Wątek: Id Inferno
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2019, 18:30   #21
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Dzień dziesiąty. Poniedziałek wieczorem.
Zimna pizza zjedzona w podrzędnym motelu smakowała okropnie a zapijane piwo nie leczyło moralnego kaca po spotkaniu z Ellen. Inaczej wyobrażał sobie zetknięcie ze zdobywczynią Pulitzera. Nadęty babsztyl. Korciło go by zejść do samochodu, uzbroić telefon w baterię i zadzwonić do Jessy. Dowiedzieć się czy wszystko w porządku, lecz wiedział, że w ten sposób okazałby się bardzo samolubny i zepsułby to co osiągnął przez ostatnie dni. Coś osiągnął? Zerknął na upstrzone muchami lustro na odrapanej ścianie. Patrzył na niego mężczyzna w średnim wieku o szarej cerze, z tłustymi plamami na nieświeżym, zaokrąglonym w okolicy brzucha podkoszulku siedzący nad kartonem z fast foodem.

- Kurwa!

Spakował resztkę pizzy i wepchnął do kosza.

- Pierdolić to!

Wychylił pozostałość piwa dwoma głębszymi łykami i sięgnął jeszcze raz po papiery. Ile razy już je studiował starając się znaleźć punkt zaczepenia?

Wziął motelowy notes i zrobił listę zaginionych dzieci.
Dwadzieścia jeden nazwisk. Dwadzieścia jeden imion.
Wpakował notes do kieszeni i wyszedł.

Telefon znajdował się w podlejszym barze serwującym podłe, regionalne piwo. Wrzucił kilka monet.
- Cześć Helen, tu Frank - zaczął przekrzykując głośne towarzystwo. - Nie, nie mogę. Musiałem wyjechać. Słuchaj, mam do ciebie prośbę...

***
Ulice po zmroku były puste. Pośpieszne kroki Franka niosły się cichym stukotem po opuszczonej dzielnicy. Gdzieś przecznicę dalej słychać było jakąś pijacką burdę. Samotna latarnia mrugała frenetycznym rytmie, usilnie próbując rozświetlić mroki zaułka, by ostatecznie wyzionąć ducha i pogrążyć wszystko w budzącej grozę ciemności. Jakiś zbłąkany kocur wyskoczył z głośnym protestem spod sterty śmieci i żołądek podszedł Mitchellowi do gardła i tylko siłą woli powstrzymał ostatni posiłek przed opuszczeniem jego wnętrza.
Nie usłyszał go. Ręka położona na ramieniu wyzwoliła automatyczną, wyuczoną reakcję. Po szybkim obrocie palce wbiły się w szyję, ryjąc tętnicę szyjną, z której zaraz wytrysnęła mocnym, pulsującym i lepkim strumieniem krew. Bezdomny spojrzał na niego pytającym, przerażonym wzrokiem, daremnie próbując zatamować uciekające z niego życie.
***

Dzień jedenasty. Wtorek.
Zbudził się z krzykiem przerażenia. Oblany potem i sercem wystukującym staccato. Za oknami budził się świt a wraz z nim Detroit. “Nie zadzwoniła” - pierwsza myśl. Wyjął kartę SIM z telefonu, rozgniótł ją butem, wrzucił do kibla i spłukał. Wziął szybki prysznic i nim zwinął się do samochodu kupił jeszcze nową kartę SIM, butelkę wody mineralnej i kanapkę w dziale ze zdrową żywnością. Heh… dobre sobie. Zaczął się martwić cholesterolem teraz gdy zgubił stabilizację, gdy samo życie zaczęło stanowić dla niego większy czynnik ryzyka niż zła dieta.

Wrzucił graty na siedzenie pasażera i wyjechał z miasta na stanową. Dojechał pod adres wymieniony w aktach. Miejscowość nie tylko była oddalona od autostrady, ale nawet GPS gubił tutaj zasięg. Zatrzymał samochód pod domem, który wyglądał tak, jakby byle wiatr był w stanie go zdmuchnąć. Odłażąca farba nie tylko sugerowała, że ostatni remont miał miejsce, co najmniej kilkanaście lat temu, ale także budził sporą odrazę.
Wyszedł z samochodu i ruszył pod frontowe drzwi. Przycisk dzwonka był nadpalony, więc nawet nie próbował go użyć. Zapukał.
Po kilku chwilach na progu pojawiła się otyła kobieta z przetłuszczonymi włosami. Ubrana była w kwiecisty szlafrok.
- Tak? - zapytała bezceremonialnie.
Frank podszedł sprężystym krokiem w kierunku kobiety.
- Pani Marlow? Jenifer Marlow? Dzień dobry. Nazywam się Frank Smith i prowadzę prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia dzieci. Czy możemy porozmawiać?
Kobieta poprawiła nerwowo włosy i z mocno speszoną miną spytała:
- Śledztwo? Jakie śledztwo?
- Brandon Marlow, to pani syn? Zaginął trzy lata temu, prawda?
- Tak - wydusiła z drżeniem w głosie - Pan jest z policji? Znaleźliście go? - ostatnie słowa były ledwo słyszalne, gdyż kobieta się rozpłakała.
- Bardzo mi przykro pani Marlow - dotknął współczująco jej ramieniu, - obawiam się, że policja nie zrobiła żadnych postępów. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że ta sprawa nie jest dla nich priorytetem. - Odchrząknął. - Jak wspomniałem na początku, prowadzę prywatne śledztwo. Mój pracodawca… hmmm… jemu też porwano dziecko. Córkę. Pani Marlow? - Uklęknął, by spojrzeć jej w oczy. Być może jesteśmy bliżej rozwiązania sprawy niż kiedykolwiek. Czy możemy porozmawiać o tamtym dniu gdy zniknął Brandon? Może pomoże nam pani trafić na trop porywacza.

Kobieta wprowadziła Franka do tandetnie urządzonego salonu. Posadziła na kanapie i poszła przygotować herbatę. Gdy wróciła, usiadła naprzeciw i zaczęłą opowiadać.
- Brandon bawił się na tyłach domu. Ja robiłam obiad, a Harry był w pracy. Gdy obiad był gotowy, zawołałam Brandona, ale on nie odpowiadał. To grzeczny, mądry i dobry chłopak. Zawsze się mnie słuchał. Wyszłam na ogród, ale jego nie było. Ja to już mówiłam policji. Nie widziałam nic podejrzanego. Zupełnie nic. Brandon zniknął. Na pewno nie uciekł. Nie miał powodów.
- Dziękuję - Frank z grzeczności upił łyk herbaty. Była gorąca, mocna i gorzka. - Czy w dniach poprzedzających porwanie ktoś kręcił się wokół domu? Ktoś nieznajomy was odwiedził?
- Mówię przecież, że nie było nikogo. Nie rozumie pan. - niemal warknęła kobieta, a zaraz potem dodał łamiącym się głosem, który pod koniec zmienił się w szloch - Niech pan powie, gdzie jest mój ukochany syn. Proszę.
W tym momencie do pokoju wszedł otyły mężczyzna w podkoszulku na ramiączkach. Spojrzał najpierw na panią Marlowe, potem na Franka.
- Coś ty za jeden? - spytał bezceremonialnie.
- To pan z policji. Oni znaleźli Brandona.
Frank wstał zachowując dystans do grubasa.
- Nie mówiłem, że jestem z policji. - wyjaśnił. - Frank Smith. Prowadzę prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia dzieci. Wydaje nam się, że te sprawy mogą być powiązane. Właśnie próbowałem się dowiedzieć czy przed zniknięciem Brandona coś państwa zaniepokoiło.
- Prywatne śledztwo? - spytał mężczyzna - Dla kogo pracujesz?
Po czym zwrócił się do kobiety
- Kochanie idź do sypialni i odpocznij, ja porozmawiam z panem.
Kobieta otarła łzy, wstała i wyszła z salonu.
- Gadaj dla kogo pracujesz? I co wiesz o Brandonie? - głos mężczyzny był szorstki i nie było w nim za grosz życzliwości, czy gościnności.
- Spokojnie panie Marlow - Mitchell podniósł dłonie w obronnym geście, przygotowany jednak na ewentualny atak, żeby obezwładnić grubasa. - Mojemu pracodawcy również porwano córkę. Szukam tych dzieci. Na razie wiem tylko tyle, że ich porwanie ma ze sobą związek.
- Już tu był taki jeden. Też mówił że pomoże… że to ma związek. Dla niego pracujesz? Przestańcie nas nękać. My nic nie wiemy, rozumiesz? Jakiś skurwiel porwał nam dzieciaka. Policja, FBI i prywatne gnidy, takie jak ty, próbowały go znaleźć. I co? I nic. Nawet nie potraficie znaleźć zwłok mojego syna. Won stąd, rozumiesz. Wypad!
- Już sobie idę. - Zaczął powoli się wycofywać w kierunku wyjścia. - Jak wyglądał ten mężczyzna, który oferował pomoc? Może go pan opisać?
- Wypierdalaj gościu, bo przestanę być miły!
- Ok, ok.
Frank wyszedł z domu i skierował się do samochodu odprowadzany nieżyczliwym wzrokiem. Wizyta u Marlowów była strzałem kulą w płot. Przynajmniej dowiedział się, że Brad prawdopodobne też tutaj był. Wsiadł za kierownicę i po chwili zostawił za sobą wznoszący się kurz. Przed ponownym wjazdem na drogę stanową sięgnął po telefon.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline