Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2019, 10:36   #27
Obca
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Sny i wskazowki

Na łóżku w gabinecie.
- Hę? - rozejrzała się zaskoczona i przestraszona. Nagła zmiana miejsca nie napawa optymizmem. - Kto? - powiedziała i spróbowała wstać, by sprawdzić czy to jej dom czy nie. Nogi się jej zaplątały i z głośnym ‘tumpt’ wywaliła się podłogę. Dobrze że na tyłek i że z leżanki miała blisko na podłogę.
Spróbowała jeszcze raz tym razem ostrożniej. No noga plecy i cała reszta bolała ją jak wcześniej więc wydawało się być prawdziwie.
Zaczęła kuśtykać do sypialni. Właściwie to do łazienki, ale musiała przejść przez sypialnię.
Tam Henry zajęty był pracą przy malowaniu.
- Musisz uważać, gdzie “kładziesz” się spać. Mogłaś zlecieć na podłogę. - ocenił Henry.
- Musisz uważać, gdzie kładziesz śpiące królewny bo i tak spadłam. - odpowiedziała ironicznie opierając się o framugę wejścia. Ulżyło jej, że to nie sen i tylko Henry zaniósł ją na górę. Pokuśtykała do łazienki wziąć środki przeciw bólowe. Brudne Rzeczy leżały grzecznie tam gdzie je porzuciła. Yoona nie była taką bałaganiarą, ale też nie musiała sobie radzić z taką sytuacją sama.
- Ciesz się, że nie dałem ci klapsa w ramach pobudki. - usłyszała słowa mężczyzny i poczuła dreszczyk przechodzący po jej ciele.
- No jakbyś by mnie obudził i nie musiałbym dośnić koszmaru do końca to byłabym ci medal dała. - Odezwała się z łazienki łykając tabletki i popijając wodą z kranu.
- Koszmary… to przez jedzenie masz. Jane robi ci kolację w kuchni, więc na wieczór zjesz coś lepszego niż żarcie z puszki. - odparł zajęty robotą Henry.
- … - wyszła i spojrzała na niego zdziwiona. Wpuścił Jane? - Sprawdzałam daty i nie były przeterminowane. - Nie mogła odpuścić tak bardzo chciała mieć ostatnie słowo. - i wydaje mi się że mówiłam byś jej nie kłopotał?
- Wolała kłopotać się sama i zaproponowała zrobienie ci kolacji. - odparł flegmatycznym tonem Henry.
- Mhm i twoje wspomnienie jak “świetnie” sobie radzę nie miało z tym nic wspólnego? - zapytała podejrzliwie, nie była to jednak gniewna podejrzliwość. Była bardziej rozbawiona i prowokująca do dyskusji.
- Pytała. Odpowiadałem. - odparł Henry nie wdając się w szczegóły.
- …- Trudny był z niego człowiek. Susan nie kontynuowała swojej dyskusji mężczyzna wywinął się z każdej próby wygrania wojny na ‘słówka’. Obserwowała go dłuższą chwilę w milczeniu. “Ładny kolor wybrałam.” Stwierdziła patrząc jak pracuje. Wytrzymała tak dziesięć minut potem kolano zaczęło pokazywać kategoryczny sprzeciw takiemu traktowaniu. Z ciężkim kolanem i nienasyconą () coś tam zainteresowania Woods przeszła przez pokój mijając Henry’ego. Na korytarzu myślała o pójściu do gabinetu ale przystanęła i spojrzała na schody. “Nie mogę jej wiecznie omijać.”
Powoli ruszyła schodami w dół bose stopy tuptały po drewnie dając w raczej cichym domu znać gdzie jest. Zapachy z kuchni rzeczywiście były smaczne. “Dlaczego ja tak nie umiem?” Pomyślała przekraczając próg.
Hong była zajęta akurat przygotowywaniem posiłku, więc nie zwróciła uwagi na wkraczającą Woods. Ta podeszła bardzo blisko i odezwała się mącąc panująca w kuchni ciszę.
- Nie przesadzaj z ilością, nadal nie mam gdzie tego przechowywać.
