Willa LaLaurie mieściła się na obrzeżach French Quarter podobnie, jak rezydencja rodu Dauterive, tylko na drugim jej końcu. W okolicy znajdowały się domy artystycznej bohemy oraz kilku nowobogackich, którzy ze snobizmu kupowali stare kolonialne budynki i inwestowali w ich remont. Jedynie dom Marii Delfiny MacCarthy Blanque LaLaurie stał pusty i zniszczony. Pasował tutaj jak pięść do oka, raził swoją brzydotą niczym zepsuty ząb w uśmiechu hollywoodzkiej gwiazdy.
Trójka przyjaciół zebrała się w jego pobliżu około godziny siedemnastej. Ostatnie promienie słońca oświetlały ulicę na końcu, której stała rudera znana kiedyś jako willa LaLaurie.
- Myślicie, że ojczulek tam jest? - Roy wskazał palcem zdewastowany dom.
Większość okiennic została już dawno wyrwana przez wiatr lub jakiś meneli jako opał na ognisko. Te co zostały trzymały się tylko na jednym zawiasie. Zwisały bezwiednie, grożąc w każdej chwili katastrofą budowlaną lub niebezpiecznym wypadkiem. Los większości okiennic, podzieliły także frontowe drzwi. Także one zostały zdemontowane i wyniesione w nieznanym kierunku.
- Trochę słaba miejscówka na kryjówkę, ale kto wie - odparła Inez - Czuję, jednak po kościach, że coś tu się kryje.
- A wiecie, że ta cała LaLaurie przykuwala swoich niewolników do miejsca ich pracy. Ponoć kucharka całe swe życie spędziła przykuta do pieca. Lubowała się też w biciu swej służby. Taka wiecie sadomaso pokręcona zdzira. I ona ponoć do dziś tu straszy.
- Nie rozumiem, co miałby tutaj robić ksiądz. Co? Będzie przeganiać tę laskę jak w jakimś tanim horrorze? - Phi zakpiła robiąc dobrą minę do złej gry - To chyba miałby pełne ręce roboty w Nowym Orleanie, w którym na każdym kroku coś straszy.
- Kto go tam wie? - Roy wzruszył ramionami - Ten świrek, co z nim gadaliśmy ponoć współpracował z ojczulkiem przy egzorcyzmach i innych jakiś czarach-marach. On cały czas powtarzał tylko LaLaurie i jakieś liczby. To musi coś znaczyć.
- No dobra. A te liczby pamiętacie? Może to kod do sejfu pełnego drogich kamieni i gotówki? - uśmiechnęła się z wyrazem marzenia w oczach Phi - W filmach pokazują, żeby mieć ze sobą sól. Podobno odpędza duchy. Mamy sól?
Roy wybuchł histerycznym śmiechem. A nastolatka skuliła się nieco pod ciężarem szydery i rzuciła mu nieco urażone spojrzenie.
- Sól? Ty naprawdę w te duchy wierzysz? Bez jaj.
Inez palnęła go z całej siły w tył głowy.
- Uspokój się błaźnie. Phi ma rację. Trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Ja mam tylko to.
Zza bluzki wyciągnęła zawieszoną na tanim łańcuszku kurzą nogę.
- Voodoo srudu - zadrwił jej brat - To może ja skoczę po wodę święconą, co?
- To nie jest głupi pomysł - Phi poparła Inez. Nawet dla czystej złośliwości, za wybuch kpiny chłopaka. - Ty skocz po wodę święconą a ja pójdę po sól. Widzimy się za parę minut?
****
Kwadrans później trójka przyjaciół uzbrojona w różne boże i magiczne utensynalia przekroczyłą próg przeklętego domu.
Pierwsze, co uderzało po wkroczeniu do środka to fetor odchodów i zgnilizny. Ściany prezentowały się fatalnie. Obdrapane z tapety, tynku, a w wielu miejscach widać było ich drewnianą wewnętrzną konstrukcję. Na ziemi walały się różne śmieci, głównie butelki i puste strzykawki.
- Dobra - rzekła Inez zakrywając nos - Mamy do przeszukania trzy piętra i piwnicę. To może trochę zająć.
- Chodźmy od razu do piwnicy. Tam na pewno coś będzie.
