Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2019, 23:10   #22
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzień 5


To był sen… który ponownie obudził jej apetyt, gdy się obudziła wczesnym rankiem.
- Aaaaaaa! - Wydała z siebie sfrustrowany przeciągły odgłos. - Dlaczego ja! Dlaczego on…
Spojrzała na zegarek 5:30, przynajmniej się wyspała, no i nie był to koszmar. “Nawiedza moje sny niczym sukkub.”
Nie ma co gnić w łóżku, przebrała się w dress, nie sprzątała zrobi to jak wróci. Wyszła tylnymi drzwiami, choć z pewną rezerwą w końcu sąsiedzi mogli też być w takich godzinach funkcjonować. Ruszyła przed siebie mimochodem biegnąc jak za pierwszym razem. Koło tylnego wejścia do sklepu Clarence’a. Będąc blisko zaczęła się mocno rozglądać za jakąkolwiek aktywnością mieszkańców. Od razu schowała się cieniu budynku, gdy dostrzegła Alice biegnącą w dresach z naprzeciwka.
“Kurwaaaaaa!” Pomyślała przerażona wewnętrznie, nie tylko to. Jeśli będzie chciała powęszyć na miejscu zbrodni będzie musiała zrobić to o innej porze dnia...może wieczorem? No nic nie mogła pokazać, że się boi…po prostu biegła swoim tempem.
Bibliotekarka zbliżała się do niej, z każdym jej krokiem serce waliło mocniej w piersi Susan, ich ścieżki się przecięły. Blondynka uśmiechnęła się i skinęła głową na powitanie. I zaczęła się oddalać nie zamierzając powstrzymywać Susan przed dalszym biegiem w przeciwnym kierunku.
Woods odwzajemniła uśmiech, choć musiała się nieźle zmusić, a jej serce wchodziło w stan przedzawałowy. “Hę?! “ Była szczerze zaskoczona z tego obrotu spraw. Zadowolona, ale zdziwiona. Poświeciła jednak chwile na zatrzymanie się koło Clarenca, drzwi zamknięte i zapieczętowane. Sprawdziła okna i poświęciła chwile by sprawdzić czy Clarence zgodnie z małomiasteczkowym trendem, trzymał zapasowy klucz pod jakąś doniczką, kamieniem czy na framudze drzwi.
Znalazła klucz do drzwi w szczelinie framugi i mogła czuć z siebie dumna. Pozostało druga sprawa, wejść? Czy zostać zostawić to na drugi raz? Rozejrzała się nerwowo po okolicy, jest mało czasu po morderstwie. Nikogo tam nie powinno być prawda, włożyła klucz do zamka i przekręciła. W końcu klucz mógł być podpuchą i tak naprawdę nie pasować. Pasował, Susan ostrożnie przekręciła klamkę i zaczęła otwierać drzwi.
I wtedy usłyszała kroki. Kilka kroków. Ktoś był w środku.
“Cholera!” Pomyślała zamykając na nowo drzwi, nie na klucz. Odeszła od drzwi i zajrzała do pomieszczenia przez okno.
I schowała się odruchowo. Jessika tam była. Ona i jej zastępcy pakowali książki do kartonowych pudeł. Komputer został postrzelony ze śrutówki i był w tej chwili kupą złomu.
“Nie ma co teraz nic nie zrobię i o ile Clarence nie zostawił gdzieś wskazówek to już nie znajdę, “ Pomyślała rozczarowana. Klucz od mieszkania nadal w jej kieszeni. Ostrożnie zaczęła się oddalać od mieszkania by znowu zacząć biec. “Cholera gdybym tylko była szybciej, gdyby nie Rose wczoraj…”
Dobiegła do domu głodna jak wilk. Z rozczarowaniem stwierdziła, że nie ma nic na śniadanie. Przynajmniej nic śniadaniowego, wypiła dwie szklanki wody i sprawdziła zegar. “Zdążę przed nim” pomyślała i poszła spłukać z siebie pot i przebrać się w świeże ubranie.