- Hej już lepiej się… czuj...esz? Bo wyglądasz gorzej. - stwierdziła Jane przyglądając się opatrunkom Susan.
- To wszystko przez brak lustra w łazience. Nie mam jak kontrolować mojego piękna. - Zdobyła się na lekki żart. Szybko jednak spoważniała. - Przepraszam za moje zachowanie ostatnio, byłam...wredną suką. - Dodała, nadal miała mieszane uczucia wobec Jane, ale jednak ona i Henry, byli chyba najlepszym co to miasto miało do zaoferowania...choć nie zna jeszcze miasta.
- Byłam w twoim miejscu… rozumiem. Nie ty jedna przeszłaś przez to. - odparła z bladym uśmiechem. Spojrzała na opatrunki. - W przychodni wyleczyli by to od razu, ale pewnie masz powody, by się tam nie zjawiać.
- Mówiąc od razu masz na myśli..- Susan wiedziała, że jej obrażeń nie da się wyleczyć od razu...nie, normalną medycyną. Można złagodzić ból i ograniczyć obrzęk mocniejszymi środkami, ale wyleczyć? Nie.
- Od razu. Cudownie i bez śladu. - potwierdziła Jane. - Za pomocą “aromaterapii”.
- Aż taka umierająca nie jestem, więc dam sobie czas na tradycyjne dojście do siebie. - Powiedziała gorzko. Aż ścisnęło ją w żołądku myśląc jak przyszłoby jej za tą ‘usługę’ zapłacić. I nie miało to nic wspólnego z włamaniem do Clarenca.
- Wystarczą mi okłady i nie forsowanie się póki obrzęk nie zejdzie. W ostateczności mam kokainę po Clarenc’ie.
- Domyślam się. Dlatego sama zdobyłam trochę maści i kadzidła na własne potrzeby. Trochę mnie to poświęcenie kosztowało. Ale było warto. - odparła z uśmiechem Hong.
- Nawet nie chce wiedzieć. Nie dzisiaj. - Zdziwiło ją dlaczego słowo ‘kokaina’ nie otrzymało żadnego komentarza. “Może myślała ,że żartuje. “ - Ok. Więc dzięki za kolację, na pewno będzie smaczna. Jakbym się nie obudziła zanim pójdziecie, to miłej nocy. - Woods pożegnała się i ruszyła z powrotem na górę. Miała nadzieje że Hong nie wspomniała o olejkach i maści, bo chciała zacząć nimi leczyć Susan. Bo to tworzyło najgorszą rzecz na świecie “długi przysługowe”. Dzisiaj ona wyświadcza jej przysługę i jeszcze zaznacza, że dużo ją to kosztowało. Jutro Susan będzie musiała dla Hong zrobić coś równie wartościowego. Tyle że to nigdy tak nie działa. To co oddajesz zawsze jest większa wymuszoną przysługą niż ta pierwotna.
Jakby Susan przyjęła tą pomoc byłaby w praktyce na łańcuchu Hong do końca życia.
A przecież była samodzielna i niezależna i… kolano bolało ją mocno. Jakoś dokuśtykała na górę uznając, że powinna albo wymyślić sobie jakąś windę, albo załatwić kule. Albo… zostać na górze. Bolały ją też plecy od uderzenia macką, choć nie tak mocno.
Mogłaby też poprosić Henry’ego by ją nosił. Już raz to zrobił bez proszenia, może gdyby go naprawdę ładnie poprosiła… Nie no, nie może go tak wykorzystywać i tak mają z nią dużo roboty. “Choć byłoby miło…szkoda że Jane jest na dole.”
Jej potencjalny tragarz, był zbyt skupiony na robocie, by zauważyć jak weszła. Sumienności mu odmówić nie można było.
“Już dosyć mu naprzeszkadzałam…” zracjonalizował sobie i poszła do biura. Poprawiła pościel.
***
Korzystając z chwili wzięła komputer. Przejrzała maile potwierdzające dostawę na jutro. - Nareszcie. - była zadowolona z tego obrotu spraw. Będzie miała lodówkę zacznie normalnie żyć. Zamówione rzeczy będą dawać fajną atmosferę jak tylko sypialna będzie skończona.
Zaczęła przeglądać inne strony sklepowe, bo jej standardowy telefon dzielnie służył, ale był bezużyteczny.
Nagle… monitor zaczął śnieżyć. Laptop się psuł? Jakim cudem? Nie wyglądało to ani na awarię programu, bo nie wywalało jakiś dziwnych komunikatów. Nie była to awaria samego hardware’ru, bo pewnie by prostu zgasł. Nie… śnieżył jak stare stare telewizory kineskopowe. Tyle że to był ekran LCD.
No i jeszcze ten... dźwięk. Z pozoru cichy, a potem narastający.Muzyka.
Susan trzymała laptop w dłoniach, znowu ten zespół, znowu Psycho Circus. Komunikat bombardował ją w snach i na jawie. - Co to znaczy? … Czy to kod? Czy odpowiedź jest aż tak prosta? Wzięła płytę ze schowka i sprawdziła tytuły. Włożyła cd do napędu komputera mając nadzieje ten wróci do normalności.
Laptop rzeczywiście się uspokoił, wczytując płytę i włączając z automatu playlistę.
- Zobaczmy wszystko wygląda normalnie...no dobra Psycho circus ...play. - Powiedziała do siebie wybierając odpowiednią pozycję.
Kawałki lecące z głośników, były… normalną muzyką. Nic dziwnego się nie działo. Nic niezwykłego.
- Ggggyyy…- wydała z siebie zawiedziony zirytowany dźwięk - No dobra niech leci cała płyta najwyżej zacznę wpisywać nicki i hasła na chybił trafił. Zobaczymy co się stanie wtedy.

Zostawiła grającą muzykę i odstawiła laptop.
Wiedziała… tak instynktownie, że była na dobrej drodze. Że trafiła na trop… niestety nie bardzo miała pojęcie jak nim podążyć. Tymczasem Henry kończył malowanie pokoju… przynajmniej na dziś.
- Zawsze jest jutro, prawda? - powiedziała słysząc jak mężczyzna zbiera swoje rzeczy.
“ciekawe dlaczego nie zostaje w mieście..poza oczywistym…mieszka w lesie czy totalnie za obrzeżami miasta...też miewa koszmary...Susan skup się! Masz inne rzeczy do badania niż Henry!”
- Wrócę jutro. Dobranoc Susan. I tym razem… zostań w domu.- rzekł na pożegnanie Henry schodząc po schodach.
- Nic nie obiecuję! - Krzyknęła do niego butnie niczym nastolatka w pełnym rozkwicie buntu. Na pewno słyszał radość w jej głosie, żartowała, w końcu gdzie niby miała iść z rozwalonym kolanem. Usłyszała w odpowiedzi słowa mężczyzny, ale ich znaczenie trochę się rozmyło. Był za daleko już od niej. Niemniej pewnie się żegnał.
- Powinnam nie mówić ‘nie’ wtedy w kuchni. - powiedziała już do siebie w akompaniamencie muzyki. “Dobra zostanę dla ciebie w tym domu, jutro cię zarzucę robotą... w końcu pralka i lodówka mają przyjechać.”
Na razie powoli się ściemniało i Susan mogła mieć nadzieję, że Jane mówiła prawdę. Że w domu była bezpieczna. Nie rozumiała czemu. Te wilki mogły przecież wyważyć drzwi, lub przeniknąć przez ściany… przecież wyszły ze ścian domu Clarence’a. Jakaś niepisana zasada? Jeśli tak, to mogła mieć tylko nadzieję, że nadal obowiązuje.
***
Kropla wody, kolejna kropla, rozbijały się o podłogę. Zimną i gładką podłogę jaskini. Susan leżała na niej w swoim stroju, piżamce i szlafroku narzuconym na nią. Czuła zimno i wszechogarniającą wilgoć.
- Co znowu? - powiedziała podnosząc się i rozglądając wokół. - Hello jest tu kto?! - pytanie odbiło się od ścian jaskini.
- Echo!- krzyknęła jeszcze raz. Nie otrzymała odpowiedzi poza własnym rezonującym od ścian głosem. Pozostało więc ruszyć do wyjścia z tej jaskini i poszukać… wyjścia? Chyba?
Ta tylko gdzie było to wyjście. Nie mając za dużo wyboru ruszyła przed siebie. Jej ciche kroki po mokrym podłożu było chwilowo jedynym co słyszała.
Jaskinia przeszła w duży korytarz przechodzący do sali pełnej poduszek i nagich… kobiet-węży. Ich ciała były ludzkie do pasa, potem przechodziły w wężowe ogony. Ich twarze, choć ludzkie… miały wężowe rysy i gadzie oczy. Kobiety te splatały się ze są, ocierając się o siebie zmysłowo, zmieniając się w jeden wielki pulsujący pożądaniem organizm.
Susan rozejrzała się po sali w poszukiwaniu drugiego wyjścia. W każdej chwili gotowa do zawrócenia, by nie zbliżać się do wynaturzeń.
Przyglądając się pomieszczeniu Susan dostrzegła, że spokojnie może wyminąć splecione stworzenia...i to szerokim łukiem. Wystarczało trzymać się ściany. potwory wiły się bowiem w centralnej części owego pomieszczenia. Co więcej, na drzwiach wyryto sylwetkę boga-jelenia… czyżby prowadziły do niego?
Zdecydowanie lepsza opcja niż stanie się częścią … tego.
Ale nie jedyna niestety… pośrodku wijących się wężowych ciał był postument. A na nim płyta Kiss.
“ mhm…” zastanowiła się mocno. Parę razy przenosiła wzrok z płyty na wyjście do boga jelenia. Pragnęła obu ale coś jej mówiło że może mieć tylko jedno. “Obyś była tego warta” popatrzyła gniewnie na płytę.
Ostrożnie i powoli zaczęła wkraczać w plątaninę ciał. Każde otarcie się o jej stopy wężowej skóry wywoływały u niej ciarki.
Z początku wszystko szło dobrze, ale potem...one ją dostrzegły. Zaczęły się wić wokół niej, muskać skórę jej nóg wężowymi językami.Ocierać się o nią… pochwyciły za jej szlafrok szarpiąc go… najwyraźniej fakt, że była ubrana, drażnił je.
- No dobrze, dobrze weźcie go sobie. - powiedziała z rezygnacją dając z siebie zsunąć część ubrania. Wiedziała że to nie jedyne co przyjdzie jej zdjąć. Ale była już tak blisko.
I miała rację… szlafrok dał jej kilka kroków do przejścia, pomiędzy owijającymi się wokół niej wężowymi kobietami. Ocierając się o nią, muskając palcami jej skórę dopominały się o resztę jej garderoby, tworząc żywy mur oddzielający ją od zdobyczy.
- Zachłanne gadziny…- wymruczała ofiarowując im resztę. Postanowiła poruszać się dalej tak jak one. Ocierając się o nie delikatnie by nie być uznaną za intruza. Po zdjęciu bielizny, zaczęła być bardziej oblegana przez te istoty… ale mogła już przeć do przodu. Do ocierających się łusek łatwo było się przyzwyczaić. Były nawet przyjemne w dotyku. Wężowe języki… cóż.. ich dotyk pobudzająco elektryzował ciało Susan. Istoty zaś wiły się wokół niej. Wodziły palcami po skórze, ocierały się podnieconym biustem o jej plecy i pośladki. Mimo, że nie czyniły nic więcej, atmosfera była erotycznie gorąca. Bądź bądź co bądź, mimo swej egzotyki one były za bardzo… kobiece… by ten fakt można było zignorować.
“Jak jakiś tajski masaż…” nie mogła powiedzieć, że nie było nieprzyjemnie, dziwnie - owszem, trochę strasznie - zdecydowanie, przyjemnie - zaczynało się robić. Jej oddech stał się głębszy i właściwie zaczęła doświadczać przyjemność, było ciepło i miękko. Parę razy poczuła jak ‘ogon’ lub ‘język’ ociera się o nią w bardzo stymulującym geście. Z jej gardła wydobywały się błogie sapnięcia. Póki co jednak nie przestała przesuwać się w stronę piedestału.
