarz obniżał się, najwyraźniej prowadząc na niższy poziom budowli. Odgłosy dochodzące z pomieszczeń w pobliżu wejścia powoli cichły w miarę jak awanturnicy posuwali się do przodu. Tamte odgłosy zastępowane były z wolna przez dobiegający z przodu szum liści i kakofonię dźwięków wydawanych przez ptaki i owady...
Po przejściu mniej więcej dwudziestu kroków znaleźli się na rozwidleniu. Główny korytarz nadal wiódł prosto i w dół, natomiast odgałęzienie prowadziło poziomo w prawo. Szybka lustracja tej odnogi, nawet bez wchodzenia w nią wskazywała, że nie jest zbyt stabilna. Kilka kolumn rozleciało się i spoczywało w gruzach na podłodze, tworząc trudne do przebycia rumowiska. Na końcu dosyć krótkiego korytarza znajdowało się jakieś pomieszczenie.
Thoer już od dłuższego czasu przyglądał się stropowi, jakby w obawie, że ten zawali mu się na głowę. Odnoga nie spodobała mu się zupełnie, a podobne wrażenie odniosła Enki, która sugerowała pójście dalej prosto i sprawdzenie dziwnych, jak na podziemną świątynię odgłosów.
Ciemność korytarza rozjaśniona była delikatną poświatą sączącą się z kończącego tunel obramowania. Za nim znajdowała się gwarna i parna... gmatwanina egzotycznych roślin, wśród których latały bajecznie kolorowe ptaki i bzyczące owady. Na gałęziach i lianach bujały się jakieś małpiatki. Słychać było pohukiwania, pomruki i krzyki żyjących w tropikalnym lesie zwierząt.