Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2019, 21:41   #4
KlaneMir
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację
Przed wszystkim

Pobudka o 8:00, w czas wolny to niezbyt przyjemny pomysł. Jednak dźwięk dzwonka przebudził go w dobrym nastroju. Codzienny widok niewyraźnego pokoju witał Mitrasa, dźwięki z ulicy coraz bardziej docierały do jego sutereny.
-Z jakiego powodu ustawiłem budzik na tak wczesny poranek…- zapytał sam siebie. Po chwili przypomniał sobie, dziś jest ten dzień! Dzień spotkania Pavła Zagórskiego! Po szybkim zaspokojeniu higieny, założył soczewki, przygotował swoją ulubioną cienką bluzę, dżinsy i trochę bardziej eleganckie Adiki. Szybko sprawdził czy wszystko w mieszkaniu jest w porządku, pierwszy cel kuchnia. Odnalazł podejrzane pudełko do błyskawicznego Yakisoba, i postanowił je przygotować by sprawdzić czy jest bezpieczne. W trakcie gotowania wody, sprawdził szafę na broń, czy jest odpowiednio zabezpieczona na wyjście.
W środku nic nie ubyło i wszystko jest na swoim miejscu, oby tak było zawsze. Biblioteczka, i biurko z komputerem jest jak zwykle gotowe, i w chaosie w którym rzeczy o dziwo gubią się rzadko.
Wpakował do plecaka rzeczy które mogą się przydać na spotkaniu naukowym, jak i w upalny dzień. Po szybki śniadaniu udał się na zewnątrz, minął ludzi którzy mogą być jego sąsiadami, ale tak ich nawet nie znał. Jedyny znajomy przychodzący do jego mieszkania to stary spokojny właściciel tejże sutereny.

Udał się na przystanek tramwajowy, bo któż by chciał jeździć samochodem po takim dużym mieście, i tym bardziej że drogi w okolicy Placu będą zamknięte dla ruchu, więc lokalne parkingi byłyby zapełnione. Spokojna jazda w gorącym, i parnym tramwaju nie była aż tak przyjemna, dobrze że przynajmniej klimatyzacja starała się pracować…
-Bileciki do kontroli!- słowa znajomego mężczyzny z wąsem, brzuchem piwnym i 90% łysiną, wybudziły Mitrasa z transu. Nazywał kontrolera Pan Kanar, a jego o wiele chudszego i chyba starszego kolegę Pan Kanarek. Często ich spotykał, nawet czasami z nimi porozmawiał. Choć od pewnego czasu jazdy są jeszcze bardziej przyjemniejsze, po tym jak jeździ za darmo dzięki legitymacji Honorowego Dawcy Krwi. Oddanie 20 litrów krwi, było długim celem, ale w końcu można oszczędzać kolejne pieniądze! Po szybkiej wymianie słów, i pożegnaniu z Drużyną Kontrolerów, zaczęły się końcowe przystanki na drodze do Placu.

Nawet jak zostało kilkadziesiąt metrów do Placu Zwycięstwa, już zaczęły się tłumy.
-Czyli będzie źle…- powiedział Mitras już czując ten skwar od słońca, i ciepło od tłumów ludzi. Ucieszył się widząc że długo nie będzie musiał tu czekać, i jeszcze bardziej na widok wody którą rozdają przy bramkach. Podziękował za wodę, i założył swój kaptur. Dobrze że bluza jest koloru białego, ale tak lepiej poszukać jakiegokolwiek cienia.
Po odszukaniu przyjemnego kawałku cienia postanowił usiąść pod drzewem, pomimo że znajdowało się kawałek od najbliższych głośników, miał nadzieje że akustycy wykonali dobrą robotę, i usłyszy wszystko.
Czas mijał szybko na przeglądaniu memów, i internetu. Jednak Gwiazdy na scenie dalej nie ma. Postanowił wylosować sobie coś w Gachy, może w końcu uda się zdobyć ,,Old Mana”. Akurat jak zaczęło się pierwsze losowanie, na scenę wszedł Zagórski. Po głośnym powitaniu Profesora przez widownię, udało się... było go słychać z głośników. Nie miał powodu obserwować Profesora, więc wystarczyło mu go słuchać. Wszystko szło dobrze, do pewnego momentu… po fali srebrnych kart pojawiły się brązowe.
Z kolejnego transu uwolniły go słowa profesora o naszej śmierci, uznał że to zwykły żart, teraz najważniejsze są ostatnie losowania.
Po monologu profesora o naszym zniszczeniu, i kontroli świata, można było wpaść w panikę. Czy była szansa na ucieczkę? Raczej nie. Chaos zapanował, ludzie uciekali w każdym możliwym kierunku tratując innych. Jednak podczas rachunek sumienia, poczucia bezsilności, i złości że wszyscy których widzi umrą, Mitras usłyszał i zobaczył na telefonie Złotego Pięciogwiazdkowego Sługę. W tych ostatnich chwilach wszystko zamieniło się w gniew, zagryzł wargę z całej siły, patrząc na padających ludzi. I powstania nowego rodzaju ludobójstwa.

Szpital

Powoli odzyskując przytomność, odtworzył w myślach ostatnie chwile póki nie stał się królikiem doświadczalnym dla nowej broni biologicznej. Szok i stres wystarczająco przyspieszył ocucanie się. Otworzył gwałtownie oczy, i w szoku ciężko oddychał, jakby to były te momenty gdy się dusił na placu i każdą siłą chciał zaczerpnąć powietrza. Powoli się rozglądając, zrozumiał że jest w szpitalu, na sali w której leży kilka innych nieprzytomnych pacjentów. Najbliższy personel pewnie jest na korytarzu sądząc po hałasie. Liczba poszkodowanych pewnie jest ogromna, i raczej żaden szpital nie był przygotowany na taką ilość osób. Mitras miał dalej na sobie swoje ubrania, oraz nowy opatrunek pod wargą. Może nie jest tak źle, ludzie obecni na placu prawdopodobnie jedynie stracili przytomność, sądząc po tym że Nima ciągle żyje. Jak na razie najważniejsze jest się uspokoić, zamknął oczy i zaczął myśleć że będzie miał usprawiedliwienie by zostać w domu. Chciał jeszcze chwile poleżeć by upewnić się że nic mu nie jest. Oraz porozmawiać z jakimś pacjentem, jak się czuje. To co zrobił profesor może być czymś niezwykle ciekawym, jeżeli to był rodzaj broni, to jak nikt nie zginął może być to coś z opóźnionym zapłonem, jak jakaś choroba.
Oczekiwał do momentu aż jakiś pacjent się wybudzi, i jakiś personel wytłumaczy mu co się stało na placu. Jak najszybciej chciałby znaleźć się w swojej piwnicy... Jednak w tej chwili są inne priorytety.

Po usłyszeniu że jakaś pacjentka zaczyna się powoli wybudzać, popatrzył i czekał. By mieć w końcu z kimś porozmawiać.
-Mam nadzieje że ty znalazłaś się tu z innego powodu niż ja. Na mnie i wielu innych przetestowano coś… nie mam pomysłu co to mogło być, ale na pewno byłoby to efektywną bronią. Ciekawe ile praw międzynarodowych złamał ten szalony geniusz... -

- Jakby to teraz miało jakiekolwiek znaczenie- usłyszał w odpowiedzi. Młoda kobieta o kolorze skóry zdradzającym jej kreolskie pochodzenie, podjęła próbę podniesienia się do pozycji siedzącej. Pewną pomocą w tej kwestii okazało się to, że leżała pod ścianą, a za łóżko szpitalne służyły jej ułożone jeden obok drugiego krzesła dla odwiedzających. Komfortu takowego, a nie innego leża, strzec miały dwa koce, służące za prowizoryczny materac. Cóż, lepsze to było od podłogi więc Angie nie zamierzała narzekać. Gorzej jak się Babette dowie, przyszło jej na myśl. Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Nie mogła się doczekać tego widowiska.
- I nie mam zamiaru czekać by się przekonać czy faktycznie ma- zdecydowała, zwracając się do swojego rozmówcy. Nie zerwała się jednak i nie popędziła na złamanie karku by jak najszybciej wydostać się z tego zdecydowanie przeludnionego miejsca. Wręcz przeciwnie, opadła z powrotem i najwyraźniej zamierzała jeszcze sobie tak poleżeć.
- Ciekawe czy się na galaretkę załapiemy - mruknęła ni to do siebie, ni do niego. Potrzebowała pozbierać myśli, a do tego przydałyby się słuchawki i jej player lub chociaż telefon… No właśnie, telefon… Wsunęła dłoń do kieszeni i wyczuła w niej znajomy kształt. W sumie to wszystko miała przy sobie, nie licząc butów które, co potwierdziło szybkie zerknięcie na podłogę, leżały przy nodze jednego z krzeseł.
Nagłą euforię szybko zgasił kubeł zimnej wody. Telefon nie działał i ani myślał powrócić do życia.
- Szlag by to… - podsumowała i dopiero po tym wszystkim obdarzyła swojego rozmówcę spojrzeniem. - Twój działa? - zapytała.

-Oby tak, może jest gdzieś obok...-
Mitras też rozejrzał się za swoim plecakiem, spojrzał pod łóżko, i faktycznie był tam plecak wraz z butami.
-Czyli aż takie jest przeludnienie… nawet nie zabrali rzeczy do depozytów.- Otworzył plecak, i po szybkim przeszukaniu plecaka, telefon był na wierzchu, a pod nim butelka rozdawana na placu.
-Telefon jest, tylko…- Mitras starał się go włączyć, mocniejsze traktowanie też nie pomagało.
-Nie działa, oby chociaż karta SD była cała.- schował telefon do plecaka, i trochę coś grzebiąc w nim. Odłożył plecak obok siebie, by po chwili strzelić kośćmi palców i karkiem.
-Mam zgadywać że też byłaś na Placu Zwycięstwa, a nie po prostu miałaś dziś pech. Jak się czujesz? Jakieś symptomy...?- Mitras postanowił się trochę uspokoić, wyraźnie wyglądał na zaciekawionego. Popatrzył się trochę na sufit.
-Raczej jest wystarczająco osób by czekać długo na jedzenie, a galaretki to mają niesmaczne w takich miejscach.- Lekko uśmiechnął się w stronę towarzyszki.

- Może i tak ale jestem głodna - poinformowała go, odpowiadając uśmiechem, chociaż mającym nieco mniejszą moc. Całą energię przekierowała na procesy myślowe, a bogowie wiedzieli, że miała nad czym myśleć. Najpierw jednak poszła w ślady swojego przymusowego towarzysza i zerknęła pod swoje “łóżko”. Tak, torba leżała pod krzesłami. Odetchnęła z ulgą.
- Byłam, niestety - odpowiedziała w końcu na jedno z pytań, tym razem siadając na dłużej niż kilka chwil. - Podobnie jak cała reszta - zatoczyła dłonią półokrąg, który miał jednocześnie objąć cały szpital. - Biorąc pod uwagę ile tam było ludzi to nie ma się co dziwić, że to miejsce jest przeludnione. Lepszy przeludniony szpital niż kostnice - chociaż osobiście uważała, że tym drugim też się pewnie trochę dostało. Chyba, bo na dobrą sprawę nie mieli za wiele informacji, nie licząc swoich wspomnień, a te przecież ograniczały się do momentu utraty przytomności.
- Jestem Angie, a ty? - dorzuciła pytanie, spuszczając nogi na podłogę.