- Coś na pewno, ale zapewne nie ksiądz. Raczej mało kto byłby w stanie tu długo wytrzymać. - Phi zmarszczyła nosek - No nie wiem…
Dziewczyna była coraz bardziej sceptyczna co do całej wyprawy.
W tym momencie po nogach Phi przeleciał powiew lodowatego powietrza. Gęsia skóra wystąpiła na całym jej ciele.
-Aaaah! - cienki pisk wyrwał się z ust nastolatki. - Czujecie to?
Dziewczyna gwałtownie obróciła się wokół własnej osi z mocno bijącym sercem.
- Czego się drzesz? Chcesz żebym zawału dostał? - skarcił ją Roy.
Gdy Philomena się obróciła, ujrzała przez mgnienie oka jakąś mglistą postać, która zniknęła za najbliższymi drzwiami.
- O rrranny - zająknęła się Phi czując nagłą suchość w ustach. Kurczowo złapała Roya za przedramię - Tam… tam coś przeszło. Poszło tu - dłoń z woreczkiem soli wystrzeliła w stronę drzwi - To piwnica?
Inez spojrzała na koleżankę podejrzliwie.
- Dobrze się czujesz, Phi? Ten głupol cię nastraszył. Nie bój się. Nic tu nie ma.
- Chodźmy tam - rzekł odważnie Roy.
Ruszył wolno w kierunku który wskazała Phi.
- Tam są schody na górę! - krzyknął.
- Nic więcej? - upewniała się Phi kierując się z wolna ku chłopakowi.
- Tylko schody. Idziemy?
- Tak. Nie! - dziewczyna nie mogła się zdecydować - Może…
Roy nie czekając na ostateczną decyzję Phi, sam ruszył na górę. Schody pod jego ciężarem wydawały okropne, piski i trzaski.
- Te schody to jakaś lipa. Pewnie zaraz się zarwą. Nie idźcie za mną. Sprawdzę, co tam jest i dam wam znać.
- Ok! - odparła Inez.
- Uważaj na siebie! – Pisnęła Phi niemal tuląc się do ramienia koleżanki.
Dziewczyny zostały na dole, a Roy ruszył na górę.
Czas płynął wolno. Za wolno. Kroki Roya coraz bardziej cichły, aż ucichły zupełnie.
Dziewczyny czekały w napięciu. W końcu po kilku minutach Roy krzyknął:
- Mam! Tu są…. Aaaaa! - potężny krzyk wypełnił całą willę.
- Roy!!! - wrzask Philomene rozległ się niemal równocześnie. Dziewczyna ruszyła z kopyta na górę przeskakując po dwa stopnie na raz. - Roy! Gdzie jesteś?!
W jej głosie słychać było panikę i strach.
- Roy!
Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza. Phi poczuła płacz dławiący ją w gardle. Biegła po przegniłych schodach. Każdy jej krok groził ich zniszczeniem i upadkiem. Przebiegła trzy kolejne piętra, a schody prowadziły dalej. Roya nadal nigdzie nie było. Kolejny powiew lodowatego powietrza wstrząsnął jej ciałem.
- Phi! Zaczekaj na mnie! Kurwa! Noga mi utknęła!
- Inez! - Phi odwróciła się w stronę, z której nadlatywał przeraźliwy chłód - Idę! Już...już! Roy!
Zacisnęła dłoń na poręczy schodów dla asekuracji. Nie chciała widzieć nic innego jak przyjaciół. Nic tutaj nie ma! To tylko przywidzenia! Starała się myśleć logicznie.
Philomena odwróciła się za siebie, skąd przywiał lodowy podmuch. Oczywiście nic tam nie było. Serce nie przestało jej jednak walić, jak szalone. Odwróciła się z powrotem, aby ruszyć dalej. I właśnie w tym momencie przed nią pojawiła się jakaś napoły przezroczysta postać. Był to mężczyzna około sześćdziesiątki, z krótką siwą brodą. Ubrany był w sutannę i niebieskie jeansy.
Jego twarz nachyliła się w nienaturalny sposób w stronę Philomeny. A ta z otwartymi ustami do krzyku zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie wycisnąć z siebie ani jednego dźwięku.
- Stella matutina – tymczasem usłyszała szept. Głos dudnił jej w uszach, jakby znalazła się w sercu dzwonu. Nim cokolwiek była w stanie zrobić, zjawa zniknęła.
- Pomocy! Kurwa! Pomocy! - darł się wniebogłosy Roy. Byl tuż, tuż.
Okrzyk przyjaciela wyrwał Phi z pozycji żony Lota choć wyraz twarzy dziewczyny nie uległ zmianie. Zachwiała się niebezpiecznie.
- Inez, wytrzymaj jeszcze chwilę. Idę po Roya. - nie wiadomo skąd znalazła siłę na tak elokwentną wypowiedź. Bo była całkiem pewna, że serce stanęło jej w piersi. Ciało nie chciało współpracować tak dobrze jak głos. Świadomość, że ksiądz jest widziadłem, duchem, tutaj… Nagle dodała jej znowu sił.
- Roy mów do mnie. Gdzie jesteś? - drżące ręce współgrały z drżącym głosem.
- Na górze! - krzyknął chłopak - Na strychu.
Philomena wbiegła jeszcze kilkanaście stopni i znalazła się w wąskim korytarzyku. Roy leżał na ziemi, a z jego skroni sączyła się krew..
- Coś mnie walnęło - wyjaśnił Roy - Jakiś niewidzialny ninja, czy ki chuj.
- Ksiądz - wyjaśniła Phi mrocznym i posępnym tonem delikatnie obmacując twarz chłopaka – Nic Ci nie jest?
Jednak to nie skaleczenie zwróciło największą uwagę dziewczyny. Na końcu korytarza znajdowały się stalowe drzwi z elektronicznym zamkiem.
- Te liczby… pamiętasz te liczby? – Phi zamarła trzymając twarz Roya na swoich udach.
- Inez! - wrzasnęła dla odmiany. Nastolatka podniosła się nieco asekurując głowę chłopaka - Ok?
- Taaa - odkrzyknęła dziewczyna - Tylko chyba nogę zwichnęłam. Dam sobie radę.
- Jeden, trzy, zero, dwa, osiem - wyrecytował Roy, gdy Phi pomagała mu się podnieść i usiąść - Myślisz, że to jaskinia Batmana, to znaczy tego padre?
- Możliwe - Phi szła na sztywnych nogach do zamka. Może faktycznie tutaj była dobra kryjówka? Ale te schody… za każdym razem ryzyko skręcenia sobie karku? Phi otrząsnęła się raz jeszcze - Jeden, trzy, zero, dwa, osiem.
Zagryzła wargę i wcisnęła klawisz zatwierdzenie kodu a potem klamkę.
Klamka była zimna. Nienaturalnie zimna. Na szczęście dłoń Phi nie przywarła do metalowej powierzchni. Po wpisaniu kodu, drzwi ustąpiły z charakterystycznym elektronicznym brzękiem.
Phi pchnęła ostrożnie drzwi i jej oczom ukazał się skromny, ale elegancko urządzony gabinet. Pod małym oknem stało biurko z komputerem i jeszcze kineskopowym monitorem. Na ścianie naprzeciwko drzwi stała wysoka półka w całości zapełniona książkami.
- O rrrrrrrrrrrany - szepnęła Phi czując się jakby wkroczyła do Shangri La - Roy… Inez… Jaskinia Batmana....
Dziewczyna rozglądała się wokół drobiąc drobne kroczki. Dłonie splotły się niemal dziękczynnie na worku z solą. Podeszła do półki z książkami. Nie dotykała niczego. W myślach dziękowała siwobrodemu księdzu.
- Musicie to zobaczyć! - nawet krzyk był na pół gwizdka. Phi nie chciała zburzyć nagłego uniesienia znalezionym miejscem.
Biblia w kilku wersjach językowych, kilka książek o egzorcyzmach, kilkanaście pozycji których tytuły sugerowały, że ich autorzy to chrześcijańscy mnisi oraz duża kolekcja literatury okultystycznej. Tak prezentowała się biblioteka ojczulka. Phi wolno przebiegała wzrokiem po kolejnych tytułach.
- Hej - usłyszała za sobą cichy szept.
Obróciła się i w drugim koncu pokoju ujrzałą wytartą skórzaną kanapę, mała szafkę oraz jakiś duży przedmiot przykryty podziurawionym kocem. To właśnie spod tego koca wydobywał się głos.
- Co? Kto tu jest? - Phi podskoczyła raptownie.
- Pomóż mi. Uwolnij mnie, nim on wróci. Proszę - głos był niski, dziewczęcy.
- Nim kto wróci? - nastolatka była podejrzliwa. Kto mógłby tutaj przeżyć. Pod kocem? W zamkniętym pomieszczeniu w nawiedzonej willi? - Ksiądz?
Jakaś siła pchała ją jednak w kierunku ukrytego czegoś.
- Nie ma czasu - głos stał się bardziej surowy, naglący. Brzmiał wyniośle, autorytarnie. - Otwórz klatkę, nim on wróci, Proszę.
- Kim jesteś? - Phi z rękoma za plecami, gest, którego nie mogła się oduczyć pochyliła się w stronę podziurawionego koca. Jakoś nie do końca ufała ukrytemu czemuś. Szczególnie, że ukrył to coś ksiądz. Dziewczyna jakoś instynktownie i raczej ślepo ufała osobom w różnego rodzaju uniformach. Może z powodu ojca policjanta?
- O-T-W-Ó-R-Z K-L-A-T-K-Ę! - głos dziewczynki był silny niczym zawodowego kaprala, który rozkazywanie ma we krwi. Phi czuła, że jej dłoń sama, wbrew jej woli unosi się do góry i ściąga koc.
Jej oczom ukazała się mała, może ośmio, dziesięcioletnia dziewczynka o kręconych blond włosach. Ubrana była w białą, letnią sukienkę. Na szyi miała żelazną obręcz z łańcuchem, który był przykuty do ściany.
- Pomóż mi, błagam. Nim ten zboczeniec wróci. - tym razem jej głos był pełen błagalnych nut i mimowolnie wywoływał litość w sercu Phi.
- O rrraanny… Roy! Inez! - Phi była skołowana. - Nie martw się. On nie żyje. Jak ci na imię? Rozejrzała się wokół. Rzuciła okiem na klatkę. Zamek jakoś był zamknięty. Klucz?
- Co tu się dzieje? - do gabinetu wszedł, zataczający się po silnym ciosie w głowę, Roy. Phi nie zwróciła na niego uwagę, gdyż przyglądała się kłódce, która wisiała na drzwiach od klatki. Pokryta była ona dziwnymi symbolami i łacińskimi sentencjami.
- Co jest pytam? -powtórzył Roy.
- No to - Phi wskazała na dziewczynkę. Kolejne pytanie było skierowane do blond-amorka:
- Jak długo tu jesteś?
Zagadywała małą, próbując rozgryźć zapisy na kłódce. Coś nie dawało jej spokoju. Mała dziewczynka w klatce, symbole, nieżyjący ksiądz… Nawiedzona willa…
- Zadzwonię na policję. - wymyśliła najlepsze z istniejących rozwiązań. Przynajmniej według jej oceny.
- To ten padre ją tu zamknął? - spytał Roy - Pieprzony pedofil.
- T-A-K! - odparła dziewczynka - P-O-M-Ó-Ż M-I! - spojrzenie dziewczynki przecięło się ze wzrokiem Roya. Chłopak niemal natychmiast obrócił się na pięcie i ruszył w stronę biurka i zaczął przeszukiwać szuflady.
- Roy - Phi cofnęła się o krok od klatki. Macała za siebie próbując zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Ta scena za bardzo przypominała jej akcję w Ghosthall.
- To nie jest dziecko. To jest Przeklęta. - była o tym w tej chwili przekonana na tysiąc procent. Sięgnęła po koc i narzuciła z powrotem na klatkę. - Roy!
- R-O-Y! Uwolnij mnie!
- Przeklęta? Dziecko? Co ty bredzisz? To niemożliwe. Musimy jej pomóc. Klucz musi, gdzieś tu być.
Chłopak przerzucał dokumenty z kolejnych szuflad. Na biurku wylądowały kolejne jakieś dwie teczki z brązowej tektury, srebrny krucyfiks, różaniec, szklana butelka i bicz z ostrymi haczykami na końcach.
- Pieprzony zbok - syknął Roy odrzucając bicz - Gdzie ten cholerny klucz? Pomóz mi, a nie tak stoisz! - skarcił Phi.
- Ok, Ok. Pomogę. Chodź. Usiądź tutaj - Phi zagdakała jak kura wokół kurczęcia - Uderzyłeś się w głowę. Ja poszukam ty odpocznij. No już, już.
Phi przy okazji capnęła z półki Biblię.
- Już ci pomagam. Pokaż tę głowę - podchodziła do chłopaka zdenerwowana i zdeterminowana. Biblia czy nie, może to pomoże go wyrwać spod wpływu tej dziewuchy?
- Usiąść - powtórzył półprzytomnie chłopak - Tak. Phi kręci mi się w głowie.
- Hej! - z dołu dobiegł krzyk Inez - Co wy tam robicie? Ja tu umieram!
- No chodź. Musimy pomóc umierającej. Chodź, kochany bidusiu. Mam nadzieję, że to walnięcie nie trzeba zszywać. Na pewno trzeba oczyścić. Chodź. Musisz odpocząć. To może być wstrząs mózgu. Ja potem tutaj ogarnę. - Phi obrzuciła tęsknym spojrzeniem gabinet księdza i wyprowadziła chłopaka. Z ulgą zatrzasnęła drzwi za sobą i westchnęła ciężko.
Kolejne kilka dni Phi była tak zabiegana, że dziwiła się sama sobie, że nie padła.
W ciągu dnia opieka nad przyjaciółmi, popołudniami studiowanie biblioteki księdza a nocami występy w klubie.
Każda sesja w kryjówce Batmana otwierała jej oczy na to jak rzeczy się mają w Nowym Orleanie. Inez i Roy nie pomylili się za wiele. Wampiry, wilkołaki to wszystko było, istniało i z każdym nowym dniem wstrząsało światem Philomene coraz bardziej. Mała wampirzyca ukryta w klatce nie dawała dziewczynie spokoju. Nastolatka przezornie zakładała słuchawki na uszy ilekroć wchodziła do willi.
Mimo, że wydarzenia w Edymionie napawały ją niepokojem nie mogła sobie pozwolić na utratę pracy. Szczególnie nie teraz gdy bliźniaki potrzebowały opieki i pomocy. Oboje byli nieznośni i rozdrażnieni swoją słabością. Nie nawykli do bycia zależnymi od kogoś innego. Phi obawiała się o Roya do tego stopnia, że przeszukała jego rzeczy w poszukiwaniu zakupionych Wisienek. Gdy je znalazła, po cichu spuściła z wodą w toalecie. Trudno. Najwyżej będzie winna Royowi dwie dychy.
W klubie przyjęła maskę białego pawia.
Starała się bardzo, niemal wychodziła z siebie by zgarniać ile dało się napiwków. Z pomocą Heather dopasowała również i pasujący strój. Nie chciała zarabiać ciałem. Ale potrzebowała kasy. Dlatego do stroju scenowego dodała nieco pikanterii wybierając gorset z pawim ogonem:
który uzupełniła o obcisłe niczym druga skóra białe skórzane spodnie biodrówki. Strój podkreślał jej ciemną skórę, a mocniejszy, sceniczny makijaż wykańczała czarną pomadką nałożoną na pełne usta. Kręcone włosy prostowała i upinała tak by podkreślić smukłą i gładką szyję. Wiedziała, że w świetle scenicznym kontrasty będą przyciągać do niej uwagę.
****
- Joł siostro - Ajani na powitanie obdarzył ją “soczystym” misiem. Uścisk wróżbity byl silny, a jego ciało muskularne i wysportowane. Phi poczuła się lekko zduszona i stłamszona. Ajani nie tylko naruszył jej strefę prywatnośći, ale także przesadził z siłą uścisku.
- Właź - rzekł klepiąc dziewczynę w plecy i wskazując znajomy jej salon.
- Cześć, Ajani.
- Siadaj i mów, co się do mnie sprowadza?
- Kilka spraw. - Phi przycupnęła na jednym z foteli. Wyłamała palce nerwowo i próbowała rozluźnić zgniecione mięśnie - Potrzebuję poprosić Cię o kilka informacji. Nie mam za dużo kasy i nie wiem ile kosztuje u Ciebie no… sesja… seans znaczy? - dziewczyna podniosła pytające spojrzenie na wróżbitę.
- Z przyjaciółmi zawsze się jakoś dogadamy - odparł Ajani i mrugnął porozumiewawczo - Napijesz się czegoś? Kawa, herbata, coś mocniejszego?
- Eeeee woda wystarczy, dziękuję. - Phi przesunęła się na brzeg fotelu - No więc… od jakiegoś czasu… znaczy… w zasadzie tuż przed spotkaniem z tym Przeklętym… zaczęło dziać się coś dziwnego.
Phi zdecydowanie nie była w swoim żywiole.
- Najpierw na murze zobaczyłam dziwny napis. Potem ten Przeklęty nazwał mnie ‘swoją gwiazdą’ i w zasadzie do tamtej pory ta cholerna gwiazda mnie prześladuje - fuknęła gniewnie w opadające pasmo włosów. - Co to jest stella manunita?
- Hmmm - Ajani podrapał się po brodzie i przez kilka chwil zastanawiał się - Zacznę tak… świat wokół nas nie jest taki jak się większości z nas wydaje. Zdecydowana większość nigdy nie zajrzy za zasłonę. A nawet jak już to się dzieje, to nie wierzy w to, co widzi. Ot taki paradoks. Ty jesteś w tej fazie przejściowej. Zajrzałaś na backstage i teraz od ciebie zależy, co z tego wyniknie. Mówisz Przeklęty… to oni rządzą tym burdelem, a przynajmniej tak się może wydawać. Są potężni, nieśmiertelnie i lepiej nie wchodzić im w drogę. Tak jest bezpieczniej. Na ciebie ktoś zwrócił uwagę i masz, co tu dużo mówić… masz pecha. Teraz możesz albo uciekać, jak najdalej, albo spróbować z tym żyć.
- Co to znaczy mam pecha?
- No pecha. Nie ma co tutaj tłumaczyć. To tak, jakbyś wpadła w oko seryjnemu mordercy. Nic przyjemnego.
- Ale… to nie wyjaśnia niczego. - Phi wydęła usta - Na przykład czemu … - spojrzała podejrzliwie na Ajani - Widzę rzeczy normalnie nooo… nienormalne np duchy. I duchy mogę rozumieć. Albo te sny! Pokręcone. Przerażające. - palce dziewczyny wbiły się kurczowo w jej kolana. - A na dodatek Lu. I Klub! W Edymionie też widziałam!
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ukazując równy rząd nienagannie białych zębów.
- Słuchaj siostra, to normalne. Zmysły otworzyły ci się na całe spektrum rzeczywistości. Niewątpliwie masz dar. Jak go wykorzystasz, to już inna bajka. Dam ci radę - uważaj na wszystko. Od teraz wszystko może mieć znaczenie. Najdrobniejszy szczegół. Dopóki nie nauczysz się żyć na backstage’u, to twoje zmysły i umysł będą szaleć, będą się bronić przed nadmiarem niewiarygodnych informacji. Poddaj się temu, płyń z prądem i wyłapuj jak najwięcej dla siebie. My śmiertelnicy jesteśmy w tym świecie na samym dole drabinki pokarmowej. Świadomość tego jest przykra, ale cóż niewiele się da na to poradzić.
- Hmm - dziewczyna nie wyglądała na pocieszoną - I co potem? Popłynę, poddam się i co dalej? Noooo to się potem staje normalne? Jakim cudem?
- Nie wiem siostra. Co ty myślisz, że ja jestem jakiś rabbi, czy co? To trudne.. Wiem. Każdy radzi sobie z tym na swój własny sposób. Jedni dostają pierdolca, inni nie dopuszczają do siebie tych informacji. To się nazywa wyparcie, czy jakoś tak. A jeszcze inni, jak ja próbują jakoś płynąc dalej. Są też tacy, jak ten wasz ojczulek. On to jeden z tych, co się krucjaty podjął i walczył z tym całym plugawym złem. Tylko, czy to faktycznie zło. Ja tam nie wiem.
- On nie żyje - Phi podparła twarz dłonią smętnie wpatrując się w czubki własnych butów. - A to normalne, że to… no… plugawe zło, zwraca uwagę na takich jak ja? - nastolatka próbowała wykminić czy duch księdza to już plugawe zło czy jednak opiekuńczy duch - I czemu każdy z nich nawiązuje do gwiazdy?
- Gwiazda. Tak, jesteś wyjątkowa. To na pewno. Masz bardzo specyficzną aurę. Bije od ciebie niemal blask, tylko taki dziwny, mroczny. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Nie wiem, co to znaczy. Nawet kartę wyciągnęłaś Gwiazdę. Dobrze pamiętam?
- Tak. Tak mówiłeś - przytaknęła nastolatka - Mroczny blask.
Nagle mroczny sobowtór ze snu nabrał nowego wymiaru.
- A znasz kogoś kto mógłby widzieć? - spytała z nadzieją wypisaną na twarzy.
- Baron, te duchy, co je widujesz i mógłbym wymienić jeszcze kilka osób, ale pewnie z żadną z nich nie chciałabyś się teraz spotkać. Przykro mi. Mogę ci postawić tarota, jak chcesz?
Dziewczyna poczuła się przytłoczona.
Odruchowo chciała podziękować Ajani ale potem jakoś na myśl wjechało wspomnienie zamkniętej w klatce wampirzej blondyneczki.
Dziwne - Phi nie czuła się jakoś specjalnie bardziej wolna.
- Do...dobrze. Nigdy nie miałam stawianego tarota. Aaaa Ajani - podniosła się i stanęła obok wróżbity - Mówi ci coś Sasha Vykos?
- Nie wiem. Brzmi jakoś tak.. Słowiańsko. Nie wiem, co to.
Mówiąc to Ajani sięgnął po karty. Ułożył je w dłoni i wyrównał stos. Jego talia była niewątpliwie wyjątkowa. Były to ręcznie malowane, skórzane karty. Wróżbita podał je dziewczynie.
- Przetasuj i pomyśl pytanie na które chcesz uzyskać odpowiedź.
Phi zrobiła tak, jak została poinstruowana. Jej myśli pomknęły do Luisa i jej misji ratunkowej.
“Jak uratować Lu?” Nawet przez chwilę nie myślała “czy”.
Ajani odebrał karty i znowu zważył je w dłoni. Nie tasował, tylko rzekł:
- Na początek ułożę najprostszy układ. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Pierwsza karta to ty.
Phi poczuła ukłucie w sercu, gdy na stole wylądowała znana jej już karta. Gwiazda, tylko obrócona do góry nogami.
Ajani uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Zamiast tego wyłożył drugą kartę.
Wieża.
Na jego twarzy pojawił się jakiś tajemniczy grymas. Philomenie zdawało się, że myśli mężczyzny poleciały gdzieś hen daleko i przy stole pozostało tylko jego ciało, które wykonywało ruchy całkowicie automatycznie.
Koło fortuny - wylądowało na stole, jako trzecia karta. Niemal natychmiast Ajani położył kolejną kartę i była to Kapłanka, zwana też czasami Papieżycą.
Głowa wróżbity opadła i przez kilka chwil panowała cisza.
Gdy w końcu się odezwał jego głos brzmiał, jakby dobiegał z bardzo daleka.
- Jesteś wyjątkowa Philomeno. Pełna nadziei, talentów, ale i mrocznych sekretów. Jesteś przewodniczką dla tych co błądzą. Zbliżają się wydarzenia, którym nie będziesz w stanie zapobiec. Wydarzenia, które zmienią nie tylko twoje życie, ale i życie osób wokół ciebie. Staniesz przed trudnymi wyborami. Będziesz musiała coś zburzyć, aby zbudować coś nowego. By stać się przewodniczką dla tych, którzy szukają drogi. Twój blask jednak przyciągnie wielu pożądliwych ludzi, którzy będą chcieli cię zawłaszczyć, podporządkować. Zbliżają się dni, gdy będziesz musiała stanąć do walki.
Ajani westchnął. Podniósł głowę. Spojrzał na nastolatkę, a jego wzrok był mętny, nieobecny.
- Doprawdy dziwne. Dziwne i niepokojące. - rzekł z lekką chrypą - Musisz na siebie uważać, siostra.
Uporczywe powtarzanie tego hiphopowego zwrotu drażniło uszy Phi. I przypominało o Lu.
Skrzywiła się.
I na wróżbę, która przesłała jakiś chłodny impuls wzdłuż kręgosłupa.
I na ‘siostrę’.
- Stanąć do walki… - mruknęła pod nosem - … ja nigdy nie walczyłam. Ja nie umiem walczyć.
- Na pewno walczyłaś - wtrącił Ajani - Ile jesteś na ulicy? Nie walczysz co dzień o byt?
- To… chyba nie to samo - odparła skołowana dziewczyna. - Ajani… - spojrzenie wbijane we wróżbitę przepełnione było brakiem pewności siebie. - A co z Royem i Inez. Nie chcę, by i im się coś stało. Oni też widzą ten cały no… backstage?
- Oni potrafią o siebie zadbać. Choć jak będziecie się troszczyli o siebie nawzajem, to na pewno nie zaszkodzi. A czy widzą? W pewnym sensie tak. Choć na pewno nie tak wyraźnie i czysto jak ty. Na nich na pewno możesz liczyć. Zawsze ci pomogą. Ja z resztą też.
- Dziękuję. Odwdzięczę się. Obiecuję.
Wizyta u Ajani przynosiła więcej pytań.
- Aaaa jeszcze jedno. - chciała zapytać o to ‘jeszcze jedno’ ale zupełnie nie wiedziała jak - Co byś zrobił… czysto hipotetycznie… gdyby twój znajomy miał w piwnicy noo…. Coś z backstage’u? Coś co nie powinno istnieć, ale jest. I może być zagrożeniem?
- Co bym zrobił? Skoro jest zagrożeniem, to bym zabił. Tylko pamiętaj, że każdy ma znajomych, którzy się mogą o niego upomnieć. Lepiej nie robić sobie wrogów.
Mina Phi zrzedła.
Jak u diabła miała zabić wampirze dziecko? Albo jak oddać je Przeklętym? Z tymi ostatnimi jednak od jakiegoś czasu jej było nie po drodze i tak.
- Na przykład stado psychopatycznych morderców? - dziewczyna uśmiechnęła się kąśliwie. Z tego wszystkiego zaczyna wykształcać w sobie czarny humor.
- Na przykład - odparł Ajani uśmiechnął i puścił oko do dziewczyny.
- No dobra. Pomyślę. Znaczy hipotetycznie. A do klubu chyba już jednak nie wrócę skoro mam na siebie uważać.
- Jak chcesz - Ajani wzruszył ramionami - Jak mówiłem, nie jestem przekonany, że oni wszyscy to plugawe zło, które trzeba zniszczyć. Endymion jest niewątpliwie specyficzny, nie każdemu pasuje. To jednak dobre miejsce, aby płynąć z głównym prądem, że tak powiem.
Frustracja zaczęła rodzić się gdzieś w okolicach żołądka.
- Nic nie jest czarno-białe z tego co mówisz. Wierzysz w anioły? - Phi nagle przypomniała się jedna z rozmów z Inez. Podniosła się jednocześnie z fotela.
- Wierzę, ale żadnego jeszcze nie spotkałem - odpowiedział z cierpkim uśmiechem Ajani.
- Może spotkałeś ale o tym nie wiesz? - Phi podeszła do mężczyzny by się pożegnać.
- Trzymaj się siostra. I uważaj na siebie. Do zobaczenia.
****
- Przed wami… Luna!
Głos zapowiadający jej występ wyrwał Phi z zamyślenia. Ostatnia wizyta u Ajani dała jej do myślenia. Próbowała kilka razy „zapolować” na ducha księdza i spróbować z nim pogadać. W ramach poznawania backstage’u. Nie udało się to jej do tej pory. A ostatnie komentarze wróżbity na nowo obudziły niepokój związany z małoletnią wampirzycą.
Wizyta u Ajani zmieniła też podejście dziewczyny do pracy w klubie. Przed odwiedzinami u wróżbity Phi była gotowa prawie porzucić pracę i poszukać choćby etatu w McDonald’s.
Połączenie lektury i słów postawnego tarocisty sprawiły jednak, że Phi postanowiła pobawić się nowo nabytą wiedzą i spróbować sprawdzić niektórych gości Edymiona. Czy Ajani miał rację? Czy potrafi zgadnąć który z dziwnych gości należy do jakiego wampirzego klanu? A może... może Baron wymieniłby Lu za wampirzą dziewczynkę?
Czy może w tłumie znajdzie i anioła? Chciała wierzyć, że tak się stanie.
Całą sobą nastawiła się na obserwację gości klubu ni to kusząc ni to trzymając dystans. A w tej chwili skupiła się na nawoływaniu do siebie dobrych duchów. Gdy zabrzmiały pierwsze tony muzyki poszukała na sali tej jednej osoby, dla której śpiewała. Pomagało jej się to skupić...