Drugie wyjście z domu było łatwiejsze. Nadal uważała by omijać piekarnię dalekim łukiem. Skierowała się do sklepu Phila.
- Hej Phil. - Przywitała się wchodząc i przechodząc się po alejkach zbierając kolejne produkty spożywcze. W tym chleb tostowy i mrożone bułeczki.
- Hej… coś ostatnio cię nie widziałem.- odparł z uśmiechem Phil wędrując spojrzeniem po zgrabnych nogach Woods.
- A wiesz remont trochę mnie zablokował w domu. Zresztą teraz będzie podobnie bo czekam na dostawę lodówki. - Powiedziała jak zwykle z uśmiechem stawiając swoje zakupy na ladzie. I wtedy stwierdziła, że właściwie może wyciągać z niego informację a przynajmniej spróbować powędkować o nie.- No i ta sprawa z Clarencem jakoś też zniechęciła mnie do wychodzenia. Choć pewnie wam jest ciężej w końcu znaliście go dłużej.
- Ano… szkoda chłopa.- odparł smętnie mężczyzna wzruszając ramionami.- Nikt nie żyje wiecznie niestety.
“I znowu ta obojętność, oddalanie problemu. To musi się dziać już jakiś czas.“
- Wiedzą już co się stało? - Zastanawiało ją jakie kłamstwo wmawiają sobie by lepiej spać.
- Wilki.- wyjaśnił lakonicznie i enigmatycznie Phil.- Podejrzewają że wilki wdarły się przez otwarte drzwi i cóż… mamy w okolicy bardzo niebezpieczne wilki. Na twoim miejscu, bym uważał.
- No tak z dzikimi zwierzętami nie ma żartów. - “Wilki? Chyba zmutowane wilki z odmętów piekieł!” Nadal w uśmiechniętej masce zapłaciła za swoje zakupy. - Muszę lecieć. Do zobaczenia Phil. - Pożegnała się i ruszyła do domu tylnymi uliczkami. Nie mogąc przestać się dziwić jak oni zgrabnie sobie wszystko tłumaczą. “W dupę sobie wsadźcie te tłumaczenia.”
W mieszkaniu przeczytała dwa razy instrukcje na mrożonych bułeczkach i odpaliła wielki piekarnik. Piekarnia obok odpada, będzie musiała sama sobie dostarczać świeże pieczywo.
Ten eksperyment ...no cóż bułeczki nie wyszły na węgiel, ale nie były super złociste i wielce chrupiące. Niemniej dało się na nich zrobić kanapki, zrobiła też herbatę, a zwłoki biednego ekspresu nadal leżały rozbite pod ścianą. Susan wydawało się, że ją obserwują oskarżająco. Będzie musiała je po śniadaniu sprzątnąć.

Drzwi otworzyły się od strony kuchni. Henry wszedł i zerknął na Susan przyglądając się jej.
- Wyglądasz lepiej.- skomentował.
- Miałam dobrą noc. - odpowiedziała uśmiechając się lekko - Chcesz herbaty? Na kawę nie ma co liczyć póki nie dojdzie nowy ekspres...chyba, że pijesz też z fusami. - Zaproponowała alternatywę.
- Herbata musi być.- stwierdził krótko Henry przysiadając się.
“No tak ty sobie usiądź, a ja to ogarnę...ech faceci.” Woods wstała i przyszykowała mu kubek z napojem. Tym razem nie spytała, ale od razu postawiła na stole cukiernice z łyżką jakby się okazało, że herbaty też słodzi. I usiadła na swoim miejscu. - Hej … Jane mówiła, że mieszkasz poza miastem.
- Tak.- jakże wygadany był z niego mężczyzna. No i... jak twierdziła Jane, był mężczyzną. I zerkał na jej nogi, tak jak Phil. Tyle że ona bardziej zwracała uwagę na jego wzrok.
