Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2019, 10:32   #26
Obca
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Sny i jawa

Czuła muśnięcie języka po jej skórze. Na udzie… wędrujące w górę. Rozkosznie pieszczące jej ciało. Czuła… właściwie to nie czuła. Ani bólu kolana, ani rozciętej ręki. Żadnego bólu. Za to pieszczotę języka na skórze nogi. Było miło, ale im dłużej to czuła tym bardziej świadoma była ze ktoś jest w jej domu, znowu. Wierzgneła nogą kopiąc mocno. w panice zerwała się rozglądając z przestrachem po pokoju. Najwyraźniej czas zacząć spać z nożem i zastawiać pułapki po domu. To co zobaczyła… albo kogo… właściwie to był Henry. Pokryty na całym ciele malunkami wijącymi się niczym jakieś tatuaże. Jakieś macki… jego spojrzenie nie było ludzkie, zwierzęce lekko. Nozdrza unosiły się oddychając powoli. Wdychając jej zapach, jakby była… przywódczynią stada… waderą. Jakby uwodziła go swoim zapachem.
- Henry? - Spytałą zdziwiona, patrząc na jego malunki na skórze, były piękne i niepokojące zarazem. - Co tu robisz? - Była dziwnie rozbudzona jak na jej wcześniejszy stan. To że widziała jego… gotowość również nieco dokładało oliwy do ognia.
Henry zaś przykucając przed nią, odpowiedział kocim pomrukiem. Spoglądał na nią pożądliwie. Oddychał ciężko.
Wczoraj odmówiłą mu, wiedziała że nie chce być jednorazową przygodą. Potrzebowała dłuższej przygody, wyłączności, czuć że ktoś pilnuje jej pleców. Tej nocy prawie zginęła, to miasto było niebezpieczne. nie wiesz kiedy potwory przyjdą po ciebie. Jak nie teraz, to może nigdy się na to nie zdecyduje.
Zsunęła się na czworaka do jego poziomu. Przysunęła swoja twarz do jego tak ze dotknęli ise nosami. Woods musnęła jego usta swoimi. Zaprosiła go, jasno i wyraźnie. Parę mocniejszych pocałunków, język na jego wargach zapraszający do współudziału.
Mężczyzna odpowiedział pocałunkami na jej pocałunki. Objął dłonią kark przyciągając ku sobie. Drapieżne pocałunki, pieszczota dłoni na karku.. siła… delikatnie popchnął ją do tyłu, że wylądowała na pośladkach. A potem zaczął gorączkowo zdzierać z niej dół piżamki.
Ubranie nagle stało się przeszkodą która Susan postanowiła pomóc usunąć. Kiedy Henry zdejmował dół ona ściągnęła górę. Jej nogi rozchyliły się zapraszająco.
- Zrób mi dobrze…- Woods właśnie błagałą go o bliskość i nie było jej ani trochę wstyd.
Henry jednak zaskoczył ją swoim zachowaniem. Nachylił się, jego chyba bardzo czuły nos węszył po jej udach i kierował się wprost do jej kobiecości. Mężczyzna upajał się jej zapachem, tak jak ona upajana była zapachami “wiedźm”. Było to przyjemnie… podniecające… mieć nad kimś taką całkowitą władzę. Jego usta dotknęły jej intymnego zakątka… liźnięcia podobne kocim muskały jej ciało. Zaczepiał językiem o wrażliwy punkcik.
- Mhmm - kobieta odchyliła głowę do tyłu przymrużając oczy, to było takie miłe. Odpłynęła w przyjemność jaką dawał jej Henry. W końcu należała się jej chwila oddechu. Ta chwila. Kochanek powoli budował w niej to przyjemne napięcie. Czyżby zamierzał dać jej całą przyjemność w ten sposób? Jej oddech stał się cięższy, a apetyt narastał.
Badawczo jego język sięgał głębiej. Smakował kielich jej rozkoszy, jakby był motylem. Były to jednak delikatniejsze pieszczoty niż te, które przeżywała w swoich snach z Bogiem-Jeleniem. Czyżby Henry był właśnie taki? Delikatny? W kuchni był, a może to jakaś jego druga strona? Jak ying i yang? Nie ważne. Dzisiaj nie zamierzała mu odmawiać, przyjmie to co jej zaoferuje.
- Aaach..- Westchnęła głośniej kiedy Henry trafił na bardzo czułe miejsce w jej wnętrzu. - Henry….
Ruchy języka robiły się szybsze, pewniejsze. Objął jej biodra dłońmi smakując rozkosz jej ciała niczym lody z pucharka. Oddech jaki słyszała świadczył jednak, że w końcu delikatne pieszczoty przejdą we wtargnięcie kochanka. Był mężczyzną w końcu. Zanim jednak to nastąpiło Susan osiągnęła swoje ciche spełnienie. Niczym fala morska zdobywająca brzeg plaży, rozkosz wdarła się nią rozlewając po całym ciele. Utrzymała się chwilę i powoli odpłynęła. Henry klęknął przed nią, a potem posiadł ją, podciągając jej biodra do góry i całując krągły biust kochanki. Spełnienie od razu przeszło w kolejne doznania, przepływające przez ciało przyjemnymi falami promieniującymi z podbrzusza. Więcej, więcej, więcej…Pochwyciła kochanka i przyciągnęła do swych ust. Rytm pocałunków dopełnia rytm jego lędźwi. Zgrabne nogi objęły Henry’ego, kobieta nie chciała by ją opuścił.
A ten… stawał się coraz bardziej bestią jaką znała ze swych snów. Mocniej zaciskał palce na pośladkach. Żarliwie całował jej usta, obojczyki, piersi, biust… z każdym ruchem czuła go głębiej, mocniej, intensywniej… blisko…
***
- Nie wyglądasz za dobrze.- pobudka była tak bolesna i fizycznie i psychicznie. Obrażenia wróciły na swoje miejsce. Nie zaleczyły się cudownie, a i Susan spoglądała w twarz ubranego i ale zmartwionego Henry’ego.
- Powinnaś pójść do Jane.- zawyrokował widząc jej obolałe kolano.- Właściwie to powinnaś pójść do lekarki, ale… mam wrażenie, że nie możesz.
- Nnnhhnnnn - Wydała z siebie strasznie niezadowolony dźwięk. - Dzień dobry Henry ,czy możesz mi powiedzieć która godzina? - Jej głos zaspany, zmęczony i zbolały. Przetarła oczy, wydawało jej się, że spała bardzo krótko.
- Jedenasta.- odparł mężczyzna przyglądają się jej badawczo.- Ciężka noc, co? Hong wspomniała, że możesz zrobić coś głupiego.
- Kurwa mać,...- wymamrotała pod nosem, następnie wzięła głębszy oddech i powiedziała to co najwyraźniej on i Jane chcieli usłyszeć - … Tak miałeś rację! Powinnam siedzieć w domu a nie włamywać się do domu Clarenca w środku nocy. Tak widziałam te wasze pierdolone “Wilki”. Tak ledwo mi się udało uciec. Tak nie znalazłam żadnych wskazówek dotyczących kto chciał się go pozbyć. Tak mam nauczkę. Zadowolony? - Bardziej przemawiało przez nią ból i wyczerpanie, tak naprawdę nie chciała być złośliwa czy nie miła, nie w stosunku do Henry’ego.
- Żyjesz… jesteś cała. Więc tak… jestem. - odparł Henry uśmiechając się lekko i głaszcząc ją po włosach, jakby była małą dziewczynką.- Dam znać Jane, co by zajrzała do kuchni i coś ci ugotowała. Nie wydobrzejesz na tym co sama ugotujesz.
-... - Spojrzała na niego gniewnie. - Uświadamiam cię, że posiadam pistolet i jeszcze jeden durny komentarz o moich zdolnościach kulinarnych a cię postrzelę. - Bycie niewyspanym było okropne, jej usta wypowiadały zdania całkowicie bez akceptacji mózgu. Przekręciła się na plecy a jej twarz wykrzywiła się w bólu. - Przepraszam. Spałam z … cztery godziny...nie kłopocz Jane. Mam jeszcze zupy w puszkach które wystarczy odgrzać. - Spojrzała na jego twarz. Od razu pożałowała, że poprzedniego dnia nie skorzystała z okazji. - Zaczynasz dziś malowanie czy jeszcze zdzierasz coś ze ścian?
- Zacząłem malowanie. A ty powinnaś zacząć słuchać dobrych rad. Zamiast zamykać się coraz bardziej i bardziej.- odparł trochę flegmatycznie i trochę czule… nie przestając ją głaskać po włosach.
- Wasze dobre rady nie dają odpowiedzi na pytania, które chce znać odpowiedź. - pochwyciła jego spojrzenie i trzymała się go. - Ufasz Jane?
- Tak. To moja partnerka… biznesowa.- wyjaśnił mężczyzna wstając.- I martwi się o ciebie.
Wzruszył ramionami.- Może nasze rady… nie dają odpowiedzi. Ale… całkowicie je ignorując. Cóż… -
Spojrzał na nią.- Przynieść ci coś?
- Mhm, nie przejmuj się mną zjadłam coś rano i jestem po prostu śpiąca. Jak...jak będziesz wychodził na obiad...obudzisz mnie jakbym nie wstała do tego czasu? - nie chciała kontynuować tematu ich ‘dobrych rad’ bo ją drażnił. Ich ‘rady’ skupiały się by ją zniechęcić do szukania odpowiedzi. A Susan była już za daleko, by zawrócić z tej ścieżki.
- Dobra.- rzekł w odpowiedzi mężczyzna i ruszył do swojej roboty pozostawiając ją samą.
- Susan, kiepsko ci to idzie…- odezwała się Yoona oceniająco. Na tym się skończyło. Poszła spać, była nadal zmęczona. Czuła się lepiej wiedząc, że Henry jest w domu dosłownie pokój obok. Spokojniej, bezpieczniej uśmiechnęła się zasypiając na nowo.
Ten był krótki i niespokojny, obolałe ciało i świadomość, że Henry jest tuż na wyciągnięcie ręki po tak… intensywnej fantazji we własnej świadomości, utrudniały jej spanie. Nie tylko ciało potrzebowało odpoczynku. Umysł Susan też… wszak widziała tak wiele rzeczy podważających logikę znanego jej świata.
- Idę już.- odezwał się Henry wchodząc do pokoju i widząc, że nie śpi.
- Mhm. - Odpowiedziała i ślamazarnie zaczęła się podnosić. Mimo robienia z siebie ‘twardej babki’ nie była nieczuła na ból. Zaczęła kuśtykać na zewnątrz pokoju i powolutku po schodach. w stronę kuchni.
Henry wziął ją pod ramię, objął ostrożnie w pasie i uniósł pomagając jej zejść po schodach. Pachniał tak jak to sobie wyobrażała w swoich sennych fantazjach. Żadnych kwiatów, żadnych drogich dezodorantów… męski pot. Wrócił wspomnienia z wczoraj, nawet te które wybiły ją za nastroju… zaborcza dłoń na jej miękkiej piersi.
- Dziękuję - powiedziała cicho opierając się na mężczyźnie, lawirując na granicy oparcia a przytulenia. - Jutro też przyjeżdżasz czy bierzesz wolne, na czas schnięcia farby?
- Przyjadę.- odparł lakonicznie mężczyzna pomagając cierpliwie przy każdym stopniu, aż końcu znalazła się na dole.
- Ale, masz coś do zrobienia czy będziesz pilnował żeby farba równo schła? - Słaby żart ale chwilowo to najlepsze co mogła wymyślić. W kuchni wyjęła puszkę pomidorowej.
- Muszę wprowadzać poprawki na bieżąco. Poza tym, przyjrzę się gabinetowi.- wyjaśnił Henry przyglądając się jej działaniom. Westchnął głośno. - Poradzisz sobie sama?
- Henry,...- Jego imię rozlało się po jej języku jak whisky. - … to miasto jeszcze nie zrobiło ze mnie inwalidy. Zrobię sobie obiad, zjem, poczekam na ciebie żeby sobie nie złamać kręgosłupa wracając na górę. - Jakoś czarny humor zaczynał się udzielać. - Brzmi ok?
Henry przyglądał się dziewczynie przez dłuższą chwilę.
- Brzmi ok.- po tych słowach ruszył do wyjścia.
***
Zgodnie z założeniem podgrzanie sobie zupy z puszki nie było trudne dało jej też czas do pozbierania w końcu ‘zwłok’ starego ekspresu i schowanie go, w jako tako, trzymającego się razem, pudełka. Posiłek sprawił, że poczuła się lepiej, choć znowu ogarnęła ją senność.
Zmusiła się do pozmywania naczyń po obiedzie i śniadaniu.
- Chyba powinnam rozważyć kupienie zmywarki… - zasugerowała sobie na głos. Henry jeszcze nie wrócił więc poświęciła ten czas na zrobieniu sobie opatrunku z sody kuchennej na kolano. A czekając dalej jej ciało stwierdziło, że się zapadnie w regeneracyjna drzemkę.
Więc ktokolwiek wszedł do domu przez kuchnię, zastał Susan w piżamce i szlafroczku drzemiaca na krześle z ranną nogą wyciągniętą na drugie krzesło. Na kolanie położona mokra biała gaza, w powietrzu unosił się zapach pomidorówki i sody oczyszczonej. Właścicielka była całkowicie nieświadoma swojego otoczenia.
Obudził ją pomruk. “Wilk”… spoglądał na nią stojąc przy drzwiach, jego opasły przeźroczysty brzuch pulsował świecącymi wnętrznościami. Paszcza otwierała się przy warkocie ujawniając ostre sztylety zębów ociekające śliną. Był sam, ale ona też… do tego ranna i bezbronna.
- Aaaa! - Wrzasnęła i poderwała się z krzesła. Łapiąc je niczym treser lwów. Zamknięty w klatce na arenie. Jedyna broń jaką miała, ruger w sypialni był chyba najbardziej dostępny, ale po drodze miała schody. “One nie powinny pojawiać się w dzień!” Pomyślała przerażona zaczynając się cofać z krzesłem jako tarczą. Potwór zbliżył się do Susan szeroko otwierając paszczę. Krzesło mogło być jakąś obroną przed lwami, ale “wilk” miał przewagę… lwy nie mają macek w paszczy. On miał, dwie silne macki wysunęły się z gardzieli. Jedna pochwyciła krzesło, druga próbowała pochwycić trzymającą ją dłoń.
Zamiast od razu puścić mebel jak skażoną radiacją materie Susan zaczeła się siłowac z potworem. dopiero w ostatniej chwili pojęła, że to nie ma sensu, ciągnąc mocno do siebie nagle je puściła. Zrobiła w tył zwrot i rzuciła się schodami na górę do sypialni. Kolano ciążyło, ale liczyła że manewr z krzesłem kupi jej sekundę lub dwie.
Dwie sekundy. Krzesło ciśnięte zostało gdzieś na bok. Rozjuszona bestia z bulgoczącym warkotem pognała za Susan. Trzy sekundy. Tyle zyskała… niewiele. Warkot za nią przypominał jej o pędzącej za nią groźbie śmierci… przez rozczłonkowanie.
Leciała już na łeb na szyje wpadając do sypialni. Rzuciła się na łóżko rozdzierając folie i sięgając po pistolet, ukryty między ramą a materacem. Wilk wpadł tuż za nią. Powoli podszedł do Susan odcinając jej potencjalne drogi ucieczki. W tym do prowadzące do szybszego zgonu… skoku przez okno.