Im dalej tym było… gorzej…nie to słowo wychodziło z ust Susan. Przyjemniej. Wężowe stwory ocierały się o jej skórę. Długie zwinne języki badawczo ją muskały, miękkie piersi ocierały się o nią. Krąg wężowych kobiet zaciskał się wokół niej, ale bynajmniej nie dusił. Krok po kroku zbliżała się do swojego celu, coraz bardziej będąc częścią tej pulsującej pożądaniem żywej masy.
Była już naprawdę blisko, ale działania ‘roju’ były już zbyt intensywne. Woods zanurzyła się w masę poddając się jej wpływowi, szukając spełnienia. “Tylko na chwilę…”
Opleciona przez wężowe kobiety czuła ich pocałunki, na piersiach,szyi, brzuchu. Lizane były stopy, łydki i uda… ale to między udami poczuła tego ciepło zwinnego intruza. Nieludzki język zaczął masować kobiecość Susan poddając ją niemożliwie realnym doznaniom… i sięgając głębiej. Piersi wężowych istot, miękkie jak poduszki, stały się oparciem dla jej głowy. Dłonie zaś masowały biust Woods… stała się częścią wężowego roju… i było to cudowne uczucie.
Kobieta była jedyną istotą wydającą rozkoszne dźwięki podniecenia. Z każdą minutą coraz głośniejsze, odbijające się od ścian komnaty i roznoszące się dalej w jaskinie niesione echem. Usta smakowały inne ciał w roju, moralność i przyzwoitość zostały zapomniane.
Ciało Woods niemal samo się prężyło czując język między udami, długi i zwinny. Wijący się tak jak istoty dookoła niej zbliżając Susan do spełnienia. Kobieta nie wiedziała nawet kiedy jej własny język po raz pierwszy sięgnął do kobiecości ukrytej u podstawy ogona, groty rozkoszy jednej z wężowych kusicielek niemal powtarzając ruchy, którymi sama była rozpalana. Spełnienie nadeszło mocno i było wyjątkowo intensywne. Szarpnęło jej ciałem w łuk, pozwalając Woods zrozumieć, że ulega perfidnej pułapce. I że musi wykonać jeszcze kilka kroków, albo pozwolić pochłonąć się szalonej i wyuzdanej rozkoszy.
Mała śmierć przywróciła jej na trochę zmysły by zmusić się do wysiłku dopełźnięcia do piedestału. “A co potem?” zapytała siebie z przestrachem uświadamiając sobie, że nie ma planu na ucieczkę. Pochwyciła z trudem płytę i… znów opleciona zanurzyła się splotach rozkoszy. Ocierająca się o nią wężowa istota pocałowała ją namiętnie, kolejna oplotła mocniej. Wszystkie one spragnione dotyku i dotykające. Palce wodziły po piersiach Susan przynosząc przyjemne dreszcze. Miała płytkę w rękach i niewiele czasu do wykorzystania tego faktu. Już wiedziała, że stąd nie wyjdzie… ale wężowe istoty nie były zainteresowane jej zdobyczą. Nie próbowały jej odebrać Woods. W środku zamiast płyty, była karteczka ze słowami. “Użyj obu… użyj naraz.”
Nic więcej, a sama Susan znów czuła wilgotny zwinny języczek zanurzający się w jej kobiecości i przeszywając ekscytującym dreszczem. Nie miała szans się stąd wydostać. Co za rozkoszna… agonia.
Kątem oka zauważyła wyjście i przypomniała sobie o bogu jeleniu. “Gra warta świeczki?”
- Hej! Tu jestem!- Krzyknęła w stronę tamtego przejścia. Jej głos drżał od podniecenia. - Przyjdź do mnie!
Odpowiedź jednak nie przyszła. A może jednak… tak? Może.
Sama Susan już tego się nie dowiedziała, tonąc wśród wężowych ciał. Wijąc się jak jedna z nich i poddając żądzy. A jedyne co wyrywało się z jej ust, to głośne jęki spełnienia…
 
Obca jest offline