- Nie masz problemu z wilkami? - Zapytała z jednej strony prosto z mostu z drugiej podtrzymując iluzję “oficjalnej wersji”. Patrzyła na jego twarz, z tych pierwszych interakcji nie oszukiwała się że coś jej zdradzi jego mimika twarzy, ale kto nie próbuje ten zawsze ponosi porażkę.
- Nie. Ale i nie szukam. Trzymam się zasad. Nie wychodzę po zmroku do pobliskich lasów.- odparł enigmatycznie Henry popijając herbatę.
- Dlaczego? - Drążyła dalej, zaskoczył ją słowami o zasadach. Zasady są wtedy kiedy ktoś ma wpływ na to co się dzieje. Kiedy indziej były to wskazówki czy rekomendacje.
- Bo można zginąć, gdy się je łamie.- wyjaśnił Henry, nic nie wyjaśniając.
- Tak, jak Clarence? - Woods zreflektowała się, że być może powiedziała za dużo, ale no cóż pytanie już padło. Najwyżej jej nie odpowie.
- Nie wiem jak zginął i czemu Clarence. - wzruszył ramionami Henry.
- …- Susan nie miała pomysłu jak dalej rozmawiać. Chciała wypalić ze swoją dziką teorią spiskową. Przygryzła wargę na dłuższy czas i postanowiłą podejść go inaczej.
- Niemniej znasz zasady i wiesz, że nie wolno ich łamać bo jak sam powiedziałeś “można zginąć” - Patrzyła mu prosto w oczy. Ach dlaczego nie potrafiła odpuścić. - Więc tak naprawdę możesz wiedzieć co się stało, tylko jak reszta miasta woleć tego nie przyjmować do wiadomości.
- Nie byłem. Nie widziałem. Nie rzucam oskarżeń. Nie mieszkam w mieście. -odparł spokojnie Henry wytrzymując spojrzenie Susan. - Spytaj Jane. Jest miejscowa.-
I tymi słowami uciął temat, skupiając się na kontemplacji długich nóg pani Woods.
- No tak...racja - no właściwie co innego mogła powiedzieć? Miał rację i gdyby nadal ufała Jane to by ją zapytała, ale nie wiedziała na ile może jej nadal ufać.
Wstała i ogarnęła stół. Miał jej być potrzebny. Kiedy Henry zajął się ostatnią częścią tapety Susan nakleiła na rozbite lustro szarą taśmę.
Miało to uchronić szkło przed wysunięciem się z ramy kiedy będzie je znosić na dół.
“Moje wskazówki do rozwikłania zagadki… gdzie jesteście do chuja pana” Susan rozczarowała się trochę nie znajdując nic za lustrem. “Może szukam za złym lustrem …”
Zniosła je ostrożnie do kuchni i położyła je odbiciem do dołu biorąc nóż z szuflady zaczęła odchylać delikatnie mocowania ramy. Rama była ładna i pasowała do łazienki wystarczyło wymienić pęknięte ze środka. Myśli nadal kręciły się wokół mieszkania Clarence’a. “Może powinnam tam pójść w nocy? Mam jeszcze jeden pistolet… a może powinnam odebrać rewolwer Jane..”
Rozmyślaniom tym nic nie przeszkadzało, bowiem Henry zajęty swoimi sprawami nie schodził na dół.

Niemniej zadzwonił dzwonek… ktoś wszedł do jej przybytku.
- Hę? Ale jak? - Powiedziała na głos, Henry wszedł tyłem a ona też używała drzwi od kuchni. - Halo? - Odezwała się trzymając nadal nóż do masła którym podważała ramę.
- Hej…- odezwał się przyjaźnie głos znany Susan. Głos Eleonore Lerfreve, głos przyjazny… ale i tak dreszcz przeszedł po plecach Susan.