-Mitras Nima. Dość rzadkie imię w mojej ojczyźnie, a tym bardziej tutaj…- odpowiedział sprawdzając palcami ranę pod wargą.
-Mitras to zniekształcenie greckiego i perskiego imienia na cześć boga Mithra. Znaczy ono przyjaźń, przysięga, sam bóg był patronem światła i przyjaźni. Nima to znowu typowe perskie słowo, znaczące sprawiedliwy.- wyjaśnił imię prawie że automatycznie, jakby za każdym razem tak się przedstawiał. -Oby nie było tylu nowych mieszkańców kostnicy dzisiejszego dnia. Jeżeli miało to na celu zabić to byśmy już byli martwi. Raczej zgony były spowodowane paniką, czy środowiskiem…- spojrzał się znowu w sufit jakby nad czymś rozmyślał. -A raczej niewielu miało takiego pecha by zapełnić kostnice swoją osobą.- zacisnął mocno pięści.

- Optymizm zawsze mile widziany - skinęła głową na podsumowanie wyraźnie brzmiącego w jej głosie sceptyzmu. - Skończyłeś już oględziny? Bo wiesz, nie wiem jak ty ale ja naprawdę najchętniej bym się wyniosła z tego miejsca w tempie raczej szybszym niż wolniejszym - co mówiąc chwyciła buty i zaczęła je zakładać, starając się nie wykonywać przy tym zbyt gwałtownych ruchów, tak na wszelki wypadek. Jeszcze tego brakowało by ponownie straciła przytomność, wtedy z całą pewnością nigdy by się z tego miejsca nie wydostała.


-Lepiej żebyś chociaż te kilka godzin poczekać, jest raczej wczesna godzina. A nigdy nie wiadomo co się może zmienić po czasie. Jeżeli to była broń biologiczna to może się uaktywnić po czasie, jak choroba.- podniósł się, opierając się plecami o tył ,,łóżka”. -Lepiej niczego nie ryzykować, i dać się zbadać. Jeżeli na Placu byli twoi bliscy i o nich się martwisz to możesz poprosić personel o radę, jestem pewien że jest coś w rodzaju listy poszkodowanych.- starał się przekonać Angii.
-Jak tak bardzo chcesz iść to potowarzyszę ci na terenie szpitalu. Lepiej zdobywać doświadczenie naukowe jak najszybciej.- usiadł już przygotowując buty do założenia, oraz stawiając plecak by był pod ręką.

- Zrobisz jak chcesz - stwierdziła, wzruszając przy tym ramionami i ani myśląc przerwać przygotowania do wyjścia. - Nie znoszę szpitali - wyznała, jednocześnie usprawiedliwiając swoje zachowanie. - Nie widzę też jak ktokolwiek miałby nam w czymkolwiek pomóc. Z całą pewnością brakuje im personelu, wszędzie panuje chaos i cudem będzie można nazwać to, że w ogóle zauważą kogo brakuje. Listy poszkodowanych? Serio? Kto by miał czas na przeszukiwanie rzeczy osobistych gdy pacjentów jest tyle że upycha się ich w każdym możliwym kącie. Daj spokój, pewnie jakby się uprzeć to dałoby się stąd wymknąć bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń. I nie, nie było tam moich bliskich tylko ci, których powierzono mojej opiece. Muszę się dowiedzieć jaki jest ich stan albo gdzie się znajdują. Jak tego nie zrobię to może się okazać, że nie budzenie się nie byłoby tak całkiem złą opcją - skrzywiła się chociaż sama przed sobą przyznała, że nieco naciągnęła prawdę w tej kwestii.

-Czyli ten cynizm i pewność siebie jest spowodowana strachem. Zwykła rzecz ludzka, co do listy… nie widzę powodu dlaczego jej by nie miało być. Ludzie często radzili sobie z takimi problemami, teraz powiedz mi, skoro nami się nie interesują to znaczy żę nic nie robią czy żę są osoby bardziej poszkodowane.- zawiązując buty, wstał i zarzucił plecak. -Jeżeli jesteś taka pewna że nawet nie zauważą jak wychodzimy to prowadź. Kto wie czy nie będziesz potrzebowała towarzystwa jak ci krew będą pobierać jak cię złapią.- oznajmił już będąc gotowym do wyjścia.

- Za dużo gadasz - prychnęła w odpowiedzi, wstając i sprawdzając jak jej własne ciało reagowało na tą zmianę. Cóż, nic nie wskazywało na to by miała ponownie zaliczyć bliskie spotkanie z podłogą więc uznała, że najgorsze ma już za sobą. Dokładnie w tej samej chwili do sali, w której się znajdowali, wparował personel medyczny w postaci lekarza i pielęgniarki.
- Ktoś powinien cię oduczyć krakania - warknęła w stronę Mitrasa, mierząc jego, jak i nowoprzybyłych, niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Na szczęście jedyne co chcieli to osłuchać, opukać i wykraść nieco krwi po czym dali im zielone światło. Tak, bez dwóch zdań mieli tu niezły sajgon, inaczej z pewnością nie wypuściliby ich tylko po czymś takim. Byłyby dokładne badania, scany, testy, izolatki… Wzdrygnęła się na samą myśl.
- W recepcji powinni coś wiedzieć - zasugerowała swojemu towarzyszowi, chwytając torbę i przerzucając ją sobie przez ramię. - Im szybciej się stąd wyniesiemy tym lepiej.

-Hmm… dziwne. Teoretycznie powinni nas trzymać jak najdłużej, i to nawet w izolatkach. Nie wiadomo co to mogło być. Jak coś rodzaju broni biologicznej to skazują miasto na zagładę. Nie jestem fanem teorii spiskowych, ale mi to wygląda na coś bardziej skomplikowanego, niż tylko zamach. Profesor wspominało przejeciu kontroli nadświatem, co jeżeli to jest część planu.- odzywał się jakby był wpływem transu, dużo gestykulując rękami. -Achh! Czemu akurat teraz, mógł poczekać z zamachem do momentu jakbym był przygotowany…- schował ręce do kieszeni w bluzie, zagryzając lekko ranne pod ustami. -Co do zbyt dużej ilość gadania to… lubię bredzić, a krakanie mi wychodzi bo w to wierze.- wypowiedział to bardzo pewnie, jak nigdy od początku rozmowy. -Znasz Theleme? Bardzo ciekawy sposób istnienia. Może kiedyś opowiem jak cię zainteresuje. Jak na razie lepiej udajmy się do recepcji.- powiedział idąc lekka za Angii.

- Nie znam - ucięła jego towarzyszka, kierując się jednocześnie w stronę recepcji. Pomocne przy tym okazały się tablice informacyjne znajdujące się na ścianach. Oczywiście, o ile dało się do nich przebić. Powiedzieć, że szpital był przepełniony to tak, jakby stwierdzić że w Rosji czasem spadnie troszkę śniegu. Podobna stan rzeczy czekał na nich przy recepcji. Najwyraźniej nie tylko oni byli gotowi zwinąć się z tego miejsca w tempie przyspieszonym. Dobicie się do pań wydających druczki do wypełnienia okazało się trudniejsze niż to Angie przewidziała. Podobnie jak zmuszenie owych pań do wyjawienia jej co się stało z profesorem i jego synem. Udało się w końcu, chociaż informacje były połowicznie dobre.
- Wracasz do domu czy…? - zapytała, bo tak w sumie wymagała grzeczność. Nie żeby jej nie pasowała jego obecność ale nie chciała się narzucać. Sama… No cóż, naprawdę nie lubiła szpitali.

-Jak już cię znam, to chętnie ci potowarzyszę. Po zatem bardzo mnie interesuje stan innych poszkodowanych, a tak poznam kilku innych. Przynajmniej nie będę musiał się pytać nachalnie obcych...- poruszając się trochę w miejscu. -Dawno nie byłem w otoczeniu tylu ludzi, i to jeszcze tyle czekając, dobrze że tylko trochę się stresuje. Choć tak nie wiem nad czym bardziej się denerwować, nad sprawą z Placu, czy że moja strefa spokoju na jakiś czas pękła.- zaczął pocierać nerwowo dłonie. -No to prowadź Angii.- uśmiechnął się w strone towarzyski, z kolejna dawką optymizmu i ciekawości.
 

Ostatnio edytowane przez KlaneMir : 12-03-2019 o 17:20.
KlaneMir jest offline