Woods wyciągnęła pistolet i zaczęła strzelać...Cyk. Cyk. Cyk. W panice zapomniała odbezpieczyć. Ręce jej się trzęsły, ale powtórzyła akcje z już odbezpieczonym. Bum. Bum. Bum.
Kule wbijały się w ciało bestii jak w ciasto. I robiły tyle samo szkody. Wilk nie zwracał uwagi na te rany… macki pochwyciły ją za nogi powaliły na ziemę. Bum w końcu zmieniło się cyk cyk cyk… skończyły się naboje. I zaraz miało skończyć się jej życie w brutalny i bolesny sposób.
Szarpnięcie za ramię wyrwało Susan z tego koszmaru. Jej spojrzenie napotkało oczy za okularami. Oczy bibliotekarki Alice.
- Aaaa! - Krzyknęła na ten widok, z jednej strony nadal goniona przez wilka. Z drugiej jedna z wiedźm to nie był widok, który chciala widziec po przebudzeniu. Rozejrzała się sprawdzając gdzie jest i z kim jest. - Alice, rany... przestraszyłaś mnie.
- Powinnaś się bać. Włamanie, kradzież… jesteś bardzo niegrzeczną dziewczynką Yoono. - szeptała bibliotekarka wpatrując się w twarz Azjatki. - A wiesz, że niegrzeczne dziewczynki, winny być ukarane?
Głowa Susan automatycznie i niemal bezwiednie przytaknęła.
“ Ma rację, byłam niegrzeczna i powinnam zostać ukarana.” Pomyślała brunetka. Gdzieś tam wypływała z jej wnętrza Yoona, ale ona też była dziwnie uległa.
W dłoni Alice pojawiła się trzcinka.
- Przyjmij postawę? - rzekła. Z początku Susan nie wiedziała jaką, ale zauważyła zapłakaną Jane ubraną w szkolny mundurek z japońskiej szkoły. Z podwiniętą własną spódniczkę Hong stała oparta o ławę szkolną wypinając swoje pośladki… ze śladami uderzeń. Teraz była kolej Woods.
Ociągała się, ale ustawiła się posłusznie koło Jane. Podciągnęła w górę spódniczkę swojego mundurku. W końcu jeśli będzie się opierać, kara będzie jeszcze gorsza. Chwyciła dłońmi ławkę i ścisnęła je na niej mocno. Przygotowała się na mocny piekący cios mogący opaść na jej pośladki w każdej chwili.
- Jane… pomóż koleżance. - padło polecenie i drżące palce Hong przesunęły się po jej pupie zsuwając z niej bieliznę. No tak, zapomniała o majtkach.
Potem spadł pierwszy raz, kolejny… piekący ból przeszył całe ciało. Alice uderzała z wprawą i satysfakcją. Czerpała fizyczną przyjemność z tej sytuacji… a ciało Susan po kilku pierwszych razach przywykło do bólu… który nie był tak mocny, jak się spodziewała. Gdzieś tam przed oczami zaczęła migotać kolorowa plama… nagroda?
Ciche pokrzykiwania zgrały się z uderzeniami, choć nie mocne to kobieta wiedziała, że takiej reakcji wymagała Alice.
Skupiła swój wzrok na migoczącym światełku. Było ślicznie, kolorowe, jasne zapraszające do podążania. Czuła nadal uderzenia na pośladki, bolesne ale przechodzące przyjemnym drżeniem przez jej ciało. Wirujący obiekt, stawał się większy wyraźniejszy… spirala? Nie. Namiot.
Susan puściła ławkę by pochwycić ‘coś’. Nadal nie wiedziała co to jest, nie miała słowa.
Obraz stawał się coraz wyraźniejszy, podczas gdy ciało Woods wypinało się w oczekiwaniu na kolejne razy. Zapomniała już krzyczeć, zamiast tego pojękiwała obserwując… coraz większy namiot cyrkowy kręcący się coraz wolniej, aż… obudziła się.
 
Obca jest offline