- Witam, Eleonore. - Odpowiedziała równie przyjaźnie, ale z rezerwą. Jej serce zaczęło bić szybciej ze zdenerwowania. Mimo, że wiedziała, że Henry jest na górze nie poczuła się wcale bezpieczniej, przynajmniej wiedząc teraz na co je stać.
Zapach piwonii znów się pojawił, powoli osaczając Susan. I to ją nieco rozluźniało. Choć wiedziała, że to podstęp… to pomagał w byciu przyjaznym.
- Witaj…- mruknęła Eleonore wodząc spojrzeniem po Woods.- Jestem zawiedziona nieco. Obiecałaś dostarczyć mi papiery z podpisami do ratusza. Czekam i czekam i czekam… i nic.
- To było przedwczoraj. Myślałam, że czas do noszenia takich dokumentów jest zwykły urzędowy. - “I wczoraj znalazłam zwłoki a twoja koleżanka zmusiła mnie do zrobienia sobie minety, więc chyba mam prawo mieć w dupie noszenie ci dokumentów” Mówić jedno myśleć drugie. - Jeśli jest to takie pilne to mogę je znieść z góry. Jest tam bałagan i właśnie trwa remont więc przykro mi, ale cię nie zaproszę dalej.
- Normalnie to by tak było, ale wiesz… to są umowy związane z mediami. Akurat jeśli chodzi o dostarczanie wody, gazu i elektryczności, to chyba nie chcemy by cię odcięto, prawda? Reszta może poczekać.- odparła przyjaźnie Eleonore, gdy zapach piwonii gęstniał. - Mogę poczekać.
- Zaraz je przyniosę. - Powiedziała Woods bardziej niż szczęśliwa, że będzie mogła opuścić to pomieszczenie. I ruszyła pośpiesznie po schodach, wyglądało to trochę jakby uciekała. Minęła wejście do sypialni i skierowałaą się do biura. Dokumenty leżały na biurku. Oczywiście że ich nie przeczytał i nie podpisała. Szybko Przejrzała umowy i zaczęła stawiać parafki. Teraz chciała podpisać wszystkie, by Eleonore nie musiała tutaj więcej przychodzić, ani Susan ruszać do ratusza.
Kiedy skończyła zaczęła mozolnie schodzić w dół. - Proszę. Tutaj masz wszystko, w ten sposób nie będziesz musiała specjalnie się fatygować jakby mnie zaczęły terminy gonić. - Powiedziała podając wiceburmistrz komplet dokumentów i właściwie zorientowała się, że mogłaby spróbować czegoś się dowiedzieć. Bo Henry jest na górze zawsze może go zawołać ...albo… Susan stanęła koło drzwi do piwnicy.
- Hej wiesz może czy Alice odnalazła już te skradzione z biblioteki książki? Wydawała się bardzo zmartwiona, że ktoś je wyniósł. - Zaczęła Susan.
Zapach piwonii, który robił się coraz intensywniejszy nagle osłabł. Eleonore wyraźnie została wybita z dobrego humoru i spoglądała zakłopotana na Woods. Potem jednak przybrała profesjonalny uśmieszek. - Książki? Jakie książki? Alice nic mi o tym nie wspominała. Zresztą ja mało czytam, więc nie zachodzę do biblioteki zbyt często.
- Och nie wiedziałam, Alice wspomniała że współpracujecie często z uwagi na służbę publiczną. - “Co to była za reakcja?”
- Oczywiście. Współpracujemy. Naturalnie.- odparła Eleonore. Zapach piwonii powrócił, a z nim przyjemne pokusy. Nie było to tak intensywne uczucie jak z Rose, czy dominujące jak z Alice. Było przyjemnie ciepło i podniecająco. Prowokująco, ale nie intensywnie. Bardziej sugestia niż przymus. By ją pocałować. - Ale… przecież nie będzie do mnie ganiać z powodu jednej zaginionej książki, prawda? To raczej sprawy wewnętrzne biblioteki.
- No tak, pewnie po tym co się stało z Clarence’m i tak macie pełne ręce roboty...- “No dobrze spróbujmy tego”
- Tak. To rzeczywiście problem.- zapach piwonii osłabł, acz Eleonore wydawała się spokojna i opanowana. - To straszna sprawa. Umrzeć tak młodo. Mam nadzieję jednak, że nie wstrząsnęło to tobą? Nasze miasteczko, raczej nie jest częstym miejscem takich zbrodni.
- Tak? Wszyscy są tacy spokojni jakby to była rutyna, no ale to jak ktoś sobie z tym radzi to już chyba kwestia indywidualna. - “Zdenerwowała się na książki, ale jest spokojna w sprawie morderstwa...nope, nie rozumiem jak działają mózgi tych kobiet...i chyba nie chcę.” Susan skończyły się tematy do poruszenia. Co jeszcze wilki? Metody spoufalenia się Rose? No i kiedy będzie odpowiedni moment, żeby ściągnąć na ratunek Henry’ego i czy w ogóle będzie musiała.
Eleonore przejrzała pobieżnie dokumenty i uśmiechając się dodała.- No to muszę lecieć. Może jeszcze spotkamy się później, ale teraz… nie przeszkadzam.
- Na razie. - Odpowiedziała już spokojniej Susan. Spojrzała na zegarek, do obiadu Henrego miała jeszcze trochę czasu więc postanowiła skonfrontować się z Jane. Lustro zostało na stole zapomniane na jakiś czas. Wychodząc przez frontowe drzwi spojrzała na zamek. Skoro ona nie używała tych drzwi, a Henry tego dnia wszedł tyłem to jak to możliwe, że były otwarte? Czyżby któryś z nich zapomniało je zamknąć?
Albo… Eleonore miała własny zestaw kluczy, co było najbardziej upiorną możliwością.

Susan przekroczyła próg sklepu z narzędziami i rozejrzała się za Jane...albo za Yue.
Jane czytała jakiś katalog, a na widok Susan uśmiechnęła się promiennie i rzekła radośnie.
- Już ci lepiej?
- Potrzebuje tego co mi zabrałaś. - Susan myślała ze uda jej się zachować przyjacielsko, ale widok Jane kazał jej myśleć, że kobieta jest jak nóż czekający żeby wbić się w jej plecy. A szkoda, bo naprawdę wydawało jej się że znalazła koleżankę w nowym miejscu. Jej wypowiedź była szorstka i do rzeczy.
- A po co? - zapytała zaniepokojona Jane przyglądając się bacznie Woods.
- Bo nie zamierzam czuć się bezbronna - Powiedziała, coś w środku zaczęło się w niej gotować. Wywrzeszczeć jej jak bezbronna się poczuła kiedy Jane ją rozbroiła. I że wie kim jest. I że podejrzewa, że kobieta bawi się nią jak reszta wiedź w mieście. Powstrzymała się jednak. Przyszła po broń. Ruger był jej pistoletem ale rewolwer miał większą siłę i robił większy huk, głodne czy nie wilki powinny się z nim liczyć bardziej niż ręcznym pistolecikiem.
- No dobrze. Poczekaj tu chwilę.- rzekła Jane odkładając gazetę i wychodząc na zaplecze. Wróciła po kilku minutach z bronią. Położyła ją na ladę.
- Tylko nie rób nic głupiego i nie pokładaj w niej zaufania. Szczerze powiedziawszy…-
Susan nie słuchała jak tylko rewolwer wrócił w jej zasięg wsunęła go z tyłu spodni zasłaniając narzutka i wyszła. Bez pożegnania bez wyjaśnień. Nawet się cieszyła, że Jane nie drążyła tematu bo, by pewnie powiedziała jej co ma zamiar zrobić. Dla sprowokowania jej, zobaczenia co zrobi. Wróciła do domu i poszła do gabinetu zamykając za sobą drzwi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline